poniedziałek, 19 października 2015

Rozdział pięćdziesiąty.

Heather

Wytarłam nos rękawem ciemnej bluzy, naciągniętej na dłonie, przez co starsza pani siedząca obok mnie skrzywiła się z obrzydzeniem i odeszła, nie mogąc dłużej znieść mojego towarzystwa. Mając więcej miejsca od razu przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, opierając podbródek na kolanach. Dzięki tej pozycji mniej bolał mnie tyłek od niewygodnego plastikowego krzesła. Nie ruszyłam się z miejsca od dobrych dwóch godzin, wlepiając tępy wzrok w ścianę przede mną.
Stukot obcasów wybudził mnie z marazmu, ale kiedy odwróciłam głowę w stronę, z której pochodził, westchnęłam zrezygnowana. Spodziewałam się zobaczyć lekarkę, która rozmawiała ze mną wcześniej, ale przy moim boku stanął ktoś inny.
- Przyniosłam ci ciepłą herbatę.
Bryana podała mi parujący kubek, siadając ostrożnie koło mnie z oczami utkwionymi w mojej bladej twarzy. Uśmiechnęłam się słabo w podziękowaniu, biorąc od niej herbatę. Wątpiłam, że cokolwiek przejdzie mi przez gardło, ale nie chciałam być niemiła. I tak nadużyłam jej dobroci, choć właściwie w ogóle jej nie znałam. Tym bardziej ogarniała mnie wdzięczność i sympatia do jej osoby, skoro z własnej woli zdecydowała się przyjechać ze mną do szpitala.
- Wiadomo już coś w sprawie twojej siostry? - zapytała spokojnym, kojącym głosem.
- Nie – odparłam, obejmując mocniej gorący kubek, który przyjemnie parzył moje dłonie. - To trwa za długo. Myślisz, że to może być… Myślisz, że Blake…
Nie byłam w stanie dokończyć zdania, bo głos mi się załamał i znów zaczęłam płakać jak dziecko, chowając głowę między nogami. Holly objęła moje trzęsące się plecy ramieniem, nieznacznie przyciągając do siebie, zupełnie jakby była moją przyjaciółką od lat. Nie przeszkadzało mi to wcale, choć w normalnej sytuacji pewnie czułabym się onieśmielona jej zachowaniem. Dziś wyjątkowo potrzebowałam czyjejś bliskości.
- Heather, nie będę ci mówić, że wszystko skończy się idealnie – mówiła powoli, dzielnie znosząc moje spazmy. - Ale Blake miała dużo szczęścia, że lekarze byli już na miejscu i mogli szybko zareagować. Na pewno jest na dobrej drodze i ty też musisz, więc postaraj się być silną chociażby ze względu na nią.
- Okej… - kiwnęłam, wycierając mokre policzki, wciąż wtulona w bok Bryany. - Przepraszam, że tak wyszło. Zrzuciliśmy ci tyle problemów na barki, a dopiero co przyjechałaś. Nie powinnaś tu być i się zamartwiać, ani też słuchać mojego wycia. Ty i Ashton zasługujecie na coś więcej, niż ukrywanie się po hotelach…
Bryana odsunęła się ode mnie, żeby wyciągnąć z kieszeni swojego jesiennego płaszcza chusteczki, które przyjęłam z wielką wdzięcznością.
- Traktujemy to jak mini wakacje – zażartowała i o dziwo nawet ja zaśmiałam się krótko. - Nie musisz mnie za nic przepraszać, Heather. Sama zadecydowałam się tu być. Jesteście częścią świata Asha, więc zostanę po to, żeby wam pomóc. Chcę tego.
- Dzięki – powiedziałam, szczerze zaskoczona jej podejściem. Cieszyłam się, że Irwin trafił na kogoś z tak wielkim sercem jak ta dziewczyna. - Więc gdzie się zatrzymaliście?
- Znaleźliśmy motel za granicami Sydney. Planujemy zostać tam kilka następnych dni – poinformowała. - Nie obraź się, ale nie podam ci adresu w razie gdyby policja…
- Rozumiem – przerwałam jej chamsko, nie chcąc słuchać o tych zdrajcach i od razu poczułam się głupio, więc zmieniłam szybko temat. - Czyli z Ashtonem w porządku?
Tym razem też miałam ochotę przywalić sobie w twarz, zaraz po tym jak wypowiedziałam to zdanie na głos. Oczywiście, że z Ashtonem nie mogło być w porządku, biorąc pod uwagę wszystko, co dzieje się teraz dookoła każdego z nas. Te nieszczęsne wydarzenia wpływają również na niego, niezależnie od tego, czy tak jak ja musi siedzieć w szpitalu czy leżeć na hotelowym łóżku.
- Cholera, powinnam się zastanawiać czasem nad tym, co mówię – westchnęłam, na co Bryana pokiwała głową na boki.
- W porządku, wiem co miałaś na myśli. Z Ashtonem jest okej – odpowiedziała na moje pytanie. - Wydaje mi się, że póki co jest bezpieczny.
- To dobrze.
Między nami zapadła cisza na długi czas. Obie pogrążyłyśmy się we własnych myślach, nie chcąc wymuszać rozmowy. Wzięłam łyk zimnej już herbaty, przez co od razu zrobiło mi się ciężko na żołądku. Nie jadłam za wiele w ostatnim czasie, więc mój brzuch odmawiał nawet mikroskopijnego łyka napoju.
Zauważyłam poruszenie przy wejściu, a następnie kilku ratowników wbiegło do środka pchając przed sobą mężczyznę leżącego na noszach. Podniosłam się gwałtownie, stawiając pierwszy krok w tamtą stronę, ale Holly natychmiast zareagowała, łapiąc mnie za nadgarstek i uniemożliwiając odejście.
- Heather, to nie jest on. To nie Michael – powiedziała, ciągnąc mnie z powrotem na miejsce, a ja jak zahipnotyzowana patrzyłam w tamtym kierunku, uświadamiając sobie, że ma racje.
Człowiek, którego widziałam miał krótkie blond włosy i był o wiele za niski jak na Clifforda. Ciągle jednak miałam nadzieję, że zobaczę go w tym miejscu, dlatego podskakiwałam za każdym razem, gdy ktoś pojawiał się w drzwiach wejściowych. Niezależnie od tego jak bardzo był irytującym dupkiem, martwiłam się o niego i bałam się, że więcej go nie zobaczę.
Usiadłam z powrotem na krześle, chowając twarz w dłoniach. Próbowałam uspokoić oddech, choć szło mi to opornie. Czułam na sobie zmartwiony wzrok Holly i żałowałam że musi tu ze mną być, patrzeć na mnie w takim stanie.
- Dlaczego tak się dzieje… Wszystko się skomplikowało. Miało być zupełnie inaczej - mruknęłam do siebie, obserwując jak krople słonych łez rozbijają się o kafelki pode mną. - Moja siostra walczy o życie, Luke jest w więzieniu, Ash musi się ukrywać, a Calum nie dał żadnego znaku życia i cholera wie gdzie jest ten idiota Michael… I czy w ogóle gdzieś jest.
Wyrzuciłam z siebie złość na jednym wydechu, trzęsącymi palcami przeczesując brudne włosy. Nie mogłam znaleźć żadnego logicznego wytłumaczenia na to, że na miejscu wypadku nie znaleziono Clifforda. Policja spędziła kilka dobrych godzin szukając jego ciała w okolicy, ale nie natrafili na nic, co mogłoby wskazywać na jego obecność. To dla mnie takie obce uczucie martwić się o niego, ale skoro nie było go przy mojej siostrze, to byłam pewna że musiało stać się coś okropnego. Inaczej nie zostawiłby jej rannej, zupełnie samej.
- Boże, Heather, przestań to robić – westchnęła ze strachem, jakby to co powiedziałam było najgorszą z możliwych rzeczy. A może i było? - Nie stawiaj nad nim kreski, on nie umarł. Skoro go nie znaleźli to znaczy, że był na tyle mądry, żeby uciec.
- Ktoś, kto był tak blisko wybuchu, nie mógł po prostu sobie uciec – kłóciłam się, próbując ukryć rumieńce zawstydzenia, wywołane niedowierzaniem blondynki. - To jest wręcz niemożliwe.
- Michael żyje – ucięła twardo, odwracając ode mnie wzrok.
Znów siedziałyśmy w ciszy, a sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Starałam się odciągać własne myśli od ciemnych scenariuszy, które zalewały mnie potężnymi falami. Nie potrafiłam ich zwalczyć, przez co pękała mi głowa, a do oczu zbierały się kolejne łzy. W takich chwilach każdy robi co w swojej mocy, byle by się nie rozklejać, trzymać kupy, ale ja byłam inna. Byłam zbyt leniwa lub nie miałam zwyczajnie siły, żeby zachowywać się w ten sposób. Chciałam jedynie zwinąć się w kulkę i płakać aż zapomnę o dzisiejszym dniu albo chociaż zasnę. Tymczasem sen był odległym marzeniem, a ja choć słaba, nie zmrużyłabym oka nawet na moment.
I pewnie znajomy jest wam ten schemat, kiedy myślicie że sięgnęliście dna i gorzej już być nie może. Cierpicie katusze ze względu na towarzyszące wam okoliczności, a jedyną pocieszającą rzeczą jest to, że los wystarczająco skopał wam tyłek i nic nie jest w stanie załamać was bardziej. Wtedy zła passa ciągnie się dalej, zaskakując niczym niekończące się domino niepowodzeń, wgniatające was w ziemię, z której nawet nie staracie się pozbierać.
Drzwi otworzyły się ponownie, więc automatycznie spojrzałam w tamtym kierunku. Podniosłam się z krzesła, ignorując Bryanę, która wcześniej odradzała mi takie zachowanie. Nie panowałam nad sobą, mając głęboko w czterech literach to, że wyglądam jak obłąkana, czekając aż w zasięgu wzroku pojawi się znajoma twarz. Tym razem jednak się doczekałam.
Blada cera, pokryta nielicznymi zmarszczkami, smukła sylwetka i podpuchnięte oczy, które od razu spotkały się z moimi. Poczułam ścisk w żołądku na ten widok, nie mogłam się nawet ruszyć, byłam sparaliżowana. Odechciało mi się płakać, bo wiedziałam, że nie mogę rozkleić się przy własnej matce. Niczym w spowolnieniu obserwowałam jej kroki, skierowane wprost na mnie i jedyne o czym myślałam to jak dawno nie widziałam jej twarzy. Sądziłam, że po takim czasie stanie się dla mnie zupełnie obcą kobietą, że zapomnę o niej, a przynajmniej przestanę się nią przejmować. Dlaczego więc czułam palącą potrzebę rzucenia się jej w ramiona? Desperacko pragnęłam wsparcia własnej rodzicielki, niezależnie od współdzielonej historii, która nigdy nie była kolorowa.
Zaraz za nią podążał jej obecny mąż, ale szkoda było mi sił na skupianiu się na jego osobie. Utkwiłam wzrok w mamie, chłonąc każdy centymetr jej smutku, równie silnego co mój.
- Mamo… - szepnęłam słabo, podnosząc ręce, żeby ją przytulić.
To był pierwszy raz od śmierci mojego ojca, kiedy spróbowałam się do niej zbliżyć. Nasza relacja od zawsze była chłodna, ale odkąd straciłam tatę, zniknęła bezpowrotnie. Nie wiem więc co we mnie wstąpiło, ale pożałowałam tego bardzo szybko. Gdy tylko kobieta zatrzymała się przede mną, trzęsącą się z emocji, zamachnęła się ręką, wymierzając siarczyste uderzenie prosto w mój policzek.  Moja głowa niekontrolowanie odskoczyła w bok i zacisnęłam zęby, żeby nie zacząć krzyczeć. Skóra w tamtym miejscu piekła mnie mocno, jednak bardziej ze wstydu niż z bólu.
- Jak mogłaś do tego dopuścić!? - wysyczała, obdarowując mnie pogardliwym, pełnym obrzydzenia spojrzeniem. - Wiedziałam, że pozwolenie Blake zostać z tobą to błąd! Widzisz co narobiłaś? Skrzywdziłaś moją córeczkę!
Na końcu języka miałam wiele słów, ale żadne z nich nie ujrzało światła dziennego. Miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz mój żal, przypomnieć jej, że też jestem jej córką, ale powstrzymałam się. Potrafiłam jedynie stać ze spuszczonymi rękami i głową odwróconą do ściany, żeby uniknąć jej wzroku.
- Nie zbliżaj się do niej nigdy więcej! - kontynuowała piskliwym głosem, od którego boleśnie pulsowały mi skronie. - Zawsze byłaś problemem i tylko pakowałaś się w kłopoty, ale nie sądziłam, że spróbujesz też wciągnąć w to swoja siostrę! Nie jest ci wstyd!? Chciałabym, żebyś nigdy…
Na korytarzu pojawiła się lekarka, która wcześniej rozmawiała ze mną na temat Blake. Jej obecność skutecznie uciszyła moją matkę, ale nie musiała nawet dokańczać zdania, żebym wiedziała co dokładnie miała na myśli. Nie mogłam jednak teraz się nad tym zastanawiać. Podbiegłam do kobiety ubranej w długi kitel, z przerażeniem patrząc jak przewraca białe kartki z wynikami Blake.
- Pani doktor, proszę powiedzieć, co z moją córką – odezwała się, a ból w skroniach znów zaczął dawać o sobie znak.
- Państwo są rodziną? - zapytała najpierw, zerkając na nas sponad swoich okularów, a moja matka od razu pokiwała głową. - Dobrze, więc sytuacja jest stabilna, choć to nie oznacza że pacjentka jest zdrowa. Ma rozległe poparzenia na całym ciele oraz obrażenia wielonarządowe, a to znaczy że ponad połowa jej organów została uszkodzona podczas wybuchu. Musieliśmy wprowadzić ją w stan śpiączki farmakologicznej, żeby umożliwić prawidłową respirację na czas operacji.
- Co to znaczy? - wychrypiałam ledwo słyszalnie, udając że nie zauważyłam karcącego wzroku mamy. - Kiedy zamierzacie ja wybudzić?
- Na pewno nie w najbliższym czasie – odparła profesjonalnym tonem, nie zdradzającym żadnych emocji. - Jej organizm musi się zregenerować. Pacjentka przeżyła zawał pourazowy, więc wybudzenie jej w tym momencie byłoby niebezpieczne dla jej zdrowia.
Ścierpły mi ręce od zaciskania ich z całych sił w pięści. Miałam zatkane uszy, więc jak przez watę słyszałam stukot własnych butów o posadzkę w korytarzu. Usłyszałam wystarczająco, żeby chcieć stamtąd wyjść. Nie mogłam spędzić ani chwili w towarzystwie matki, więc uciekłam na dwór. Powietrze trochę mnie otrzeźwiło, ale wciąż kręciło mi się w głowie od nieustannych uderzeń gorąca. Krew buzowała mi w żyłach, gdy kroczyłam ciemnym parkingiem.
W jakimś stopniu ulżyło mi po rozmowie z lekarką i tliła się we mnie nadzieja, że Blake wyjdzie z tego bez większego szwanku. Wciąż jednak nie mogłam zapomnieć o tym, że mimo w miarę opanowanej sytuacji z moją siostrą, jest źle wszędzie indziej. Nie wiedziałam gdzie podziewają się moi przyjaciele i w jakim są stanie, martwiłam się o Luke'a, który nie mógł w tym momencie liczyć na niczyje wsparcie, a do tego matka nie pozwoli mi więcej zobaczyć Blake. To odbierało mi cały sens istnienia. Jeżeli tak teraz miało wyglądać moje życie, to równie dobrze mogłam skoczyć pod samochód.
Objęłam się, odruchowo pocierając ramiona, choć nie było mi w ogóle zimno. Szłam bez celu dłuższy czas, ciesząc się świeżymi podmuchami powietrza, przeczesującymi moje włosy. Oddychałam wolno, a odrętwienie powoli opuszczało moje ciało. W zasięgu mojego widzenia pojawił się plac zabaw, więc od razu postawiłam stopy na pisaku, zmierzając prosto do huśtawek. Usiadłam na jednej z nich i zaczęłam odpychać się do tyłu, wprawiając ją w ruch. Po chwili jednak musiałam się zatrzymać, gdyż skrzypienie doprowadzało mnie do szału i nie było niczym przyjemnym dla mojej obolałej głowy.
Podskoczyłam w miejscu, kiedy ktoś opadł na huśtawkę obok mnie. Podniosłam od razu głowę, przerażona, że czeka mnie dzisiaj więcej nieprzyjemności niż się spodziewałam. Moje dłonie zacisnęły się na grubym łańcuchu, a zalewająca mnie fala ulgi odebrała mowę. Siedziałam więc z szeroko otwartymi ustami, próbując odgadnąć czy czasem umysł nie płata mi jakichś figli.
- Cicho – mruknął chłopak, krzywiąc przy tym wargi w bólu. - Nawet nie pytaj.
Zjechałam wzrokiem na posiniaczoną twarz. Fiolet skóry uwydatnił jedynie spore zadrapania i poparzenia na bladej cerze, ciągnące się przez szyję aż pod potarganą koszulkę. Jego ręce, tak samo jak spodnie, poplamione były krwią, ale nie pytałam, skoro tego nie chciał. Jednym słowem wyglądał okropnie.
- Co z nią?
Mogłam przysiąc, że głos mu zadrżał, mimo że starał się zachowywać pozorne opanowanie. Zacisnął sine usta w cienką linię, przewiercając mnie wzrokiem.
- Coraz lepiej – odpowiedziałam krótko, nie chcąc wtajemniczać go w szczegóły. - Wyzdrowieje.
Brzmiałam wyjątkowo przekonująco jak na kogoś, komu zostało niewiele wiary w dobre zakończenie. Clifford wypuścił ze świstem powietrze, jego oczy się zaszkliły, więc szybko odwrócił wzrok.
- Zniknąłeś – wydusiłam, tak jak on patrząc przed siebie na gasnące światła w oknach szpitala. - Jak to w ogóle zrobiłeś? Byłam pewna, że… że ci się nie udało.
Jego ramiona zatrzęsły się pod wpływem wymuszonego prychnięcia. Na twarz wstąpił ten sam wyraz cierpienia co wcześniej, co oznaczało że musiał być mocno poobijany, skoro nawet coś tak małego sprawia mu ból. Nie mogłam na to patrzeć i miałam ochotę zrobić coś, żeby mu ulżyć, ale wiedziałam że by się na to nie zgodził. Powstrzymałam się więc przed jakimikolwiek słowami, nie próbując oferować mu pomocy.
- Zaraz po wybuchu udało mi się schować w lesie, a stamtąd przeczołgałem się jak najdalej mogłem i odpłynąłem. Wiedziałem, że jej nie pomogę, a na miejscu są lekarze, więc po prostu zwiałem… Byłem spory kawałek od samochodu, kiedy Blake go otworzyła, dlatego nie jest ze mną aż tak źle. Zająłem się ścigającą nas policją, bo myślałem, że dzięki temu razem uda nam się zwiać. Chciałem pozbyć się ogona, więc kazałem jej biec do busa… - opowiadał słabym, drżącym głosem, jednocześnie chowając twarz w dłoniach. - Myślałem, że ją dogonię… Nie przeszło mi nawet przez myśl, że mogli podłożyć nam bombę. Zaraz po wybuchu, udało mi się schować w lesie, a stamtąd przeczołgałem się jak najdalej mogłem i odpłynąłem.
- To Nick – poinformowałam go. - Prawdopodobnie wiedział, że przyjechaliśmy busem razem i chciał nas załatwić za jednym zamachem.
- Żałuję, że nie zabiłem tego kutasa, kiedy miałem taką okazję – warknął, wściekle kopiąc butem ziemię. - Jakieś wieści od Caluma?
- Żadnych – odparłam smutno, a moje myśli znów pobiegły w jego kierunku.
- A Luke?
Na jego wspomnienie od razu skręciły mi się wnętrzności. Próbowałam nie zastanawiać się nad tym co robi i jak sobie radzi, bo wtedy skończyłabym jako jeden, wielki kłębek nerwów. Skutecznie więc zamartwiałam się o siostrę, odsuwając blondyna na drugi plan. Postanowiłam zająć się nim trochę później.
- Nie mam zielonego pojęcia – nie umiałam powiedzieć nic więcej.
- Zapewne go przesłuchują – zgadywał, a ja niekontrolowanie zaczęłam ronić łzy. - To nic wielkiego, na pewno sobie poradzi. Przestań więc się mazać, Davis, to obrzydliwe.
- Wybacz – wytarłam się rękawem, mocząc go doszczętnie. - Gdzie się teraz zatrzymasz? Potrzebujesz czegoś? Jedzenia, lekarza? Jest ze mną Bryana, mogę ją poprosić…
- Daj spokój – uciął szybko, nie pozwalając mi dokończyć zdania. - Potrzebuje kasy, bo nie mogę pokazać się w żadnym z naszych miejsc, póki wciąż nas szukają. No i może paczki fajek.
Podniosłam się z huśtawki, klepiąc się po kieszeniach w poszukiwaniu rzeczy, które wymienił Michael. Podałam mu kartę kredytową razem z pinem oraz moje ostatnie trzy papierosy, które bezpiecznie schował przy sobie, jednego wtykając pomiędzy wargi. Chłopak podniósł się, odgarniając posklejane krwią kosmyki włosów na bok. Zanim jednak się oddalił, przypomniało mi się o jednej rzeczy.
- Clifford, łap! - krzyknęłam, a on odwrócił się na tyle szybko, żeby złapać pęk kluczy do mojego samochodu. - Zaparkowałam przy tylnym wejściu. Weź je, tobie bardziej się przyda.
- Dzięki – mruknął tak cicho, że ledwo go usłyszałam. Dłuższą chwilę stał onieśmielony, nie widząc co powiedzieć, ale ostatecznie się odezwał – Wrócę po nią, kiedy ten syf się skończy. Zabiorę ją stąd, ale teraz… Pilnuj jej, Davis. Blake to wszystko co mam.
Pokiwałam jedynie głową, pozwalając mu spokojnie odejść. Obserwowałam jak jego sylwetka znika między samochodami na parkingu. Kiedy się oddalił na tyle, że nie mogłam go już dostrzec, postanowiłam wrócić do środka i odszukać Holly.


Tego wczesnego ranka mój sen został zakłócony przez promienie słoneczne, które drażniły moje powieki, nie pozwalając odpocząć dłużej. Wolno otworzyłam oczy, sprawdzając jednocześnie godzinę na ekranie komórki. Wybiła szósta, więc nie ulegało wątpliwości to, że nie uda mi się zasnąć ponownie. Zdecydowałam się jeszcze poleżeć, chowając twarz w poduszkę. Próbowałam doszukać się znajomego zapachu, za którym cholernie tęskniłam, ale mój nos mógł wyczuć jedynie drażniący kurz. Owinęłam się szczelniej kołdrą aż po samą szyję i przeturlałam się na bok, żeby móc lepiej przyjrzeć się sypialni. Na stoliku i ziemi leżały rozsypane papiery, w kącie pokoju puste butelki po piwie i innych napojach, a jeszcze w bok sterta brudnych ciuchów. Wszystko tak, jak zostawił to Luke.
Trzy tygodnie minęły odkąd go nie widziałam, a miałam wrażenie jakby to była wieczność. Samotność doskwierała mi okropnie, gdyż zostałam zupełnie sama. Dlatego też przeprowadziłam się do mieszkania chłopców, a dokładniej do sypialni Luke'a i właśnie tu spędzałam swój czas, gdy wracałam ze szpitala od Blake. Chciałam poczuć ich obecność i przynajmniej powspominać momenty, w których wspólnie żyliśmy pod jednym dachem. Żałowałam, że tak bardzo przywiązałam się do tych ludzi, bo teraz cierpiałam z powodu braku ich podniesionych głosów przy częstych kłótniach, chamskich docinek podczas śniadań i wieczornego picia piwa przed telewizorem. Dopiero gdy zostałam sama ten dom wydał mi się ogromny, wiejący pustką i duszącą ciszą.
Podniosłam się w końcu z materaca, nie chcąc marnować całego dnia na mordowanie się własnymi myślami. Wyciągnęłam z szafki chłopaka ciepłą, szarą bluzę i zarzuciłam ją na ramiona. Zwlekłam się po schodach, następnie zajęłam się robieniem mocnej kawy, która podniesie mnie na nogi w ciągu kilku chwil. Potrzebowałam energii, żeby przetrwać dzisiejszy dzień.
Oparłam się plecami o blat, przymykając oczy i popijając ciepły napój. Panowała niczym nie zmącona cisza, którą przerwał odgłos szarpania za klamkę. Zesztywniałam, rozglądając się dookoła i mój wzrok padł na drzwi prowadzące na tylną część trawnika. Ostrożnie otworzyłam szufladę, gdzie ukryty miałam pistolet i chwyciłam go pewnie w dłoń. Nie mogłam nawet mrugnąć okiem, zbyt przerażona faktem, że ktoś próbuje się dostać do domu.
Najciszej jak się dało podeszłam do drzwi, próbując zerknąć przez zasłony przy oknie obok, ale jedyne co zauważyłam to ciemną postać z kapturem naciągniętym na głowę. Wspomnienia uderzyły we mnie falą, przez co miałam wrażenie że mocno bijące serce zaraz połamie mi żebra. Powtarzałam sobie w głowie, że jeżeli to znów ma związek z policją, to nie będę wahać się przed strzałem. Już nie obchodziło mnie, że mogę przez to mieć spore kłopoty. Miałam dość. To wieczne pakowanie się z butami w moje życie, powoli działało mi na nerwy i odbierało resztki rozsądku, zastępując go nienawiścią.
Szczęk przekręcanego zamka i ciężkie drewno ustąpiło, wpuszczając do środka zakapturzoną postać. Niespodziewanie wyszłam zza rogu przykładając lufę do szerokiej klatki piersiowej, z pewnością należącej do mężczyzny. Nie zdążyłam jednak powiedzieć ani słowa, bo gość zareagował zbyt szybko, wytrącając mi jedyne narzędzie obronne z rąk gwałtownym, ale skutecznym ruchem. Nie zastanawiałam się więc i wymierzyłam kopniaka prosto w brzuch chłopaka, sprawiając że zwinął się i upadł kolanami na ziemię.
- Kurwa mać, Heather… - odezwał się znajomy głos, a ja zakryłam usta dłonią w szoku. - Nikt nie nauczył cię, że nie tak wita się gości?
- Calum! - krzyknęłam, praktycznie wieszając się na brunecie, który wciąż stękał z bólu. - Przepraszam. Myślałam, że to jakaś kolejna głupia sztuczka Glenna. Matko, nic ci nie jest?
Oderwałam się od Hooda, żeby móc przyjrzeć się mu dokładnie. Nie wyglądał tak źle jak Michael, kiedy widziałam go kilka tygodni temu, a to był wielki plus.
- Oprócz tego, że mnie skopałaś, to fantastycznie – jęknął, siadając na tyłku i zsuwając z głowy kaptur.
- Przepraszam – powtórzyłam, a z ust nie schodził mi uśmiech. - Nie spodziewałam się nikogo znajomego, a już na pewno nie ciebie. Co tu robisz?
- Jak to co? Wróciłem do domu – mówił, masując brzuch. - Mam dobre wieści, Davis.
Wargi Caluma powędrowały lekko ku górze w pół uśmiechu, wprawiając mnie w małe podekscytowanie. Bardziej niż jego nie spodziewałam się jedynie pozytywnych informacji, bo już zdążyłam przywyknąć do nieustannych niepowodzeń.
- To znaczy? - zapytałam, nie mogąc opanować swojej ciekawości. - Co to za wieści?
- Pamiętasz Tracey? - zaczął powoli, a ja pokiwałam głową.
- Oczywiście, że pamiętam – powiedziałam z goryczą w głosie. - Kolejna zdrajczyni z klanu Glenna, dla której niepotrzebnie ryzykowaliśmy życie.
Brunet zmarszczył brwi, wyglądając na doszczętnie urażonego moimi słowami. Jego reakcja była dla mnie zaskoczeniem i kompletnie jej nie rozumiałam. Czy powiedziałam coś złego? Miałam wszelkie prawa do tego, żeby być na nią wściekła i nienawidzić jej tak jak całej reszty zepsutych do szpiku ludzi.
- W ciągu ostatniego czasu uratowała mi tyłek więcej razy niż potrafię zliczyć, więc uważaj co mówisz – ostrzegł.
- Zrobiła co? - rzuciłam zdecydowanie za głośno, na co Hood zaczął mnie uciszać.
- Nie tak głośno – przyłożył wskazujący palec do ust. - Nikt nie może wiedzieć, że tu jestem, a znając życie policja obserwuje dom.
- Po co więc tu przyszedłeś? Mogli cię złapać!
- Bo musiałem z tobą pogadać – wywrócił oczami, zirytowany moimi ciągłymi pytaniami. - Siedź więc cicho i posłuchaj co mam do powiedzenia, okej?
Pokiwałam wolno głową, zgadzając się na jego propozycje. Zacisnęłam usta, żeby znów nie zacząć zadawać niepotrzebne pytania. Wpatrywałam się uważnie jak Calum wzdycha, z małym uśmiechem na ustach, opierając się o kuchenne szafki.
- Więc co do Tracey… Wyśledziła mnie kilka dni po tym jak uciekłem. Błąkałem się po mieście, sypiając w jakichś obskurnych motelach, ale na szczęście nie zdążyłem wcześniej wyrzucić telefonu – opowiadał, a ja niecierpliwiłam się coraz mocniej. - Dzięki temu namierzyła moją komórkę. Z początku byłem do niej sceptycznie nastawiony tak jak ty, ale okazało się że wcale nie jest taka zła. Chciała odwdzięczyć się za to, że uratowaliśmy jej życie, więc zabrała mnie do siebie, a ja się zgodziłem, myśląc że u niej w domu nikt nie będzie próbował mnie szukać. To było ryzykowne, wiem, ale przynajmniej nie musiałem więcej się tułać, dostałem wygodną kanapę i ciepłe żarcie. Ta dziewczyna poważnie jest aniołem...
- Okej, możesz odpuścić sobie romantyczny wątek – ucięłam, zanim rozgadałby się na dobre. - Do rzeczy, Calum.
Chłopak popatrzył na mnie spod byka, jakbym była winna całemu złu na świecie, ale pozostałam niewzruszona, więc postanowił kontynuować.
- Więc sprawa wygląda tak, że jak pewnie wiesz Tracey pracuje dla Glenna – przerwał na chwilę, żeby sprawdzić moją reakcję, a ja ponagliłam go ruchem ręki. - Ma więc dostęp do ich bazy danych. Ba, ona ją stworzyła. Bez problemu może wejść do systemu i wyczyścić nasze karty, usunąć wszystkie dowody, jakie na nas mają.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, próbując za bardzo nie ekscytować się tą informacją, choć miałam ochotę piszczeć i skakać pod sufit. To rozwiązałoby nasze problemy i życie wróciłoby do normy. Chłopcy mogliby zacząć od nowa, z czystym kontem i przestać zajmować się brudnymi interesami albo chociaż prowadzić je ostrożniej.
- Nie wsadzą was za kratki! - ucieszyłam się, bujając się radośnie na boki. - Odwołuje moje wcześniejsze słowa, ta dziewczyna to anioł.
- Mówiłem – obnażył białe zęby w szerokim uśmiechu. - Właściwie już to zrobiła… Dosłownie kilka minut temu, zniszczyła dowody na nas i no, przy okazji zniszczyła też swoją karierę.
- Jakoś jej to wynagrodzisz – puściłam do niego oczko, na co zaczerwienił się jak przedszkolak i odwrócił wzrok. - Dlaczego więc się jeszcze ukrywasz?
- Nie chcemy żeby to wyglądało tak oczywiście. Jeżeli jest szansa, że Tracey może uniknąć konsekwencji to lepiej nie wychodzić od razu an ulicę z wysoko podniesioną głową, bo będą wiedzieć, że mieszała w tym palce. Musimy udawać, że wciąż nic nie wiemy i poukrywać się jakiś czas.
- Okej, to ma sens – znów pokiwałam głową, nie mogąc pozbyć się uczucia ulgi, ogarniającego moje ciało. - Czyli ty, Ash i Michael możecie niedługo wrócić do domu… Świetnie, cieszę się. A co z Lukiem? Kontaktowałeś się z nim? Ja próbowałam parę razy zadzwonić, ale nie chciał podchodzić do telefonu. Musimy mu jakoś powiedzieć i zacząć załatwiać sprawy na policji, żeby go wypuścili…
Przestałam mówić, kiedy nasze oczy się spotkały i w ciemnych tęczówkach Hooda zobaczyłam współczucie. Nagle jego dobry humor wyparował, a po szerokim uśmiechu nie było śladu. Wyglądał zupełnie jak rodzic, który musi powiedzieć swojemu dziecku, że jego zwierzątko wcale nie pojechało na wesołą farmę, a zwyczajnie zdechło. Zupełnie jak moja nadzieja na szczęśliwe zakończenie.
- Calum… - zaczęłam ostrzegawczo. - Czego mi nie mówisz?
Hood podrapał się niezręcznie po głowie, przeczesując czarne kosmyki trochę zbyt długich jak na moje oko włosów. Nagle brudna podłoga, na której siedzieliśmy wydała się niezwykle interesująca, bo nie mógł odciągnąć od niej swojego wzroku, unikając mojego jak ognia.
- Calum! - krzyknęłam, podnosząc się z miejsca i powtarzając pytanie. - Czego nie wiem?
- Nie złapali nas, więc nie mieli czasu przeprowadzić procesu, rozumiesz… - mruknął cicho. - Żaden z nas nie stanął przed sądem, więc dowody nie zostały jeszcze rozpatrzone. Nikt z nas nie przyznał się do winy…
Zamrugałam, trawiąc każde słowo, które słyszałam, ale miałam problem ze zrozumieniem ich sensu. Z niewidomego powodu zebrało mi się na płacz, ale przełknęłam gorycz i zmusiłam chłopaka do mówienia.
- Nie rozumiem – powiedziałam szczerze. - Luke też się nie przyznał. Nie przyznał się, prawda?
- Cholera ty naprawdę nic nie wiesz… - jęknął żałośnie, wyglądając jakby bolała go ta rozmowa.
- Co mam wiedzieć!? I skąd mam wiedzieć? Luke nie chce z nikim rozmawiać, jakim cudem ty możesz wiedzieć!?
Wzburzyłam się, nie panując już nad swoim głosem i wylatującą ze mnie bezsensowną paplaniną. Calum wstał i próbował złapać mnie za ramiona, żebym przestała machać rękami, ale zrobiłam krok w tył.
- Z nami rozmawia – szepnął ledwo słyszalnie, obawiając się mojej reakcji.
Stałam niczym wmurowana w ziemię, przyglądając się mu z wyrzutem, jakby to że blondyn mnie ignorował było tylko i wyłącznie winą Hooda. Nie rozumiałam dlaczego miałby nie chcieć skontaktować się ze mną, skoro z nimi rozmawia normalnie. Myślałam, że obawia się podsłuchu albo czegoś w tym stylu i z tego powodu mnie olewa. Wiadomość, że jest inaczej, załamała mnie doszczętnie.
- Jest na mnie zły? - zapytałam z wahaniem, gryząc wnętrze policzka.
- Nie wiem – odparł krótko.
Złapałam paczkę papierosów i nie przejmując się tym, że jestem w mieszkaniu, odpaliłam jednego. Musiałam uspokoić trzęsące się ręce, więc zaciągnęłam się dymem, czując pieczenie w płucach. Ten ból jednak nie równał się z niczym, co działo się w mojej głowie.
- Więc wiesz co działo się na procesie?
Postanowiłam zmienić temat i dowiedzieć się czegoś o rozprawie, na którą mnie nie wpuścili, gdyż była zamknięta dla słuchaczy. Glenn dopilnował przynajmniej jednego i nie musiałam zeznawać, bo moje imię zniknęło z rejestru, zupełnie jakbym nie istniała, jakby cała ta historia była mi nieznana, jakbym w niej nie uczestniczyła. Tym samym byłam osobą obcą, więc nie miałam wstępu na salę.
- Tak, um… myślę, że Luke chciał nas chronić – brunet miał wyraźne problemy z mówieniem. - On… wziął na siebie całą winę za rozprowadzanie narkotyków, wyścigi i kilka innych spraw…
Osunęłam się w dół, kucając. Miałam na sobie zbyt wielki ciężar, a nogi były teraz jak z waty i do tego trzęsłam się dziko. To bez sensu, tak cholernie bez sensu. Palce zaczęły mnie parzyć i dopiero wtedy zauważyłam, że tytoń spalił się w całości, więc wyrzuciłam peta na ziemię.
- Ej, Heather, pracujemy nad tym – ścisnął moje ramię pocieszająco, ale w ogóle mi to nie pomogło. - Tracey spróbuje coś namieszać, a jeżeli się nie uda to zażądamy ponownego procesu. Wyciągniemy Luke'a.
- Skąd ta pewność? - chlipałam, poddając się łzom.
- Bo Luke to nasz brat i nie pozwolimy mu siedzieć za wspólne brudy – zapewnił, a ja starałam się uwierzyć w to z całych sił. - Wychodziliśmy z gorszych problemów, to dla nas nic. Potrzebujemy po prostu więcej czasu.
Miałam mętlik w głowie. Choć chciałam wziąć sobie do serca słowa Caluma i myśleć w taki sam sposób to nie potrafiłam. Do tego jeszcze fakt, że Luke mnie ignorował, nasuwał mi złe przeczucia. Chciałam jednak, żeby wyszedł niezależnie od tego czy zachowywał się jak dupek czy nie. Mógł się do mnie nie odzywać, ale niech to robi na wolności, gdzie mogę z nim to wyjaśnić. Nie zasłużył sobie, żeby pokutować za grzechy wszystkich. Daleko ode mnie.
- Muszę się z nim zobaczyć – wypaliłam, gdy nagle nawiedził mnie ten pomysł.
Zerwałam się na równe nogi, praktycznie biegnąc do wyjścia w obawie, że brunet będzie próbował mnie powstrzymać. Nie zdążył jednak nawet zareagować, a ja już byłam na zewnątrz, kierując się na najbliższy przystanek.


Droga była dla mnie istnym koszmarem, bo nie dość że dłużyła się w nieskończoność, to jeszcze z nerwów nie potrafiłam usiedzieć na miejscu. W końcu jednak po trzech przesiadkach i krótkiej jeździe taksówką dotarłam do celu. Oddawanie swojego samochodu wcale nie było takim genialnym pomysłem, jak wydawało mi się od początku. Po przejściu przez metalowe, ciężkie bramy w końcu wpuszczono mnie do środka i mogłam poczuć zapach brudu i potu unoszące się dosłownie wszędzie. Marszczyłam nos, idąc za przerażająco dobrze zbudowanym strażnikiem, który prowadził mnie prosto do sali, w której odbywały się widzenia.
Usiadłam przed szybą, czekając na Luke'a i w międzyczasie rozglądając się na boki. Z nerwów wyginałam palce w każdą możliwą stronę aż zaczęły boleć mnie knykcie. Widziałam marne odbicie mojej sylwetki przed sobą i zdałam sobie sprawę, że przyszłam tu w tej samej bluzie, którą założyłam na siebie rano. To będzie niezręczne.
Rozbrzmiał ryk ciężkiego dzwonka, a lampka nad drzwiami po przeciwnej stronie zapaliła się na czerwono. Przełknęłam głośno ślinę, przygotowując się na nadchodzące minuty. W napięciu przyglądałam się wrotom, gdzie pojawił się chłopak. Na moment na jego twarzy pojawił się szczery wyraz zaskoczenia, który w ciągu ułamka sekundy zastąpił swoją wypracowaną obojętnością. Na pewno nie spodziewał się mnie tu zobaczyć, ale było już za późno żeby się wycofać, odkąd przekroczył próg. Niechętnie podszedł do przodu i opadł na siedzenie niczym jakiś męczennik. Mogłam jedynie patrzeć na niego oniemiała. Pomarańczowy kombinezon wisiał na jego ciele, za to kajdanki mocno przylegały do jego nadgarstków i z przerażeniem oceniałam stan jego czerwonej, poranionej skóry. Luke jak tylko zobaczył, że mu się przyglądam, zabrał ręce z mojego widoku.
Wzięłam do ręki słuchawkę, przyciskając ją do ucha. Chłopak nawet się nie ruszył, dając znak swojej niechęci do rozmowy. Ścisnęło mnie w gardle, bo jego podejście było mi kompletnie obce. Odwrócił się do mnie profilem, patrząc na jakiś punkt po jego lewej stronie. Nie poznawałam tych zapadniętych, pustych oczu i szarej cery. Wyglądał jakby przez miesiąc nic nie jadł, ani nie widział słońca. Bolało mnie, że musi tu być. Wystarczyło kilkanaście dni, żeby zmienił się nie do poznania.
Zastukałam w szybę, za co od razu zostałam upomniana przez jednego z pilnujących porządku mężczyzn, więc przeprosiłam cicho i wysłałam Luke'owi ostrzegawcze spojrzenie. Kątem oka widział jak zawzięcie macham rękoma wskazując na słuchawkę po jego stronie.
- Luke, proszę – stęknęłam, choć on nie mógł mnie usłyszeć, bo wciąż dzieliła nas bariera, której nie chciał pokonać.
Nie przestawałam więc nalegać i robiłam wszystko, co się dało, żeby zmusić go do rozmowy. Od pewnego momentu nawet sama zaczęłam irytować się własnym zachowaniem, ale on pozostał niewzruszony. Był nieobecny, choć mogłam go zobaczyć. W końcu westchnął ze zrezygnowaniem i wyprostował się na siedzeniu, ukazując drugą stronę swojej marnie wyglądającej twarzy. Prawie zachłysnęłam się powietrzem, widząc spuchnięty policzek, który najwyraźniej do tej pory starał się przede mną ukryć. Wolnym ruchem, jakby sprawiało mu to problem, przyłożył słuchawkę do ucha. Był słaby, chory i wyssany z wszelkich emocji.
- Cześć – przywitałam się zwyczajnie, bo nawet nie zdążyłam się zastanowić, co dokładnie chciałam powiedzieć. - Jak się czujesz?
- Zajebiście – odparł sarkastycznie, aż zapiekły mnie oczy. Dlaczego był dla mnie taki okropny?
Odchrząknęłam niezręcznie, ciągnąc wolną ręką materiał bluzy. Desperacko szukałam jakichś tematów do rozmowy, które nie pogorszyłyby jego i tak podłego humoru, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłam więc wypalić prosto z mostu.
- Dlaczego mnie ignorujesz?
Mój głos zabrzmiał słabo, drżał. Nawet jeżeli starałam się trzymać emocje na wodzy nie wychodziło mi to ani trochę tak dobrze jak Luke'owi, a raczej wcale. Za bardzo przeżywałam to, że jest dla mnie taki oziębły i obojętny na moje przybycie. To takie niepodobne do niego - do chłopaka który nie mógł znieść chwili bez dotykania mnie, bycia blisko; do tego, który był taki zazdrosny i zaborczy; do tego, który ryzykował dla mnie życie zbyt wiele razy.
- Co się stało, Luke? - ponowiłam pytanie, kiedy nie uzyskałam odpowiedzi na wcześniejsze. - Jesteś na mnie zły? Proszę nie bądź. Wiem, że znów spieprzyłam i znów ty ponosisz konsekwencje za to, ale zamierzamy cię stąd wyciągnąć. Nie pozwolę na to, żebyś tu został. Za bardzo za tobą tęsknie, więc proszę nie bądź zły.
Luke zacisnął szczękę i przymknął powieki, jakby walczył sam ze sobą. Jego wychudzone ciało było całe spięte i mogłam to dostrzec pomimo pomarańczowego materiału więziennego stroju.
- Nie chce mi się z tobą gadać – powiedział lodowatym tonem, w ogóle na mnie nie patrząc. - Idź stąd, Heather.
- Dlaczego? - zapytałam płaczliwie. Każde jego słowo było jak pchnięcie nożem prosto w serce.
- Nie zadawaj głupich pytań – prychnął. - Poważnie, nie mam na to siły.
- Nie możesz choć raz odpowiedzieć mi normalnie na pytanie? - podniosłam głos, nie przejmując się, że wszyscy mogą mnie teraz usłyszeć. - Nie przyjechałam tu po to, żebyś odesłał mnie z powrotem do domu. Jeżeli masz zachowywać się w ten sposób, to przynajmniej chcę znać powód! Martwię się o ciebie.
Dostałam kolejne ostrzeżenie od strażnika, które zignorowałam. Byłam zbyt skupiona na Luke'u, choć równie dobrze mogłabym wgapiać się w jakąkolwiek ścianę, a efekt byłby taki sam.
- A czy to nie kurwa oczywiste? - zapytał, mrużąc groźnie oczy i nachylając się w moją stronę. - Jesteś aż taką egoistką, Davis? To twoja wina, że tutaj jestem. Wszystko się jebie od momentu, w którym się pojawiłaś i rzygać mi się chcę na myśl, że pozwoliłem ci wejść do mojego życia. Rozwalasz każdą napotkaną na drodze rzecz, bo interesują cię tylko i wyłącznie własne potrzeby. Jesteś ślepa, skoro liczysz, że wiecznie będzie ci to wybaczane. Każdy ma jakieś granice. Moją przekroczyłaś.
Spuściłam głowę w dół nie mogąc znieść tego pustego spojrzenia. Łzy ciekły mi strumieniem, którego nie byłam w stanie zatamować. Każde słowo odbijało się ode mnie wielokrotnie, przebijając się przez cienką skorupę mojego sumienia, zamieniając je w proch. Mogłam jedynie myśleć o tym, ile Luke ma racji. To samo zawsze powtarzała mi moja matka - niszczyłam wszystko na swojej drodze i powodowałam jedynie problemy. W tym musiała być prawda.
Przypomniałam sobie gdzie jestem, ale mój płacz był nie do zatrzymania. Wiedziałam, że Luke mi się przygląda. Na jego oczach rozpadałam się na kawałki i nic nie mogłam na to poradzić. Bolało tym bardziej, że to on był powodem mojego załamania, że to z jego ust padły te słowa. Wciąż jednak nie wyobrażałam sobie bez niego życia i czułam się rozbita ze świadomością, że mogę go stracić. Uzależnił mnie jak tytoń, potrzebowałam go żeby trzymać się kupy, nawet jeżeli to byłaby najbardziej toksyczna rzecz na świecie.
- Nie możesz mi tego zrobić – zapłakałam żałośnie, słysząc w słuchawce jak oddycha urywanie, ale nie miałam odwagi na niego spojrzeć.
- Nie ty tu dyktujesz warunki – odpowiedział niewzruszony, choć ja popadałam w rozpacz. - Mam cię dość, zrozum. Najlepiej zabierz stąd swój książęcy tyłek i więcej nie pokazuj mi się na oczy.
Po tym rzucił słuchawką, podniósł się z krzesła i zostawił mnie zupełnie samą. Moje serce biło szybko, a ciało trzęsło się od spazmów. Płakałam w dłonie tak długo aż ktoś nie kazał mi wyjść.
Nie mogłam pogodzić się z tym, co właśnie się stało. Żałowałam wszystkiego, ale najbardziej tego, że go poznałam. Nie radziłam sobie z bólem, cierpiałam jakby kończył mi się świat i może tak jest za każdym razem, gdy coś tracimy. Jednak w tym momencie nie widziałam dla siebie żadnej przyszłości. Chciałam uciec jak najdalej, biec tak długo aż zapomnę.
Decyzję podjęłam od razu, bo nie było innego wyjścia, musiałam zniknąć. I gdybym wcześniej odważyła się podnieść wzrok i spojrzeć w oczy Luke'a, które tak samo jak moje przepełnione były bólem i łzami, ta historia potoczyłaby się inaczej.



*
KONIEC!


nie no, nieśmieszny żart. do końca jeszcze jeden rozdział. dobiłam do 50, nie ogarniam. będziecie tęsknili za moim wiecznym spóźnianiem się? mam nadzieje że tak bardzo jak ja za waszymi komentarzami. robię się sentymentalna na myśl o następnym poniedziałku, więc czuje potrzebę napisania wam, że was kocham. miłego tygodnia, buźka!

#RiskyPlayerFF

10 komentarzy:

  1. Świetny ❤ My też cię kochamy! P.s następne ff o hemmingsie i gangu prawda? Takie najbardziej lubię ❤❤ rycze dosłownie bo straszne się przywiązałam a teraz tak nagle puuf .. I się kończy i teraz mam to w dupie że brzmi to jak mowa pożegnalna ale .. Masz talent i to świetny , czytałam mnóstwo ff o 5 sos ale to jest najlepsze , powinnaś robić to co kochasz , chcemy dla ciebie jak najlepiej , i .. Kocham cię ... Nie tylko za to że dałaś nam do przeczytanie tą piękną i wzruszającą opowieść dlatego proszę . Najstępne ff o hemmingsie i gangu

    Kocham Cię ❤ Nie zapominaj nigdy o tym bo ja zawsze będę z tobą i z twoimi opowiadaniami

    To .. Chyba nadszedł koniec
    ;(( nawet podczas tego pisania kurwa rycze ale co tam

    Nie zapominaj o nas . my o tobie nigdy nie zapomnimy ❤❤ /Emily77

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeju <3 to ff jest jajzugxgbsnw nie wyobrażam sobie tego ze za niedlugo będzie koniec :'(
    Rozdział cudny jak zawsze :*
    Czekam nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak napisałaś ze to koniec to się przeraziłam :D ♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Przewidujesz 2 część *o* a opowiadanie kocham!��

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie chce końca tego :( myslalas nad druga czescia tego opowiadania lub jakims innym?

    OdpowiedzUsuń
  6. O kurwa......................Luke coś ty zrobił!! Jak mogłeś jej coś takiego powiedzieć. Mam ochotę Cię poerdollnąć. Krzesłem. W twarz. Mocno. Cholera, przecież każdy wie, no może oprócz H, że ją kochasz. Z jednej strony mam nadzieję, że ona nie zrobi czegoś głupiego jak np.samobójstwo i chcę happy endu, ale z drugiej chcę, żeby Luke zrozumiał co zrobił więc........tak, wiem jestem straszna......
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    .
    Nie, jednak chcę happy endu. Xd
    Co do Blake, to niech wyzdrowieje. Tęsknię za nią i Michaelem. Na początku myślałam, że nie żyje. A potem jak była ta sytuacja na placu zabaw.........Cały świat wstrzymał oddech........i kurwa tak, to Mikey!!!!! Wiedziałam, że go nie uśmiercisz. Poprostu wiedziałam!!!!!
    Ta jej matka to straszna suka. Tyle w temacie.
    Ale serio mam nadzieję, że H i L będą razem.
    Rozdział jak zwykle genialny. Czekam na nexta. YOUR FAN NUMBER ONE #1/Alex

    OdpowiedzUsuń
  7. Pff. Wcale się nie przejęłam tym co mówił Luke xdd
    Robił to dla jej dobra i wgl... ehh :>
    Jak to jeden. Pojebalo ? :C (nie bierz tego do siebie. Kocham cie)
    Nie chce :c To jest moje ukochane ffffff :c
    A jak ta matka jej walnęła to było chamskie XDDDD

    Low ju :c ♡

    OdpowiedzUsuń
  8. Jejku.... świetny rozdział <3
    Wgl jak można być taką matką???? I czy Heather zamierza sie zabić??? Tylko nie to!!!!! Chce żeby znowu byli razem ....

    OdpowiedzUsuń
  9. P.s , teraz dopiero zaczynam tęsknić za twoim spóźnialstwem ❤❤ /Emily77

    OdpowiedzUsuń