wtorek, 27 października 2015

Rozdział pięćdziesiąty pierwszy.

5 lat później

Heather

Taksówka zatrzymała się tuż pod wysokim blokiem, który miałam nadzieję należał do Michaela i Blake. Nie byłam tu jeszcze ani razu odkąd się wprowadzili, więc znalezienie odpowiedniej klatki było kłopotliwe. Noah chwycił portfel, żeby zapłacić kierowcy, a ja w tym czasie zajęłam się wyciąganiem naszych walizek z bagażnika. Postawiłam je obok stóp i pozwoliłam sobie na kilka głębszych oddechów, ciesząc się promieniami słonecznymi łaskoczącymi moją twarz. Nawet powietrze było tu inne niż w Nowym Jorku.
- Gotowa, kochanie? - odezwał się Noah, zmuszając mnie do uchylenia powiek i pokiwania energicznie głową.
Razem wzięliśmy nasze rzeczy, po czym wolnym krokiem ruszyliśmy do windy. Już od samego wejścia do środka, czułam w brzuchu motylki na myśl o zobaczeniu mojej siostry. Odkąd wyjechałam parę lat temu widziałyśmy się może ze dwa albo trzy razy, nie licząc częstych wideo rozmów. Stęskniłam się za nią, za Sydney.
Krótki dzwonek oznajmił, że jesteśmy na miejscu i winda rozsunęła się na dziewiątym piętrze, ukazując długi i schludny korytarz. Szłam szybko, zostawiając Noah w tyle razem z walizkami i wzrokiem szukałam numeru mieszkania, który podała mi Blake. Stanęłam na wprost wejścia, chcąc bez pukania nacisnąć na klamkę, tak bardzo nie mogłam się doczekać. Zostałam jednak uprzedzona i już po sekundzie w progu zobaczyłam moją siostrę.
- Heather!
Pisnęła, łapiąc mnie za rękę i wciągając do środka. Oplotła moją szyję ramionami, a ja w odpowiedzi oddałam mocny uścisk. W oczach zebrały mi się łzy szczęścia.
- Skąd wiedziałaś, że właśnie idziemy? - zapytałam, śmiejąc się z jej powitania.
Odsunęłam się na tyle, żeby móc spojrzeć na jej twarz. Po prawej stronie widać było blizny po oparzeniach, które przypominały mi o wypadku sprzed kilku lat, ale nawet z nimi była piękna i nie przejmując się tym, uśmiechała się szeroko.
- Od rana siedziała przy oknie, patrząc czy czasem nie podjechała taksówka.
Michael poinformował, pojawiając się w przedpokoju w dresowych spodniach i pogniecionej koszulce, oczywiście. Jego kolor włosów zmienił się od ostatniego razu, kiedy go widziałam i teraz na czoło opadały mu czarne kosmyki.
- Siema, Davis – przywitał się z chytrym uśmiechem. - Nic się nie zmieniłaś. Dalej wyglądasz jak oferma.
- Za to ty z roku na rok jesteś coraz brzydszy – dogryzłam chłopakowi, na co wywrócił jedynie oczami, ale mimo to na krótki moment zagarnął mnie w ramiona, klepiąc po plecach jak psa.
Odsunęłam się od niego akurat gdy podekscytowany Noah pojawił się w progu z szerokim uśmiechem na ustach. Nie mógł się doczekać aż pozna osobiście moich przyjaciół i miasto, w którym dorastałam.
- Cześć – pomachał wesoło mojej siostrze, a ona w odpowiedzi zrobiła to samo. - Miło was w końcu zobaczyć. Jestem Noah.
Chłopak przedstawił się, wyciągając dłoń do Clifforda, na co ten niechętnie i z ociąganiem podał mu swoją, ledwo nią potrząsając. Moja siostra rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, ale ani trochę się nim nie przejął, wciąż patrząc na Noah znudzonym wzrokiem. Ten drugi odpiął pierwsze guziki swojej nienagannie wyprasowanej koszuli, niezręcznie przestępując z nogi na nogę.
- Możecie rozpakować się w salonie. Przygotowałam wam kilka wolnych półek – wtrąciła Blake, chcąc przerwać napiętą atmosferę. - Drzwi na wprost.
Noah pokiwał głową, zabierając nasze torby i idąc do pokoju, który wskazała mu Blake, zostawiając naszą trójkę.
- Michael, chcę porozmawiać z siostrą, więc pomóż Noah się zadomowić – uśmiechnęła się do swojego chłopaka, a ten wybałuszył na nią oczy, chcąc się sprzeciwić, ale od razu go ucięła. - To nie jest prośba. Idź już i bądź grzeczny.
Mike westchnął, robiąc wielce zranioną minę, ale nie próbował dyskutować ze swoją dziewczyną i po prostu poszedł za Noah do pokoju. Specjalnie nie przejęłam się faktem, że Clifford go nie polubił, bo za mną również nigdy nie przepadał. Taki już był, gburowaty i wredny.
- Więc jak długo planujecie zostać? - zapytała blondynka, kiedy szłam za nią do kuchni. - Ty i twój narzeczony.
Blake uniosła i opuściła brwi kilka razy, patrząc na mnie z ciekawskim uśmiechem. Usiadłam przy małym stole, zaraz koło okna, obserwując jak wstawia wodę na jakiś gorący napój i zastanawiałam się nad odpowiedzią. Sama nie wiedziałam jak długo możemy zostać ze względu na pracę Noah. Szef jego korporacji byłby niezadowolony, gdyby chłopak spróbował opuścić zmianę.
- Nie mam pojęcia, Blake. To nie zależy ode mnie, Noah ma pracę… - opowiadałam, obracając telefon w dłoniach. - Wziął tydzień wolny, ale znając życie znów w firmie coś się spieprzy i będziemy musieli wracać szybciej.
Wypuściłam powietrze, bo na samą myśl o tym scenariuszu, robiło mi się smutno. Przyjechaliśmy zaledwie pół godziny temu, a ja już wiedziałam, że nie chcę opuszczać ponownie tego miejsca. Tęskniłam za wszystkim w Sydney. Za wszystkim. Tyle pięknych wspomnień zostawiłam za sobą, wyjeżdżając do Nowego Jorku i zaczynając nowe życie. Nie żałowałam, bo te pięć lat wpłynęło na mnie pozytywnie, zmieniłam się, dojrzałam i zaczęło mi się układać. Cały czas jednak czegoś mi brakowało, jakiejś części układanki i sądzę, że jest nią dom, jednak nie to ogromne, ciche mieszkanie, które dzielę z Noah, ale właśnie miasto, w którym nie było mnie aż pięć długich lat.
- Jeżeli tak się stanie to Noah wróci, a ty możesz jeszcze zostać. Skończyłaś studia, nie masz jeszcze pracy, więc w czym problem? – dziewczyna powiedziała tonem, jakby nie mogło być bardziej oczywistej opcji niż pozostanie w Sydney na dłużej niż planowałam. - Noah na pewno zrozumie, że chcesz spędzić więcej czasu ze swoją cudowną siostrą, bez której nie możesz żyć.
- Wątpię, Blake, wiesz jaki on jest, lubi mieć wszystko poukładane – odparłam cicho, unikając jej spojrzenia. - Ktoś musi zająć się domem, kiedy będzie w pracy.
- Więc od teraz jesteś idealną panią domu? - zaśmiała się, nalewając wrzątku do kubków i usiadła naprzeciwko mnie, podając mi jeden. - Gotujesz, sprzątasz, robisz pranie, z utęsknieniem czekając na powrót swojego faceta z pracy? Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą?
- Och, bądź cicho.
Wywróciłam oczami na jej komentarz, bo wiedziałam do czego dąży. Blake wspierała mnie w każdej decyzji jaką podjęłam bez mrugnięcia okiem, nawet kiedy pół roku temu powiedziałam jej że zamierzam wyjść za mężczyznę, który jest moim kompletnym przeciwieństwem. Cieszyła się jak dziecko, że w końcu znalazłam sobie kogoś na stałe, bo miała dość moich wiecznych zawodów miłosnych i comiesięcznych rozstań z coraz to nowymi facetami. Martwiła się jednak, że nie jestem do końca szczęśliwa, że nie jestem sobą w tym związku.
Po tym, jak wyjechałam z Sydney nie potrafiłam ponownie się zakochać, ale mimo to szukałam kogoś, kto zastąpi mi to, co straciłam. Tak natrafiłam na Noah, chłopaka z ambicjami i planami i pomyślałam, że jest tak inny od typów, z którymi się spotykałam, że to może wypalić. Tak więc byliśmy ze sobą już prawie dwa lata i może nigdy nie kręciło mnie posiadanie rodziny i ciepłego domu, to jemu zależało na tym na tyle mocno, że w końcu się zgodziłam. Nie narzekałam, bo nasz związek był w porządku, był czymś pewnym, stałym gruntem, a ja już dawno postanowiłam trzymać się z dala od wszelkich niebezpieczeństw. Nawet jeżeli oznaczało to życie z kimś, kogo tak naprawdę nigdy nie pokocham.
- Bycie dobrą panią domu nie jest wcale takie złe – tłumaczyłam, niekoniecznie przekonana własnymi słowami. - Ustaliłam sobie priorytety i staram się do nich dążyć. To chyba nic złego, prawda? Noah potrzebuje właśnie kogoś takiego, a ja potrzebuje pewnej sytuacji życiowej.
- Heather… - zaczęła tonem, który od razu zapalił mi w głowie czerwoną lampkę. Znów się zaczyna. - Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa, wiesz? Nie rób czegoś wbrew sobie, myśląc że dzięki temu staniesz się lepszym człowiekiem, bo już jesteś idealną osobą, moją siostrą. Niczyje zdanie się nie liczy, oprócz twojego i to, co czujesz powinno być dla ciebie priorytetem. Nie musisz niczego udowadniać… Po prostu bądź szczęśliwa, bądź sobą.
- Blake, przestań – opadłam plecami na oparcie krzesła, wznosząc oczy ku górze. - Ile razy mam ci powtarzać, że jest dobrze żebyś w końcu mi uwierzyła?
Niezależnie od tego, że powtarzałam te słowa jak mantrę przy każdym spotkaniu, ona nigdy nie dawała za wygraną. Może znała mnie za długo, żeby uwierzyć w moją nagłą zmianę albo byłam zwyczajnie mało przekonująca, co jednak nie jest takie dziwne odkąd sama sobie nie potrafiłam uwierzyć.
- Wybacz, ale zmieniłaś się tak bardzo, że czasami wydaje mi się, że to wszystko jest tylko dla świętego spokoju – mówiła, a mi ścisnął się żołądek. Czy aż tak było to widać? - Dlatego chcę żebyś wiedziała, że cię kocham taką, jaką zawsze byłaś i to, co stało się dawno temu nie powinno wpływać na twoje decyzje. Nie podporządkowuj się nikomu, ani matce, ani swojemu narzeczonemu. Nie uciekaj od tego kim jesteś, nie udawaj.
Zaszkliły mi się oczy, więc zamrugałam kilka razy, żeby pozbyć się łez. Wtedy do kuchni weszli chłopcy, w ogóle ze sobą nie rozmawiając, co mnie wcale nie dziwiło. Wiedziałam, że się nie zaprzyjaźnią.
Noah zajął miejsce na krześle obok mnie, łapiąc mnie pod stołem za rękę i uśmiechając się do mnie szeroko, ale nie mogłam tego odwzajemnić za bardzo skupiłam się na tym, co powiedziała moja siostra. Clifford również podszedł do stołu, ale zamiast skorzystać z ostatniego, wolnego miejsca, podniósł Blake i usiadł na jej krześle, następnie wciągając ją na swoje kolana i obejmując w pasie.
- O czym gadacie? - zapytał Noah, jego palce masowały wierzch mojej dłoni i nie mogłam przestać się winić za bycie tak daleką od tego, co on czuł do mnie. Zdecydowanie był za dobrym człowiekiem dla mnie.
- Właśnie mówiłam Heather o imprezie w weekend – rzuciła znikąd Blake, a ja spojrzałam na nią pytająco.
- Impreza? - zdziwił się Noah, marszcząc brwi. - Heather nie lubi imprez.
Michael zakaszlał głośno, ukrywając tym swój wybuch śmiechem, ale na szczęście Noah nie widział w jego zachowaniu niczego podejrzanego. Mój narzeczony miał małe pojęcie o moim poprzednim życiu. Wyścigi, narkotyki i policja to tematy, które ukrywałam przed nim jak mogłam.
- To raczej taka posiadówka ze starymi znajomymi, nic wielkiego – wtrącił Clifford. - Przecież wszyscy wiemy, że Davis nie przepada za melanżowaniem. To taka spokojna dziewczyna.
Zgrzytałam zębami, żałując że mój wzrok nie może zabijać. Ironia była tak wyczuwalna w głosie Michaela, że nie mogła umknąć niczyjej uwadze i Noah spoglądał na nas wszystkich skołowanym wzrokiem. Ja nie mogłam oderwać oczu od tego palanta, przysięgając w duchu, że przy najbliższej okazji porachuje mu kości.
- Tylko my, wy, Calum i Ashton z dziewczynami – wytłumaczyła blondynka, uśmiechając się niewinnie.
Nie wierzyłam w ani jedno ich słowo. Doskonale wiedziałam, że ona i Michael nie gustują w małych imprezach. To była jedna z tych par, które korzystały z młodości ile się dało, pieprząc konsekwencje i żyjąc pełnią życia, póki mają jeszcze na to czas. W takim wypadku więc mała impreza nie wchodziła w grę. Nie zmieniało to faktu, że chciałam na nią pójść i zobaczyć starych przyjaciół.
- W sobotę rano mamy samolot – przypomniał Noah, patrząc na mnie przepraszająco. - Wiesz, że pracuję.
- Trudno, w takim razie nie pójdziesz z nami – Michael wzruszył ramionami, po czym skrzywił się mocno, bo Blake mało dyskretnie nadepnęła mu na stopę. - Więc jak Heather, wchodzisz w to?
- Tylko na parę godzin, obiecuję że wstanę z samego rana. Proszę – poprosiłam, patrząc wielkimi oczami na chłopaka.
Widząc jego minę od razu wiedziałam, że mam go w garści. Niechętnie przytaknął głową, na co ja mocniej ścisnęłam jego dłoń, szczerząc się w podziękowaniu. Z początku miałam w planach spędzić cały mój pobyt z siostrą, ale skoro nadarzała się okazja na zobaczenie reszty, chciałam z niej skorzystać.
- Świetnie – zaćwierkała Blake, klaszcząc w dłonie. - Nie mówiłam nikomu, że przyjeżdżasz, więc zrobimy im niespodziankę.
Dziewczyna wydawała się tym podekscytowana bardziej niż powinna i jej oczy błyszczały zupełnie jak u dziecka. Postanowiłam się odezwać, wiedząc że jeżeli dopuszczę siostrę do głosu, nie przestanie gadać i podniecać się imprezą, a wtedy i ja zaczęłabym zanadto się cieszyć, a nie mogłam zrobić tego przy Noah.
- Okej, może być – powiedziałam, obojętnie wzruszając ramionami, a następnie nachyliłam się do przodu opierając ręce o blat stołu. - Jest mi to obojętne. Bardziej interesuje mnie co działo się u was odkąd ostatnio rozmawiałyśmy.
Właściwie wydawało mi się, że nie ma rzeczy, której nie wiem o życiu tej dwójki. Tak często ja i Blake kontaktowałyśmy się ze sobą, że nie miałyśmy najmniejszego problemu z informowaniem się nawet o najmniejszych szczegółach. Wolałam jednak w sprytny sposób zejść z tematu, który mi nie odpowiadał, a to pytanie było jedynym konkretnym, które wpadło mi do głowy w obecnym momencie.
- Um, wiesz jak jest... – zaczęła wolno, wymieniając z Michaelem znaczące spojrzenia. - Dużo żeby opowiadać.
Clifford oparł głowę o plecy dziewczyny, chowając się przed światem, a ona zaś nerwowo skubała skórki przy paznokciach, jak zawsze gdy czegoś się bała. Zmarszczyłam brwi na ten widok.
- Mamy cały wieczór – przypomniałam jej, mocno zainteresowana tematem przez ich dziwne zachowanie. - I dobre wino.
- To jej nie grozi – mruknął Mike ledwo zrozumiale, ponieważ jego twarz przyciśnięta była do materiału koszulki Blake.
- Właściwie ja i Mikey mamy plany na dzisiaj – mówiła cichym głosem, nie chcąc wyraźnie poruszać tego tematu. Utkwiła oczy w ziemi pod stopami, zaciskając piąstki i biorąc kilka oddechów, wypaliła – Umówiliśmy się na wizytę z lekarzem za jakąś godzinę. Nie możemy jej opuścić.
- O matko, Blake, jesteś chora? Coś się dzieje? - zasypywałam ją pytaniami, dołączając jednocześnie do grona wystraszonych.
Od jej wypadku i miesięcznej śpiączki byłam jeszcze bardziej nadopiekuńcza w stosunku do niej niż kiedyś. Sama wzmianka o lekarzach, szpitalach i innych podobnych rzeczach przyprawiała mnie o mdłości i szybsze bicie serca. Nie chciałabym przeżywać tego po raz kolejny.
- Matko, Heather, oddychaj. Nic mi nie jest – uspokoiła mnie.
Blondynka odwróciła się nieznacznie w stronę swojego chłopaka, szukając w nim wsparcia. Michael uśmiechnął się lekko, opierając się czołem o jej i oboje przez chwilę patrzyli sobie w oczy, jakby próbowali porozumieć się nie używając słów. Widok Clifforda całującego dziewczynę w policzek powinien mnie obrzydzić, jak w każdym innym wypadku, ale patrząc na nich nie mogłam pozbyć się ciepła w klatce piersiowej.
- Czekaliśmy, żeby powiedzieć ci o tym osobiście – wypuściła powietrze Blake, w końcu spotykając się ze mną spojrzeniem. - To dla nas bardzo ważne i stresuję się, bo zależy mi na twoim zdaniu… Tylko nie panikuj… Ja, um, my...
- Będziemy mieli dziecko – wyrzucił nagle Michael, gdy blondynka nie potrafiła dokończyć zdania, za bardzo się przejmując.
Niekontrolowanie zesztywniałam po tych słowach. Otworzyłam szeroko oczy, doszukując się w ich minach jakiegokolwiek znaku, że żartują. Nie potrafiłam wydusić z siebie nic i musiałam wyglądać jakbym właśnie cierpiała, bo Noah spojrzał na mnie ze zmartwieniem i obawą.
- Gratuluje, to naprawdę świetnie – powiedział, mocniej ściskając moją rękę pod stołem, ale zabrałam ją szybko, przykładając do ust.
Czułam na sobie przerażony wzrok całej trójki, ale nie mogłam zmusić się do żadnej reakcji. Byłam zbyt zaskoczona, żeby zachować się jak człowiek, dlatego po prostu siedziałam z dłonią przyciśniętą do ust, oddychając jak po jakimś wysiłku.
- Heather, powiedz cokolwiek albo zaraz oszaleje – jęknęła Blake, wciąż skubiąc skórki przy paznokciach.
- Masz dwadzieścia jeden lat – wydusiłam w końcu, patrząc gdzieś w bok, ale nie skupiałam się na  żadnym konkretnym widoku. - I jesteś w ciąży z Cliffordem… Jezu… Matka wie?
- Nie, chciałam, żebyś ty dowiedziała się jako pierwsza – szepnęła cicho. - Wiem, że jestem jeszcze młoda, ale oboje mamy dobrą pracę, warunki…
- To nie jest wpadka – palnął Michael szybko, więc popatrzyłam na niego tępym wzrokiem. - Oboje tego chcieliśmy.
- Um, tak, planowaliśmy to już od jakiegoś czasu – dodała blondynka. - Stwierdziliśmy, że jesteśmy gotowi, żeby zostać rodzicami.
Pokiwałam wolno głową, podnosząc się z miejsca. Noah zbierał się, żeby zrobić to samo, ale powstrzymałam go, kładąc mu rękę na ramieniu. Zrobiłam kilka kroków w stronę siedzącej dwójki, a oni patrzyli na mnie, jakbym miała zaraz oderwać im głowy. Michael znów schował się za plecami mniejszej od siebie Blake.
- Jesteś tego pewna? To znaczy to wszystko… To coś czego chcesz? - zapytałam siostry, a ona przytaknęła z ulgą, widząc że nie zamierzam zrobić żadnej akcji.
Wciąż był to dla mnie szok i miałam pewność, że jeszcze całość do mnie nie dotarła. Ciężko było mi przetrawić świadomość, że jednak jest ktoś na tym świecie, kto z własnej woli chciałby rozmnażać się z Cliffordem, tym bardziej że jest to moja siostra. Niemniej jednak wiedziałam, że jest z nim szczęśliwa, a Michael traktuje ją jak powinien. To był związek jakiego sama nie mogłam znaleźć, choć mocno tego pragnęłam.
Zgarnęłam Blake w ramiona, a ta zaczęła się śmiać i słyszałam jak Clifford wypuszcza wstrzymywany długo oddech.
- Cieszę się, naprawdę. Będziesz najlepszą mamą – mocniej zacisnęłam ramiona wokół niej, po czym ściszyłam głos dodając – Mrugnij jeżeli cię naćpał i chcesz, żebym zadzwoniła na policję.
- Heather! - pisnęła, uderzając mnie w ramię, ale nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu. - To nie jest śmieszne!
Chwilę jeszcze posiedzieliśmy w kuchni, rozmawiając na różne tematy, choć głównie wątek skupiał się na dziecku. Michael non stop żartował, a jego oczy błyszczały w podekscytowaniu i musiałam przyznać, że nie martwiłam się o tą dwójkę (teraz trójkę) wcale. Byli dla siebie stworzeni i wiedziałam, że dadzą sobie radę z dzieckiem. Kochali się ponad wszystko, a decyzje podjęte z miłości, to niekoniecznie łatwe, ale zawsze najlepsze decyzje.
Z tą myślą zasypiałam wieczorem. Przytulałam się do ciepłej poduszki, bo Noah leżał daleko ode mnie, po drugiej stronie łóżka, zmęczony dniem. Zastanawiałam się ile jeszcze przetrwam takich wieczorów, gdzie towarzyszy mi jedynie bezsenność i brak bliskości. Moje życie było jedną wielką rutyną, a patrząc na Michaela i Blake zaczęłam dostrzegać to jeszcze bardziej. Dlatego właśnie pod przymkniętymi powiekami odtwarzałam sobie najszczęśliwsze momenty mojego życia i tą jedną konkretną osobę, udając przez chwilę, że to wszystko potoczyło się inaczej.


Nienawidziłam sportu bardziej niż niczego innego na świecie, ale mimo to biegłam truchtem przed siebie, kontrolując oddech, żeby nie zmęczyć się za szybko. Jak codziennie, po obiedzie ja i Noah postanowiliśmy pobiegać po okolicy. Nawet jeżeli mój organizm przyzwyczaił się do częstego wysiłku, to nigdy nie sprawiało mi to przyjemności. Odkąd jestem w Sydney, czyli dokładnie cztery dni, było wyjątkowo inaczej. Z niecierpliwością czekałam aż wciągnę na siebie dresy i sportowe buty, byle móc przemierzać wszystkie miejsca, które kiedyś były moją codziennością. Pot zalewał mi oczy, a mimo to biegłam z uśmiechem na ustach i rozczulałam się nad każdym minionym na drodze wspomnieniem. Opowiadałam co nieco Noah o różnych rzeczach, ale nie było ich zbyt wiele, odkąd unikałam wielu tematów, które mogłyby go oburzyć. Nie chciałam żeby wiedział kim kiedyś byłam, bo miałam pewność, że to odrzuciło by takiego jak on, chłopaka z dobrej rodziny.
W pewnym momencie zadzwonił telefon, a ja nie musiałam nawet zgadywać, żeby wiedzieć że to szef mojego narzeczonego. Chłopak zatrzymał się na chodniku, machając dłonią żebym biegła dalej i nie czekała na niego, po czym odebrał połączenie. Zrobiłam jak kazał i przyspieszyłam jedynie kroku, wiedząc że szybko go nie zobaczę, bo pewnie spędzi godzinę rozwiązując kolejne problemy w pracy.
Ze ściśniętym z żalu sercem minęłam mój stary warsztat, który agent nieruchomości wynajęty przez Noah, sprzedał jakiś czas temu i skierowałam się na bardziej zatłoczone uliczki, chcąc zobaczyć jak zmieniło się miasto. Biegłam rozglądając się na boki, zupełnie jak turysta ciekawa każdego zakątka.
- Heather? - usłyszałam męski głos, przez co zatrzymałam się, szukając wzrokiem jego właściciela. - Nie wierzę!
Ciemna postać wyłoniła się z obskurnego zaułka. Nawet z naciągniętym na głowę kapturem doskonale poznałam z kim mam do czynienia. Zauważyłam ogromny wyszczerz, ukazujący rząd białych zębów, kontrastujących z ciemną karnacją chłopaka.
- Calum – przywitałam się, nie mogąc powstrzymać radości na jego widok. - Co tu robisz?
- To ja powinienem cię o to zapytać – powiedział, zagarniając mnie w ramiona na krótką chwilę. - Nie przypominam sobie, żebyś mówiła że przyjedziesz.
-  Przyjechałam w tym tygodniu, chciałam odwiedzić starych znajomych. To miała być niespodzianka – poinformowałam, poprawiając kucyka, który Hood rozwalił mi przy uścisku. - Myślałam, że zobaczę was dopiero na imprezie w piątek.
- Imprezie? W ten piątek? - zapytał, marszcząc brwi w zdziwieniu.
- Nic nie wiesz? - byłam równie zaskoczona co on. - Blake mówiła, że się umówiliście.
- Bo to prawda, ale nie na imprezę – zaśmiał się, idąc powoli ulicą, a ja zaczęłam podążać za nim. - Mamy w planach coś innego.
- Czyli co?
Chciałam wiedzieć od razu wszystko, bo tak jak podejrzewałam Blake kłamała z tą „małą posiadówką w gronie bliskich znajomych”. Mam nadzieję, że nie wymyśliła jakiegoś ekstremalnego scenariusza na ten wieczór, bo Noah zdecydował się pójść jednak z nami, żebym nie musiała być piątym kołem wśród par.
Calum spojrzał na mnie, jakby nie mógł być bardziej zdziwiony, że o niczym nie wiem. Nie odpowiedział mi na pytanie, bo jakiś typ zaczepił go i Calum, obiecując że wróci za parę sekund, odszedł z nim na bok. Powiodłam swoim ciekawskim spojrzeniem za brunetem, który podał temu drugiemu jakiś pakunek, za co otrzymał dość gruby plik pieniędzy. No tak, mogłam się tego spodziewać.
- Wow, interes się kręci – skomentowałam, kiedy ponownie do mnie dołączył. - Nic się nie zmieniło, hm?
- Niewiele, ale nie narzekam – wzruszył ramionami, wyraźnie zadowolony z jakiegoś powodu. - Podoba mi się tak jak jest. W końcu nie każdemu zmiany wychodzą na dobre.
- Jak z Tracey? Mam nadzieję, że zobaczę ją w piątek - zmieniłam temat, wiedząc że Hood na pewno ucieszy się, że może rozmawiać o swojej dziewczynie.
- Jasne, że tak. Nigdzie się bez niej nie ruszam, więc chce czy nie, będzie musiała się pojawić – uśmiechnął się uroczo pod nosem, zapewne myśląc o niej. - A jak z tobą, Davis? Umawiasz się z kimś?
- A jak myślisz? - zapytałam niewinnie, podnosząc rękę, żeby mógł dostrzec pierścionek zaręczynowy.
- O kurwa… - wymsknęło mu się.
Calum złapał mnie za dłoń, przysuwając ją do swojej twarzy, jakby nie mógł uwierzyć że na moim palcu naprawdę coś jest. Stał chwilę ze smutną miną, jakby nie spodziewał się w ogóle, że mogę być w związku, a jego pytanie było tylko formalnością, której miałam zaprzeczyć.
- Zaręczyłaś się… Wow, to naprawdę… Wow, gratuluję.
Wciąż nie mogłam pozbyć się wrażenia, że Calum czuje zupełnie inaczej niż to pokazuje. W jego słowach kryła się nutka zawodu i miałam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z tym samym powodem, dla którego Michael nie przepada za moim narzeczonym. To było tak dawno temu, że wszyscy powinniśmy o tym zapomnieć.
- Dzięki – rzuciłam krótko, nie chcąc dłużej rozmawiać na ten temat, skoro najwyraźniej nie cieszy on tak jak powinien. - Jakie masz plany na teraz?
- Muszę podrzucić to ulicę dalej i jestem wolny – powiedział, unosząc w ręku spory pakunek, który w środku miał na pewno morderczą dawkę narkotyków. - A co? Chcesz zaprosić mnie na kawę? Zgodzę się, jeżeli stawiasz.
- Może być – zgodziłam się, teatralnie przewracając oczami, a on przerzucił mi dłoń przez ramiona.
Tęskniłam za posiadaniem prawdziwych przyjaciół. W Nowym Jorku nie miałam ich wielu, oprócz nadętych snobów z pracy Noah, którzy przychodzili do nas na kolację i udawali niezwykle miłych, choć daleko było im od tego wizerunku. Cieszyłam się więc jak dziecko mogąc choć trochę pobyć w Sydney, w towarzystwie ludzi, który traktują mnie jak rodzinę nawet po takim długim czasie.
- Hej, zabieraj te łapy! – ktoś krzyknął i oboje odwróciliśmy się za siebie, skąd pochodził głos. - Nie waż się jej dotykać albo wezwę policję!
Otworzyłam ze strachu oczy, kiedy zobaczyłam zmierzającego w naszym kierunku Noah. Nie spodziewałam się, że skończy tak szybko rozmawiać, a nawet jeśli byłam pewna że wróci do domu. Tymczasem on postanowił mnie odszukać i teraz biegł do mnie, wściekle zaciskając pięści i mordując Caluma wzrokiem. Źle interpretował znaki i zapewne myślał, że Hood jest jakimś przypadkowym przechodniem, chcącym zrobić mi krzywdę. Dla Noah każdy zakapturzony chłopak to bandzior i złodziej.
- Nie, jeżeli najpierw odstrzelę ci łeb – warknął brunet i w momencie gdy mój narzeczony pojawił się przy nas, przystawił mu pistolet do czoła, odblokowując go jednym ruchem.
Myślałam, że zejdę na zawał, gdy to zobaczyłam. Noah wyglądał jak przerażony królik w klatce z drapieżnikami i pewnie żałował każdego wypowiedzianego słowa w tym momencie. Dzielnie jednak znosił wzrok Caluma, który musiałam przyznać, wyglądał dość niebezpiecznie.
- Calum, nie! Zrobisz mu krzywdę - szarpnęłam go za nadgarstki, odciągając broń od czoła tego drugiego. - To mój narzeczony.
- Co? - zamrugał kilka razy, po czym podrapał się niezręcznie po szyi. - Ups, no to wtopa. Wybacz stary, myślałem że jesteś jakimś nachalnym...
- Wtopa? Wtopa? - przerwał Noah, przeżywając i gestykulując gwałtownie. - Co z ciebie za człowiek? Heather, Boże, znasz go?
- To mój stary przyjaciel. Pamiętasz? To do nich idziemy w piątek. – mruknęłam cicho, czując na sobie wzrok Hooda.
- Chyba sobie żartujesz. Nie mów mi, że chcesz żebym zadawał się z ćpunami – zapiszczał, patrząc na mnie jak na kosmitkę.
- Ej, wypraszam sobie – wtrącił brunet, a ja nie mogłam być bardziej podłamana niż w tym momencie. - Ja tylko rozprowadzam prochy, sam nie biorę… Pierwsza zasada biznesu - nie marnuj własnego towaru.
Popatrzyłam na Caluma jak na wariata, kiedy robił sobie żarty z chłopaka. Może dla niego to było nic i miał gdzieś co pomyśli sobie o nim Noah, ale ja nie mogłam pozwolić, żeby ta sytuacja popłynęła dalej. On nie mógł wiedzieć takich rzeczy o mnie.
- Calum, my już musimy iść. Pogadamy jeszcze kiedyś – obiecałam, łapiąc Noah za ramię i ciągnąc w drugą stronę, jak najdalej od Hooda, zanim ktokolwiek się odezwał.
- Co to było? - zapytał Noah, wyrywając mi rękę i idąc obok mnie w odpowiedniej odległości. - Jak mogłaś przyjaźnić się z kimś takim, Heather? On miał broń! Powinniśmy zgłosić to na policję!
- Nie, daj temu spokój – spanikowałam, bo byłby zdolny do tego czynu. - Błagam cię, Noah, po prostu o tym zapomnijmy.
- Okej, ale myślę że powinniśmy wrócić do domu o wiele szybciej niż planowaliśmy – zaczął mówić, a ja czułam jak grunt ucieka mi spod nóg. - To miejsce nie jest dla ciebie dobre. A jeżeli reszta twoich „starych przyjaciół” jest taka sama, to nie chcę ich znać. I ty też nie powinnaś, jeśli masz zamiar wyjść w przyszłości na ludzi.
- O czym ty mówisz… - ledwo z siebie wydusiłam, bo bolało mnie, że obraża moich przyjaciół.
- Nic, po prostu chodźmy się spakować – powiedział, wyciągając telefon, zapewne żeby zabukować wcześniejsze bilety na samolot. - Muszę zabrać cię z tego miejsca, nie jesteś tu sobą.



Gdyby nie Blake prawdopodobnie siedziałabym właśnie w samolocie do Nowego Jorku, połykając własne łzy. Gdy tylko moja siostra usłyszała, jaką decyzję podjął Noah, zrobiła ogromną akcję i dała popis swojemu niezadowoleniu. Jako że chłopak w ogóle jej nie znał, uwierzył w każdą wymuszoną łzę dziewczyny i zrobiło mu się głupio, bo akurat ona była tą częścią mojego życia, którą udało mu się polubić. Po długim jęczeniu, jak bardzo jest zraniona i nie wyobraża ponownie stracić swojej siostry na tak długi czas, uległ i zgodził się zostać. Postanowił też dotrzymać mi towarzystwa, bo jak mówił, nie chciał zostawiać mnie na pastwę losu tego patologicznego człowieczeństwa.
Nie poznawałam go i miałam dosyć obrażania moich znajomych, dlatego do piątku praktycznie ze sobą nie rozmawialiśmy. Unikałam go na tyle, na ile pozwalało mi wspólne dzielenie salonu. Chodziłam naburmuszona, warcząc na wszystko dookoła i było mi wstyd za jego zachowanie. To była moja wina, bo gdyby znał prawdę o moim życiu, może to potoczyłoby się innym torem. Ewentualnie nie potoczyło by się wcale, odkąd kochałam każdy najdrobniejszy szczegół dawnej mnie i zmieniłam to tylko i wyłącznie pod jego dyktando. Gdyby miał o tym pojęcie… Nie byłoby go ze mną. Wtedy nie myślałam o tym, jak głupio to rozegrałam, bo wmawiałam sobie, że tego właśnie chcę. Teraz miałam wątpliwości jak nigdy w życiu.
Oparłam wygodnie głowę o tylne siedzenie samochodu Michaela, w ciszy przebywając trasę prowadzącą na miejsce naszego spotkania z resztą. Co minutę poprawiałam fryzurę, stresując się na zapas tym, jak wypadnie dzisiejszy wieczór.
Otworzyłam oczy, gdy usłyszałam głośną muzykę i krzyki tłumu. Co.Do.Jasnej.Cholery.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam, zaglądając przez szybę w celu zorientowania się w terenie.
Przeraziłam się nie na żarty, gdy dostrzegłam gdzie jesteśmy. Duży plac przed starą fabryką przepełniony był pijanymi ludźmi. Skąpo ubrane dziewczyny i groźnie wyglądający mężczyźni, opierający się o swoje samochody to na pewno nie była moja definicja małej imprezy. Zobaczyłam białe ślady na asfalcie przed nami, gdy tylko opuściliśmy wnętrze auta i czekającą na środku blondynkę z flagą nielegalnych wyścigów.
Zaczęłam się trząść, katem oka patrząc na Noah, który był zniesmaczony tym widokiem jak jeszcze nigdy. Patrzył z oburzeniem na otaczające go osoby, ale nie odezwał się ani jednym słowem, w ciszy znosząc ten ogromny zawód. Żałowałam, że jednak nie polecieliśmy wcześniej, bo teraz było już po mnie.
- Zabije cię – szepnęłam do siostry, która pojawiła się u mojego boku, chwytając mnie pod ramię. -  Jak mogliście mi to zrobić? Noah po tym, co zobaczył na pewno wyśle mnie na jakąś terapię i nie da mi żyć!
- Przecież nic nie wiedziałaś – powiedziała jak gdyby nigdy nic. - Nie powiedzieliśmy ci gdzie jedziemy, więc równie dobrze możesz zwalić winę na nas.
- To nie jest fair i dobrze o tym wiesz – rozzłościłam się. Byłam zawiedziona, że Blake odwinęła mi taki numer.
- Okłamywanie własnego faceta i siebie samej też nie jest – ucięła mnie ostrym tonem. - Daj sobie przestrzeń i po prostu się zabaw. Niedługo wychodzisz za tego człowieka, więc to może być twoja ostatnia szansa na powrót do przeszłości i cieszenie się tym, co naprawdę kochasz. Jutro wrócisz do  swojego domku z kart i będziesz dalej udawać kogoś, kim nie jesteś. Teraz na chwilę przestań grać i  poczuj się jak za dawnych czasów z ludźmi, którzy są twoją rodziną.
Po tych słowach zostawiła mnie, przyspieszając kroku, żeby móc przywitać się z Tracey i Bryaną, które już czekały obok jakiegoś sportowego samochodu. Postanowiłam zignorować palące tył mojej głowy spojrzenie Noah i rozejrzałam się po znajomych twarzach. Zebrało mi się na płacz, bo nawet jeżeli byłam zła, że się tu znalazłam, wzruszył mnie widok tych ludzi. To tak jakby wszelkie uczucia, jakie odsuwałam od siebie, mieszkając wystarczająco daleko, żeby to się udało, nagle do mnie wróciły falą.
Nim się obejrzałam, zostałam zgarnięta w ramiona, a moje stopy unosiły się wysoko nad ziemią. Widziałam jedynie czubek głowy przytulającej mnie osoby, ale niesforne loczki były tak charakterystyczną cechą, że rozpoznałabym je wszędzie.
- Heather, naprawdę tu jesteś, czy po prostu za dużo nawdychałem się spalin? - Ash zachichotał, odkładając mnie na ziemię.
- Myślę, że jedno i drugie – odpowiedziałam, szczerząc się niemożliwie. - Wyprzystojniałeś, Irwin.  Praca w zawodzie naprawdę ci służy.
- My lekarze tak mamy. Ach, to niezaprzeczalne piękno – śmiesznie wywrócił oczami, a ja zaśmiałam się nawet jeżeli nie powiedział nic zabawnego. Byłam zbyt szczęśliwa, żeby nie zareagować w ten sposób.
- Chyba botoks – kaszlnął Michael, ale wszyscy i tak go usłyszeli.
- Lepiej go nie obrażaj, Mikey – zaczęła Blake, łapiąc chłopaka za rękę i opierając się bokiem o jego ramię. - Przyda nam się znajomy lekarz, kiedy nasza córka się urodzi.
Uśmiechnęłam się, obserwując jak po kolei na twarzach każdego pojawia się szok, a następnie wielkie poruszenie wywołane słowami Blake. Stałam z boku, pozwalając im zasypywać moją siostrę i jej chłopaka pytaniami i gratulacjami, bo oprócz mnie nikt nie miał pojęcia o dziecku. Wgapiałam się w ten piękny obrazek, nie potrafiąc oderwać od niego oczu. Nie wiedziałam gdzie podział się Noah, ale wyjątkowo mało mnie to obchodziło, zwłaszcza po kłótni.
Postanowiłam wykorzystać okazję, że nikt nie zwraca na mnie uwagi i pognałam do stoiska, gdzie jakaś grupka osób sprzedawała alkohol. Potrzebowałam się napić, jeżeli miałam przeżyć dzisiejszy wieczór, bez zaglądania do odległej pamięci. Wyścigi kojarzyły mi się tylko z jedną osobą, a będąc tu ciężko mi odsuwać myśli na bok i hej, tylko alkohol może mi to ułatwić.
Jedno piwo wypiłam duszkiem na miejscu, nie chcąc paradować z nim przed oczami Noah, bo bałam się że będzie wyliczał mi ich dzisiejszą ilość. Wzięłam sobie do serca słowa siostry i postanowiłam zaszaleć, ten jeden ostatni raz. Przyjęłam z podziękowaniem kolejny kubeczek, za który zaraz zapłaciłam i odwróciłam się, chcąc wrócić do znajomych, którzy pewnie zastanawiali się już gdzie zniknęłam.
Wtedy spełnił się mój największy koszmar, a jednocześnie najbardziej upragnione marzenie. Upuściłam kubek i bursztynowy napój wylał się na ziemię, mocząc moje białe trampki. Nie mogłam jednak przejmować się tym mniej, mając przed sobą taki widok.
Luke.
Moje serce stanęło, a ja sama zapomniałam jak się oddycha. Z wszystkich ludzi na świecie nie spodziewałam się go tu w ogóle, dlatego teraz ledwo stałam o własnych nogach z miną, jakbym zobaczyła ducha. Czy on nie miał siedzieć za kratkami? Byłam pewna, że się przewidziałam, bo przecież wiedziałabym gdyby go wypuścili. Chyba?
Oddychałam płytko, zastanawiając się co powinnam zrobić, ale jak na złość nic nie przychodziło mi do głowy. Moje ciało odmawiało posłuszeństwa, więc zwyczajnie stałam, nie mogąc nic zrobić. I akurat gdy chciałam uciec chociaż wzrokiem w jakąś inną stronę i udawać, że wcale go nie zauważyłam, spojrzał na mnie. Dziwiłam się, że żyję po tym, jak nasze oczy spotkały się ze sobą. Zalała mnie potężna fala uczuć, której nie potrafiłam do końca odczytać. To działo się zbyt szybko, zbyt niespodziewanie.
W jego oczach zobaczyłam zaskoczenie i przełknęłam głośno ślinę, gdy zaczął stawiać przed siebie kroki, pokonując dzielącą nas odległość. Zmienił się, dostrzegłam to nawet z tak daleka. Jego twarz pokrywał zarost, dodając mu zdecydowanie parę lat więcej. Miał smuklejszą sylwetkę, a pod ciuchami chował wyrzeźbione ciało. Wyglądał jeszcze lepiej niż kiedyś, choć już wtedy był chodzącą perfekcją. Nie mogłam powstrzymać kołatania mojego serca, które waliło jak oszalałe. Wiedziałam, że nigdy o nim nie zapomnę, ale liczyłam, że po tym czasie choć odrobinę przestanie mieć dla mnie znaczenie. Najwyraźniej jednak upływający czas nie miał żadnego znaczenia, bo każda komórka w moim ciele reagowała na niego tak samo - żywym płomieniem, pożerającym mnie od środka. Moje ciało odpowiadało automatycznie, jak na powietrze i zastanawiałam się jakim cudem na pięć lat, gdy nie było go przy mnie, przestałam oddychać.
- Cześć – przywitał się zwyczajnie, co w tej sytuacji brzmiało tak nierealnie i źle.
Jego oczy chłonęły mnie całą, jakby nie wierzył że tu jestem. Był zaskoczony i smutny, mogłam to odczytać z jego twarzy. Do tego nerwowo zaczął bawić się kolczykiem w wardze, bo tak jak ja nie miał zielonego pojęcia co ze sobą zrobić.
Nagle odnalazłam w sobie tyle siły i rozsądku, żeby zacząć maszerować szybko w drugą stronę, wymijając chłopaka bez słowa. Pozostanie z nim było niebezpieczne. Moje płuca paliły, jakbym przebiegła maraton, a całe ciało bolało z niewiadomych przyczyn.
Luke złapał mnie za nadgarstek, zatrzymując zanim zdążyłam mu uciec. Jego uścisk był delikatny, ale ja wyrwałam mu od razu rękę, z emocji czując pieczenie na skórze w tamtym miejscu. Nie wiedziałam czy wmawiałam sobie to wszystko, czy naprawdę można tak bardzo cierpieć przy zaledwie niewielkim dotyku kogoś, kto złamał ci serce.
- Heather, poczekaj – poprosił cicho, nie próbując mnie więcej dotykać. Jego oczy posmutniały, gdy tylko zabrałam swoją dłoń. - Chciałem się tylko przywitać. Nie wiedziałem, że jesteś w Sydney.
- Teraz już wiesz – powiedziałam, znów uciekając od niego i szukając wzrokiem przyjaciół, ale dookoła widziałam jedynie tłumy.
Blondyn dogonił mnie, idąc przede mną tyłem, bo ja wciąż się nie zatrzymywałam, brnąc jak najdalej.
- Heather…
Spuściłam wzrok w dół, nie chcąc patrzeć na jego twarz, bo już sama świadomość o jego obecności była dla mnie zbyt ciężka do zniesienia. Przysięgałam w myślach, że więcej nie odezwę się do nikogo i wyjadę z Sydney, urywając wszelkie kontakty. Założyłabym się nawet o własne życie, że każdy po kolei wiedział, że Luke wyszedł i że będzie tutaj, w tym samym miejscu, w które mnie przywieźli. W tym momencie nienawidziłam ich za to, że mi to zrobili.
- Heather, zatrzymaj się – przemówił jeszcze raz, ale go zignorowałam, zmieniając kierunek chodu, co nie przeszkodziło mu w pójściu za mną. - Tylko na chwilę, królewno, proszę…
Stanęłam jak wryta, zaciskając usta w cienką linię. Przymknęłam oczy, próbując uspokoić szalejący oddech, a moje palce same zwinęły się w pięści. Zrobił to specjalnie, wiedząc jak uwielbiam gdy mówi do mnie w ten sposób.
- Nie masz prawa mnie tak nazywać – wycedziłam przez zęby. - Nigdy więcej.
Próbowałam iść dalej, ale Luke złapał mnie za ramiona i tym razem zrobił to na tyle mocno, żebym nie mogła się wyrwać. Patrzyłam na niego z gniewem w oczach, choć wewnątrz rozpływałam się pod jego dotykiem. Przywoływałam co chwilę obraz Noah, żeby nie pozwolić sobie na chwilę słabości, jaką jest nawet rozmowa z Lukiem, ale jego niebieskie oczy dla mojego mózgu były bardziej warte zapamiętania niż mój własny narzeczony.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytałam, walcząc ze łzami.
- Nie mam pojęcia. Zaskoczyłaś mnie – mówił, patrząc prosto w moje oczy i dobrze, że trzymał mnie mocno za ramiona, bo inaczej nie dałabym rady ciężarowi własnego ciała. - Nie spodziewałem się, że tu będziesz, więc kiedy cię zobaczyłem… Po prostu musiałem podejść. Nie mogłem się powstrzymać, żeby tego nie zrobić. Przepraszam.
Łzy spłynęły po moich policzkach, choć z całych sił starałam się je zatrzymać. Klęłam na siebie za bycie taką słabą, ale moje emocje mnie przytłaczały i nie wiedziałam co innego zrobić. Hemmings spojrzał na mnie pełnym uczucia wzrokiem, jakby wcale nie złamał mi serca tyle lat temu.
- Heather, nie płacz, przepraszam – prosił wciąż szeptem i zaczął ścierać moje łzy, rękawem koszulki. - Nie płacz, jesteś taka piękna, nie płacz.
Każde słowo bolało jeszcze bardziej. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie poddać się dawnym uczuciom. Powtarzałam sobie, że one są iluzją, że tylko mi się wydaje, a moją miłością jest Noah. Mój mózg jednak nie chciał ze mną współpracować i toczyłam walkę sama ze sobą. Część mnie chciała uciec, a druga rzucić się chłopakowi w ramiona. Ostatecznie jednak wygrała ta pierwsza, dlatego strzepnęłam z siebie jego dłonie, krzywiąc się jakby brzydził mnie jego dotyk.
- Dlaczego to robisz? - warknęłam, nie rozumiejąc jego gry. - Możesz mi wytłumaczyć po co próbujesz mnie zatrzymać, skoro wyraźnie nie mam ochoty z tobą rozmawiać? Potrzebujesz jeszcze raz zabawić się moim kosztem?
- Nie, wcale nie - zaprzeczył słabym głosem. - Myślałem o tobie. Myślałem dużo… Minęło tyle czasu, a ja nie mam pojęcia co u ciebie.
- Może dlatego, że siedziałeś w więzieniu – wtrąciłam szorstko. - I przypominam ci, że to była moja wina.
Luke westchnął ze zrezygnowaniem, zaciskając pięści. Nie wiem, czego się spodziewał ale chyba nie myślał, że tak po prostu pogawędzimy sobie jak starzy, dobrzy znajomi przy piwie.
- Możemy pójść gdzieś, gdzie nie ma ludzi? Porozmawiać?
- Nie – nie zgodziłam się. - Nie mam na to czasu.
Miałam dosyć tej sytuacji, pragnęłam jedynie wrócić do domu. To był jeden z najgorszych dni jakie miałam od dawna i nic nie mogło się z nim równać.
- Nie chciałem ci tego robić – zaczął mówić, nie zważając na to, że zaczęłam znowu iść. - Skłamałem, okej? Kłamałem w każdej możliwej sytuacji i nie żałowałem tego nigdy, aż do momentu, kiedy do mnie przyszłaś i musiałem patrzeć jak przeze mnie płaczesz. Myślałem, że jeżeli cię odrzucę, ułożysz sobie życie i może zapomnisz o mnie, żyjąc tak, jak na to zasługujesz. Nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że cierpiałabyś przez wszystkie lata, czekając aż wyjdę.
- Cierpiałam o wiele bardziej, gdy mnie zostawiłeś.
- Wiem to. Wiem doskonale jak się czułaś, bo też to przechodziłem. Dalej przechodzę. Żałuje, że nie zachowałem się wtedy jak egoista i nie zatrzymałem cię przy sobie – jęknął bezradnie. Dotarliśmy już do miejsca, gdzie stali jacyś ludzie i to było cholernie niezręczne, że Luke nie zwracał w ogóle uwagi na ich obecność, kontynuując tłumaczenia. - Myślałem, że robię dobrze, ale tak nie było. Tęsknie za tobą i nie mogę nic na to poradzić, bo to co do ciebie czuję, jest zbyt silne i wątpię, że kiedykolwiek zasnę bez wyrzucania sobie w twarz jakim jestem skończonym idiotą. Chcę cię mieć z powrotem, nie poradzę sobie bez ciebie. W porządku jeżeli nie jesteś gotowa, żeby mi to wybaczyć. W porządku, jeżeli nie będziesz chciała do mnie wrócić. Nie zależy mi na tym tak bardzo, bo wystarczy mi że będę mógł słuchać twojego głosu albo chociaż zobaczyć twoją twarz. Pozwól mi być częścią twojego życia, nawet jako przyjaciel, a wynagrodzę ci każdą krzywdę.
Chłopak zbliżył się, a ja byłam zbyt sparaliżowana żeby się odsunąć. Jego dłoń powędrowała do mojego policzka, masując go kciukiem. Przejechał językiem po dolnej wardze, od razu dając jasny widok na to, co zamierza zrobić. Patrzyłam z przerażeniem jak schyla się w moją stronę. Nie wiedziałam jak powinnam zareagować. Miałam mętlik w głowie.
- Jestem zaręczona – odnalazłam język, akurat gdy jego usta były milimetry od moich.
Mój głos przeciął powietrze niczym ostrze. Oczy Luke'a otworzyły się szeroko, kiedy trawił nowo poznaną informację. Swój wzrok skierował na moją dłoń. Wcześniej nie zauważył pierścionka na moim palcu, więc gdy teraz na niego popatrzył, na jego twarzy wymalował się szok i ból. Odepchnęłam chłopaka od siebie, choć niczego bardziej nie chciałam jak zrobić dokładnie na odwrót.
- Nie miałem pojęcia, że się z kimś umawiasz – odparł cicho, wbijając beznamiętne puste spojrzenie w srebrną biżuterię. - Jak długo?
- Dwa lata – odpowiedziałam z lękiem oczekując jego reakcji.
Nie chciałam robić mu przykrości, ale też nie mogłam skrzywdzić Noah. Bolała mnie myśl, że prawdopodobnie gdybym nie była w związku, nie powstrzymywałabym się przed niczym, zwłaszcza po tym, co powiedział. Luke tak łatwo potrafił zmienić całe moje postrzeganie.
- Kochasz go? - zapytał nagle, podnosząc spojrzenie, które żądało odpowiedzi.
- Nie – powiedziałam zgodnie z prawdą, zanim zdążyłam pomyśleć.
Zakryłam usta dłonią, zaraz po tym jak uświadomiłam sobie, co palnęłam i zaczęłam powolnymi krokami cofać się do tyłu. Nie mogłam zostać z nim ani chwili dłużej. Luke uśmiechnął się niczym wygrany, bo najwyraźniej dostał to, czego chciał.
- Ale kochasz mnie – powiedział pewnie, stojąc w miejscu i podniósł znacznie głos gdy ja się oddalałam. - Wiem, że tak.
Luke powiedział coś jeszcze, ale nie zdążyłam tego usłyszeć. Uciekłam jak najszybciej się dało, postanawiając zrobić jedyną rzecz, jaką mogłam w tym momencie i która przyniesie mi choć krótką ulgę – upić się.



Popijałam piwo w towarzystwie kompletnie obcych mi ludzi, będąc coraz mocniej wstawiona. Mało obchodziło mnie, że zalewałam się bezmyślnie po tak długiej przerwie od picia alkoholu, bo musiałam odreagować, a do tego potrzebowałam imprezy, mnóstwa alkoholu, głośnej muzyki i tańczących ludzi. Chowałam się przed przyjaciółmi, nie chcąc mieć do czynienia z nikim z nich i zwyczajnie się zresetować. Dzisiejszy dzień był wielkim błędem, bo miałam teraz jedynie wątpliwości i coraz mocniej zastanawiałam się nad skończeniem mojego związku z Noah. Dostałam wystarczający dowód na to, że nic nie jest w stanie wyzbyć się moich uczuć do Luke'a.
Dokończyłam swoje już czwarte piwo, ale wciąż moje myśli krążyły wokół jednego wątku i pewnie choćbym wypiła jeszcze kilka kolejnych, nic by to nie pomogło.
- Heather – jakiś koleś położył na moich plecach swoją ogromną łapę, a ja wzdrygnęłam się na ten nieprzyjemny dotyk. - Wyglądasz na taką, która lubi się bawić. Może spróbujesz?
- Spróbuje c-czego? - czknęłam, przysuwając twarz do niego. Zmarszczyłam nos, powstrzymując się przed skrzywieniem na zapach mocnej gorzały, którą śmierdział jakby dopiero co się w niej wykąpał. Odsunęłam się więc tak szybko jak mogłam, nie wychodząc przy tym na niemiłą.
Nieznany mi chłopak uśmiechnął się, wyciągając z kieszeni plastikową tubkę z tabletkami, a ja od razu wiedziałam z czym mam do czynienia. Kątem oka zobaczyłam, jak ktoś mi się przygląda i wezbrała we mnie złość i jednocześnie bezsilność.
- Masz ochotę? - zapytał, machając mi tym przed nosem. Jego ręka objęła mnie w pasie, więc przesunęłam się trochę w bok, żeby być jak najdalej jego ciała. To zaczynało mi się nie podobać.
Obróciłam głowę, nie kryjąc się z tym, że patrzę. Moje oczy zatrzymały się na cholernie perfekcyjnej sylwetce Luke'a. Opierał się o swoją Toyotę, również patrząc prosto na mnie z zaciśniętą szczęką, dokładnie obserwując całą sytuację. Podejrzewałam, że nie odpuści mi tak łatwo.
- Jasne – powiedziałam, kiwając energicznie głową, wiedząc że to wyprowadzi blondyna z równowagi.
Nie wiem do czego dążyłam, ale byłam zbyt pijana, żeby stawiać sobie logiczne powody mojej chęci wzbudzenia zazdrości w Luke'u i doprowadzenia go do granic tak, jak on to robił ze mną. Coś mi mówiło, że ta taktyka zadziała.
Usłyszałam kilka okrzyków zadowolenia ze strony ekipy chłopaków, z którymi siedziałam i nawet jeden klasnął wesoło, gdy wzięłam do ręki przedmiot. Starałam się nie patrzeć na Hemmingsa, bo moje zachowanie było i tak wystarczająco oczywiste. Nie chciałam, żeby dowiedział się, że nawet po tym wszystkim jest jedyną osobą o jakiej myślę.
Nie zastanawiając się jak smutne jest to, że prawdopodobnie nigdy nie przejdzie mi miłość do tego chłopaka, zaczęłam odkręcać wieczko tubki. Reszta obserwowała mnie, tylko czekając aż to wezmę i czułam się maksymalnie niekomfortowo.
- Weź ile chcesz, mała. Na mój koszt – rzucił jeden, próbując zabrzmieć uwodzicielsko i gdyby nie to, że byłam obserwowana i próbowałam coś udowodnić, już dawno uciekłabym od tych ludzi.
Lekko drżącą dłonią, odkręciłam tubkę, ale zanim wysypałam jej zawartość na otwartą dłoń, została mi gwałtownie wyrwana. Dookoła rozległ się pomruk niezadowolenia, gdy Luke schował tabletki do kieszeni swoich spodni, nie spuszczając ze mnie wściekłego wzroku.
- Jaja sobie robisz? - warknął do mnie, co od razu podniosło ciśnienie w moich żyłach.
- Nie twój interes – odpyskowałam, ale nie mogłam być bardziej szczęśliwa, że pojawił się przy mnie. Nie chciałam, żeby zostawiał mnie z tymi facetami.
- Hemmings, nie psuj nam zabawy! - jęknął jeden z chłopaków przy prowizorycznym stole, za plecami blondyna. Wydawało mi się, że ten sam chłopak zaprosił mnie tu wcześniej i podzielił się swoim piwem. Nie przyglądałam mu się jednak za długo, bo mój wzrok wyłapał spinające się ramiona Luke'a i choćbym nie wiem jak bardzo starała się kontrolować, nie mogłam powstrzymać cichego westchnięcia. Wtedy kąciki ust blondyna na krótką sekundę powędrowały do góry, ale szybko się zreflektował przybierając surowy wyraz twarzy.
- Oddaj to, Luke i wracaj do robienia… czegokolwiek byle daleko ode mnie – wyciągnęłam do niego otwartą dłoń, oczekując aż położy na niej to, co mi zabrał. - Chcę się wyluzować, a ty mi w tym przeszkadzasz.
Stałam wyprostowana, mierząc chłopaka wzrokiem. Dzielnie znosiłam spojrzenie jego cudownie niebieskich, zasłoniętych mgłą oczu, które zatrzymały się na wysokości mojej twarzy. Powoli i znacząco oblizał usta, przyspieszając tym samym bicie mojego serca. To było cholernie gorące, a w mojej głowie od razu pojawił się obraz, w którym to mój język dotyka jego malinowych warg. Te myśli były złe, nieodpowiednie i z całych sił starałam się zmusić mój pijany umysł do przywołania ostatków rozsądku. Przecież mam narzeczonego.
Jednak Luke wciąż stał przede mną i mącił mi w głowie. Mój Luke, za którym tak tęskniłam, którego tak bardzo pragnęłam i o którym myślałam za każdym razem, niezależnie od tego gdzie i z kim byłam.
- Poprosiłam cię o coś , Luke – przypomniałam mu pod dłuższej ciszy, gdy jedyne co robił to obcinał mnie wzrokiem, powodując silne uderzenia gorąca na mojej skórze.
- Właśnie, Luke, daj się dziewczynie zabawić – ktoś zaśmiał się za moimi plecami. - Jedna tabletka jej nie zaszkodzi. Niech się trochę rozluźni.
- Milcz albo urwę ci język – syknął w stronę tego, który to powiedział i zapadła cisza. Blondyn odwrócił się z powrotem do mnie, jego rysy łagodniały, gdy tylko na mnie patrzył. - Chcesz tego, królewno?
Jego pytanie rozniosło się echem w moich uszach i rozgrzewało mnie od środka. Drżałam na sam dźwięk tego słowa, bo nikt oprócz niego mnie tak nie nazywał. Zagryzłam wargę, walcząc z przyjemną falą w całym moim ciele.
- T-tak – zająknęłam się, zastygając w miejscu, gdy Luke podchodził bliżej.
Oboje zapomnieliśmy, że nie jesteśmy sami. Mój rozum wyłączył się, zasłonięty dużą ilością alkoholu i podniecenia. Blondyna zaś nie obchodziło w tym momencie nic oprócz pokonania dzielącej nas odległości. Gdy znalazł się przy mnie, podniosłam się szybko z miejsca, bo dotarło do mnie, że jesteśmy na cienkiej granicy, a choć bardzo chciałam ją przekroczyć, nie mogłam. Wiedziałam, że żałowałabym tego tak szybko, jak tylko bym wytrzeźwiała.
- Okej, dam ci wszystko, o co poprosisz – szepnął mi do ucha, zakładając za nie kosmyk włosów, opadający mi na twarz. - Ale nie tutaj. Nie pozwolę, żeby ci idioci na ciebie patrzyli.
Jego głos był stanowczy, a dzięki temu nawet bardziej seksowny. Już nie wiedziałam czy to wszystko to tylko jakiś wymysł spowodowany procentami w moim organizmie czy naprawdę Luke był tak pociągający. Dominował nade mną nie tylko wzrostem, ale sposobem w jaki mówił i poczułam się przy nim niesamowicie mała. Nie mogłam mu odmówić, głos uwiązł mi w gardle. Właściwie nawet nie chciałam mu odmówić i tylko czekałam aż mnie stąd zabierze.
- Chodźmy stąd – rozkazał, nie czekając aż cokolwiek na to odpowiem.
Zaraz po tym złapał moją dłoń, splatając swoje palce z moimi. To było jak porażenie prądem, dobrze znane i przyjemne uczucie, któremu poddałam się całkowicie. Pierwszy raz od dawna mnie dotknął, przez co moje nogi zaczęły słabnąć. Dobrze więc, że Luke prowadził mnie pewnie przez tłum ludzi, nie poluźniając uścisku nawet na moment. Ignorowałam ciekawskie spojrzenia, skupiając się tylko i wyłącznie na tym, jakim cudem uda mi się wyjść z tego cało. Wiedziałam, że jeżeli zostanę z nim sama, w końcu mu ulegnę.
Zatrzymaliśmy się przy samochodzie i blondyn otworzył mi drzwi od strony pasażera, czekając aż wejdę do środka, po czym okrążył maskę i już siedział po mojej lewej stronie. Nie patrząc na mnie przekręcił kluczyki w stacyjce i ruszył, zostawiając zbiorowisko ludzi daleko za nami. Panowała między nami cisza, więc chłopak włączył cicho radio, pozwalając jakiejś rockowej piosence wypełnić całe wnętrze pojazdu.
- Luke, chcę iść do domu – odezwałam się cicho, gryząc wnętrze policzka.
Zbyt bolesne było siedzenie w jego towarzystwie, do tego jeszcze tak blisko. Nie mogłam go dotknąć, pocałować, zwyczajne patrzenie na jego twarz sprawiało, że czułam jakby ktoś wbijał mi igły w serce. Pragnęłam go i tęskniłam zbyt mocno, żeby od tak przestać się przejmować.
- Dlaczego? - zapytał, odrywając całkowicie wzrok od drogi i studiując uważnie moją twarz. - Myślałem, że chcesz…
- Chcę iść do domu – powtórzyłam twardo, obserwując znikającą pod kołami drogę. - Zabierz mnie do Blake.
- Dobrze, zrobię to – powiedział, łapiąc mnie ponownie za rękę, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, a my wcale nie zobaczyliśmy się pierwszy raz po rozstaniu, po pięciu latach. - Zawiozę cię do domu, ale najpierw chciałbym cię gdzieś zabrać. Obiecuje, bez żadnych podchodów, będę grzeczny.
Luke uśmiechnął się lekko, usprawiedliwiając swoje zamiary na widok mojej niepewnej miny. Pokiwałam głową w odpowiedzi, pozwalając mu ponownie spleść nasze palce. Nie mogłam się opanować, nie potrafiłam trzymać się z dala, kiedy on sam mnie prowokował. Jego dotyk był taki właściwy, a on sam działał na mnie jak narkotyk, bo nawet jeżeli zdawałam sobie sprawę, że robię źle, to i tak brnęłam w to głupio.
- Gdzie chcesz mnie zabrać? - zapytałam, a jego oczy zabłyszczały, choć jeszcze się na nic nie zgodziłam.
- Niespodzianka – poruszył zabawnie brwiami, kciukiem masując moje palce u lewej ręki. - Nie mogę ci powiedzieć. Zobaczysz na miejscu.
- Nie, tym bardziej nie mam ochoty z tobą nigdzie jechać – powiedziałam od razu, obawiając się co mógł knuć.
- Okej, słuchaj – westchnął, poddając się. - Zraniłem cię, wiem. Nienawidzę siebie za to, że przeze mnie płakałaś tamtego dnia. Nigdy nie chciałem, żebyś cierpiała. Jestem ci winien przeprosiny i dlatego mam coś dla ciebie. Pozwól mi się tam zabrać, zależy mi na tobie i nie mogę znieść myśli, że między nami jest jak jest. Chcę żeby nasza relacja była normalna, więc zgódź się Heather. Obiecuje, że nie zrobię niczego głupiego.
- Okej, niech ci będzie – uległam po dłuższym czasie, a on obdarował mnie najbardziej uroczym uśmiechem z możliwych. - Ale żadnych sztuczek.
- Żadnych sztuczek – powtórzył po mnie, skupiając się z powrotem na drodze.


Było zupełnie ciemno, gdy dotarliśmy do celu, ale nawet z zawiązanymi oczami poznałabym to miejsce. Opuściłam wygodne wnętrze Toyoty, stając naprzeciwko surowo wyglądającego budynku i przyglądając mu się z nutką żalu. Wahałam się bardzo długo, czy zgodzić się na propozycję Noah i sprzedać warsztat, jednak w końcu uległam. On zawsze powtarzał, że jego dziewczyna musi mieć lepszą pracę i nie chodzić usmarowana olejem, więc to i każde inne miejsce związane z moim zawodem odpadało.
- Co tu robimy? - odezwałam się, gdy Luke stanął przy moim boku, patrząc na mnie z rozczuleniem.
- Chodź, pokażę ci.
Skierował się na podjazd, a ja wystraszona pobiegłam za nim. Dogoniłam go w odpowiednim momencie, bo zdążył dojść do bocznych drzwi, przez które zwykle wchodziłam.
- Luke, nie możesz tam wejść. To już nie należy do mnie. Sprzedałam warsztat – powiedziałam, nieświadomie łapiąc go za ramię, ale zaraz zabrałam rękę.
- Wiem, Heather – uśmiechnął się chytrze, wyciągając klucze z tylnej kieszeni swoich obcisłych spodni. - A ja go kupiłem.
Blondyn wsunął się do środka, zaraz po tym jak wygrał walkę z zardzewiałym zamkiem i otworzył drzwi. Zostałam przez niego wciągnięta, bo dalej nie wierzyłam, że osobą, która kupiła mój warsztat jest właśnie on i stałam jak słup na zewnątrz. Rozejrzałam się dookoła, gdy chłopak zapalił światło. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłam.
- Nie wierzę, że go sprzedałaś – zdziwił się Luke, podążając za mną wzrokiem. - Kochałaś to miejsce najbardziej na świecie. Co się stało?
- Już tu nie mieszkam, więc zatrzymanie go byłoby bez sensu – odpowiedziałam, spacerując wzdłuż pomieszczenia i dotykając wszystkiego po kolei. - Dlaczego go kupiłeś? Nie wygląda na to, żebyś go używał.
- To mój prezent na przeprosiny – podrapał się po karku, zażenowany tym jak wielki okazał się jego gest. - Pomyślałem, że chciałabyś mieć go z powrotem.
- Luke, jutro z samego rana wyjeżdżam… - zaczęłam wolno, zmęczona jego brakiem zrozumienia. - Nie mogę zajmować się warsztatem z drugiego końca świata.
Sama nie wiem, kiedy zaczęłam normalnie z nim rozmawiać, bo bycie w jego towarzystwie przychodziło mi tak naturalnie, że nie zastanawiałam się nad takimi rzeczami.
- Więc zostań.
- Luke, daj mi spokój… - jęknęłam bezradnie, podciągając się rękoma na jednym z blatów i sadzając na nim tyłek. - Muszę wrócić.
- Po co? Nic cię tam nie trzyma, tutaj masz wszystko – uargumentował tonem, jakby nie mogło być nic bardziej oczywistego.
- Tam mieszka mój narzeczony.
- Masz na myśli tego kolesia, który jest ci zupełnie obojętny? - zapytał, unosząc wysoko brew. - Nie oszukuj się, Heather, ty chcesz tutaj zostać.
Prawda, ale nie zamierzałam się do tego przyznawać, a już na pewno nie przed Lukiem.
- Nie twoja sprawa, Luke – ucięłam rozmowę. - Nie chcę o tym gadać, okej?
- Okej, zamknę się jak tylko weźmiesz ode mnie te klucze – wyciągnął rękę przed siebie tak, że mogłam dosięgnąć brzęczący pęk, ale nie zrobiłam tego. - No dalej, nie musisz się nikomu przyznawać, że odzyskałaś warsztat. Po prostu je weź i miejmy to z głowy.
- Dziękuje – mruknęłam pod nosem, chowając klucze w kieszeni kurtki.
- To było całkiem proste – zaśmiał się, a ja uderzyłam go w ramię, na co teatralnie zaczął masować  rękę.
- Tylko dlatego, że kocham to miejsce i tęskniłam za nim – tłumaczyłam. - Normalnie nic bym od ciebie nie wzięła, ale cieszę się że je dla mnie odzyskałeś.
- Nie ma sprawy. Właściwie to powinniśmy to teraz uczcić – powiedział jakby go nagle olśniło, więc zmarszczyłam brwi zastanawiając się co tym razem wymyślił.
Obserwowałam jak wyciąga z kieszeni plastikową tubkę, którą wcześniej mi odebrał i wysypuje na dłoń dwie małe pigułki. Jego wzrok następnie powędrował do mnie, szukając w moich oczach potwierdzenia, które dostał po kilku sekundach w postaci kiwnięcia głową. Spłonę w piekle za dzisiejszy wieczór, ale nie ma to znaczenia.
- Dlaczego mi na to pozwalasz? - zaciekawiłam się, przypominając sobie jak kiedyś oberwało mi się za branie narkotyków i to właśnie od Luke'a.
- Jesteś dorosła, Heather. Robisz co chcesz – odparł bez większego przejęcia. - I tak cię nie powstrzymam, a wolę żebyś zrobiła to ze mną niż z jakimiś palantami na imprezie.
Pokiwałam wolno głową, dając znak że rozumiem.
- Gotowa? - zapytał, wyciągając w moją stronę rękę.
- Gotowa – przytaknęłam pospiesznie, biorąc pigułkę i układając ją sobie na języku, a następnie połykając.
Chłopak zrobił dokładnie to samo, uśmiechając się, gdy zauważył jak uważnie się mu przyglądam.  Wyglądał tak dobrze, że nie potrafiłam przestać na niego patrzeć.
- Co? - zapytał na wpół się śmiejąc. Robiły mu się wtedy takie słodkie dołeczki w policzkach.
- Nic – odpowiedziałam, opanowując się trochę. - Nie wiem czy mogę o to zapytać, ale po prostu zastanawiam się jak tam było.
Luke przestał się uśmiechać i przybrał raczej neutralny wyraz twarzy, doskonale odczytując moje pytanie. Nieświadomie zrobił krok w moją stronę, w myślach przypominając sobie więzienie. Zastanawiał się co dokładnie powinien mi powiedzieć, a ja poczułam się winna, że wyciągam na wierzch temat, który musi być dla niego trudny.
- Nie odpowiadaj, jeżeli nie chcesz – dodałam, a on pokręcił na boki głową.
- W porządku, skoro jesteś ciekawa, było nudno – odparł zwyczajnie, wzruszając ramionami. - Cztery lata, każdy dzień identyczny jak poprzedni, cieszę się że nie zwariowałem.
- Przykro mi, że musiałeś przez to przejść – posmutniałam, bo znów przypomniałam sobie, że byłam powodem, dla którego tam wylądował. - Przepraszam, że tak wyszło.
- Taa, było do bani – przyznał, znów przysuwając się bliżej tak, że stał teraz pomiędzy moimi nogami, a ja zacisnęłam palce na blacie tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. - Ale było coś, co zawsze trzymało mnie tam przy życiu i pozwalało mi przetrwać każdy kolejny dzień.
- Co takiego? - zapytałam szeptem, choć w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby nas usłyszeć.
Ręce chłopaka znalazły się po obu stronach mojego ciała, wywołując przyjemne dreszcze. Już nawet nie próbował nad sobą zapanować, choć wcześniej obiecał mi coś innego. Ja też w krótkim czasie zapomniałam o tej umowie i Luke wsunął palce pod moją koszulkę, kreśląc ślady na skórze na wysokości bioder.
- Ty – mruknął z czułością, przyciskając swoje ciało do mojego, zapierając mi dech w piersiach. - Każdego wieczoru myślałem o tobie. Wystarczyło, że zamknąłem oczy i od razu pojawiałaś się w mojej głowie, zabierając ode mnie cały ten więzienny syf.
- Nie powinieneś mi tego mówić – powiedziałam zachrypniętym od podniecenia głosem, gdy jego oddech uderzał o moje wargi. - Nie powinieneś wtedy o mnie myśleć.
Czułam się jak najgorsza osoba na świecie, będąc w takiej sytuacji ze swoim byłym chłopakiem, mając jednocześnie narzeczonego, który czekał na mnie gdzieś tam i pewnie martwił się moim zniknięciem. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, żeby celowo skrzywdzić Noah, ale kiedy w pobliżu pojawiał się Luke traciłam rozsądek.
- Ale tak było – odpowiedział prawie bezgłośnie, a ja przymknęłam powieki zatracając się w tym momencie. - Wyobrażałem sobie wtedy, że…że mogę zrobić to...
Jego wargi nieznacznie otarły się o moje w chwili kiedy to mówił i poczułam jakbym miała eksplodować od tak małego gestu. Z początku nie oddałam pocałunku, zbyt zszokowana, wciąż myśląc jak bardzo będę tego żałować, jednak wtedy Luke znów postanowił jednym ruchem zniszczyć moje wszelkie granice. Przygryzł delikatnie moja dolną wargę, przez co zamruczałam niekontrolowanie. Chłopak bez wahania wykorzystał tą okazję, wysuwając język i wtedy nie mogłam dłużej tego powstrzymywać. Zarzuciłam mu na szyje dłonie, żeby móc przysunąć go bliżej i jeszcze bardziej pogłębić pocałunek. To było idealne uczucie móc znów całować jego usta, czuć ich ciepło i miękkość warg. Kręciło mi się w głowie, kiedy całował mnie zachłannie, pragnąc coraz więcej i mocniej. Przechodziłam swoje własne trzęsienie ziemi, słysząc jak Luke jęknął z aprobatą, łapiąc mnie za pośladki i przyciskając do siebie mocno.
- Nawet nie wiesz, jak za tym tęskniłem – wyszeptał, gdy oboje łapaliśmy oddech, ale nie mógł wytrzymać ani chwili dłużej i zaczął składać mokre pocałunki na mojej szyi, wystawiają mnie na ogromną próbę.
- Luke – westchnęłam, odrzucając głowę do tyłu pod wpływem pieszczoty. - Nie możemy tego robić.
Zaprzeczałam sama sobie, bo ostatnią rzeczą jakiej chciałam było odsunięcie się od blondyna. Potrzebowałam go bardziej z każdą upływającą sekundą, co potwierdziłam zaciskając palce na jego włosach. On już nawet nie zwracał uwagi na moje ciche wątpliwości, kontynuując doprowadzanie mnie do granic wytrzymałości. Jego dłonie wędrowały wzdłuż moich boków, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Gorące fale zalewały moje ciało, gdy jego pocałunki stawały się mniej dokładne, ale nie przeszkadzało mi to w ogóle.
Blondyn wydał z siebie gardłowy jęk, czując jak zaciskam wokół niego uda. Wrócił do całowania mojej twarzy, łapiąc w zęby dolną wargę przez co westchnęłam głośno. Jego ręce opuściły moje ciało, pozostawiając po sobie chłód i niedosyt. Słyszałam jak rozpina zamek spodni i właśnie wtedy  rzeczywistość uderzyła we mnie jak młot.
- Nie, nie mogę tak – mówiłam, oddychając urywanie, zaraz po tym jak się od niego odsunęłam. - Musimy przestać.
Chłopak zatrzymał swoje ruchy, patrząc na mnie zawiedzionym, zamglonym podnieceniem wzrokiem. Widziałam jak powstrzymuje się, żeby nie jęknąć w irytacji. Zostawiłam go ze sporym problemem w spodniach, przerywając zbliżenie, przez co niecierpliwie zagryzał wargę.
- Heather, proszę – zaczął, łapiąc mnie w talii i całując mocno w usta. - Potrzebuję cię. Teraz.
- Nie, Luke – pokręciłam głową, odgarniając na bok jego grzywkę. - Nie chcę tego robić, dopóki nie zakończę sprawy z Noah. Przepraszam, nie powinniśmy w ogóle zaczynać.
- Więc chcesz z nim zerwać? Dobrze rozumiem? - ta wzmianka interesowała go najbardziej.
Nie mogłam się nie zaśmiać, gdy widziałam tlącą się nadzieję w jego tęczówkach.
- A mam inne wyjście? Mogę go wykorzystywać do końca życia, ale prawda jest taka, że nigdy się z ciebie nie wyleczę.
Luke uśmiechnął się szeroko, nie mogąc ukryć ogarniającej go radości. Nim się obejrzałam zgarnął mnie w swoje ramiona, zamykając w słodkim uścisku. Wtuliłam się, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi i mocno zaciągnęłam się mieszanką zapachu tytoniu i ulubionych męskich perfum. Moje dłonie zacisnęły się na jego koszulce, tak bardzo nie chciałam opuszczać tego miejsca. Blondyn przesuwał palcami przez moje włosy, całując nieustannie czubek głowy. To wydawało się właściwe.
- Jesteś całym moim życiem, Heather Davis – wyznał, cmokając mnie w nos. - Nie ma na świecie nikogo, kto mógłby mi cię zastąpić. Nawet Toyota.
Parsknęłam śmiechem na wzmiankę o ukochanym samochodzie chłopaka, kręcąc głową w niedowierzaniu. Czułam się szczęśliwa, móc rozmawiać z nim tak, jak kiedyś i być w jego ramionach po tak długim czasie.
- Kocham cię, Luke. Nawet w takich głupich momentach jak ten – wyznałam, łapiąc jego twarz obiema dłońmi i przysuwając ją do swojej, żeby musnąć krótko wykrzywione w uśmiechu wargi.
- Ja ciebie bardziej, królewno.




*

KONIEC TYM RAZEM PRAWDZIWY.
Nie komentujemy mojego spóźnienia, ok? Ok! W nagrodę za cierpliwość macie przed sobą prawie dwadzieścia stron rozdziału, popieprzyło mnie, wiem. I przede wszystkim, szczęśliwe zakończenie. Ha, a nie wierzyliście we mnie!

Dobra przechodząc do rzeczy... Powinnam napisać coś na sam koniec, ale kompletnie nie wiem jak się za to zabrać. Chciałabym powiedzieć dużo, zaczynając od tego jak wielką mam ochotę płakać na myśl, że zakończyłam tą historię. To nie jest pierwsze opowiadanie, jakie napisałam, ale na pewno pierwsze, które udało mi się doprowadzić do samego końca. Jestem z niego cholernie dumna, nawet jeżeli jest wiele rzeczy, które z ogromną chęcią bym poprawiła. Tym bardziej nigdy nie podejrzewałam, że aż tyle osób będzie je czytać. Jak mam wam wystarczająco podziękować? To wy daliście mi motywacje, dzięki wam to ff wciąż istnieje i daje mi tyle radości. Kocham was jak Luke kocha swój samochód, no jokes. Mogłabym napisać więcej sentymentalnych bzdetów, ale nie jestem w tym najlepsza, więc po prostu powiem DZIĘKUJE. Że byliście, czytaliście i komentowaliście.

Ale no ten... tak właściwie mam dla was coś jeszcze (dla tych, którzy jak do tej pory nie mają dość risky). Jako że nie chcę się z wami do końca żegnać, wpadłam jakiś czas temu na pomysł. Mimo, że oficjalna historia ff została zamknięta, nie widzę problemu w napisaniu kilku bonusowych rozdziałów, oczywiście jeżeli ktokolwiek miałby ochotę. Możecie napisać mi pod #RiskyPlayerFF jakieś propozycję co chcielibyście przeczytać, bo mimo iż mam kilka pomysłów, chętnie zasugeruje się waszymi. Dajcie znać czy wam się podoba ten pomysł.

Niedługo ruszam też z nowym opowiadaniem (nie, nie będzie o Luke'u :c), więc możecie zaobserwować mnie na wattpadzie, żeby być na bieżąco.  

To na tyle... Kocham was....



Bardzo! Buźka!

12 komentarzy:

  1. O nie już koniec. Smutno mi. Ale oczywiście bardzo się ciesze ze są razem

    OdpowiedzUsuń
  2. To MY dziękujemy za to ff! Jest(nie chce mówić "było" :) ) wspaniałe!
    Już teraz nie mogę doczekać tych bonusów!

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, tak, tak! Ja chcę bonusowe rozdziały!
    Jak czytałam ten moment, kiedy byli razem w warsztacie i przeczytałam samą później końcówkę... wyobraziłam sobie ich słodkie szkraby, które będą się platać po warsztacie. No wiesz... mama grzebie pod maską, tata leży pod samochodem, a tutaj takie dziecko/dzieci wokół nich biega/biegają. Eh... czy tylko ja mam takie obrazY????

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku zakończenie najlepsze na świecie, uśmiechalam się jak głupia czytając ten rozdział w szkole haha najlepsze fanfiction na świecie!
    Może w bonusowych rozdziałach mogłabyś opisać zebranie Heathrow z Noahem albo kilka lat później jak założą rodzinę czy coś w sumie wszystko będzie super to co napiszesz <33333

    OdpowiedzUsuń
  5. Matko nie mogę u wieżyc że to już koniec tej opowieści :(
    Znalazłam twojego bloga i od pierwszego rozdziału mnie zaciekawiłaś :) Przez ciebie siedziałam i tylko to czytałam, a po szkole od razu chciałam jak najszybciej trafić do domu po to aby dalej przeczytać.Dziewczyno masz ogromny talent twoje opowiadania jest najlepsze i ja cię proszę weź oddaj mi ten go :D I oczywiście że chcę bonusowe rozdziały przeczytam wszystko co napiszesz :)

    OdpowiedzUsuń
  6. OMG! Najlepsze ff na świecie :)
    Rozdział genialny!

    OdpowiedzUsuń
  7. TAK BARDZO TO KOCHAM :')

    OdpowiedzUsuń
  8. Dopiero teraz czytam.
    Nie miałam siły XD

    NO CO MAM NAPISAĆ ? CO MAM NAPISAĆ ? KOCHAM CIĘ CHORA... NIE WIEM... TOJOTO (XD).

    Wzruszyłam się :')
    Nie mam weny, bo boli mnie serce xd
    Oj tam :>
    Nie mogę napisać nic innego niż to, że jesteś niesamowitą pisarką i jesteś moim guru. Rob dalej to, co kochasz. Bo warto.
    Jeszcze raz Kocham ♡♡

    PS. Jakbyś mogła informacje o nowym opowiadaniu dawać też tutaj, byłoby miło xd nie chodzi o rozdziały tylko link czy coś XD ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Cri pomóżcie! Dzisiaj poniedziałek .. Wchodze na bloga i dopiero przypominam sobie że był już epilog ;((

    OdpowiedzUsuń
  10. AAAAA ! kocham to ! czekam na kolejny

    https://was-it-just-a-lie.blogspot.com

    zapraszam do mojej przyjaciolki

    OdpowiedzUsuń