poniedziałek, 16 listopada 2015

Pierwszy rozdział dodatkowy.

Heather

Spojrzałam na złoty zegarek wiszący na moim nadgarstku. Wskazówki wybijały godzinę szóstą rano, a powieki same mi się zamykały ze zmęczenia. Całą noc nie zmrużyłam oka, dlatego teraz co krok potykałam się o własne nogi, bo mój mózg już dawno się wyłączył. Szłam jednak dzielnie przed siebie, zmuszając zmęczone ciało do ruchu i ignorując przyspieszony od wysiłku oddech.
Pchnęłam szklane drzwi, prowadzące do wnętrza ogromnego budynku i przyjemny podmuch chłodnego powietrza z klimatyzacji owiał moje zaczerwienione policzki. Odszukałam wzrokiem miejsca, gdzie najprawdopodobniej czekał na mnie Noah i pobiegłam w tamtą stronę, wiedząc że nie zostało mi zbyt wiele czasu.
Znów zerknęłam na godzinę i przeraziłam się widząc, że do odprawy bagaży zostało zaledwie kilkanaście minut. Modliłam się, żeby chłopak nie wszedł tam zanim zdążyłabym go dogonić, bo chciałam mieć tą sprawę jak najszybciej z głowy. Gdyby odleciał, zanim mogłabym z nim porozmawiać w cztery oczy, wyjaśnienie wszystkiego byłoby o wiele trudniejsze.
- Przepraszam! – krzyknęłam przez ramię, gdy wpadłam na jakąś starszą panią, przez co ta upuściła swoją walizkę na ziemię.
Starałam się wymijać ludzi w miarę możliwości, ale na lotnisku to było dość trudne, biorąc pod uwagę jak wielu ich się tu kręciło. Musiałam przeciskać się przez tłum, co chwile trącając kogoś ramieniem albo nadeptując boleśnie na buta. Z moich ust w kółko wydobywały się słowa skruchy, przez to jak często na kogoś wpadałam.
Bałam się że nie dam rady, kiedy zobaczyłam grupkę ludzi przechodzącą się przez metalowe bramki. Gorączkowo rozglądałam się w poszukiwaniu znajomej sylwetki Noah i już myślałam, że jakimś cudem wszedł jako pierwszy, przez co nie uda mi się go złapać. Kiedy jednak mój wzrok padł na jego nienagannie wyprasowaną koszulę, zapięty pod samą szyję kołnierzyk i spodnie w idealny kant, wcale nie poczułam ulgi.
- Heather! Gdzie się podziewałaś? - zapytał głośno, gdy tylko mnie zobaczył i od razu skierował kroki w moją stronę.
Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam, bo nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Mogłam jedynie stać sztywno z rękoma przyciśniętymi ciasno do boków. Noah zatrzymał się przede mną, a jego uważne spojrzenie sprawiło, że zaschło mi w gardle i teraz już w ogóle nie wiedziałam czy uda mi się wydusić z siebie cokolwiek.
- Nie wróciłaś na noc. Masz pojęcie jak się martwiłem? - złapał mnie za ramiona, żeby przytrzymać w miejscu, choć byłam tak sparaliżowana ze stresu, że nie ruszyłabym się nawet o milimetr. - Możesz mi to wytłumaczyć? Gdzie byłaś?
- Wpadłam na znajomych – powiedziałam, uciekając wzrokiem w bok. - Chciałam do ciebie napisać, ale rozładował mi się telefon, a byłam już dość pijana...
Zacisnęłam usta, żeby nie jęknąć na swoją żałosną wymówkę. Nie mogłam patrzeć mu w oczy, bo od razu zorientowałby się, że kłamię. To mogłoby go mocno zaboleć, a chciałam oszczędzić mu cierpienia. Nie zasłużył na to, bo był naprawdę dobrym chłopakiem, to ze mną było coś nie tak, nie pasowałam do niego.
- Ty pijana? Heather, co się z tobą dzieje? - zdziwił się, patrząc na mnie z niezrozumieniem. - Odkąd tu przyjechaliśmy zachowujesz się jak nie ty. Ci twoi znajomi, nielegalne imprezy, narkotyki…
- Noah, posłuchaj…
- Nie mogę uwierzyć, że to wszystko było kiedyś częścią twojego życia – kontynuował, jakby wcale nie słyszał, że zaczęłam mówić. -  W ogóle tu nie pasujesz. Nie jesteś sobą w tym miejscu i już rozumiem dlaczego się stąd wyprowadziłaś. Zresztą nieważne, nie mamy na to czasu, zaraz odlatuje nasz samolot. Chodź.
Noah posłał mi minę z serii „Wrócimy do tego tematu później” i złapał mnie za łokieć, ciągnąc w stronę bramek, przez które tak naprawdę nie mogłam wejść. Spojrzał na mnie ze zdziwieniem, kiedy trochę zbyt gwałtownie wyrwałam mu rękę, stając w miejscu przez co i on się zatrzymał. Wiedziałam jak otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale uprzedziłam go szybko.
- Problem polega na tym, Noah, że właśnie tutaj czuje się sobą. To jestem ja – uniosłam ręce pokazując przestrzeń po obu moich bokach. - Heather, którą znasz nie istnieje. Jest kłamstwem, choć bardzo chciałabym, żeby była prawdziwa, bo wtedy to wszystko stałoby się o wiele łatwiejsze.
- Co? O czym ty mówisz? - zmarszczył brwi, podchodząc do mnie bliżej.
Jego dłoń znalazła się na moim czole, najwyraźniej sprawdzając czy nie dostałam gorączki i nie majaczę. Westchnęłam głośno, czując ciężar na barkach. Naprawdę nie chciałam tego robić i najchętniej uciekłabym od tej sytuacji. Nigdy nie byłam dobra w zerwaniach.
- Mówię, że próbowałam być kimś innym i dopiero tutaj dotarło do mnie, że nigdy nie zmienię tego, jaka jestem. Udawanie było głupie. Przykro mi, że zmarnowałeś przeze mnie tyle czasu.
Wyrzuciłam z siebie na jednym wydechu, a mimo to mój głos drżał niebezpiecznie. Nawet nie wiedziałam, że zachce mi się płakać. Powstrzymywałam się jednak z całych sił przed emocjami, choć było mi cholernie przykro.
- Nie rozumiem, skarbie… - jego smutny ton łamał mi serce i czułam się gorzej niż kiedykolwiek. Następnie zapytał, jakby dopiero co zauważył - Gdzie twoje walizki?
W jego oczach pojawiły się łzy. Nie wyglądał jakby docierało do niego co właśnie się dzieje, a jego twarz przypominała teraz twarz zagubionego dziecka. Cierpiał, mimo tego że nie powiedziałam mu całej prawdy i szczerze mówiąc, po tym jak bardzo zabolało go to wszystko, postanowiłam że nie mogę pozwolić mu dowiedzieć się, co stało się tej nocy. To dopiero by go skrzywdziło.
- Noah, nie wsiądę z tobą do samolotu – powiedziałam wolno, patrząc mu w końcu prosto w oczy. - Zostaję w Sydney.
Gdy po policzkach Noah zaczęły spływać łzy, moje nogi zrobiły się miękkie i walczyłam z chęcią położenia się na ziemię w akcie depresji.
- Dlaczego…
- Przepraszam – pokręciłam głową. - Jesteś dla mnie za dobry, Noah. Zasługujesz na o wiele więcej niż to, co mogę ci zaoferować. Ja… Ja wiem, że nigdy nie pokocham cię w sposób, w jaki byś oczekiwał.
Uniosłam brodę, odważnie patrząc mu w oczy. Ledwo znosiłam ból wypisany w jego zielonych tęczówkach, miałam ochotę krzyczeć. Zasłużył jednak na to, żebym choć spojrzała mu w twarz, bo wszystko co o nim wiedziałam to to, że jest wspaniałym, kochającym człowiekiem. Ja w tym wypadku byłam bezduszną suką, bawiącą się uczuciami innych tylko po to, żeby naprawić samą siebie. Jestem pewna, że zapamiętam do końca życia jak wielkim błędem jest udawanie.
Noah zacisnął dłonie w pięści, a jego ciało zaczęło się trząść. Bałam się, że zaraz się rozpłacze, a wtedy ja nie wytrzymam i zrobię to samo, dając ludziom dookoła niezłe przedstawienie. On jednak kilka razy pociągnął nosem, uspokajając się trochę. W jego oczach pojawiło się napięcie, złość, żal i cała reszta emocji, których nie chciałam widzieć.
- Mam nadzieję, że jest tego wart – powiedział pod nosem, patrząc gdzieś ponad moje ramię.
- Noah, to nie… - zaczęłam, ale urwałam gdy tylko zerknęłam w miejsce, w którym on utkwił swój wzrok.
Zacisnęłam wściekle zęby, zauważając Luke'a opierającego się o ścianę kilka metrów za moimi plecami, patrzącego prosto w naszym kierunku. Nie wiem co tam robił, bo kazałam mu zaczekać w samochodzie, ale zdecydowanie nie pomagał mi w tej sytuacji.
- Wyślę twoje rzeczy pocztą na adres Blake. Wolałbym nie spotkać cię nigdy więcej – odparł oschle, chwytając swoje walizki, ale nie zrobił żadnego kroku.
- Przepraszam – to było jedyne słowo, jakie mogłam z siebie wydusić.
Zaczęłam oddalać się tyłem, robiąc małe, niepewne kroki. Nie mogłam jednak dłużej znieść widoku jego smutnej a za razem zawiedzionej twarzy, więc odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do wyjścia, mijając obojętnie Hemmingsa. Przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie wybuchnąć płaczem w miejscu publicznym i przyspieszyłam kroku. Naciągnęłam na głowę kaptur, zanim wyszłam na zewnątrz. Było gorąco, ale nie przeszkadzało mi to w ukrywaniu się pod materiałem ciemnej bluzy.
Odszukałam wzrokiem czarny samochód, stojący z przodu na parkingu. Na miękkich nogach dostałam się do celu, bez słowa wsiadając do środka, bo drzwi okazały się być otwarte. Zamknęłam powieki, opierając głowę o zimną szybę, zapach sztucznej skóry na siedzeniach odrobinę mnie uspokoił. Luke zajął miejsce kierowcy, pojawiając się w samochodzie kilka sekund po mnie.
Czułam na sobie intensywne spojrzenie, ale nie odwracałam wzroku od szyby, choć na zewnątrz nie działo się nic ciekawego. Chłopak najwyraźniej zrezygnował z prób rozmawiania ze mną, bo po chwili silnik zabuczał cicho i wyjechaliśmy z parkingu, kierując się do miasta. Panowała między nami niezręczna cisza, która nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. Luke pewnie obawiał się, że jakikolwiek nieprzemyślany ruch doprowadzi mnie do płaczu, dlatego nie odezwał się słowem, skupiając uwagę na drodze.
- Zabierz mnie do domu – powiedziałam, gdy zobaczyłam że zbliżamy się do tłocznego centrum.
Spojrzałam na niego krótko, oczekując jakiejś reakcji, ale jedyne co dostałam to kiwnięcie głową. Wróciłam wzrokiem do rozmazanego obrazu bloków i małych sklepów, które przez porządną prędkość jaką jechaliśmy, zlewały się w jedność. Starałam się skoncentrować na wyłapywaniu szybko znikających szczegółów budynków, ale jedyne co miałam teraz przed oczami to Noah. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę, kuląc się na siedzeniu jakby to sprawiło, że ból w sercu zelżeje.
Poczułam ciepło nad kolanem, więc spuściłam wzrok na swoje nogi, dopiero zdając sobie sprawę, że Luke położył tam swoją dłoń. Przypomniały mi się czasy, w których robił tak za każdym razem, gdy wsiadaliśmy do samochodu i przymknęłam powieki, pozwalając chłopakowi kojąco masować kciukiem moją skórę tak długo aż nie dojechaliśmy pod mieszkanie mojej siostry.
- Mogę zadzwonić później? - zapytał, zanim zdążyłam opuścić wnętrze Toyoty.
- Okej – pokiwałam głową, wymuszając słaby uśmiech. Nie chciałam, żeby się o mnie martwił. - Ale zamierzam od razu iść spać, więc nie obiecuje, że odbiorę.
Luke uniósł delikatnie kąciki ust, patrząc na mnie z rozczuleniem. Złapałam za klamkę, chcąc dać mu znak, że zamierzam iść. Wolałam nie czekać na to aż spróbuje pocałować mnie na pożegnanie lub zrobić inną, nieodpowiednią w tym momencie rzecz. On jednak jakby czytał mi w myślach, jedynie ścisnął mocno moją dłoń, a następnie zabrał swoją i położył ją na kierownicy.
- W porządku, do usłyszenia później – powiedział, patrząc na mnie oczekująco, ale nie ruszyłam się z miejsca. Blondyn dodał więc głośniej – Aj, Davis, zabieraj tyłek z mojego samochodu. Spieszę się.
- Ygh, co za człowiek – wymamrotałam pod nosem, wychodząc z samochodu i trzaskając mocno drzwiami na znak mojego niezadowolenia.
- Twój ulubiony na całym świecie – rzucił przez otwarte okno od strony pasażera.
Wystawiłam język w jego stronę nie zamierzając odpowiadać w żaden sposób na ten komentarz. I tak było wiadome, że to co powiedział jest stu procentową prawdą, więc przemilczałam, postanawiając schować się do klatki i w końcu pozwolić mu odjechać.

*

Poprawiłam pasek sportowej torby, która sukcesywnie i coraz bardziej zsuwała mi się z ramienia. Na szczęście nie była za ciężka, bo wsadziłam do niej jedynie kilka rzeczy, gdyż i tak większość potrzebnych mi ciuchów czy kosmetyków znajdowało się w domu Luke'a. Przebywałam tam tak często, że wygodniej było zostawić je niż nosić za każdym razem. Mój telefon zadźwięczał, kiedy byłam mniej więcej w połowie drogi. Wyciągnęłam go więc z kieszeni, spoglądając na zdjęcie kontaktu wyświetlone na ekranie, a moje usta wykrzywiły się w uśmiechu.
- Hej, Luke – przywitałam się, przyciskając komórkę do ucha. - Potrzebujesz czegoś?
- Yhym, ciebie w moim łóżku – mruknął zaspanym głosem, świadczącym o tym, że dopiero się obudził. - Tęsknię. Kiedy będę mógł cię zobaczyć?
Ciepło rozeszło się po moim ciele na myśl, że pierwsza rzeczą jaką zrobił z samego rana było zadzwonienie do mnie. Nie mogłam przestać głupio się uśmiechać sama do siebie i miałam nadzieję, że nikt z mijanych przeze mnie na ulicy osób nie zwrócił na to uwagi.
- Szybciej niż myślisz – odpowiedziałam wymijająco.
Nie chciałam do końca zdradzać mu, że właśnie  jestem w drodze do jego domu, bo tak jak on nie mogłam wytrzymać rozłąki. Widzieliśmy się wczoraj wieczorem, ale już brakowało mi jego głosu i czułam znajome łaskotanie w brzuchu na jego dźwięk.
- Okej, pospiesz się – ziewnął do słuchawki, co zabrzmiało niezwykle uroczo jak na niego. - Chcę mieć swoją dziewczynę jak najszybciej przy sobie.
Zagryzłam wargę, żeby nie wydać z siebie radosnego pomruku. Wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do tego, że Luke nazywał mnie w ten sposób. W pewnym stopniu robił to po to, żeby mnie uszczęśliwić, bo wiedział jak to na mnie działa.
- Trochę cierpliwości – powiedziałam krótko, zbyt skupiona na cichym otwieraniu zamka w drzwiach, żeby wysilić się na jakąś dłuższą odpowiedź.
Wślizgnęłam się do środka, bezgłośnie zsuwając z siebie trampki i niechlujnie rzucając bluzę na komodę. Usłyszałam grający w stołowym telewizor, więc ruszyłam w tamtą stronę, spodziewając się zastać tam Luke'a, który wciąż mówił coś do mnie przez telefon. Ekscytacja rosła we mnie z każdym kolejnym krokiem i nie mogłam się doczekać, kiedy wskoczę pod ciepły koc, chowając się w ramionach chłopaka.
Zastałam go leżącego na kanapie, ciało do połowy ukryte w białej pościeli. Przeszłam na palcach przez salon, żeby stanąć tuż nad nim i móc przez chwilę podziwiać dobrze zbudowane ciało. Luke nie zauważył mnie jeszcze ze względu na to, że leżał na brzuchu, a głowę miał odwróconą w drugą stronę. To dało mi czas na gapienie się na niego bezkarnie.
- Nie lubię budzić się bez ciebie – wymamrotał do słuchawki, ale doskonale mogłam go usłyszeć i bez niej.
Jego ręce mocniej oplotły poduszkę, do której przycisnął swoją twarz. Zagryzłam wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Nie wiedziałam o czym mówił wcześniej, ale postanowiłam skupić się na ostatnim zdaniu i odpowiedzieć, wślizgując się na miejsce obok Luke'a.
- Też tego nie lubię – przyznałam cicho, kładąc się i przyciskając głowę do jego pleców.
Blondyn drgnął, nie spodziewając się mojej obecności. Odrzucił telefon na bok i z łatwością poradził sobie z moimi oplatającymi go rękoma, żeby móc odwrócić się do mnie przodem.
- Co tu robisz? - uśmiechnął się szeroko na mój widok, co od razu odwzajemniłam. - Mówiłaś, że od rana będziesz zajęta. Co z „Blake zabije mnie, jeżeli nie ogarnę mieszkania”?
Luke przysunął się do mnie tak, że nasze ciała stykały się w każdym możliwym miejscu, po czym pocałował mnie w ramię, nie spuszczając ze mnie wzroku. Objął mnie ręką w pasie, czekając cierpliwie na odpowiedź.
- Wstałam dzisiaj wcześniej i zrobiłam wszystko, co musiałam – powiedziałam, odgarniając opadającą mu na czoło grzywkę. - Dzięki temu mogłam przyjść już teraz.
- Wcześniej to znaczy o której? Jest dziewiąta… - zmarszczył brwi, spoglądając na zegarek na swoim telefonie, po czym pokręcił głową zdając sobie sprawę o której godzinie musiałam wstać, żeby zdążyć wysprzątać mieszkanie zanim się tu pojawiłam. - Wow, naprawdę nie możesz beze mnie wytrzymać.
- Wcale nie! Bądź cicho – zawstydziłam się, próbując odepchnąć go od siebie, ale w rezultacie jeszcze mocniej objął moje ciało.
Schowałam twarz w jego koszulce, wdychając swój ukochany zapach. Klatka piersiowa Luke'a zadrżała pod wpływem rozbawienia moim zachowaniem, ale udałam że niczego nie zauważyłam. Było mi tak przyjemnie, że prawie zasnęłam w jego ciepłym i bezpiecznym uścisku.
- Masz ochotę na śniadanie? - zapytał, wsuwając dłonie pod moją koszulkę i leniwie masując dół pleców.
- Nie, jadłam w domu – mruknęłam, nie chcąc zmieniać tak wygodnej pozycji, ale mój brzuch na samo wspomnienie nagle zaburczał, krzyżując plany spędzenia całego dnia na kanapie razem z chłopakiem.
- Kłamczucha – odparł, cmokając mnie w głowę. - Wstawaj, idziemy coś zjeść.
Tak szybko jak Luke odsunął się ode mnie, zaczęłam drżeć z zimna i niezadowolenia. On nie czekając na nic poszedł do kuchni, co skwitowałam głośnym jęknięciem, którego nie usłyszał bądź zignorował. Chcąc nie chcąc musiałam podnieść się z kanapy i ruszyć za nim. Minęłam kilka wciąż nierozpakowanych kartonów z jego rzeczami. Niezależnie jak często powtarzałam mu żeby w końcu się tym zajął, on i tak wolał żyć ponad pół roku w salonie na kanapie i czekać aż wszystko samo magicznie się rozpakuje.
Ciągnąc za sobą ciepły koc, którym owinęłam swoje ciało, przebiegłam szybko po zimnych kafelkach w kuchni i zajęłam miejsce na blacie, tuż obok kuchenki. Z tego miejsca mogłam spokojnie obserwować walkę Luke'a z kuchennymi przyrządami.
- Może będzie lepiej jeżeli coś zamówimy? - zaproponowałam, przyglądając się jak Luke ze skonsternowaną miną czyta tył opakowania czegoś, co wyglądało mi na gofry w proszku. - Mam ochotę na jakieś tajskie jedzenie. Co ty na to?
- Nie, dzisiaj ja gotuję – zadecydował twardym, pewnym siebie tonem, ale ja nie byłam przekonana co do tego, gdy widziałam jak porusza się po kuchni, wyciągając z szafek wszystko co się da.
Postanowiłam więcej nic nie mówić, skoro chłopak podchodził do tego z takim przejęciem. Nie wiedziałam co wstąpiło w Luke'a, że tym razem sam chce coś przygotować zamiast wyręczać się mną czy najbliższą pizzerią. Podobało mi się to, że się starał, choć przeczuwałam, że jest w tym jakiś ukryty powód. Zignorowałam to jednak i zaczęłam bawić się komórką, przeglądając ostatnie wiadomości albo przewijając tablice na portalach społecznościowych bez większego celu.
Co jakiś czas rzucałam krótkie spojrzenie na blondyna, który w skupieniu mieszał ze sobą składniki. Jego spodnie dresowe zsuwały się z chudego tyłka, ukazując spory kawałek bielizny, a włosy opadały na oczy, gdy schylał się nad miską. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem na ten widok, ale udało mi się jakoś powstrzymać.
- Chcesz, żebym ci w tym pomogła? - odezwałam się w końcu, nie wytrzymując.
Zeskoczyłam z blatu, podchodząc bliżej, żeby móc bez problemu przytulić się do jego boku. Blondyn westchnął ze zmęczeniem, odkładając na bok wszystko, co właśnie robił i wyprostował się tak, żeby stać naprzeciw mnie.
- Możesz dać mi się wykazać? - zapytał, łapiąc moje policzki w brudne od lepkiego ciasta dłonie i lekko gryząc czubek nosa.  - Próbuję być romantyczny.
Zachichotałam jak dziecko, obejmując szyję chłopaka. Nie przeszkadzało mi, że miałam umazaną twarz od gotowej mieszanki, z której Luke próbował stworzyć gofry. Musnęłam jego wargi, zostając tam chwilę dłużej, żeby móc czuć ciepły oddech. Nie potrafiłam ukryć uśmiechu, gdy w odpowiedzi pocałował mnie o wiele mocniej, zaciskając palce na moich pośladkach. Wystarczyło kilka sekund, żeby zapomniał o gotowaniu i przyparł mnie plecami do ściany, schodząc ustami znacznie niżej. Oplotłam go nogami w pasie, żeby utrzymać jakąkolwiek równowagę i oddałam się całkowicie uczuciu szorstkiego zarostu na mojej szyi i miękkich warg, zostawiających gorące ślady na mojej szyi.
- Wiem, co próbujesz zrobić – mówił urywanie między pocałunkami, na co mruknęłam pytająco. - Boisz się, że cię otruję, więc specjalnie odwracasz moją uwagę od gotowania. Nie żebym narzekał...
Zaraz po tym przycisnął mnie mocno do siebie, żeby swobodnie przenieść mnie na środek kuchni i położyć na stole. Następnie wspiął się, wisząc ciałem tuż nade mną, dzięki czemu miał o wiele lepszy dostęp.
- Musisz przyznać, Luke, że to trochę dziwne, że z własnej woli chcesz przygotować dla nas śniadanie – powiedziałam, unosząc się na łokciach, żeby móc go pocałować. - Musisz mieć w tym jakiś ukryty cel.
- Właściwie masz rację. Chciałem cię o coś zapytać.
Jego głos uległ nagłej zmianie i teraz wydawał się znacznie poważniejszy niż jeszcze chwilę przedtem. Odsunęłam się, żeby móc przyjrzeć się jego twarzy jak zwykle bez konkretnego wyrazu, co w ogóle nie pomagało mi w odgadnięciu, co mogło chodzić mu po głowie i zmienić jego nastawienie w ciągu kilku sekund.
- Och, okej. O co takiego? - zaczęłam niepewnie, trochę onieśmielona powagą chłopaka.
Luke zamiast odpowiedzieć złożył na moich ustach głęboki i namiętny pocałunek. Mogłam poczuć, że to coś ważnego, przez sposób w jaki się zachowywał i to, jak emocjonalnie smakowały jego pocałunki.
- Luke, odpowiedz mi… - jęknęłam, nie mogąc dłużej wytrzymać napięcia.
Blondyn zawisnął nade mną ponownie, kładąc dłonie po obu stronach mojej głowy. Jego niebieskie tęczówki przepełnione czymś na rodzaj niepewności, zawstydzenia utkwione były w moich o wiele ciemniejszych.
- Kocham cię, Davis – wyznał, a ja otworzyłam szeroko oczy.
Luke Hemmings nie był osobą, która rzuca te dwa, wyjątkowe słowa ot tak, przy każdej możliwej okazji. Jeżeli już decydował się coś takiego powiedzieć, oznaczało to, że sprawa z którą będę musiała się zmierzyć jest większa niż podejrzewałam. Zacisnęłam dłonie na jego ramionach, niekontrolowanie robiąc wystraszoną minę.
- O nie… - zaczęłam kręcić głową na boki. - Błagam, nie mów że chcesz…
- Poprosić cię o rękę? - dokończył za mnie, prychając gdy przytaknęłam. - Ogłupiałaś? Dlaczego miałbym to robić?
W pewnym stopniu odetchnęłam z ulgą, bo nigdy nie kręciło mnie bycie czyjąś żoną. Ostatnią rzeczą jakiej pragnęłam było wiązanie się z kimś na stałe. Byłam pewna, że z Lukiem jest tak samo, ale przez moment bezsensownie pomyślałam że może zmienił zdanie. Jego rozbawienie wskazywało jednak na to, że było zupełnie odwrotnie i z jakiegoś powodu mnie to zdenerwowało, a nawet zabolało.
- Zapomnij, to faktycznie było głupie – burknęłam, krzyżując ręce na piersi. - Dobrze przynajmniej, że udało mi się cię rozśmieszyć.
Mówiąc to, odepchnęłam go na tyle mocno, że gdyby nie całkiem dobry refleks, zleciałby na ziemię. Sama zsunęłam się ze stołu, bo po tym jak blondyn skutecznie zrujnował nastrój i moje samopoczucie, chciałam wrócić do domu. Opuściłam kuchnię i łapiąc po drodze swoją torbę, ruszyłam do drzwi wyjściowych. Nie pokonałam nawet połowy drogi, kiedy Luke mnie dogonił, zmuszając żebym się zatrzymała.
- Hej, przepraszam, nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – powiedział, łapiąc moje nadgarstki tak, żebym nigdzie nie uciekła. - Odkąd przyszłaś próbuję niczego nie spieprzyć, jak widać bezskutecznie, dlatego że chcę zapytać cię o coś ważnego.
- Do rzeczy – zażądałam, patrząc na niego surowym wzrokiem.
Luke wyglądał jakby zbierał się do czegoś okropnie ciężkiego, ale w końcu zebrał się w sobie i na jednym wydechu wyrzucił:
- Zamieszkaj ze mną.
Zamrugałam kilka razy, zanim dotarło do mnie co powiedział. Od mojego powrotu nasza relacja wyglądała dość niewinnie i zachowywaliśmy się jak dwójka nastolatków, chodzących na randki albo obściskujących się w pokoju na łóżku, dlatego nie spodziewałam się że te słowa mogą paść z ust Luke'a.
- Mówiłaś, że nie chcesz się z niczym spieszyć i rozumiem to, ale tęsknię za tobą każdego dnia, kiedy kładę się do łóżka i nie mogę zasnąć, bo nie ma cię przy mnie – zaczął tłumaczyć szybko, gdy nic nie odpowiedziałam. - Jesteś moja od samego początku, Heather i tak czy siak skończymy razem, więc nie widzę sensu w przedłużaniu nieuniknionego…
- Okej - przerwałam mu głośno, zanim od gadania zabrakłoby mu powietrza i przyłożyłam palec do jego ust. - I tak spędzam tu większość swojego czasu, więc czemu nie?
- Czyli… wprowadzisz się do mnie? - chciał się upewnić, więc przytaknęłam.
Jego policzki zrobiły się lekko różowe, a oczy błyszczały. W życiu nie widziałam szerszego uśmiechu na jego twarzy jak w tym momencie i sama zaczęłam uśmiechać się jak szalona. Luke nachylił się, żeby złapać między zęby moją dolną wargę, jednocześnie przyciskając swoje ciało do mojego, ale nie zdążyliśmy pójść z tym dalej, bo przerwało nam trzaśnięcie drzwiami i znajomy głos.
- Nie przeszkadzamy wam? - zapytał Ashton, pojawiając się w salonie, przez co odskoczyłam od Luke'a jak oparzona, oblewając się rumieńcem.
Zaraz za nim do pomieszczenia weszła Bryana, machając w naszą stronę wesoło, a później Calum ciągnący za sobą Tracy, która również przywitała nas z uśmiechem. Cała trójka zajęła miejsca na niezaścielonej kanapie, czując się jak u siebie, a ja stała odrętwiała ze wstydu, że zostaliśmy przyłapani w takiej sytuacji.
- Właściwie to bardzo nam przeszkadzacie – odparł Luke wyraźnie niezadowolony z ich obecności. - Czego chcecie?
Uderzyłam blondyna z łokcia w bok, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby zachowywał się milej, ale on nie zamierzał mnie posłuchać. Rozmasowując obolałe miejsce, patrzył na nich spod zmrużonych powiek, oczekując wyjaśnień.
- Coś się stało? - zapytałam, zajmując miejsce na ziemi przy kanapie, a wtedy to na mnie skupiła się cała uwaga.
Luke podążył za mną, siadając tak żebym znajdowała się pomiędzy jego nogami. Następnie rękoma objął mnie w pasie i wygodnie ułożył brodę na moim ramieniu, na szczęście nie odzywając się więcej, a jedynie przyglądając się reszcie.
- Blake kazała nam się tu zebrać – wytłumaczył Calum, nieświadomie zarzucając rękę na ramię swojej dziewczyny i przyciągając ją bliżej. - Nic wam nie mówiła?
- Nie, ale to musi być coś ważnego, skoro zwołała całą ekipę – zastanowiłam się, a w środku poczułam niepokój.
Oboje z Michaelem mieli dzisiaj kolejną wizytę u lekarza i miałam nadzieję, że z dzieckiem wszystko w porządku. Oparłam się plecami o tors Luke'a, nie mogąc pozbyć się złego przeczucia, że wizyta w przychodni nie poszła tak, jakby tego oczekiwali.
Nie miałam dużo czasu na martwienie się, bo w tym samym momencie przez okno dostrzegliśmy samochód Michaela, z którego po chwili wyłoniła się wyczekiwana przez nas dwójka. Siedziałam jak na szpilkach, gdy w końcu pojawili się w środku.
- Cześć wszystkim – przywitała się wesoło Blake, gdy tylko nas zauważyła. - Dzięki, że się pojawiliście. Ja i Mikey mamy wam coś do powiedzenia.
Clifford przytaknął, ale jego mina odbiegała od tej, którą miała na sobie jego dziewczyna. Wyglądał raczej na przerażonego, a cała twarz jakby mu pobladła. Jego cera i tak zwykle była wystarczająco jasna, przez co teraz wyglądał jak chodzący trup.
- Noo, to mówcie, co się stało – ponagliła Tracey, bo wszyscy i tak byliśmy wystarczająco mocno zaciekawieni, żeby czekać dłużej.
- Znamy już płeć – wyszczerzyła się szeroko, siadając na krześle i obejmując swój ogromny, nawet jak na piąty miesiąc, brzuch.
- I po to to zebranie? - wywrócił oczami Hood, nie mogąc być mniej pod wrażeniem, następnie opadł na oparcie za sobą. - Ja i Tracey nie robiliśmy akcji, kiedy adoptowaliśmy Lou.
- Może kurwa dlatego, że to pies, a nie dziecko – wtrącił Hemmings, na co brunet zrobił wielce urażoną minę i dziewczyna siedząca obok niego musiała ścisnąć jego dłoń, żeby powstrzymać go przed rozpoczęciem kolejnej kłótni pod tytułem „Pies to taki sam członek rodziny jak każdy inny człowiek”.
- Dobra, zamknijcie się – Ashton wkurzył się, przerywając tą bezsensowną rozmowę. Byłam mu wdzięczna, bo sama chciałam w końcu usłyszeć wynik badań. - Blake, kontynuuj.
- Więc będziemy mieli córki – wyrzuciła z siebie w końcu, zagryzając wargi z całych sił.
- Córki? - powtórzył po niej Luke. - W sensie, że...
- Bliźniaki? - dokończyłam razem z Irwinem, a moja siostra jedynie pokręciła przecząco głową. Zmarszczyłam więc brwi w niezrozumieniu.
Jej wzrok utkwiony był w Michaelu, który przez cały ten czas nie powiedział ani słowa zbyt zajęty własnymi myślami, żeby uczestniczyć w rozmowie. Opierał się niechlujnie o ścianę, a ręce założył na pierś. Nie wydawał się tyle smutny, co raczej zszokowany albo nawet przerażony.
- Mikey, powiesz im? - odezwała się Blake, gładząc go czule po ramieniu.
Wtedy dopiero podniósł głowę znad swoich butów, a na jego ustach pojawił się słaby uśmiech. Wszyscy byliśmy już dość skołowani, więc wlepialiśmy szeroko otwarte oczy w tą dwójkę, nawet starając się nie mrugać.
- Blake nosi trojaczki – wydusił z siebie, obejmując dziewczynę i całując ją w czoło.
Przyłożyłam dłoń do ust, żeby nie wydać z siebie zdziwionego okrzyku, a tuż obok moich uszu rozległo się ciche „Ja pierdole” z ust Luke'a. Już rozumiałam dlaczego Mike zachowywał się w ten sposób odkąd tu weszli i nie dziwiłam się mu ani trochę. Oczywiście, cieszył się że zostanie ojcem, ale posiadanie trójki niemowlaków może wystraszyć każdego.
- To świetnie, gratulacje! - Bryana była pierwszą osobą, która zareagowała w jakikolwiek sposób i pobiegła przytulić Blake. Zaraz po niej dołączył Ashton, Tracey i Calum, wszyscy ciesząc się i gratulując.
Ja siedziałam ze łzami w oczach, zbyt wzruszona żeby w ogóle się podnieść. Dopiero kiedy Luke pociągnął mnie ku górze i pchnął w stronę zbiorowiska, rzuciłam się siostrze w ramiona. Nieważne jak bardzo nierealne wydawało mi się wychowywanie trójki dzieci i jak okropne prawdopodobnie będą pierwsze miesiące posiadania niemowlaków. Istotny był szeroki uśmiech na twarzy Blake i jej oczy, tak samo jak moje, pełne radosnych łez. Nic nie było ważne, kiedy w grę wchodziło szczęście. Miałam pewność, że wszystko ułoży się dobrze.

*

scena zerwania na wasze życzenie (nie wińcie mnie na to jaka jest słaba, zazwyczaj staram się unikać opisywania właśnie takich rzeczy). mam nadzieję, że mimo wszystko się podoba. następny będzie ciekawszy, promise. 
z dedykacją dla @luvmhem za dzikie reklamowanie ff!
#RiskyPlayerFF

8 komentarzy:

  1. O Jezu trojaczki życzę powodzenia XD świetny dodatek ;)


    http://ostatni-zakret.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. jak zwykle świetny <3 ile będzie tych dodatkowych rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
  3. Co tu się odpindoliło XDD

    Jak ja się ucieszyłam jak zobaczyłam dodatkowy rozdział :-:
    I w sumie domyślałam się, że Blake będzie miała więcej niż jedno dziecko :'D


    Ale supi jest ^^
    muszę pisać jak bardzo kocham i uwielbiam ? :D ♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział :) Czekam na następny ::))

    OdpowiedzUsuń
  5. Jezuu nawet nie masz pojęcia jak sie cieszę że dalej piszesz ! :* rozdział.świetny ! A co do trojaczkow to ..OMG nie wiem jak oni sobie poradzą ale wierzę w nich <3
    -Pati

    OdpowiedzUsuń