poniedziałek, 12 października 2015

Rozdział czterdziesty dziewiąty.

Heather

Huk wystrzałów sprawił, że zatkały mi się uszy i przez dłuższy czas jedyne co słyszałam to przerywany szum na wysokiej częstotliwości. Skronie pulsowały mi bólem, a serce dudniło w klatce piersiowej. Miałam wrażenie, że ktoś oddzielił mnie od świata grubą szybą, a ja sama byłam jedynie świadkiem wydarzeń, w których przecież fizycznie uczestniczyłam. Kurczowo zaciskałam palce na koszulce Luke'a, praktycznie ciągnąc go do siebie w reakcji na szybki skok adrenaliny w moich żyłach. Nie widziałam niczego, co działo się z przodu, gdyż szerokie plecy Luke'a zasłaniały mi cały widok.
W głowie wciąż odtwarzał mi się dramatyczny obraz Rachel i jej rozerwanego gardła, z którego strumieniem leciała czerwona ciecz. Nawet teraz czułam jej zapach, choć za wszelką cenę starałam się nie wdychać powietrza za często i uchronić się przed tym odorem. Bałam się wyjrzeć zza mojej bezpiecznej kryjówki, zbyt przerażona tym, co mogą napotkać moje oczy. Do rzeczywistości przywrócił mnie gruchot ciała upadającego na ziemię. Słyszałam ten dźwięk tyle razy, że nauczyłam się rozpoznawać go bez żadnego problemu.
Pod dłońmi czułam spięte plecy blondyna, który opuścił odrętwiałe ręce wzdłuż tułowia, upuszczając pistolet na ziemię. Dopiero wtedy odważyłam się zerknąć przed niego, więc wychyliłam głowę, hamując odruch wymiotny na widok martwego ciała Rachel, jej szeroko otwartych oczu, zupełnie pustych i nieobecnych. Nie zauważyłam drugiej osoby, która pojawiła się zaraz po przybyciu dziewczyny aż do momentu, w którym ciało Rachel zaczęło drżeć. Przez chwilę głupio myślałam, że przeżyła, że da się coś jeszcze zrobić, żeby ją uratować, ale później dostrzegłam prawdziwy powód tych ruchów i była nim Jo. Jej szare włosy rozsypane były po ziemi, a ciało przygniecione do zimnej posadzki ciężarem Rachel. Na białej koszulce, tuż na wysokości piersi widniała plama krwi, która rosła z każdą kolejną sekundą, gdy on wiła się w bólu. Więc to Jo zabiła Rachel, a potem sama została postrzelona przez Luke'a, który wyglądał teraz jakby nie mógł uwierzyć w to co się dzieje.
- Zabierz stąd moją siostrę – powiedziałam Michaelowi, odwracając głowę od makabrycznego widoku.
- Poradzisz sobie z tym? - zapytał niepewnie, jego wzrok utkwiony był na wysokości szklanych oczu Hemmingsa.
Pokiwałam jedynie głową, starając się być jak najbardziej przekonywująca. Clifford mocniej przycisnął moją siostrę do klatki piersiowej i wyniósł ją na rękach z piwnicy, zostawiając nas samych z problemem. Uspokoiłam się trochę, wiedząc że hakerka pracująca dla Glenna i Blake są bezpieczne, czyli sprostaliśmy zadaniu. Pozostało jedynie uciec z powrotem do magazynu, gdzie będziemy bezpieczni i poczekać aż policja zajmie się Nicholasem.
- Luke – wyszeptałam, pociągając za jego zimną, sztywną dłoń. - Dobrze się czujesz? Musimy iść.
Chłopak nie odpowiedział, ciągle patrząc przed siebie ze strachem w oczach, jakby nie potrafił pojąć co właśnie zrobił. Leżąca na ziemi Jo łapała z trudem powietrze, a po jej bladych policzkach spływały łzy. Rękami przytrzymywała miejsce, w które została postrzelona i aż ciężko było znosić jej jęki cierpienia.
Klęknęłam przy dziewczynie, chcąc odsłonić ranę, ale w tym samym momencie chwyciła mocno mój nadgarstek. Wystraszyłam się, ale wiedziałam, że w tym stanie nie ma wystarczająco siły, żeby zrobić mi jakąkolwiek krzywdę. Zabrałam nóż leżący obok jej głowy, chowając go dla większej pewności za paskiem i gorączkowo zastanawiałam się co powinnam teraz zrobić. W jej szeroko otwartych oczach mogłam zobaczyć nieme błaganie i każde kolejne rzężenie wydobywające się z jej gardła, upewniało mnie, że dziewczyna nie przeżyje.
- Ma przestrzelone płuco – wypowiedziałam na głos bardziej do siebie, gdy spod jej pleców zaczęła wypływać ciemna ciecz. - Luke, co robimy?
Podniosłam się na równe nogi, zwracając twarz do blondyna. On wciąż jednak wyglądał jakby był w ciężkim szoku i aż dziwnie się czułam, że pierwszy raz to ja jestem racjonalnie myślącym człowiekiem, który radzi sobie z emocjami o wiele lepiej. Mogłam sobie jedynie wyobrazić co dzieje się teraz w jego głowie. Postrzelił byłą dziewczynę, którą ponoć kiedyś kochał, zanim odeszła do jego brata. Łączyła go z nią jakaś więź, którą ja sama miałam chociażby z Waynem. Niezależnie więc od tego jak toczą się nasze dalsze losy, ludzie z którymi dzieliliśmy przeszłość, odciskają piętno w naszym życiu i kimkolwiek się nie staną, zawsze będzie nam ciężko patrzeć na ich cierpienie. Ta niewytłumaczalna zależność wpływa na nas, choć niekoniecznie byśmy tego chcieli.
- Ogarnij się, proszę – szarpnęłam za jego ramiona, nie mogąc pozwolić mu załamać się dopóki stąd nie wyjdziemy. Cokolwiek czuł, musiał to w sobie zdusić.
- Musimy iść – wymamrotał pod nosem, w końcu przytomniejąc i łapiąc w dłonie oba moje policzki. - Muszę cię stąd zabrać.
- A co z Jo? - zapytałam. - Ona cierpi, nie możemy jej tak zostawić.
Nieważne, że zabiła Rachel. Mimo iż po tym powinniśmy zostawić ją tutaj i pozwolić jej udusić się własną krwią, nie chciałam tego. To właśnie odróżniało nas od całej reszty tych bezdusznych potworów, pozwalało zachować resztki ludzkości w tym chorym świecie.
Luke zamrugał kilkakrotnie, ale ostatecznie wyciągnął broń, celując w punkt przed sobą i nacisnął spust, uwalniając Jo od bólu. Złapałam jego drżącą dłoń, splatając nasze palce razem, zanim zaczęłam ciągnąć go w stronę wyjścia. Nie zważałam na ciemność, stawiając szybkie kroki przed siebie. Chciałam wyjść stąd jak najszybciej i wymazać z pamięci brutalne obrazy, zapach świeżej krwi.
Kiedy udało nam się pokonać długość tunelu i wspiąć się po drabinie, nareszcie odetchnęłam czystym, zimnym powietrzem. Szliśmy przyspieszonym tempem przez ciemny las, żywiąc cichą nadzieję, że tym razem damy radę wyjść z tego cało, bez niespodziewanych zwrotów akcji. Panowała między nami cisza, której nie zamierzałam przerywać. Wolałam skupić się na skontaktowaniu z resztą, ale nikt nie odbierał moich telefonów. Zaczęłabym się poważnie martwić, gdyby nie to, że mieliśmy idealnie wszystko rozplanowane i nie widziałam innej opcji jak ta, że nam się powiedzie. Było nas zbyt wielu, żeby coś mogło się nie udać.
- Stój – Luke szarpnął mnie za rękę, po czym przyparł moje plecy o drzewo, zakrywając mnie własnym ciałem. - Ktoś tu jest.
- Nikogo nie widzę – szepnęłam, rozglądając się w miarę możliwości dookoła.
Wtedy usłyszałam szelest stąpania po liściach i zesztywniałam, oczekując najgorszego. Zdusiłam w sobie pisk, nie chcąc ryzykować, że ktoś może nas zobaczyć. Moje serce biło jednak tak mocno, że byłam pewna że słyszy je całe Sydney. Oddychałam głośno, zmuszając tym Luke'a do zatkania mi ust dłonią. Jego smutna twarz straciła barwę, przez co bałam się, że w razie kłopotów nie będzie w stanie zainterweniować w żaden sposób, zbyt rozproszony własnymi myślami.
- Jesteś pewien, że nie zostali w środku? - rozległ się dobrze znany mi głos, więc popatrzyłam na blondyna z przestrachem. - Widziałem jak ten z czerwoną głową wychodził, może Hemmings też...
- Nie wiem, może zejdziesz na dół i to sprawdzisz, Ray – sarknął Wayn, wyraźnie czymś zirytowany. - Muszą tu gdzieś być.
Blondyn wychylił głowę zza drzewa bardzo ostrożnie, szukając wzrokiem szwendającej się w pobliżu dwójki. Oboje wiedzieliśmy, że ich obecność tutaj nie wróży nic dobrego, bo nie taki był początkowy plan. Luke po dłuższej chwili powrócił wzrokiem do mnie, zabierając rękę z mojej twarzy i przykładając wskazujący palec do ust, nakazując mi siedzieć cicho, co z chęcią uczyniłam.
- Powinniśmy…
- Zamknij się – przerwał mu od razu Carter. - Nigdzie się nie ruszymy, dopóki go nie znajdę. Nie zmarnuje tak idealnej okazji, żeby odpłacić Hemmingsowi za wszystko, co zrobił.
Od tych słów ścisnęło mnie w żołądku, choć nawet nie byłam zaskoczona. Spodziewałam się, że Waynowi brak honoru i wykorzysta każdą możliwość, żeby się odegrać. Zaczęłam panikować, zastanawiając się co teraz. Spojrzałam niebieskie tęczówki, zbyt zmęczone żeby ukrywać emocje i po pierwszych kilku sekundach mogłam odczytać jak bardzo dość miał tego wszystkiego. Obawiałam się, że postanowi się poddać, nawet jeżeli było to do niego zupełnie niepodobne, każdy ma swoje granice.
Nie zauważyłam, że się trzęsę dopóki blondyn mną lekko nie potrząsnął. Odgłos zbliżających się kroków był coraz wyraźniejszy, co oznaczało że zmierzają w naszą stronę w zastraszającym dla nas tempie.
- Heather, posłuchaj, skup się na tym, co powiem – przemówił cicho, ale dobitnie. - Nie mamy za dużo czasu, zanim nas znajdą. Musimy uciekać.
- Uciekać? Przecież oni nas złapią, Luke… - wątpiłam w powodzenie tego planu. Dla mnie był zdecydowanie zbyt ryzykowny.
- Cicho – rozkazał mi, więc się zamknęłam. - Na mój znak zacznij biec tak szybko jak możesz i cokolwiek by się działo, masz się nie zatrzymywać. Zrozumiałaś?
- Tak – przytaknęłam, z oczami przyklejonymi do jego poważnej twarzy. - A co jeśli nam się nie uda?
Blondyn nie odpowiedział, a zamiast tego nachylił się nade mną, składając na moich wargach krótki, ale intensywny pocałunek, którego nie miałam okazji oddać, gdyż odsunął się ode mnie już po kilku sekundach. Jego palce przejechały wzdłuż mojego boku, sprawiając że skóra zaczęła piec w tym miejscu. W moich oczach zebrały się łzy, gdy tylko odebrałam jego przesłanie. Całe moje ciało przeszły bolesne prądy.
- Nie waż się tego robić – ostrzegłam, drżącym głosem, mierząc się z zimnym spojrzeniem. - To nie jest pożegnanie, Luke. Nie zgadzam się.
- Jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła w życiu – zignorował moje słowa, kręcąc kciukiem kółka na moim brzuchu, drugą dłonią przeczesując mi włosy, jakby próbował nacieszyć się moją obecnością po raz ostatni. - A teraz biegnij. Zobaczymy się później.
- Nie, Luke, nie… - pokręciłam gwałtownie głową, zaciskając powieki, żeby zahamować spływające łzy. - Bez ciebie nigdzie się nie ruszę.
- Musisz zaopiekować się Blake i dopilnować, żeby trafiła bezpiecznie do domu – przypomniał mi. - Poradzę sobie z nimi. Nie masz się czym martwić, królewno. Zaufaj mi, wrócę.
- Obiecujesz?
- Obiecuje – uśmiechnął się lekko, całując mnie w czubek głowy.
Zanim ruszyłam, przyjrzałam się jeszcze raz dokładnie jego twarzy, która nawet w takim momencie wyglądała perfekcyjnie. Nieznaczny zarost na szczęce, fioletowe worki pod cholernie przejrzystymi, niebieskimi oczami, brudny blond na głowie i blada cera, czyli każdy szczegół który w nim kochałam. Jeżeli miałabym nie zobaczyć tego nigdy więcej wolałabym nie żyć, ale Luke miał rację, musiałam zająć się swoją siostrą. Tylko zostawienie go było zbyt trudne.
Luke jakby widząc moje wahanie, odezwał się ponownie.
- Za długo na ciebie czekałem, żeby tak łatwo odpuścić. Zrobię wszystko, byle móc spędzić z tobą resztę tego cholernie popieprzonego życia, więc przestań się zamartwiać. Ani oni, ani nikt inny nie jest w stanie mnie przed tym powstrzymać. Zobaczymy się niedługo – popatrzył na mnie z uczuciem.
Po tych słowach zebrałam się w sobie i kiedy tylko blondyn dał mi sygnał, bez zastanowienia zaczęłam biec przed siebie tak szybko, jak tylko potrafiłam. Starałam się nie oglądać przez ramię, bo wtedy na pewno bym się zatrzymała, a nie mogłam tego zrobić. Z całych sił wierzyłam w to, co powiedział Luke i kurczowo trzymałam się myśli, że zobaczę go już niedługo, kiedy wszyscy będziemy bezpieczni.
Pędziłam, przedzierając się przez las. Gałęzie mniejszych drzew boleśnie uderzały o moje uda, pozostawiając po sobie szczypanie skóry pod materiałem spodni. Odsuwałam od siebie wszelkie odgłosy za moimi plecami, powtarzając jak mantrę, że wszystko skończy się dobrze.
Błyskawicznie dotarłam do miejsca, gdzie mogłam zauważyć czekających przyjaciół i wyjątkowo zwinnie przebiegła mi ta droga, nawet jej nie odczułam. Ogarnęło mnie nieopisane szczęście na widok mojej siostry stojącej niedaleko swojego chłopaka. Jej zmartwiona mina ustąpiła wyrazowi ulgi w chwili gdy tylko mnie dostrzegła. Nie wiedziałam skąd w niej tyle siły, ale ruszyła w moją stronę pędem, więc w połowie drogi dzielącej mnie od pozostałych miałam ją już w ramionach.
- Myślałam, że coś ci się stało – wymamrotała w moją koszulkę, przyciskając się do mnie z całych sił. - Nieźle mnie wystraszyłaś!
- Nic mi nie jest, Blake – zapewniłam, nie ustępując uścisku. - Zbierajmy się.
Odsunęłam dziewczynę na długość swoich ramion, upewniając się że to ona, cała i zdrowa. Blake spojrzała za mnie, marszcząc brwi i już miała się odezwać, gdy koło nas pojawił się Michael i Calum, uprzedzając ją w pytaniu.
- Gdzie Luke? - odezwali się jednocześnie, poważnie przestraszeni.
Na moment zabrakło mi powietrza. Poczułam się jak ostatnia ofiara i nie chciałam nawet wyobrażać sobie, co mogą sobie pomyśleć o mnie, kiedy powiem im że zostawiłam go na pastwę losu dwóch żądnych zemsty psychopatów.
- Został w lesie. Odciągnął uwagę Wayna, żebym mogła do was uciec – wypowiedziałam na jednym wydechu, unikając kontaktu wzrokowego z chłopcami.
Clifford zacisnął szczękę, powstrzymując się przed wypowiedzeniem czegoś niemiłego. Jego palce zwinięte w pięści mówiły jednak same za siebie.
- Okej, pójdziemy po niego – powiedział Hood, wyciągając broń choć nawet nie postawił jeszcze ani jednego kroku na przód.
- A ty przydaj się na coś i zaprowadź dziewczyny do busa – warknął Michael, robiąc to samo co brunet. - Chyba że z tym też sobie nie poradzisz?
- Daj spokój, Mike. Nie ma na to czasu, idziemy – zarządził Cal, ciągnąc chłopaka za sobą w stronę lasu, zostawiając nas same.
Zaczęłam zastanawiać się gdzie podziewa się Glenn i jego ludzie, których pomoc byłaby teraz bardzo przydatna. Wątpiłam jednak, że zjawią się tutaj, skoro pewnie sami mieli pełne ręce roboty i może nawet wpakowali się w jakieś tarapaty, zupełnie jak my.
Złapałam Blake prowadząc ją jak małe dziecko do miejsca, gdzie zaparkowaliśmy samochody, ale nie protestowała tak, jak miała to w zwyczaju. Wolną ręką kiwnęłam do Tracey, która wydawała się bardziej zagubiona i osaczona niż zwierze w klatce, ale z jakiegoś powodu dołączyła do naszej wycieczki. Próbowałam nadać nam jakiegoś tempa, bo bardziej przypominało to spacer niż ucieczkę, ale obie dziewczyny były wykończone i praktycznie bez sił. Jakimś cudem udało nam się dotrzeć do asfaltówki, skąd dzieliło nas już kilkanaście metrów do wolności, ale wtedy oczywiście musiało się spieprzyć.
Tracey upadła na ziemię, łapiąc się za bok, a ja nawet nie zdążyłam zareagować, a sama poczułam piekący ból w łydce. Zadziałałam jednak na tyle instynktownie, żeby pociągnąć Blake ze sobą w dół, dzięki czemu kula wycelowana w nią, poleciała ze świstem w ciemną toń nocy. Przeturlałam się na plecy, wyciągając zza paska pistolet i z wyprostowanymi ramionami wycelowałam prosto w głowę naszego wroga.
Nick stał kawałek od nas z uśmiechem na twarzy, jakby bawiła go każda sekunda tej sytuacji. Chciało mi się płakać na widok jego błyszczących zwycięstwem oczu i wiedziałam, że nie zawaha się przed zabiciem nas wszystkich. Dwóch jego ludzi trzymało na muszce Clifforda i Hooda, którym nie starczyło ani szczęścia ani czasu, żeby w porę ukryć się w lesie. Tym sposobem wszyscy mierzyliśmy do siebie z broni, gotowi użyć jej w odpowiednim momencie.
- Zbliż się, a zginiesz – starałam się zabrzmieć pewnie, mimo iż wcale się tak nie czułam.
Mogłam strzelić od razu i pozbyć się tego drania na zawsze, ale nie potrafiłam się zmusić, tak byłam żałosna. Odebranie komuś życia jednak jest o wiele trudniejsze, niż można sobie to w ogóle wyobrazić i posiadanie broni niczego nie zmienia.
- Nie bądź śmieszna, Heather – prychnął Nick, lekceważąc moje ostrzeżenie. - Jesteś zbyt słaba, żeby strzelić.
- Ostrzegam cię, Nick – podniosłam się do pozycji siedzącej, drżącym palcem przytrzymując spust. - Nie zmuszaj mnie, żebym to zrobiła.
Starszy Hemmings zatrzymał się w niewielkiej odległości, na wprost mnie. Jak zawsze wyglądał na nieustraszonego, niczym się nie przejmującego, jakby z góry założył, że cokolwiek się wydarzy, on będzie zwycięzcą i powoli zaczynałam w to wierzyć.
- Jeżeli ktoś ma dziś zginąć, będziesz to ty – zmrużył oczy, przenosząc wzrok ze mnie na Blake. - Ale najpierw zrobię ci tą przyjemność i każę oglądać, jak twoja siostra wykrwawia się na śmierć. Co ty na to, Heather? Chyba, że chcesz oszczędzić jej bólu i sama ją zabić, a później obu tych idiotów, którzy mają się za superbohaterów, hm? – wskazał kiwnięciem głowy za siebie, gdzie stali chłopcy.
- Jesteś obrzydliwym, pieprzonym psychopatą – syknęłam, nie mogąc uwierzyć że można mieć tak chory umysł. - Mam nadzieję, że zdechniesz w męczarniach za to, co robisz.
Nick odruchowo poruszył się, niebezpiecznie spinając mięśnie twarzy. Wolno oddychał przez nozdrza, obdarzając mnie pełnym nienawiści spojrzeniem. Zanim się zorientowałam wycelował pistolet w moją i tak już ranną nogę i oddał kolejne dwa strzały. Zawyłam z bólu, zwijając się na mokrej trawie, mocząc ją przy okazji własną krwią.
- Odwołaj to – rozkazał, celując tym razem w drugą nogę. - Odwołaj wszystko, co powiedziałaś.
Podniosłam głowę, rozmazanym wzrokiem odnajdując w oddali naszego busa, do którego wcale nie było tak daleko. Plan sam zaczął mi się układać, nawet nie musiałam się nad tym specjalnie zastanawiać, bo już wiedziałam co zrobię. Utkwiłam oczy w sylwetce Nicholasa, patrząc na niego z nieukrywaną pogardą i obrzydzeniem. Zanim zdążyłam się rozmyślić, splunęłam tuż pod jego stopy, chcąc go rozwścieczyć najbardziej jak się dało.
Moje zachowanie poskutkowało i doczekałam się natychmiastowej reakcji. Męska ręka zacisnęła się na moim gardle, utrudniając mi respirację, przez co łapczywie próbowałam zaczerpnąć tlenu. Słabłam, wisząc kilka centymetrów nad ziemią, nawet nie pamiętając momentu, w którym Nick mnie podniósł. Mogłam tylko przypuszczać jak fioletową musiałam mieć twarz i czułam nadchodzące wymioty, których nie zamierzałam nawet powstrzymywać. Jeżeli miałam umrzeć, sprawię że i on w jakimś stopniu tego pożałuje. Ostatkami sił podniosłam dłoń w której trzymałam pistolet i przyłożyłam go do brzucha Nicholasa, naciskając spust.
W tym samym czasie za jego plecami rozległa się strzelanina, a po bokach zaczęły pojawiać się nowe postacie w ciemnoniebieskich strojach ze złotymi odznakami na piersiach. Supeł na moim gardle się zwolnił i rąbnęłam na ziemię kaszląc jak dzika.
- Głupia suko – jęknął Nick, próbując zatamować wypływ krwi.
Dookoła było pełno ludzi, robiących spory hałas, więc musiałam się wysilić żeby mnie usłyszał.
- Najwyraźniej jestem znacznie mądrzejsza niż myślisz – wychrypiałam, ignorując pieczenie w przełyku. - W końcu z tobą wygrałam.
Zanim Nick zdążył cokolwiek odpowiedzieć, znalazła się przy nim grupa osób, która szybko poradziła sobie z zakuciem go w kajdanki i zaciągnięciem daleko ode mnie.
- To jeszcze nie koniec, Davis – krzyknął na odchodnym, opluwając się przy okazji krwią. - Zostawiłem ci słodką niespodziankę!
Odprowadziłam go wzrokiem aż zniknął za drzwiami radiowozu wraz z policjantami i jakimś medykiem, który niestety miał zająć się jego raną. Nie zamierzałam zastanawiać się nad jego słowami, mającymi na celu jedynie mnie zastraszyć. Było już po wszystkim i mogłam odnaleźć pozostałych.
Ktoś zaopiekował się Tracey, więc nie musiałam się o nią martwić i zajęłam się szukaniem reszty w tłumie. Mój wzrok szybko napotkał Hooda, opatrywanego przez jakiegoś lekarza, ale z tej odległości nie mogłam zobaczyć co konkretnie mu dolegało. To jednak nie było ani trochę ważne, odkąd byliśmy w dobrych rękach, a najgorsze już za nami. Clifford jak zwykle upieprzony był błotem i krwią, ale nie pozwolił się nikomu dotknąć, co nawet mnie bawiło. Blake była już przy nim, ale nie zarejestrowałam tego jak się tam znalazła.
Jedyną osobą jakiej brakowało był Luke. Rozglądałam się w poszukiwaniu jego blond czupryny i uśmiechu, którym zapewne powitałby mnie, gdyby tu był. Nigdzie nie mogłam go dostrzec. Moje serce biło szybko, podniosłam się więc na równe nogi i zaczęłam kuleć w stronę lasu. Każdy krok był jak stąpanie po rozżarzonym ogniu, gdy stawiałam bolącą kończynę na ziemi. Zagryzałam wargę, próbując odwrócić swoją uwagę od bólu. Ktoś z ratowników próbował mnie zatrzymać, ale nie pozwoliłam na to, twardo dążąc do celu. Zatrzymałam się gdy spomiędzy drzew wyłoniła się spora ekipa służb, niosąca za sobą coś co przypominało trzy czarne worki ze zwłokami. Widziałam jak Michael siada na ziemi, łapiąc się za głowę. Wzrok utkwiony w plastikowym materiale, skrywającym ciała, od których Hood automatycznie odwrócił się trzęsącymi się plecami. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, czyje poległe ciała niosą. Nie było innej możliwości, skoro były dokładnie trzy worki.
- Nie, nie, nie… - mamrotałam, praktycznie biegnąc. - Nie!
Oczy zaszły mi łzami, zasłaniając widoczność przez co, już nie wiem który raz, wylądowałam na ziemi. Zanosiłam się płaczem tak głośno, że zwróciłam na siebie uwagę większości zebranych, patrzących na mnie ze współczuciem wypisanym na ich obcych twarzach. Wyglądałam jak istne uosobienie nędzy, czołgając się i wyjąc jednocześnie. Nie miałam siły, żeby wstać. Właściwie nie miałam nawet siły żeby żyć. Nie kiedy jacyś mężczyźni wynosili martwe ciało mojego chłopaka w czarnym worku. Czułam się jakbym ktoś łamał mi kości, jakbym paliła się od środka. Moje serce pękało i mimo iż biło, tak naprawdę było martwe.
- To n-nie jest praw-wda, nie mo-oże by-yć… - jąkałam się, połykając własne łzy.
Blake również płakała, słyszałam ją. Nie miałam jednak odwagi, żeby spojrzeć ani na nią ani na żadnego z chłopców, którzy pewnie czuli się w tym momencie tak samo zdruzgotani, tak samo puści. Myślałam, że wybuchnę od nadmiaru emocji, jednocześnie czując ogarniające moje ciało zimno. Szlochałam, zasłaniając dłońmi twarz, a słona ciesz spływała mi między palce.
- Heather, kurwa, co jest?
Pociągnęłam nosem kilka razy, zanim dotarło do mnie, że ktoś wypowiedział moje imię. Wytarłam mokrą od płaczu twarz, patrząc przed siebie z nadzieją. Myślałam, że do reszty oszalałam, a mój słuch płata mi figle i słyszę dokładnie to, co chciałabym usłyszeć. Mimo to że moje oczy były spuchnięte, obraz był całkiem wyraźny.
Luke szedł prosto do mnie, rozglądając się w poszukiwaniu tego, co wprawiło mnie w tak podły humor i w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że to on był powodem mojego załamania. Siedziałam wciąż osłupiała, nie będąc pewną czy to wszystko mi się tylko wydaje. Był ranny, ledwo trzymał się na wyprostowanych nogach, więc to musiała być prawda. Przekonałam się o tym jednak dopiero w momencie, kiedy opadł na klęczkach przede mną, a ja zamknęłam go w moim objęciu.
Czułam ciepło jego ciała, przyspieszony oddech i ciche pytania, na które nie miałam zamiaru teraz odpowiadać. Odsunęłam się, dotykając ukochanej twarzy, żeby upewnić się, że naprawdę tu jest.
- Jezu, Luke, ty żyjesz – zaśmiałam się żałośnie przez łzy, oplatając jego szyję po raz kolejny, ale tym razem nie zamierzałam go wypuścić.
- Oczywiście, że żyje – odparł, jakby nie było niczego bardziej oczywistego niż właśnie to. - Skarbie, uderzyłaś się w głowę czy jak?
Wtuliłam twarz w zagłębienie szyi, wdychając jego zapach. Ulżyło mi jak jeszcze nigdy w życiu, ale z niewiadomych przyczyn zaczęłam znów płakać.
- Dlaczego do cholery płaczesz? - zapytał, przesuwając dłonią po moich włosach w uspokajającym geście. - Heather, odpowiedz mi.
Blondyn próbował mnie od siebie odsunąć, ale przyczepiłam się do niego na stałe i nie chciałam nigdy opuszczać jego objęcia.
- Wynieśli z lasu trzy worki – mamrotałam, mój oddech odbijał się od skóry chłopaka. - Myślałam, matko… To było straszne, nawet nie chcę wypowiadać tego na głos. Gdyby to była prawda, to ja… nie wiem czy bym to przeżyła.
Klatka piersiowa chłopaka zadrżała pod wpływem cichego chichotu.
- Jesteś głupia – zaśmiał się, za co pewnie by oberwał, gdyby nie kochała go teraz bardziej niż kiedykolwiek. - Przecież obiecałem ci, że wrócę.
- Więc skąd tyle… worków? – ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło.
- To Rachel, Jo i, um, Carter – powiedział, po czym szybko dodał – Ryan zwiał. Ale hej, już jest dobrze, już po wszystkim.
Próbowałam zignorować wiadomość o tym, że Wayn nie żyje, mimo że bolało. Przymknęłam oczy, zapominając na chwilę o tym, gdzie się znajdujemy i skupiłam się na tym jednym uczuciu, jakim jest bycie blisko z Lukiem. Wsunęłam palce w jego mokre od potu włosy, na co on mocniej przysunął mnie do siebie.
- Napędziłeś mi strachu – wyrzuciłam w końcu z siebie. - Nie waż się nigdy więcej tego robić.
Blondyn wsunął rękę pod moją koszulkę, wodząc palcami po skórze moich pleców, zostawiając po sobie ścieżkę w postaci gęsiej skórki. Nie mogłam oswoić się z myślą rozstania z nim, więc mimo że ranna noga pulsowała mi bólem, nie chciałam się ruszyć. Ten moment pozwolił mi uświadomić sobie jak mocno uzależniona byłam od jego osoby. Potrzebowałam go i już nie mogłam wyobrazić sobie życia bez jego obecności w nim.
- Przepraszam, królewno – wypowiedział półgłosem, całując płatek mojego ucha. - Od teraz wszystko się zmieni. Będzie inaczej, bezpieczniej, a ty będziesz ze mną. Wrócimy do domu, zapomnimy o tym, co się dziś wydarzyło. Chcę zacząć od nowa, razem z tobą.
- To dobry pomysł – uśmiechnęłam się lekko, ale nie mógł tego zauważyć.
- Właściwie to powinniśmy razem zamieszkać – wypalił zupełnie znikąd. - Mam na myśli tylko ciebie i mnie, bez upierdliwych współlokatorów.
- Mówisz poważnie? - zapytałam, odsuwając się tak, żeby móc na niego spojrzeć.
- Jeżeli tylko chcesz – uśmiechnął się chytrze, doskonale wiedząc, że o niczym innym nie marzę jak właśnie o wspólnej przyszłości.
Położyłam dłoń na jego szyi, żeby móc przysunąć go bliżej i przycisnąć swoje usta do jego.
- Mam to uznać za tak? - zapytał, na co pokiwałam trochę zbyt szybko głową, co wywołało u niego śmiech. - Ale teraz naprawdę musimy zająć się twoją nogą. Nie myśl, że nie zauważyłem.
- Ygh, okej – jęknęłam, całując go po raz ostatni, zanim na dobre się ode mnie oderwał.
Następnie byłam niesiona na rękach, choć upierałam się, żeby tego nie robił, zwłaszcza że sam jest ranny. Luke jednak nie chciał mnie słuchać i co chwilę uciszał mnie kolejnymi pocałunkami, na które w ogóle nie narzekałam. Właściwie marudziłam jeszcze więcej, żeby nie przestawał. Oboje byliśmy szczęśliwi, że najgorszy okres w naszym życiu się skończył i od teraz powinno układać się coraz lepiej. Przynajmniej po tym, co przeżyliśmy codzienne problemy przestaną być jakimikolwiek problemami.


W ciągu następnych pięciu minut siedziałam na podłodze w ambulansie, z nogami zwisającymi swobodnie nad ziemią, a jakiś ponury ratownik oczyszczał moje rany. Nie zwracałam nawet uwagi na to co dokładnie robił, bo wpatrywałam się w blondyna, stojącego trochę dalej ode mnie. Luke, oprócz kilku przecięć na brzuchu, nie miał niczego poważniejszego, dlatego też skończyli z nim o wiele szybciej niż ze mną.
Byłam tak zapatrzona w niego, że nie zauważyłam kiedy pojawił się przy nas Glenn.
- Dobra robota, Heather – przyznał, na co mruknęłam zwykłe dzięki. Luke patrzył na niego z zaciśniętą szczęką. - Miło się z wami pracowało, naprawdę. Aż żal to zepsuć.
Po tym razem z kilkoma swoimi współpracownikami podeszli do blondyna, okrążając go. W mojej głowie od razu zapaliła się czerwona lampka, każąca mi podnieść swój tyłek i wtrącić się, nawet jeżeli nikt mnie o to nie prosił. Zostałam jednak przytrzymana przez ratownika, który okropnie szybko przymocował mój nadgarstek grubym pasem do noszy, zanim zdążyłam mrugnąć.
- Co jest? Oszalałeś? - syknęłam, ciągnąc do siebie rękę. - Puść mnie natychmiast!
Chłopak zamiast zrobić to, co mu kazałam zwyczajnie sobie poszedł, nie kłopocząc się nawet żeby założyć do końca mój opatrunek.
- Glenn! - krzyknęłam w stronę bruneta. - Możesz powiedzieć swoim ludziom, żeby…
- Nie utrudniaj, Heather – przerwał mi ostrym tonem. - Zrobił to, co mu poleciłem.
Luke próbował się do mnie przebić, ale nie pozwolili mu postawić nawet jednego korku. Złapali go za barki, zmuszając żeby padł na kolana. Było ich o wiele za dużo, żeby jego opór stanowił dla nich jakikolwiek problem.
- Nie dotykaj mnie – ostrzegł Luke, mordując wzrokiem tego, który próbował go zakuć.
Nie mogłam patrzeć na to, co się dzieje, zwłaszcza że sekundy temu miało być tak idealnie. Glenn miał z nami umowę, którą zarzekał się że dotrzyma, a tymczasem wszystko wywróciło się do góry nogami.
- Obiecałeś, że ich uniewinnisz – powiedziałam z wyrzutem. - Pomogliśmy ci do cholery!
Chłopak był odwrócony do mnie plecami, kiedy wypowiadał jakąś policyjną regułkę do klęczącego blondyna. Zalała mnie fala wściekłości, ale nawet to nie pomogło mi wyszarpać nadgarstka z krępującego go pasa.
- Taka praca, nie bierz tego do siebie – Glenn odpowiedział w końcu. - Chyba nie myślałaś, że poważnie pozwolę tym przestępcom zatruwać ulice Sydney? Ale nie martw się, ty i twoja siostra, jesteście czyste. Nie zrobiłyście przecież nic złego.
- Okłamałeś mnie. Jak możesz być taką świnią!? - wykrzyczałam do jego oddalającej się sylwetki. - Tyle dla was zrobili, nie możesz ich zamknąć!
- Miłego dnia, Heather! - usłyszałam w odpowiedzi.
Mimo tego zabrali ze sobą Luke'a, mimo jego przeciw starań i mimo moich obraźliwych określeń kierowanych w ich stronę. Czułam się oszukana, bo bzdurnie pomyślałam, że chociaż policja może dotrzymać złożonej obietnicy i faktycznie oczyścić chłopców z zarzutów. Teraz miałam ich na sumieniu, bo to przeze mnie wpakują ich za kratki.
Rozglądałam się w poszukiwaniu pozostałych i nie mogłam wyłapać Caluma, co pewnie oznaczało, że udało mu się zwiać. Gdzieś śmignęła mi czerwona czupryna Clifforda, pędzącego w stronę zaparkowanego samochodu. Chłopak nie cackał się z niczym, pozwalając Blake biec przed nim, żeby sam mógł strzelać do gliniarzy, którzy ich gonili. W napięciu czekałam czy poradzą sobie z ucieczką, bo nie dałabym rady martwić się nimi wszystkimi. Tak zostanie tylko problem wyciągnięcia Luke'a.
Najpierw Blake, a później Michael zniknęli z pola mojego widzenia, ale miałam nadzieję, że zdążą wsiąść do samochodu i odjechać zanim banda tych oszustów, spróbuje ich złapać. Szybko jak mrówki podążali ich śladem, chcąc złapać Clifforda, ale jak dla mnie on był za cwany, żeby pozwolić im to zrobić, zwłaszcza że ominął go element zaskoczenia.
Odliczałam sekundy od momentu, w którym straciłam ich z wzroku, denerwując się coraz bardziej. Zaczęłam ponownie szarpać pas, w nadziei że może tym razem uda mi się go choć trochę poluźnić. Musiałam się jakoś wyślizgnąć, bo siedzenie z założonymi rękoma już dawno przestało być moją domeną. Ciągnęłam pas aż zdzierał mi skórę. Przestałam dopiero w momencie, gdy usłyszałam wybuch i spojrzałam w miejsce, z którego pochodził ten przerażający dźwięk, żeby dowiedzieć się że to ta sama strona, gdzie pobiegła moja siostra i jej chłopak.
Nie byłam w stanie poprawnie odczuwać już nawet emocji po takim dniu, zaczęłam więc szarpać ile sił w rękach, a łzy jak zwykle spływały po moich policzkach, gdy co chwilę zerkałam na unoszący się w powietrzu dym. W myślach krążyły mi słowa Nicholasa, mówiącego o niespodziance dla mnie. Modliłam się, żeby to nie była ona.





okej, oficjalnie dopiero teraz zostały dwa rozdziały do końca, bo jednak nie zmieściłam wszystkiego. uważam że i tak za dużo pierdzielenia jest w tej części. wybaczcie.
#RiskyPlayerFF

+
nie miałam okazji odezwać się do anonimowej osoby, która wrzuciła mi na asku czyjąś kopię mojego opowiadania. bardzobardzobardzo dziękuje, że to zrobiłaś, bo pewnie wciąż żyłabym w niewiedzy, okradana z własnej, ciężkiej pracy. dobrze mieć takich informatorów, pozdrawiam! mam nadzieję, że czytasz autorskie notki ;x

pamiętajcie, kopiowanie czyichś opowiadań jest poniżej wszelkiej krytyki, więc jeżeli jesteście/chcecie być autorami, zaistnieć w świecie ff, to nic wam w tym nie pomoże lepiej niż mnóstwo cholernie męczącej, ale satysfakcjonującej pracy! oszustwo wychodzi prędzej czy później i zmusza autorów (a przynajmniej mnie) do latania z kijem baseballowym po całym internecie. nie obrażajcie kogoś, kogo prace szanujecie. 
uff, okej musiałam to z siebie wyrzucić. pewnie i tak wszyscy zasnęliście w połowie. ogólnie nie bierzcie tego personalnie, wiem że większość z was to mądre słoneczka. potraktujcie to jako mój oficjalne osobiste jęczenie, które nikogo nie obchodzi. buźka!

7 komentarzy:

  1. Cudnyy <33. Musisz zrobić następną część!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja już myślałam że to Luke umarł i zaczełam płakać że później mnie głowa bolała :( Cudny rozdział ale ... Policja no! Gleen!! Ty szujo jedna ... I ODNOWIE PYTANIE : NAPEWNO NIE BDZ DRUGIEJ CZĘŚCI? ;(( KOCHAM CIĘ I MAM NADZIEJE ŻE MICHAEL I BLAKE ŻYJĄ ❤❤❤ /Emily77

    OdpowiedzUsuń
  3. Glenn ty szujo, nienawidzę Cię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Noe wiem kiedy ty te rozdziały wstawiasz. W każdy poniedziałek przed snem patrze czy rozdziału nie ma. I nie ma. Dopiero dziś czytamXD

    Płacze, przysięgam.
    To za dużo.
    Nawet nie wiem co napisać.
    Jest mi tak źle.
    Przez tą policję i wgl
    Nie chce złego zakończenia.
    No przysięgam, że właśnie lecą mi po twarzy łzy.
    Jak możesz :c
    Nie wiem co napisać.
    Jest mi tak beznadziejnie źle.

    :'C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mam beznadziejnie zajęcia ułożone w poniedziałki i często nie wyrabiam, więc zwykle rozdziały pojawiają się późno (bardzo późnooo) w nocy

      Usuń
  5. OMG! To było hsjxhgsuaksksj
    Cudny <3 Czekam nn :*

    OdpowiedzUsuń