Od początku nie podobała mi się inicjatywa z zaangażowaniem policji w nasze osobiste sprawy i uważałem to za szczyt idiotyzmu, żeby zwracać się do nich o pomoc. Nie rozumiałem, jak można było wpaść na tak głupi pomysł, dlatego też gdyby do mnie należał wybór, w życiu bym się na to nie zgodził. Odkąd jednak wszyscy mieli moje zdanie głęboko w poważaniu i nikt nie chciał słuchać tego, co mam do powiedzenia, pomysł współpracy z Glennem i jego ludźmi wcielił się w życie.
Heather chwytała się każdej możliwej opcji, żeby tylko mieć z powrotem swoją siostrę przy sobie. Była tak zdesperowana, tak bardzo uparta, że nikt nie potrafił przemówić jej do rozumu. Michael nie był do końca przekonany co do tej sytuacji, ale ze względu na Blake, nie powstrzymywał brunetki przed wykonaniem telefonu. Hood postanowił się nie mieszać i byłem pewny, że po części działa mi na przekór, bo wciąż jest na mnie zły za to, że sprowadziłem tu Cartera. On zaś swoją drogą był ledwo przytomny po tym, jak potraktował go Michael i zostałem sam.
Próbowałem się kłócić, a nawet wzbudzić w Heather poczucie winy, ale nie interesowało jej żadne moje słowo. Wciąż powtarzała, że musi zaryzykować dla swojej siostry, niezależnie od konsekwencji. Nie przemyślała tylko tego, że jeżeli coś pójdzie nie po naszej myśli, wszyscy co do jednego mamy przejebane, nie tylko ona.
Tak więc wylądowaliśmy w magazynie w dość nieoczekiwanym składzie, wspólnie planując jak pozbyć się mojego brata. Znów targały mną sprzeczne emocje na myśl, że po raz drugi mam wpakować go do więzienia. Lepsze wydawało się mimo wszystko wsadzenie go za kratki, niż pozwolenie komuś załatwienia tego w inny sposób, a wtedy nie wiem czy dałbym radę znieść taką stratę niezależnie od tego, jaki był Nick. Byłem jednak gotowy ponownie go zdradzić, jeżeli miałoby to zapewnić bezpieczeństwo moim przyjaciołom. To oni byli moją prawdziwą rodziną i to o nich musiałem walczyć.
Położyłem dłonie płasko na stole, schylając się nad mapą, gdzie wcześniej sumiennie zaznaczyłem wszystkie ważne dla nas miejsca i rozrysowałem teren domu Nicka dla tych, którzy nie mieli pojęcia jak to wygląda i gdzie się znajduje. Mój brat był tak dobry w ukrywaniu się, że nawet oddział specjalny nie potrafił namierzyć jego lokalizacji, a to dzięki świetnej robocie informatyków, których co prawda nie mogliśmy przebić, ale nie było takiej potrzeby odkąd piątka z nas znała ich dokładne położenie.
- Musimy uderzyć tam, gdzie najmniej się tego spodziewają – powiedziałem, kreśląc palcem miejsce na mapie w zastanowieniu.
- Skoro zostałeś postrzelony, geniuszu, to element zaskoczenia mamy już z głowy – prychnął Glenn, patrząc na mnie jak na amatora i krzyżując ręce na piersi. - Oni wiedzą i spodziewają się że wrócisz po dziewczynę. Będą gotowi, kiedy się tam pojawimy.
Podniosłem wzrok na bruneta stojącego po drugiej stronie stołu. Miałem serdecznie dość jego obecności wśród nas, bo nie dość że za grosz mu nie ufałem, to jeszcze próbował objąć dowodzenie, a to zdecydowanie mi nie odpowiadało. Spojrzałem w bok na kilku policjantów w cywilu, którzy znosili do środka amunicję i różne rodzaje broni, przez co powstrzymałem się przed odwarknięciem mu czegoś wrednego. Rhye był wkurwiający i wydawało mu się, że może podejmować w tej sprawie decyzje, ale jednocześnie miał drogi sprzęt, który z pewnością nam się przyda oraz zapas ludzi, których śmierci nie będę żałował.
- Ale nie wie, że jest nas aż tylu – wytłumaczyłem tonem, jakby to wszystko zmieniało. I właściwie tak było, jedynie musiałem dobrze przedstawić im mój plan, żeby przestali patrzeć na mnie jak na idiotę. - Jeżeli pójdziemy wszyscy, będzie nas wystarczająco dużo, żeby podzielić się na co najmniej cztery grupy, które odciągną uwagę od tej piątej, mającej najważniejsze zadanie, czyli wyciągnięcie stamtąd Blake i waszego hakera.
- A jak zamierzacie przedostać się do środka? - zapytał Ryan, jeden z kumpli Cartera i kolejny osobnik, którego obecność w tym pomieszczeniu jest mi kompletnie zbędna. - Nawet jeżeli spróbujecie odciągnąć uwagę od tych kilku osób to i tak zawsze będzie ktoś, kto pilnuje wejścia do domu.
- Liczymy na to, że zostawią nam otwarte drzwi frontowe – rzucił z ironią Clifford, wywracając oczami. - Mamy tam kogoś, kto wpuści nas specjalnym wejściem prowadzącym do miejsca, gdzie przetrzymują zakładników.
- Mamy z nią stały kontakt, więc jest naszym asem w rękawie – dodałem, widząc że powoli Glenn przekonuje się do tego pomysłu. - Wystarczy, że damy znak.
- A co potem? - tym razem przemówił Ashton, który przez swoją nieobecność nie znał planu, który ja, Cal i Mike omówiliśmy już jakiś czas temu. - Po prostu wyjdziecie i tyle?
- Zależy nam na wyciągnięciu stamtąd naszych ludzi i zabraniu ich jak najdalej od tego miejsca. To nasz priorytet – odparłem spokojnie, nawiązując kontakt wzrokowy z przyjacielem, który wydawał się dość przerażony tą akcją. Zresztą jak my wszyscy. - Reszta zostaje w rękach policji, a my zwyczajnie się wycofujemy.
- Pasuje – uśmiechnął się Glenn. - Wystawicie nam Nicholasa, a wtedy my wyczyścimy wam papiery.
- Wydaje się fair – przyznał Irwin, ale ja nie mogłem się z nim zgodzić, bo wciąż miałem wątpliwości co do tego człowieka.
Zależało mu na złapaniu Nicholasa i odzyskaniu hakera, którego przetrzymywali razem z Blake. Dlatego też zaproponował nam współpracę i godną zapłatę za wykonanie zadania, czyli wydanie mojego brata w ręce służb. Mógł być zdesperowany, mogło mu nie zależeć na takich zwykłych dilerach jak my, uważając że nie wyrządzamy aż tak wielkiej szkody temu miastu jak na przykład Nick, że jesteśmy nic nieznaczącymi pionkami, na które szkoda jego czasu. Tak przynajmniej nas zapewniał, mimo to ja nie potrafiłem wierzyć. To było zbyt łatwe, zbyt piękne, więc musiałem mieć oczy szeroko otwarte i to samo rozkazać reszcie.
- Dobra, więc zabierzmy się za dokładne obmyślenie strategii – Michael klasnął w uda, nachylając się nad mapą w taki sam sposób jak ja.
Clifford był zdecydowanie zbyt pobudzony dzisiaj, a ja dokładnie wiedziałem co było tego powodem. Nigdy nie stałem za tym, żeby wciągać zaraz przed akcją, ale on upierał się, że mu to pomaga, więc nie zamierzałem się kłócić. Poza tym po krótkiej chwili, zastanawiania się nad rozmieszczeniem grup, wymyśleniu ich składu, musiałem przyznać że faktycznie Mike daje sobie z tym nieźle radę, choć stawiałem raczej na to, że to Blake jest powodem jego kreatywności i determinacji, a nie prochy.
Minęła godzina odkąd zawisnęliśmy nad stołem, próbując prowadzić jakieś kulturalne narady, co oczywiście nam nie wyszło. Mimo to rozpracowywaliśmy możliwy scenariusz dość szczegółowo i wnikliwie, gdyż nie mogliśmy pozwolić sobie na błędy. To była szansa jedna na milion. Akurat próbowałem skupić się na rozplanowaniu każdego ruchu grupy numer pięć, czyli tej w której miałem się znaleźć, żeby obyło się bez niespodzianek, ale coś nagminnie mi w tym przeszkadzało. Moje zmęczone od żarówkowego światła oczy wciąż wędrowały w stronę, gdzie stała Heather, a gdy wracałem do planowania, musiałem wszystko zaczynać od początku, bo większość pomysłów wypadła mi w tym czasie z głowy.
Zacisnąłem dłoń w pięść, usilnie skupiając się na tym, co miałem przed sobą, ale katem oka wciąż widziałem brunetkę trzymającą w swoich dłoniach gazik, którym przemywała ranę na piersi wayna, pomagając dziewczynie Ashtona zająć się jego obrażeniami. Wyglądała na średnio zadowoloną, że musi to robić, ale nie pomagało mi to ani trochę znieść tej sytuacji. Powstrzymywałem się przed strzeleniem mu kulki w łeb, kiedy patrzył na nią, gdy ona nie zwracała na to uwagi. Głupi chuj.
- Luke czy ty mnie w ogóle słuchasz? - zdenerwował się Irwin, zadając to pytanie już po raz trzeci odkąd zabraliśmy się do roboty.
- Hm? - mruknąłem, z rozkojarzeniem patrząc na Irwina, który unosił wysoko brwi nie dowierzając mojemu zachowaniu. - Ta, no słucham cię.
Musiałem przestać patrzeć na Heather, bo Ash czujnie mi się przyglądał i tym razem naprawdę postanowiłem zacząć go słuchać. W życiu chyba nie miałem cięższego zdania niż to, ale odsuwałem wizję brunetki jak najdalej od siebie. Nie mogłem się rozpraszać.
- Więc co mówiłeś? - zapytałem, wywołując u przyjaciela zrezygnowane westchnienie.
Chłopak odgarnął z twarzy swoje falowane włosy, przerzucając je do tyłu i podszedł bliżej, stając ze mną ramię w ramię.
- Mówiłem, że nie chce żeby Bryana brała w tym udział – powiedział cicho, żeby nikt inny nie mógł go usłyszeć. - Dopiero co udało mi się ją odzyskać. Ona… ona się do tego nie nadaje, jest zbyt wrażliwa.
Zacisnąłem usta w cienką linię, słuchając każdego słowa dokładnie. Wiedziałem jak się czuł na myśl, że dziewczyna, na której mu zależy, może zostać narażona na bezpieczeństwo. Rozumiałem więc jego smutne oczy, trzęsące się ręce i ogólny wyraz przeraźliwego zmartwienia. Zwłaszcza, że Ash znał Holly już dość długo, bo od czasów, kiedy jeszcze studiował, więc ich więź była nad wyraz mocna. Z tego co pamiętam poznał ją na uczelni, ale ona w przeciwieństwie do niego ukończyła naukę. Irwin wybrał wtedy nas, gang i zostawił dziewczynę, z którą się umawiał, żeby wieść marne życie dilera w towarzystwie trzech najlepszych kumpli. Nigdy nie robił nam z tego powodu wyrzutów, nigdy nie narzekał, a ja też nigdy nie zapytałem o to, jak się czuje. Ale wtedy nie miałem jeszcze pojęcia, jakie to uczucie znaleźć swój ideał i kompletnie się w nim zatracić, a następnie musieć się z nim pożegnać. Gdybym miał teraz zostawić Heather, pewnie bym tego nie przeżył. Dlatego też wiedziałem, że ostatnie czego chcę to narażanie szczęścia Ashtona, nawet w tak poważnej sprawie jak odbicie Blake. Nie znałem za dobrze Bryany, ale zdarzyło nam się porozmawiać i byłem pewny, że to jest właśnie osoba, której życzyłbym najlepszemu kumplowi. Ash zasłużył na szczęście, skoro w przeszłości poświęcił tak wiele.
- Obiecaj mi, że nie dopuścisz do tego, żeby ktokolwiek ją do tego zmusił – poprosił, całe szczęście odpychając moje myśli o nim i Holly. Ostatnio mam zbyt miękkie serce.
- Nikt jej do niczego nie zmusi, Ash – zapewniłem go, łapiąc za ramię i ściskając pocieszająco. - Bardziej będzie potrzeba tutaj. I ty tak samo.
Po tych słowach Irwin zmarszczył brwi, nie spodziewając się zupełnie, że mogę powiedzieć coś takiego. Uważałem jednak, że nie tylko Bryana, ale i on powinien zostać w magazynie, żeby zajmować się rannymi, a takich na pewno będzie sporo po dzisiejszym dniu. Tutaj też byli o wiele bezpieczniejsi niż podczas akcji.
- Ale o czym ty mówisz…
- Ash, dobrze wiesz, że oprócz ciebie i Bryany, nie ma tu nikogo kto mógłby się znać na zakładaniu szwów i tym podobnym – użyłem swojego najbardziej przekonywującego tonu. - Możecie uratować czyjeś życia, będąc tutaj i czekając na ewentualnych rannych.
Ashton pokiwał wolno głową, zgadzając się z tym, co powiedziałem. Przynajmniej jego będę miał dzisiaj z głowy, wiedząc że jest bezpieczny z dala od całego zamieszania.
- Okej, lepiej wróćmy do roboty – zaproponował, ponownie przyglądając się moim notatkom i miałem w zamiarze zrobić to samo.
Wtedy usłyszałem oburzony głos Davis, choć nie wyłapałem dokładnie tego, co powiedziała. Po jej tonie jednak mogłem wyczuć, że coś jest nie tak, więc odwróciłem głowę, żeby móc na nią spojrzeć. Od razu narosła we mnie fala złości, przez którą musiałem zaciskać palce na blacie stołu, żeby czegoś czasem nie rozwalić. Miałem przed oczami Cartera, który przygryza wargę, podczas gdy moja dziewczyna się nad nim nachyla, przytrzymując zakrwawiony wacik w miejscu tuż nad obojczykiem. Tego kurwa było za wiele.
- Zróbmy sobie przerwę – wycedziłem przez zęby, odchodząc od stołu i nie czekając na jakikolwiek znak zgody od zebranych.
Kilka osób jęknęło ze zrezygnowaniem, bo wszyscy chcieli to jak najszybciej zakończyć, a tymczasem moje nieogarnięcie psuło im plany. Ich zirytowanie mało mnie obeszło, bo nie miałem czasu, żeby się nim przejąć, byłem zbyt zajęty nienawidzeniem sposobu w jaki ten palant patrzył na Heather. Nie pomagał mi też fakt, że kiedyś zanim pojawiłem się ja, ta dwójka się ze sobą umawiała, przez co Carter zachowywał się, jakby miał do niej jakiekolwiek prawa, a jego mina taniego uwodziciela doprowadzała mnie do białej gorączki i póki nie zetrę mu tego bezczelnego wyrazu z twarzy, nie będę w stanie skupić się na działaniu.
Z mocno bijącym sercem, podszedłem na drugi koniec pomieszczenia, mijając po drodze Bryanę, która popatrzyła na mnie z przestrachem, sugerującym mi, że nie wyglądałem w tym momencie na tak opanowanego, jakbym chciał. Wydawała się zrozumieć powód mojej złości, dlatego wróciła do przygotowywania chirurgicznych igieł, starając się nie skupiać uwagi na tym, co zaraz miało nastąpić.
- Przestań się wiercić, Wayn – sapnęła brunetka, tym razem przecierając nasączonym alkoholem wacikiem ranę na jego odkrytym brzuchu. - Dla mnie to też nie jest przyjemne, uwierz, ale wcale tego nie ułatwiasz.
Carter zadrżał w momencie, kiedy go dotknęła i cholera przysięgam, że gdybym nie zostawił spluwy na stole, gość już by nie żył. Dziewczyna zdawała się tego nie zauważyć, zbyt zaangażowana w to, żeby dobrze wykonać swoje zadanie. Zaraz po tym, jak w zwolnionym tempie widziałem, jak jego palce chwytają kosmyk ciemnych włosów, zasłaniających prawą stronę jej twarzy i zakładają go za ucho. Zanim zdążyłem zareagować, Heather odtrąciła jego dłoń.
- Popieprzyło cię? Przestań mnie dotykać albo sam odkazisz sobie rany – warknęła, prostując się i odchodząc krok w tył, żeby nie mógł jej dosięgnąć. Wtedy stanąłem przed nimi, zaciskając szczękę aż cała twarz zaczęła mnie boleć i Heather podniosła na mnie swój przestraszony wzrok. - O matko, Luke, ja…
Nie potrafiła wypowiedzieć do końca zdania, zupełnie przerażona faktem, że widziałem całe to zajście. Stała z rozchylonymi wargami, przez które nie wydostało się nic oprócz urywanego oddechu i wyglądała jakby zaraz miała rzucić tekstem typu „To wcale nie tak jak myślisz...”. Całe szczęście nie próbowała się tłumaczyć, bo widziałem wystarczająco, żeby wiedzieć, że nie zrobiła nic złego. Pomagała Bryanie i nie mogłem się o to wściekać na nią. To Wayn był tym, który nie potrafił wyznaczyć sobie granic i jego działania motywowane były chęcią dowalenia mi, sprawienia żebym był zazdrosny i uwaga, udało mu się to idealnie.
- Chodź do mnie – rozkazałem, nawet na nią nie patrząc.
Wayn uśmiechnął się do mnie arogancko, machając mi na przywitanie, a ja wciąż z zaciśniętą szczęką mordowałem go wzrokiem. Nie zrobiłem nic, dopóki Heather nie znalazła się u mojego boku i choć w dalszym ciągu była na mnie zła, zrezygnowała bez sprzeciwów. Objąłem jej ciało jedną ręką, przyciskając do mojego boku, jakby ktoś miał mi ją zaraz ukraść. Dopiero gdy czułem ją przy sobie, wiedziałem że nikt już jej nie dotknie, uśmiechnąłem się lekko, spoglądając w jej duże, zielone oczy.
Bała się, co teraz ją czeka, mogłem odczytać każdą wątpliwość z jej pięknej twarzy i rozczuliło mnie, jak bardzo się tym przejmowała. Mogła się wściekać za wszystkie moje kłamstwa i za to, jakim czasem potrafiłem być kutasem, ale na końcu i tak lądowała w moich ramionach, niezależnie od tego, co działo się dookoła.
- Tylko ja mogę to robić – odparłem półszeptem, przesuwając palcami przez jej włosy. Mój wzrok wciąż utkwiony w jej oczach. - Tylko ja mogę cię dotykać, nikt inny.
Heather milczała, ale miałem wrażenie, że już nie była taka spięta jak chwilę przedtem. Rozluźniła się, gdy leniwie przeczesywałem jej długie, ciemne kosmyki, trzymając blisko przy sobie. Teraz już na pewno nie zamierzałem jej wypuścić.
- Jesteś moja, królewno? - zapytałem.
Uniosłem jej brodę, uniemożliwiając tym samym odwrócenie wzroku, jak to robiła cały dzień, gdy próbowała mnie unikać. Tym razem byłem zbyt zdeterminowany, żeby to usłyszeć, a raczej żeby usłyszał to Wayn. W końcu doczekałem się reakcji. Brunetka pokiwała ledwo zauważalnie głową, ale to mi nie wystarczyło, żeby pokazać Carterowi jego miejsce.
- Odpowiedz.
Przesuwałem kciukiem po jej dolnej wardze, studiując uważnie wyostrzające się rysy. Zauważyłem jak nerwowo zerka w stronę bruneta, który wciąż siedział na krześle jakieś niecałe dwa metry od nas, a na jej policzki wpływa rumieniec zażenowania. Może byłem egoistą, skoro zmuszałem ją do rozmawiania o uczuciach w towarzystwie innych osób, ale nie mogłem się powstrzymać. Zawsze byłem terytorialny, a kiedy w pobliżu znajdowała się Heather to ta cecha stawała się dziesięć razy silniejsza. Jeżeli coś należało do mnie, wolałem żeby wszyscy o tym wiedzieli. Nie lubię, gdy dotyka się moich własności. Należała do mnie od momentu, w którym ją zobaczyłem, od chwili, w której zapragnąłem ją mieć, ale najwyraźniej niektórzy mieli problem z uzmysłowieniem sobie tego.
- Jestem, Luke – odparła cicho, ale bez zawahania. - Tylko nie myśl sobie, że przeszła mi na ciebie złość… Bo nie przeszła.
Nie dałem rady powstrzymać szerokiego uśmiechu na moich ustach na zmianę tonu w jej głosie, gdy mówiła o tym, że wciąż się na mnie złości. Marszczyła nos w tak uroczy sposób, że kompletnie zapomniałem już o tym, jaki zazdrosny byłem jeszcze kilka minut temu i wszystko ze mnie wyparowało.
Zjechałem wzrokiem na usta dziewczyny, a ona widząc to próbowała się odsunąć, jednak trzymałem ją zbyt mocno, żeby mogła mi uciec. Miałem wrażenie, że minęły wieki odkąd ją całowałem i jej wargi były kuszącą propozycją, zwłaszcza po tak długiej przerwie.
- Luke, zabraniam ci to robić – wyrzuciła z siebie prędko, grożąc ostrzegawczo palcem. - Mówiłam, że jestem zła…
Nachyliłem się nad nią, niewiele robiąc sobie z protestów i złapałem między zęby jej dolną wargę, sprawiając że w końcu przestała gadać. Przymknęła oczy, co uznałem za pozwolenie na kontynuowanie moich działań i od razu pogłębiłem pocałunek. Uśmiechnąłem się zwycięsko, kiedy jak zwykle się poddała, całując mnie w odpowiedzi. Ciepło jej ust było moją ulubioną na świcie rzeczą i to jak zgniatała materiał mojej koszulki przy każdym zbliżeniu. Dlatego tak ciężko było mi, gdy się odsunęła, przerywając tą chwilę.
- Moja siostra, Luke – przypomniała, kładąc dłoń na mojej klatce piersiowej, żeby powstrzymać mnie przed kolejną próbą złączenia naszych ust. - Możesz się tym zająć.
- O ile pójdziesz ze mną, bo wątpię że dam radę się skupić, widząc jak twój były próbuje cię poderwać – postawiłem warunek, splatając nasze palce razem i ciągnąc ją w stronę reszty. - Muszę mieć cię obok.
Ashton zgodził się pomóc Bryanie, odkąd stanowczo zabroniłem brunetce wracać do Cartera, wiedząc że Irwin nie będzie narzekał na towarzystwo własnej dziewczyny i to dla niego żaden problem.
Zaś ze mną było dokładnie tak jak mówiłem. Mając Heather na oku, pracowało mi się o wiele sprawniej i znacznie szybciej. Wystarczyło, że siedziała na krześle tuż przy moim, a ja mogłem położyć dłoń na jej udzie, ściskając co jakiś czas, żeby upewnić się że wciąż ze mną jest. Chciałem nacieszyć się obecnością mojej dziewczyny, bo nigdy nie wiadomo jak skończy się dzisiejszy dzień.
Stawialiśmy kroki wzdłuż udeptanej ścieżki otoczonej gąszczem drzew wyższych niż niektóre wieżowce w naszym mieście. Musieliśmy przejść spory kawałek drogi, żeby znaleźć się w odpowiednim miejscu, zwłaszcza że zaparkowaliśmy daleko od domu mojego brata, żeby przypadkiem nie wzbudzić podejrzeń. Nikt nie narzekał na wysiłek, bo wszyscy wiedzieliśmy, że to dopiero początek, a przedzieranie się przez las będzie najprzyjemniejszą częścią ten wycieczki.
Po tym jak opuściliśmy wnętrza samochodów, podzieliliśmy się na kilkuosobowe grupy, które starannie wcześniej dobraliśmy i każda z nich ruszyła w ustaloną stronę, gotowa do wykonywania zadań. Ja zgłosiłem się do grupy, która miała działać od środka i wyciągnąć zakładników, a w moje ślady od razu poszedł Calum oraz Michael, który nie wyobrażał sobie nawet innej opcji. Najmniej podobało mi się, że oprócz naszej trójki, była z nami również Heather, co uważałem za szczyt głupoty i bezmyślności. Wiedziałem, że chciała pomóc siostrze w jakiś sposób, ale odnosiłem wrażenie, że nie będę mógł po raz kolejny skupić się na zadaniu, bo będę zbyt zajęty pilnowaniem jej tyłka.
Spieszyło nam się, ale mimo to szliśmy wolno, nie chcąc zwrócić na siebie niepotrzebnej uwagi, nawet jeżeli byliśmy w środku lasu. Pocieszał mnie fakt, że choć raz nie działamy pochopnie i wszystko od samego początku do końca jest sumiennie rozplanowane. Aż cała ta akcja wydawała się banalnie prosta.
Położyłem dłoń na brzuchu, upewniając się że kamizelka kuloodporna, którą każdy z nas założył przed wyjściem, wciąż jest na swoim miejscu. Robiłem tak co pięć minut, bo w jakiś sposób na chwilę zapominałem wtedy jak bardzo jestem zestresowany. Nieważne, że moja waga wzrosła o jakieś dobre dziesięć kilo przez amunicję jaką przy sobie miałem, wciąż byłem przerażony. Bałem się o siebie i o swoich przyjaciół.
- Wydaje mi się, że już tędy przechodziliśmy – powiedział Hood, rozglądając się na boki, jakby szukał jakiegoś znaku, że faktycznie tu byliśmy. - Jesteś pewny, Luke, że idziemy dobrą drogą?
- Na sto procent – zapewniłem bruneta. - Zaraz będziemy na miejscu, więc możesz poinformować o tym Rachel.
Studiowałem mapę okolicy tak długo, że nie miałem właściwie żadnego problemu z trafieniem do odpowiedniego sektora lasu. Potrafiłem odtworzyć sobie w głowie jej obraz, więc nie istniała szansa na to, żebyśmy się zgubili. Po kilkunastu kolejnych krokach w głąb wąsko rosnących przy sobie drzew, dotarliśmy do celu. Moje oczy w ułamku sekundy wyłapały betonową, porośniętą mchem studnie, wystającą znad ziemi.
- Mamy zejść tym na dół? - Heather przełknęła ślinę, przyglądając się starej betonowej szarości.
- Taa, to będzie dość obrzydliwie, więc lepiej dla ciebie, jeżeli tu na nas zaczekasz – odparłem bardzo poważnie, mając szczerą nadzieje, że choć raz w życiu mi się nie postawi w tak ważnej kwestii.
- Yhym, niezła próba. Powinniśmy zabrać się za podnoszenie tej pokrywy – machnęła na nas ręką, ale nie zaczekała zanim podeszliśmy i sama zaczęła się z nią mocować.
Jej drobne ciało przy tak wielkim kawałku głazu wyglądało komicznie, ale okoliczności nie pozwalały mi się śmiać. Razem z chłopakami zabraliśmy się do roboty i po dwudziestu minutach oraz trzech litrach wylanego potu, udało nam się zwalić pokrywę.
Zajrzałem do środka, ale ciemność przesłaniała mi wszystko, więc nie miałem pojęcia jak głęboko sięga dna. Bez większego zastanowienia chwyciłem się drabinki po wewnętrznej stronie muru prowadzącego w dół i zacząłem schodzić, starając się nie pokazać po sobie, że najchętniej bym stamtąd uciekł.
Po czasie, który wydawał się całą wiecznością, dotarłem na sam dół studni, czekając aż reszta do mnie dołączy. Pomogłem Heather zejść z drabinki, wykorzystując okazję, żeby mieć ją blisko siebie w razie gdyby cokolwiek nieoczekiwanego miało się wydarzyć. Złapałem dziewczynę za rękę, prowadząc ją za sobą w stronę małej smugi światła przedostającej się gdzieś z samego końca korytarza. Tam właśnie był nasz cel.
Czułem mrowienie w palcach i szaleńcze bicie serca, gdy zbliżyliśmy się do drzwi dzielących nas od miejsca, w którym trzymano zakładniczki. Nie wiadomo co czekało nas zaraz za nimi. Zawsze istniała możliwość, że to pułapka, dlatego ważne było żeby zachować się ostrożnie i z rozwagą.
Wtedy właśnie Clifford wyprzedził wszystkich i wparował do środka, praktycznie rozwalając się po drodze o drzwi. Najwyraźniej nie mógł wytrzymać kilku sekund dłużej i postanowił zaryzykować życia nas wszystkich, żeby tylko móc zobaczyć swoją dziewczynę. Gdyby nie mój uścisk, Heather zrobiłaby to samo, ale przynajmniej ją udało mi się powstrzymać przed wleceniem tam bez przemyślenia.
- Mikey!
Usłyszeliśmy pisk, a wtedy już nic nie było w stanie zmusić brunetki, żeby nie wchodziła do środka. Wyrwała mi się bez żadnych problemów, jakby nagle dostała jakichś nadnaturalnych mocy. Razem z Calumem weszliśmy zaraz za nią, bo już i tak nie było sensu zachowywać ostrożności.
- Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz – Blake mamrotała, wisząc w uścisku Clifforda, który klęczał na zimnej podłodze, nie wypuszczając jej z objęć.
- Nigdy bym cię nie zostawił – odpowiedział równie słabym głosem co ona i oboje na chwilę wydawali się być w zupełnie innym miejscu, zapominając o zagrożeniu wiszącym nam nad głowami.
Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu sam nie wiedziałem czego, jednocześnie ściskając dłoń Heather, która cicho płakała ciesząc się, że w końcu może zobaczyć swoją siostrę. Stała jednak w miejscu, nie chcąc przerywać im tego wspólnego momentu.
Calum podszedł do przeciwległej ściany, a ja dopiero wtedy zauważyłem tam drugą osobę. Zmarszczyłem brwi na widok jej skulonego ciała, które wydawało mi się dziwnie znajome, jakbym już je kiedyś widział. To była kobieta, co zaskoczyło mnie chyba najbardziej, bo wyobrażałem sobie kogoś innego w roli hakera. Miała charakterystyczną latynoską urodę, pełne kształty oraz duże usta. Pomimo wielu siniaków na twarzy i zapadniętych policzków, wciąż była bardzo ładna. Za nic jednak nie mogłem sobie przypomnieć skąd jest ta dziewczyna, ale to nie było teraz ważne.
Hood podszedł do niej jako pierwszy, więc ja obserwowałem wszystko z bezpiecznej odległości nie chcąc jej za bardzo wystraszyć. Calum zresztą o wiele lepiej ode mnie nadawał się do kontaktów międzyludzkich. Już po sekundzie kucał przy jej boku, mówiąc jakieś uspokajające słowa.
- Jestem Calum – przedstawił się w końcu łagodnie.
- T-tracey – zająknęła się, wciąż nie czując się do końca swobodnie w naszym towarzystwie, ale nie dziwiłem się jej ani trochę. Po czasie spędzonym jak zamknięte w klatce zwierze, przestajesz ufać komukolwiek, nawet własnym przyjaciołom, a co dopiero obcym ludziom.
- Glenn przysłał nas, żebyśmy pomogli wam się stąd wydostać. Zabierzemy cię ze sobą, okej?
Brunet wyciągnął do dziewczyny dłoń, którą z nieśmiałością złapała, a następnie pomógł jej wstać. Wtedy we mnie uderzyło, gdzie widziałem ją po raz pierwszy i sytuacja sprzed ponad miesiąca pojawiła się jak wizja w mojej głowie. To była dziewczyna, którą wspólnie z Heather widzieliśmy pewnego dnia w środku nocy, gdy goryle mojego brata wyszarpali ją z samochodu i zaciągnęli do wnętrza domu. Pamiętam jak kazałem Heather nie mieszać się w tą sprawę i zalała mnie fala poczucia winy, że nie pomogłem tej dziewczynie, kiedy miałem okazję. Wolałem nie myśleć jakie katusze przeszła tu przez tyle czasu znosząc chore wymysły mojego brata.
Hood nie czekając na nikogo, wyprowadził dziewczynę do korytarza, którym tu przyszliśmy, nie zamierzając marnować cennego czasu i spieprzyć stąd jak najszybciej. Kiedy miałem powiedzieć Cliffordowi, żeby zrobił to samo i zabrał stąd Blake, drzwi przeciwległe do tych, którymi tu weszliśmy, otworzyły się szeroko. Dopiero w tamtym momencie czerwonowłosy podniósł się z ziemi, biorąc na ręce blondynkę, gotowy żeby uciec w każdej chwili.
- O cholera, ludzie – Rachel stanęła w drzwiach, przyglądając się nam wszystkim z przerażeniem. - Co wy tu jeszcze robicie, co? Wypieprzajcie natychmiast!
- Bez ciebie nie pójdziemy – odpowiedziała w naszym imieniu Heather, wychodząc jej naprzód.
Rachel podeszła w głąb pomieszczenia na dygoczących nogach, wyglądając jak ofiara przemarznięcia, ale za tym kryło się coś znacznie więcej. Była przerażona i dyszała, jakby ktoś ją gonił, ale równie dobrze mogła tu po prostu przybiec.
- To tylko kwestia czasu, zanim ktoś tu przyjdzie i was nakryje, a wtedy wszyscy pójdziemy na dno – zdenerwowała się, machając na boki rękoma. Gdyby nie to, że za wszelką cenę musiała być cicho, pewnie darłaby się na nas jak oszalała. - Zabiją was, jeżeli tu zostaniecie. Mi nic nie będzie, ale musicie stąd iść już teraz, rozumiecie?
- Rachel, nie ma mowy – nie zgodziłem się. Nie wyobrażałem sobie zostawić ją tutaj zaraz po tym, jak bardzo nam pomogła. - Idziesz z nami.
Myśl o zostawieniu jej w tym domu była dla mnie rzeczą okropną. Nie chciałem, ani nawet nie mogłem pozwolić na to, biorąc pod uwagę jej wkład w uratowanie młodej Davis. Bez wsparcia Rachel prawdopodobnie w życiu nie udałoby nam się tu dostać, więc zawdzięczaliśmy jej obecnie cholernie dużo.
- Błagam was, zmywajcie się stąd, zanim… - próbowała się kłócić, ale nie dokończyła.
To było ostatnie zdanie, jakie wypowiedziała w swoim życiu. W ułamku sekundy ktoś pojawił się za nią, niespodziewanie i niezwykle szybko chwytając jedną ręką za długiego kitka i odchylając jej głowę do tyłu, a drugą zaciśniętą na myśliwskim nożu, rozcinając skórę na szyi dziewczyny. Z przepołowionego gardła zaczęła tryskać krew niczym w fontannie, a jej martwe oczy patrzyły wciąż na mnie. Osoba trzymająca bezwładne ciało Rachel, nie wychyliła się w obawie, że ktoś z nas może ją zastrzelić i słusznie.
Byłem wściekły, że pozwoliłem czemuś takiemu się wydarzyć. Miałem wrażenie, że zaraz coś w środku mnie pęknie na myśl o śmierci tak dobrej i niewinnej osoby. Szarpnąłem od razu Heather, chowając ją za plecami, ochraniając własnym ciałem przed mordercą, który stał przed nami. Michael zrobił to samo, próbując osłonic Blake przed ewentualnym zagrożeniem i choć oboje się staraliśmy tak naprawdę byliśmy w pułapce. Wiedziałem jedynie, że nie mogę pozwolić zrobić nikomu więcej krzywdy, choćbym sam miał umrzeć. Wyciągnąłem więc pistolet i zacząłem strzelać.
*
nie wyrobiłam się, bo niestety w poniedziałki mam beznadziejnie ułożone zajęcia i nie dałam rady napisać rozdziału mając tak niewiele czasu. z tygodnia na tydzień jest coraz gorzej za co przepraszam.
do następnego gangsterzy!
+
ogólnie przypominam, że do końca ff zostały mniej więcej dwa rozdziały ;x
#RiskyPlayerFF
Cudnyy <3<3<3
OdpowiedzUsuńCUDNY ! ♥
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJesteś najgorsza na świecie! W tym momencie? Powinnam cię zabić! Ale tego nie zrobię, bo za bardzo kocham to ff i chcę wiedzieć jaki jest koniec :p. Zamierzasz napisać jeszcze jakieś ff o gangach z 5sos? Plisss. Kocham twoje opowiadania noo :& Nie wiem czemu usunął mi się ten kom. No nie ważne xd
UsuńHmmm...
OdpowiedzUsuńTo jak Luke kazał powiedzieć jej ze jest jego, było chamskie xd
A ta akcje ratowania Blake dało się przewidzieć xdd Sama nie wiem co chciałabym przeczytać.
ALE BLAGAM. 2 ROZDZIAŁY ? NIE :C NIE :C NIE :C ZABRANIAM.
KOCHAM TO FF I KOCHAM CIEBIE I KOCHAM W OGÓLE WSZYSTKO .
WSZYSTKIE MAŁE PIESKI PŁACZĄ. JESTEŚ Z TEGO ZADOWOLONA ? TAK ?
XD♥
OMFG KOCHAM CIĘ PISZESZ ŚWIETNIE! MASZ TALENT I TO STRASZNY (POZYTYW)
OdpowiedzUsuńCZYTAŁAM JUŻ MNÓSTWO FF ALE TO JEST NAJLEPSZE!,❤❤
CO DO ROZDZIAŁU JEST ŚWIETNY ALE ZGODZĘ SIĘ Z KOMENTARZEM WYŻEJ PO LUKEU BYM SIĘ TEGO NIE SPODZIEWAŁA ŻE BDZ AŻ TAK CHAMSKI ;)
JAK MÖWIŁAM NASTĘPNE FF TEŻ O HEMMINGSIE I GANGI! ❤
MOŻE TO BRZMI JAK POŻEGNANIE , ALE KOCHAM TO FF I NIEMOGĘ NAWET POMYŚLEĆ O TYM ŻE NIEDŁUGO KONIEC ;( NA SAMĄ MYŚL CHCE MI SIĘ RYCZEĆ
PAMIĘTAJ ŻE CIĘ KOCHAM I WEŹ SB DO SERCA TE RADY N GÖRZE !
KC /Emily77
P.s nie waż mi się robić dramy że ktoś umiera albo idzie to paki *-* bo jak tak to cie znajde *-* /Emily77
UsuńAlbo wiesz co? .. Rób dwógą część!!,to świeyny pomysł ! /Emily77
Usuń