poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział czterdziesty szósty.

Heather

Mózg pracował w obecnym momencie na najwyższych obrotach, choć i tak nie przyniosło to większych skutków, odkąd Wayn trzymał mnie w pewnym uścisku tak, że nie miałam okazji nawet kiwnąć palcem. Rozglądałam się dookoła w oczekiwaniu na jakiś cud, ale daleko było mi od tego marzenia, bo wiedziałam, że już nic mi nie pomoże. Jedyną nadzieją na wyjście z tej sytuacji było obudzenie się, ale wszystko dookoła niestety nie było snem.
Nick wraz ze swoją grupą odszedł, nie zwracając uwagi na moje wyzwiska i krzyki kierowane w jego stronę. Byłam przepełniona wściekłością i na całe szczęście nie odczuwałam jeszcze paraliżującego strachu, bo musiałam się jakoś stąd wydostać. Spojrzałam w miejsce, gdzie jeden z mężczyzn szarpał się z Cliffordem, by po chwili przygwoździć go do ziemi i poczekać aż kolejny zwiąże mu ręce. Michael wierzgał nogami, gdy zabierali mu broń i wydawało mi się, że udało mu się napluć któremuś na koszulkę. Nie wiem, co miał na celu, ale wyglądał jakby upokorzenie mężczyzny jakoś mu pomogło.
- Wayn, puść mnie! - wydarłam się, ignorując ból w gardle.
- Uspokój się, skarbie, jestem po twojej stronie – odparł, mocniej zaciskając palce na moich nadgarstkach. - Jeżeli przestaniesz się szarpać to uwierz mi, że to wszystko stanie się o wiele przyjemniejsze.
Obejrzałam się za siebie, na moment przestając się w ogóle ruszać. Wayn stał niewzruszony, gdy obdarzałam go pełnym powątpiewania wzrokiem. Czy to był dobry moment, żeby się roześmiać?
- Żartujesz sobie ze mnie? Ty i przyjemność to dwie odrębne rzeczy, Carter – sapnęłam, zbierając siły na kolejną porcję szamotaniny. - Masz wyraźne problemy ze zrozumieniem, że dziewczyna nie jest tobą zainteresowana. Zabieraj ze mnie te łapy!
- Auć. Żeby tak zaraz po nazwisku? - udał zranionego, a ja nie czekając dłużej znów próbowałam się wyrwać. - Nie ułatwiasz mi tego, Heather. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało, ale nie dajesz mi wyboru, skarbie.
- Przestań nazywać mnie w ten spo… - nie dokończyłam, bo ugięłam się pod mocą uderzenia.
Wayn kopnął mnie z całej siły w brzuch, więc skuliłam się, kolanami dotykając ziemi. Moje oczy zaszły łzami, gdy mamrotałam jak bardzo go nienawidzę. Wtedy bez problemu udało mu się związać mi ręce, choć próbowałam temu zapobiec. Nie byłam w stanie się podnieść, dlatego chłopak wziął mnie na ręce i zaczął iść w głąb lasu po przeciwnej stronie niż ta, z której przyszliśmy.
Wychyliłam się zaglądając ponad ramię bruneta, żeby spostrzec czerwoną, mocno potarganą czuprynę należącą do jedynej osoby w tym towarzystwie, w której widziałam jakiekolwiek wsparcie. Michael powłóczył nogami, prowadzony przez jakieś dwie ciemne postacie, a do jego pleców przystawione były spluwy, więc nie liczyłam na to, że będzie mógł uciec i sprowadzić pomoc. Jedyna nadzieja była we mnie i nie mogłam zmarnować tej szansy, skoro prawdopodobnie stracimy życie, jeżeli damy się stąd zabrać. Cóż, ja mogę skończyć jak ostatnio, ale Clifford na pewno nie ma przyszłości w tej ekipie, chyba że jako martwe trofeum.
- Gdzie nas zabieracie? - zapytałam, szczerze się nad tym zastanawiając.
- Zawsze byłaś niecierpliwa – zaśmiał się, a ja skrzywiłam się na jego ochotę na wspominanie dawnych czasów, które z taką gracją udało mi się odsunąć w najgłębszy kąt mojej świadomości. - Zobaczysz, gdy tam dojedziemy. Ale spokojnie, skarbie, nie masz się czym martwić. Może i latasz jak wiatr ci zawieje, ale mam słabość do twojej buźki. Taka niewinna w przeciwieństwie do tego jaka jesteś naprawdę.
- Sugerujesz, że się puszczam? - wkurzyłam się, spinając ciało niekontrolowanie.
- Puściłaś. Jednorazowa sytuacja – poprawił mnie tonem, jakby wcale mnie nie obrażał, a tłumaczył mi coś dość oczywistego. - Chyba, że masz w planach zmienić front i tym razem. Kto wie, finały wyścigów już niedługo, a ty zawsze leciałaś na szybkie auta.
- A ty zawsze byłeś pieprzonym kutasem – syknęłam.
Odłożyłam na bok wszystkie myśli i korzystając z okazji, ugryzłam Wayna w najbliższe mojej twarzy miejsce. Zacisnęłam zęby tak mocno na jego skórze, że po chwili na języku poczułam krew. Starałam się nie myśleć, jak obrzydliwe jest to, co właśnie zrobiłam. Ważniejsze było przetrwanie, a  nie miałam lepszego pomysłu jak uratować swój oraz Michaela tyłek.
Carter jęknął z bólu, łapiąc się za szyję która nie krwawiła mocno, ale najwyraźniej musiała boleć. Jednocześnie upuścił moje ciało, które z gruchotem odbiło się od ziemi pod jego stopami. Wygięłam plecy w łuk, leżąc na podłodze i próbując zapanować nad paleniem wzdłuż kręgosłupa. Podniosłam się jak najszybciej mogłam, a następnie zaczęłam machać nogami z prędkością, o jaką nigdy bym się nie podejrzewała. Nie miałam czasu na szukanie wzrokiem Michaela, ale miałam nadzieje, że wie, iż nie zamierzam go zostawić i wrócę po niego z pomocą.
Włosy zasłaniały mi widoczność, ale nie zatrzymałam się. Biegłam na oślep kierowana jedynie przeczuciem. Słyszałam odgłos gniecionych stopami liści, który zdecydowanie nie należał tylko do mnie i już wiedziałam, że jestem ścigana. Oddychałam głośno, gdy powoli zmęczenie ogarniało moje nadwyrężone od szybkiego biegu ciało. Nie poddałam się jednak, bo rozległo się ryczenie silników, co oznaczało że jestem już blisko. Wystarczy kilka kroków, żebym była bezpieczna i ukryła się wśród tłumu ludzi zebranych na placu. Tak o wiele trudniej będzie mnie złapać, poza tym na mecie był Luke. Musiałam dostać się do niego, bo tylko on był w stanie mi pomóc. Zawsze znał wyjście z każdej sytuacji i teraz będzie tak samo. Zostało mi tylko dobiec…
- Heather nie bądź głupia! - krzyk Wayna, jedynie pomógł mi w odnaleźć resztki energii i zwiększyłam kroki, czując głośne dudnienie muzyki w klatce piersiowej. Tak blisko. - Nie zmuszaj mnie, żebym strzelił!
- Wal się! - odkrzyknęłam, ciesząc się jak niewiele zostało mi, żeby dostać się do miejsca, pełnego ludzi.
Zmuszałam nogi do ciągłego ruchu, nawet jeśli ledwo je czułam i miałam wrażenie, że zaraz odłączą się od ciała. Przeskakiwałam przeszkody, co jakiś czas potykając się o wystający korzeń albo leżący kamień, ale w mgnieniu oka wracałam do równowagi. Adrenalina napędzała moje żyły, pulsując nieprzerwanie, aż huczało mi w głowie. To najdłuższy wysiłek, na jaki wystawiłam się od bardzo dawna, dlatego moje ręce coraz ciężej pracowały, a nogi stawały się jak z waty. Widziałam jednak światła, słyszałam bawiących się ludzi, dlatego ignorowałam lejący się ze mnie pot i brak tlenu w płucach, zmuszający mnie do uciążliwego rzężenia. Łapczywie zaczerpnęłam powietrza, gdy opuściłam las.
Kilka dziewczyn znajdujących się niedaleko, spojrzało na mnie dziwnie. Zapewne korzystały z faktu, że nie ma tu wielu ludzi i są w wystarczającej odległości od mety, żeby niezauważenie skorzystać z pobliskich krzaków i nie spodziewały się zobaczyć ubrudzonej wariatki, która ledwo łapie oddech. Zaraz jednak ich wzrok skupił się na punkcie za moimi plecami. Poczułam jak czyjaś masa przygniata mnie do ziemi. Po raz drugi rąbnęłam, uderzając szczęką o ubitą glebę. Wciągnęłam silny zapach mokrej ziemi przez nozdrza i zaczęłam szaleńczo kaszleć, jakby moje płuca po biegu nie były przygotowane na taką dawkę powietrza.
- Niczego nie widziałyście – warknął Wayn, przyciskając mnie kolanami do podłoża i celując z broni wprost na grupkę przestraszonych dziewczyn. - Wypierdalać stąd.
Ledwo widziałam jak wszystkie w pośpiechu opuszczają to miejsce i biegną w przeciwną stronę. Wątpiłam, żeby sprowadziły pomoc, więc nawet nie próbowałam o nic prosić. Nie ruszałam się tak długo aż Wayn nie odwrócił mnie na plecy, okrakiem siadając na brzuchu.
- Hemmings nieźle cię rozpuścił – wydyszał, również zmęczony biegiem. - Kiedyś byłaś taką posłuszną dziewczynką…
Przyglądałam mu się bez słowa, próbując uspokoić oddech. Zastanawiałam się jak daleko posunęłam się w sferze wkurzania Wayna i bałam się, co zamierza ze mną zrobić. Uciekając nie brałam pod uwagę niepowodzenia, tak bardzo byłam zdeterminowana, żeby odnaleźć Luke'a. Nie żałowałam jednak nieudanej próby, bo nie zamierzałam ułatwiać chłopakowi zadania.
Wayn przytrzymał jedną dłonią moje ręce, związując nadgarstki i nie udało mi się przyciągnąć ich z powrotem, bo jego chwyt był zbyt mocny.
- Wybacz mi to, co zaraz zrobię, ale sama mnie do tego zmusiłaś. Niepotrzebnie to wszystko utrudniasz, skoro i tak muszę cię zabrać ze sobą. Nie mogę ryzykować, że znów spróbujesz uciec. Przepraszam.
Zaraz po tym uderzył mnie w twarz, aż zakręciło mi się w głowie. Z moich ust wydobył się stłumiony kolejnym uderzeniem jęk, a przy następnym zrobiło się ciemno.


Ocknęłam się na tylnym siedzeniu samochodu, mrugając szaleńczo w reakcji na przebłyski wydarzeń sprzed chwili, w której straciłam przytomność. Piekły mnie usta i mogłam sobie jedynie wyobrażać jak spuchnięte muszą być moje wargi i strona twarzy, na której skupiły się pięści Cartera. Poprawiłam się na siedzeniu i syknęłam krótko, czując ból w całym ciele.
- W końcu się obudziłaś – drgnęłam na dźwięk męskiego głosu, nie spodziewając się, że ktoś mnie obserwuje. - Niezłą szopkę odstawiłaś tam wcześniej. Serio, już myślałem, że ci się uda.
Odwróciłam głowę, żeby zrównać wzrok z zielonymi oczami. Michael patrzył na mnie ledwo spod uniesionych powiek, które walczyły z ciężarem fioletowej opuchlizny wokół.
- To nie jest dobry moment na żarty, Clifford – odparłam, opierając głowę o fotel i zamykając oczy. Głowa pękała mi z nadmiaru emocji. - Gdybyś nie zauważył, mamy spory problem i zamiast marnować siły na swoje głupie gadanie, mógłbyś wymyślić jakiś plan ucieczki, odkąd…
- Odkąd ty swój spierdoliłaś? - dokończył za mnie.
Miał szczęście, że brakowało mi sił, a moje ręce były związane, bo przywaliłabym mu bez zastanowienia. Nie rozumiałam jak można zachowywać się w ten sposób w obliczu wszystkich tych wydarzeń.
- Zamknij się, błagam – jęknęłam żałośnie.
- Spokojnie, Davis, sądzisz że nie wziąłem pod uwagę, że możemy tak skończyć? - prychnął, jakby nie dowierzał w moje ograniczone myślenie. - Myślisz, że dlaczego nie ma z nami Caluma? Kazałem mu trzymać się na uboczu w razie, gdyby coś poszło nie tak, jak planowaliśmy.
- Zrobiłeś to? - wydusiłam z siebie, przytłoczona rosnącą we mnie nadzieją. - Cholera, może się nam udać… A co jeśli nas nie znajdzie? Przecież sami nie mamy pojęcia, gdzie nas zabiorą.
Wskazałam głową na siedzenia przed nami, które fakt faktem były teraz puste, ale Michael zrozumiał, że mówiłam o Waynie i jego ekipie. Chłopak rozejrzał się dookoła, jakby kogoś szukał, a może zwyczajnie zastanawiał się, gdzie podziała się reszta. W końcu jednak wzruszył ramionami.
- Na razie, nigdzie się nie wybieramy – odparł pewny, że dzisiejsza noc skończy się dla nas pomyślnie. - Jeszcze nie ruszyliśmy się z miejsca, bo ta banda idiotów gdzieś zniknęła. Calum na pewno coś wymyśli do tego czasu.
Pokiwałam głową, próbując przekonać samą siebie, że właśnie tak jest. Akurat wtedy drzwi po mojej stronie się otworzyły, a do środka wszedł Calum. A może raczej został brutalnie wrzucony, gniotąc mnie swoim ciężarem.
- Albo jak ostatni idiota da się złapać… - dokończył swoją myśl Clifford, wzdychając ze zrezygnowaniem. Już nie wydawał się taki pewny, jak wcześniej.
- Przypominam ci, że też siedzisz w tym samochodzie, nadęty dupku – warknął brunet w odpowiedzi, a ja posunęłam się na tyle, żeby mógł swobodnie usiąść. - Musieli wiedzieć, że jestem w pobliżu.
- Miałeś być kurwa ostrożny, a zamiast tego dałeś się złapać jak jebany dzieciak – wzburzył się czerwonowłosy.
- A ty jesteś lepszy? Chyba za mocno oberwałeś w ten pusty łeb, skoro wydaje ci się że to tylko i wyłącznie moja wina - nie odpuszczał Hood, kontynuując bezsensowną kłótnię.
- Calum odpuść – powiedziałam, przykładając obie związane dłonie do jego klatki piersiowej i odsuwając go na bezpieczną odległość.
Miałam teraz po obu stronach dwóch rozwścieczonych facetów, którzy tylko czekali żeby wyładować na kimś swoje emocje. Czy mogło być gorzej? Jak się okazuje owszem, bo przednie siedzenia w aucie zajęło dwóch kolejnych, którzy również nie wyglądali na zadowolonych. Mężczyźni odpalili silnik, ruszając w końcu nieznaną nam trasą.
- Hej, młotki, gdzie nas wieziecie?
Chyba nie muszę mówić, kto wpadł na ten genialny pomysł, żeby się do nich odezwać…
Hood wzniósł oczy ku niebu, dokładnie w tym samym momencie co ja. Modliłam się, żeby Clifford schował swoje męskie ego i nie pogarszał sytuacji, która była już i tak wystarczająco beznadziejna.
- Masz szczęście, Clifford, że nie możemy zrobić ci krzywdy – odparł jeden z nich, nawet się nie odwracając. Złapałam z nim kontakt wzrokowy w przednim lusterku, krzywiąc się, gdy puścił mi oczko.
- A kto tak powiedział? - zapytał od razu. Cała nasza trójka, natężyła słuch.
- Ktoś, kto ma więcej do powiedzenia niż ty – tym razem odpowiedział drugi. - Siedź lepiej cicho i ciesz się, że jest jeszcze ktoś, kto dba o twoje marne istnienie.
- Jak chcesz, chuju – mruknął Mike na tyle cicho, żeby goście z przodu go nie usłyszeli.
Później zapanowała kompletna cisza, bo każdy z nas zastanawiał się nad znaczeniem wypowiedzianych przez mężczyznę słów. Nie mogłam poskładać sobie tego w całość, więc zamiast martwić się tym kimś, wolałam wymyślić kolejny plan ucieczki. Bezpieczniej było się zmyć i nie spotkać naszego sprzymierzeńca, kimkolwiek mógł się okazać. Wolałam nie ryzykować, że kolejny raz ktoś naćpa mnie bez mojej zgody, a chłopcy wpadną w jakieś tarapaty.
- Wysiadać – usłyszeliśmy polecenie, a zaraz po tym po obu naszych stronach otworzono drzwi.
Nie obyło się oczywiście bez zbędnej i nie przynoszącej żadnych skutków szarpaniny. Zdenerwowani naszym oporem mężczyźni wyciągnęli pistolety, prowadząc nas do budynku majaczącego w oddali. Widziałam jak Calum się spina, rzucając Michaelowi porozumiewawcze spojrzenie, z którego nie potrafiłam za wiele odczytać. Po kilku krokach jednak wszystko stało się jasne, bo rozpoznałam miejsce, w jakie nas przywieźli. Był to opuszczony magazyn, gdzie chłopcy często przywozili swoich zakładników, jak wtedy gdy przesłuchiwali człowieka pracującego dla Glenna.
- Czemu przywieźli nas tutaj? - szepnęłam, upewniając się, że idąca z tyłu dwójka mnie nie słyszy.
- Myślisz, że to wiem? - burknął Michael w odpowiedzi, bo Hood był zbyt zajęty majstrowaniem przy sznurze oplatającym jego nadgarstki.
Skupiłam swój wzrok na jego marnych poczynaniach i wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dotknęłam materiału swoich dresów, tuż pod brzuchem od razu wymacując małą wypukłość. Może i Nick zabrał mi pistolet, ale jak się okazało miałam jeszcze jednego asa w rękawie, o którym wcześniej nie pomyślałam. Ostrożnie wsunęłam dwa palce do kieszeni, chwytając plastikową zapalniczkę i chowając ją w dłoni. Zacisnęłam pięść, żeby przypadkiem nie upuścić przedmiotu, ani nie dać się złapać na posiadaniu czegokolwiek, co pomogłoby mi pozbyć się krępującego mnie sznura. Zrobiło mi się lepiej, gdy wiedziałam, że mogę użyć zapalniczki, gdy tylko odwrócę od siebie uwagę.
Dotarliśmy do wejścia, gdzie puścili nas przodem. Od razu wysunęłam się na prowadzenie, oddzielając się od mężczyzn Calumem oraz Cliffordem, który co chwilę rzucał do nich głupie komentarze. Tym razem okazał się przydatny, choć nawet o tym nie wiedział. Skorzystałam z momentu, bojąc się że więcej taka dobra okazja się nie nadarzy i odpaliłam zapalniczkę, przysuwając ją do moich nadgarstków. Sznur palił się powoli i bałam się, że zaraz ktoś wyczuje zapach dymu. Najwyraźniej nikt nie uznał tego zapachu za nadzwyczajny, skoro wciąż miałam zapalniczkę w rękach. Udało mi się przepalić kawałek pętli, ale mimo iż miałam okazję ją zdjąć, nie zrobiłam tego. Chwyciłam przypaloną końcówkę i ukryłam ją w dłoniach, żeby węzeł wciąż wyglądał na nieruszony. Miałam teraz przewagę, więc musiałam rozegrać to mądrze.
Zwolniłam kroku, żeby zrównać się z Hoodem, który przyjrzał mi się uważnie. Spojrzałam za siebie, upewniając się że Michael dalej skupia na sobie uwagę i szybko wcisnęłam zapalniczkę w dłonie bruneta, który zrobił wielkie oczy i uśmiechnął się, wyczuwając mój plan.
Zanim dotarliśmy do wejścia na główną halę i on i ja, mieliśmy pewność, że w razie potrzeby użyjemy własnych rąk do obrony. Stanęłam niepewnie przed drzwiami, czekając aż reszta dołączy.
- Na co czekasz, mała? Właź do środka – rozkazał ten sam, który wcześniej puszczał do mnie oczko.
- Nie – sprzeciwiłam się, zerkając szybko na Caluma. Biedny Michael marszczył brwi, nie mając pojęcia o co chodzi.
- Co powiedziałaś? - wycelował we mnie drugi.
- Powiedziałam, że nigdzie nie pójdę – powtórzyłam twardo. Starałam się wyglądać na pewną siebie, ale byłam cholernie wystraszona.
Buzując w złości, szarpnął za klamkę otwierając drzwi i wskazując na nie bronią.
- Nie będę się powtarzał – ostrzegł, podchodząc do mnie, a kiedy stałam nieugięta szarpnął mnie za ramię i wprowadził do środka.
Chłopcy wyczuli okazję, gdy zostałam odciągnięta, zostawiając ich z tylko i wyłącznie jednym problemem. Zaraz po tym, jak koleś, który przepchnął mnie przez próg, zaprowadził mnie na środek sali, rozległy się odgłosy bójki. Calum pojawił się w zasięgu mojego wzroku tym razem z pistoletem w obu dłoniach wycelowanych przed siebie. Michael dołączył po chwili zupełnie sam, co oznaczało że tamten chłopak prawdopodobnie został pozbawiony przytomności. W dłoniach Clifforda znajdowała się moja zapalniczka, więc odetchnęłam z ulgą nad jasną przewagą.
- Odłóż broń – polecił Hood, zbliżając się do nas powolnym krokiem. - Wiemy, że jej nie zastrzelisz.
Um, wiemy?
Przełknęłam głośno ślinę, gdy zamiast opuścić ręce, on mocniej przycisnął mi zimny metal do skroni. Ręce zaczęły mi się pocić, ale spojrzałam na bruneta, który wydawał się spokojny i wzrokiem dodawał mi otuchy. Miałam wrażenie, że wiem, co stara się mi przekazać, więc gdy zaczął odliczać do trzech, odskoczyłam w tył, uciekając przed wystrzałem. Upadłam tyłkiem na ziemię, obserwując jak martwe ciało ląduje pod moimi stopami.
- Już w porządku, Heather – Cal klęknął obok mnie, żeby móc złapać mnie za ramię i podnieść do pozycji stojącej. - Wszystko jest okej.
- Wiem – odparłam natychmiast, choć chłopak wciąż patrzył na mnie z powątpiewaniem.
 Zrzuciłam z nadgarstków sznur, unikając zmartwionego wzroku Hooda. Musiałam wyglądać na przerażoną do szpiku kości, ale nie mogłam nad tym zapanować. Oglądanie czyjejś śmierci było okropne, niezależnie od tego kim był ten człowiek i jakie miał zamiary.
Michael zabrał nieboszczykowi pistolet, dzięki czemu nie byliśmy już tacy bezbronni. Co prawda ja nie miałam żadnej, ale wątpiłam, żebym mogła zrobić z niej jakikolwiek pożytek. Mogłam strzelać do martwych przedmiotów, ale nigdy nie odważyłabym się zabić istoty żywej.
- Co teraz? - zapytałam drżącym głosem. - Powinniśmy uciekać.
- Taa, mi też nie podoba się ta impreza – przyznał brunet. - Zmywamy się. Michael!
Clifford naładował magazynek i bez słowa ruszył za nami do wyjścia. Musieliśmy wydostać się stąd jak najszybciej, jeżeli nie chcieliśmy zostać złapani. Po tym jak Wayn zobaczy martwe ciała swoich kumpli, może być mało ciekawie.
Rozpędziłam się tak bardzo, że kiedy przede mną pojawiło się ciało samego zainteresowanego, nie zdążyłam wyhamować. Uderzyłam z impetem o Wayna, który automatycznie oplótł mnie ręką w pasie. Był tak silny, że mój ciężar nie sprawiał mu problemów i nie byłam pewna, czy zdawał sobie sprawę, że uniósł mnie lekko nad ziemię.
- Daj spokój Carter. Mamy przewagę – powiedział Hood, stając nagle w miejscu. - Przepuść nas, a pożyjesz do momentu aż po ciebie nie wrócimy.
Wayn zaśmiał się głośno, jakby nic na świecie nie było tak zabawne, jak to co właśnie powiedział Calum. Zwijałam się z obrzydzenia w jego uścisku, gdy dłonią dotykał kawałka skóry tam, gdzie podwinęła się moja koszulka. Był głupi, jeżeli sądził, że nie spróbuję zrobić mu krzywdy po raz kolejny tej nocy.
- Calum Hood – zacmokał Carter. - Nie radziłbym ci rzucać słów na wiatr.
Brunet uniósł wysoko brew, nie rozumiejąc rozbawienia u swojego przeciwnika. Odważniej wycelował broń w głowę Wayna, a na jego twarzy pojawił się zacięty wyraz.
- Nie będę się powtarzał. Puść Heather – wypowiedział wolno każde słowo. Nie bał się podejść bliżej.
Clifford szedł jego krokami, również nie rezygnując z przyjemności mierzenia prosto w bruneta. Zanim zdążyłam pomyśleć, wyswobodziłam się z uścisku, który podczas nieuwagi chłopaka znacznie się poluźnił. Odepchnęłam Wayna w bok, akurat kiedy wystrzelił. Kula poleciała wysoko nad naszymi głowami, rozbijając szybę tuż przy sklepieniu.
- Głupi kutas – warknął Clifford, podbiegając od leżącego na ziemi i kopiąc pistolet w bok, żeby nie miał okazji go więcej użyć. Następnie odblokował spust – Jakieś życzenie, zanim rozwalę ci łeb?
Wstrzymałam oddech, odwracając głowę w drugą stronę. Nie mogłam na to patrzeć, bo jeszcze zrobiłabym coś, żeby powstrzymać Michaela przed zabiciem bruneta. Moje sumienie nie pozwalało mi siedzieć cicho i aż krzyczało, że powinnam była temu zapobiec, ale znałam prawa jakimi rządził się ten świat. Albo jesteś mordercą albo to twoje zwłoki zdrapują z ziemi. Czułam supeł w żołądku, nie mogąc przekonać się do myśli, że Wayn zasłużył na śmierć. To było dla mnie zbyt trudne, pogodzić się z tym ot tak. Tyle razem przeszliśmy i to nie był jakiś przypadkowy człowiek, który padł martwy na moich oczach. Wiedziałam, że jego śmierć mnie zaboli.
Podniosłam powieki, a mój obraz został zakłócony przez kolejną osobę, która dopiero co pojawiła się w naszym gronie. Myślałam, że śnię i musiałam mocno uszczypnąć się w ramię, żeby upewnić się czy to dzieje się naprawdę. Luke stał po drugiej stronie hali, mierząc nie w Cartera, a w swojego przyjaciela. Niespostrzeżenie robił kroki w ich stronę, a chłopcy byli zbyt zajęci leżącym przed nimi Waynem. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Luke nacisnął spust, wytrącając Cliffordowi z rąk pistolet, został obezwładniony. Odskoczył automatycznie, zaalarmowany i spojrzał w miejsce, skąd przyleciała kula. Cała nasza trójka milczała, ogarnięta paraliżującym szokiem. Jedynie Carter wydawał się nie być zaskoczony obecnością blondyna.
- Co do kurwy, Luke? - czerwonowłosy jako pierwszy odzyskał język. - Odjebało ci do reszty?
Hemmings zignorował słowa chłopaka, a koniec pistoletu spoczął tym razem na sylwetce Caluma. Brunet spiął się, gdy znalazł się na celowniku i starając się ukryć ogromne zdziwienie, odpowiedział tym samym.
- Calum, opuść broń – powiedział spokojnie, nie podchodząc o ani jeden centymetr bliżej.
Hood rzucił nerwowe spojrzenie na mnie, a potem na Michaela, który wzruszył ramionami, jakby kompletnie nie miał pojęcia co w tym momencie zrobić.
- O czym ty mówisz, stary? - zapytał, jego głos przesiąknięty był zakłopotaniem. - Dobrze się czujesz?
- Powiedziałem, żebyś opuścił broń – rozkazał tym razem bardziej agresywnie. - Słuchaj, co mówię.
Myślę, że wszyscy zastanawialiśmy się o co do cholery chodzi i dlaczego Luke staje w obronie Wayna, skoro przed chwilą prawie pozbawił życia, jednego z jego przyjaciół. To było do niego niepodobne, przecież nienawidził go całym sercem. Niczego nie rozumiałam.
- Nie rozumiem – Hood wypowiedział na głos moje myśli. - Dlaczego każesz mi to zrobić?
- Zaraz wam wszystko wytłumaczę, ale musicie się opanować.
Zrobiłam kilka kroków w stronę blondyna, ale gdy tylko znalazłam się bliżej, Michael przyciągnął mnie do swojego boku, kiwając głową na znak, żebym niczego nie próbowała. Mogłam m się bez problemu wyrwać, ale nie byłam co do tego pewna. Jeżeli Clifford zaczął się martwić, to już musiało coś znaczyć.
- Luke, on próbował nas skrzywdzić – odparłam słabo, na co Wayn prychnął.
- Próbowałem wam pomóc, bo on mnie o to poprosił – Carter wskazał na blondyna, który na samo wspomnienie o sobie się speszył.
- Byłeś mi to winny – przypomniał mu, a ja traciłam zmysły słuchając ich rozmowy.
- To znaczy, że widzieliście się wcześniej? - Calum znów wyprzedził mnie w myśleniu, kierując swoje kroki w jego stronę. - Planowaliście sobie to wspólnie czy jak?
Luke odłożył broń, rezygnując z celowania w bruneta, gdyż zapewne odkrył, że nie ma to najmniejszego sensu. Poza tym wątek i tak skupił się teraz na zupełnie innej rzeczy, niż śmierć Wayna i nie wiem czy to źle, ale poczułam ulgę, że nie będę świadkiem tej masakry. Nie zmieniało to faktu, że Luke zachowywał się jak nie on i nie powinien stawać naprzeciw swoim przyjaciołom.
- Wiem, to brzmi chujowo, dlatego musicie mnie wysłuchać zanim…
Nie było mu dane dokończyć zdania, bo Hood pokonał dzielącą ich odległość i wymierzył z pięści prosto w szczękę blondyna. Luke posunął się dwa kroki w tył, odrzucając głowę w bok pod wpływem uderzenia.
- Wysłuchać cię? - warknął brunet, zaciskając pięści. Michael przytrzymał mnie przy sobie, wyczuwając moją chęć wmieszania się między nich. - W co ty pogrywasz, Luke? Bratasz się z Carterem… Czy tobie do reszty odbiło?
- Calum, kurwa, daj mi coś powiedzieć i nie prowokuj mnie, żebym ci oddał – ostrzegł Luke, ale tamten nic sobie z tego nie robił i ponownie przywalił mu w twarz.
- Calum… - zaczął ostrzegawczo Michael, ale sam nie wyglądał na zadowolonego.
- Calum co? - odwrócił się gwałtownie do czerwonowłosego, dając Luke'owi szanse na powycieranie krwi, sączącej się z nosa. - Nie mów, że ci to nie przeszkadza, Mike! Ten koleś próbował cię zabić! Dwa razy do kurwy! Co jest z wami nie tak!?
- Myślę, że powinieneś się uspokoić – odezwał się znowu blondyn.
- Lepiej się zamknij – syknął brunet.
- Michael? - zwrócił się do drugiego, w poszukiwaniu pomocy.
- Wybacz, Luke – Clifford pokręcił głową. - Nie tym razem.
Czułam się źle, patrząc na blondyna, który wyglądał jakby ktoś właśnie wbił mu nóż w plecy, choć to on sam zachował się nie fair wobec każdego z nas. Skutecznie jednak unikał patrzenia na mnie i to denerwowało mnie najbardziej, bo udowadniało tylko, że wiedział jak źle postąpił idąc w układy z Waynem. To on zdradził nas, nawet jeżeli wydawało mu się inaczej. Nieważne w jakiej wierze to zrobił.
- Kurwa, zrozumcie, że wam pomogłem! – wybuchnął nagle, nie wytrzymując presji sytuacji. -  Gdyby nie ja, pewnie bylibyście w tym momencie martwi. Nie możecie pojąć, że to wszystko tylko i wyłącznie dla bezpieczeństwa nas wszystkich? Nick od dawna planował was zabić i nie udawajcie, że nie mieliście o tym pojęcia.
- Zrobiłeś to za naszymi plecami – przypomniał mu Calum, bledszy o parę odcieni.
- No tak, przecież wy byliście ze mną szczerzy do samego końca – warknął. Poczułam jak Mike sztywnieje. - Powiedzieliście mi, że Heather zostaje na wyścigu, że nie zabierzecie jej ze sobą… Kłamaliście mi w żywe oczy, więc nie próbujcie mnie pouczać, bo sami nie jesteście lepsi.
Atmosfera była tak gęsta, że mogłam ją poczuć na własnej skórze. Przygniatała mnie do ziemi, a oglądanie Luke'a w takim stanie wcale nie pomagało. Nie mogłam oderwać wzroku od jego wykrzywionej w złości twarzy. Nie pojmował, jak mogliśmy nie rozumieć jego działań, ale nie o to tu chodziło. Rozumieliśmy, co zrobił i być może nawet dlaczego, ale nie mogłam znieść myśli, że za naszymi plecami, widywał się z Waynem. Jakby wszystko co zrobił nigdy się nie wydarzyło. Jakby nie był winny skrzywdzenia mojej siostry, jakby Michael nie minął się ze śmiercią, zadaną właśnie z jego rąk, jakby nie utrudniał nam życia swoją obecnością. Luke uratował mnie od tego człowieka, a teraz znów wpycha go w nasze sprawy, zakłócając wszelkie prawa.
- To jest inna sytuacja – odpowiedział Mike, gdy reszta milczała. Spojrzałam na Wayna, który miał na ustach wredny uśmieszek, jakby cieszyła go każda sekunda tej kłótni.
- Wy okłamaliście mnie, ja okłamałem was. I wszystko dla dobra sprawy – przedstawił swój punkt widzenia. - Gdzie tu różnica?
- Przecież najwyraźniej i tak wiedziałeś, że Heather z nami idzie! - wzburzył się brunet.
- Ale wy nie wiedzieliście, że wiem – Luke był na granicy wytrzymałości jeżeli chodzi o Caluma. - To nie umniejsza waszemu przekrętowi. Tylko w przeciwieństwie do was, kretynie, ja mam wszystko pod kontrolą.
- Och, doprawdy? - prychnął Calum, na co Luke zmrużył na niego oczy.
Hood podszedł do mnie, a następnie wyszarpał z obronnego uścisku Clifforda. Wiedziałam, że nie miał w zamiarze mnie skrzywdzić, ale zrobił to tak brutalnie, że o mało nie syknęłam z bólu. Był rozzłoszczony i nie panował nad swoim temperamentem, dlatego pozwoliłam się bez słowa podprowadzić przed oblicze blondyna.
- Czyli to od początku było w planie? - brunet wskazał na moją poobijaną twarz, która była pamiątką wcześniejszej ucieczki przed Carterem. Doskonale wiedział, gdzie uderzyć żeby Luke'a to dotknęło.
Chłopak jak gdyby dopiero otrzeźwiał, widząc spuchnięty policzek i głębokie rozcięcie na wardze.  Zamrugał kilka razy, upewniając się, że dobrze widzi. Nie odezwałam się, bojąc się, że swoimi słowami mogę go zranić, że zacznę go obwiniać, choć odsuwałam od siebie wszelkie myśli o tym, że to on był odpowiedzialny za moją krzywdę. Luke pojawił się przy mnie, oglądając uważnie każdy skrawek mojej skóry. Opuszkiem delikatnie przejechał wzdłuż sinej szczęki, jakby chciał się upewnić czy faktycznie jest pokryta czerwonymi siniakami.
- Nie dotykaj mnie – odsunęłam się od niego, wpadając niezamierzenia na Hooda.
Ten od razu pozwolił mi ukryć się za jego plecami. Nie wiedziałam jak mam postąpić wobec blondyna, ale byłam pewna, że w tym momencie jestem zła i nie chcę, żeby się do mnie zbliżał.
- Uderzyłeś ją? - to pytanie skierowane było teraz do Cartera. - Podniosłeś na nią rękę?
Głos chłopaka był piskliwy, bo sam nie dowierzał, że Wayn mógł zrobić coś takiego. Praktycznie mogłam usłyszeć jak zgrzyta zębami i nie tylko on, Michael i Calum patrzyli na bruneta z nieukrywanym obrzydzeniem.
- Nie było innego wyjścia – bronił się, nie widząc w tym nic złego. - Miałem dać jej ot tak uciec? Musiałem ją jakoś unieszkodliwić, bo w życiu nie dałaby się tu zaciągnąć.
- Jest od ciebie dwa razy mniejsza, bezbronna... – powiedział cicho, brzmiąc jak w jakimś transie. - Chcesz mi kurwa powiedzieć, że ją pobiłeś, bo nie byłeś w stanie sobie z nią poradzić!?
Tym razem to Hemmings był tym rozjuszonym i obawiałam się, że skończy się to kolejnym uciętym językiem, dlatego kopnęłam Michaela w kostkę, żeby spróbował coś zrobić, ale nie wydawał się chętny do jakiejkolwiek pomocy ani Waynowi, ani swojemu przyjacielowi.
Luke kucnął, łapiąc się za głowę. Nawet jego dłonie zrobiły się czerwone i wolałam sobie nie wyobrażać, ile było w nim teraz złości.
- Możemy go teraz zabić czy chcesz jeszcze porozmawiać ze swoim nowym kolegą?
Mike dorzucił tradycyjnie swoje cenne trzy grosze, ale nie uzyskał odpowiedzi. Blondyn próbował złapać oddech, wyglądając co najmniej jakby zmagał się z jakąś zapaścią. Hood w końcu schował swoją broń i naciągnął na głowę kaptur, najwyraźniej uważając to spotkanie za zakończone. Żaden z nich nie miał już siły, żeby walczyć z tą sytuacją.
Wayn nie wyczuwając kompletnie nastroju, przemierzył dzielącą jego i Luke'a przestrzeń, żeby spróbować z nim jakoś porozmawiać.
- Hemmings, nie zachowuj się jak baba… - zaczął lekko rozbawiony, choć sytuacja była nader poważna.
Nie dane mu było kontynuować, bo Luke podniósł się zbyt szybko, żeby mógł to zarejestrować i niespodziewanie zacisnął pięści na materiale jego koszulki, ciągnąc go pod samą ścianę. Wayn złapał chłopaka za nadgarstki, ale nawet tak dobrze zbudowany człowiek jak on miał problem, żeby mierzyć się ze złością Hemmingsa. Nim się obejrzał jego plecy raz po raz uderzały o ścianę, pod którą został zawleczony. Tył głowy bruneta odbijał się od niej ja piłka pingpongowa.
- Miałeś… kurwa… trzymać… się… planu – Luke wypowiadał z trudem, między kolejnymi pchnięciami. - Jesteś mi winien życie, idioto! Mówiłem ci, że ma dotrzeć tutaj cała i zdrowa. Czego kurwa nie zrozumiałeś?
Po tych słowach Carter odepchnął do siebie blondyna,a ten nie próbował więcej się do niego zbliżać. Stał w miejscu i spoglądał na mnie tymi niewinnymi oczami, jakby chciał przekazać mi jak bardzo jest mu przykro. Odwróciłam więc wzrok, nie chcąc ugiąć się pod ich mocą.
- Możemy pogadać? - Luke zwrócił się do naszej trójki. - Chcę to wszystko wyjaśnić.
Milczeliśmy, czekając aż ten drugi odezwie się jako pierwszy. Żadne z nas nie chciało decydować za resztę, ale ktoś w końcu musiał się odezwać. Coraz bardziej żałowałam Luke'a, który wydawał mi się taki zbolały, gdy patrzył w naszą stronę.
- Myślę, że powinniśmy – powiedziałam cicho, a czerwonowłosy pokiwał głową.
Poddaliśmy się ostatecznie, nie widząc sensu w dalszych kłótniach. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem, żeby przetrwać ten kłębiący się dookoła syf. Mogliśmy go zwalczyć jedynie wspólnymi siłami i musieliśmy odłożyć złości na bok. Nie jestem zadowolona z obrotu spraw, ale to mogło poczekać aż wysłuchamy planu Luke'a i wszystkiego, co ma nam do powiedzenia. Jeżeli dzięki temu mamy skończyć ten przykry rozdział, to lepiej żebyśmy skupili się na działaniu, a nie osądzaniu siebie. Na to przyjdzie jeszcze pora.
- I tak nie mamy gdzie wrócić – przypomniał nam Cal. - Nick pewnie nas zabije, gdy tylko się do niego zbliżymy.
To była prawda. Nie mieliśmy gdzie się udać. Nie mieliśmy nawet własnych rzeczy, ale do tego zdążyłam się przyzwyczaić, bo kiedy opuszczałam stare mieszkanie dzielone z Waynem, również nie zabrałam ze sobą swoich ciuchów. To nie stanowiło dla mnie żadnego problemu, a jednak moje serce zabiło szybciej na myśl o domu Nicholasa. Powód był jednak zupełnie odmienny niż to, że nie będziemy mieli gdzie spać.
- Nie, nie, nie, nie, nie, nie – mówiłam do siebie, gorączkowo rozglądając się po pomieszczeniu. Podniosłam z ziemi pistolet, którego szukałam i włożyłam go za pasek spodni.
- Woah, co jest? - zaśmiał się idiotycznie Wayn. - Zapomniałaś zabrać ze sobą lakieru do paznokci?
- Zapomniałam mojej siostry… - oczy zapiekły mnie od łez, wywołanych najgorszym na ziemi uczuciem.
Wystarczyła sekunda, żeby Michael wystrzelił jak z procy w kierunku wyjścia, a ja zaraz za nim. Oboje biegliśmy, choć ledwo co czuliśmy własne ciała po dzisiejszej szamotaninie. Żaden wysiłek jednak nie stanowił przeszkody, jeżeli chodziło o moją siostrę. Mogłam w każdym momencie wystawić się na pewną śmierć, ale nie pozwolę jej zostać w tamtym miejscu, zwłaszcza że już wiem, co Nicholas robi z takimi dziewczynami. Miałam przy boku Clifforda, który na pewno poprze mnie w stu procentach i razem jakoś damy sobie radę. Musimy.
Nawet krzyki chłopaków, nie mogły nas zatrzymać. Żadne z nas nie chciało zwolnić i to przez myśl mi nie przeszło, że muszę przebiec pół miasta, żeby dostać się do domu Nicka. Instynkt kazał mi biec tak długo, aż nie zobaczę mojej siostry bezpiecznej, daleko od wszelkiego zagrożenia.
Wściekłam się więc kiedy zatrzymało mnie mocne szarpnięcie. Prawie zaliczyłabym spotkanie z asfaltem, gdyby nie ramiona Hemmingsa, któremu jakimś cudem udało się mnie dogonić. Zostałam w tyle, patrząc jak Michael znika z pola widzenia, nie zwalniając ani trochę, napędzany silną potrzebą ratowania Blake.
- Zostaw mnie do cholery, Hemmings – wykrzyczałam, próbując odepchnąć go od siebie. Wierzgałam nogami, nie mogąc przestać wyrywać się w stronę, w którą pobiegł Mike.
- Przestań! - przycisnął mnie do pnia drzewa, ale nie potrafiłam się uspokoić.
Samotnie jadący drogą samochód oświetlił moją pełną desperacji twarz. Mogłam zachowywać się jak wariatka, ale było mi wszystko jedno. W tym momencie liczyło się coś innego.
- Heather, nie pomożesz jej w ten sposób – Luke starał się przemówić mi do rozumu, a ja obejrzałam się nad jego ramieniem, widząc biegnącego Hooda.
Od razu zrozumiałam, że planuje zatrzymać Clifforda i narosła we mnie wściekłość. Nie mogli mi tego zrobić. Nie mogli powstrzymać nas przed pójściem do tego domu.
- Puść mnie – wyjęczałam żałośnie, a po moich policzkach pociekły łzy bezsilności. - Błagam, puść…
- Przepraszam, Heather – wyszeptał, trzymając mnie jeszcze mocniej. Miał spuszczoną głowę, nie chcąc patrzeć mi w oczy. - Przepraszam cię za to. Przepraszam.
- Dlaczego mi to robisz? - wydusiłam między kolejnymi salwami drgawek, wywołanych płaczem.
- Nie mogę pozwolić ci tak ryzykować – wytłumaczył, wtulając twarz w zagłębienie mojej szyi. Chciałam go odepchnąć, ale trzymał mnie za nadgarstki, ciałem przyciskając moje do drzewa. - To nie jest bezpieczne. Nick zabiłby was, gdyby zobaczył, że próbujecie się wślizgnąć.
- Nie obchodzi mnie to! Musze tam iść – wyrywałam się dalej, coraz głośniej płacząc. - Blake sobie nie poradzi. Oni zrobią jej krzywdę, Luke. Nie wybaczę sobie tego. Jeżeli coś jej się stanie, ja…
- Obiecuje ci, że tak nie będzie. Odbijemy ją, masz moje słowo – zapewniał. - Idąc tam teraz, możecie wszystko spieprzyć, Heather. Jak was zobaczą, nie będą się wahać i wszyscy skończycie martwi.
Zesztywniałam na samą wzmiankę o tak czarnym scenariuszu. Nie przyjmowałam do wiadomości, że coś takiego może się stać. Myślenie o tym łamało mi serce, więc gdyby cokolwiek poszło nie tak, gdyby Blake stało się coś złego, bez wątpienia by mnie zabiło.
- Więc co mam zrobić? Pozwolić jej tam zostać? - zapytałam, nie kryjąc wyrzutu w głosie. Potrafiłam jedynie zastanawiać się, jak wiele czasu tracę na rozmowę z Lukiem, zamiast iść po moją siostrę.
- Oczywiście, że nie – poniósł na mnie wzrok, nie czując się jeszcze na tyle pewnie, żeby mnie puścić. - Nick nie ma pojęcia, że wiem o tym, co się dzisiaj stało. Myśli, że wziąłem udział w wyścigu, więc jest szansa, że dostanę się do środka i zabiorę stamtąd Blake.
- W życiu ci się to nie uda.
- Prędzej to niż wbiegnięcie tam teraz i zrobienie akcji na cały dom – skontrował bez zastanowienia. - Tak bardzo chcesz zginąć?
Oddychałam szybko, nie mogąc opanować emocji i skupić się na słowach blondyna. To było tak cholernie trudne, żeby podjąć właściwą decyzję.
- Chodzi o życie twojej siostry – przypomniał mi, widząc moje wahanie. - Nie ma tu miejsca na błędy. Pozwól mi sobie pomóc.
- Sam nie dasz rady – pokręciłam głową, wciąż nie zgadzając się z chłopakiem, jednak w końcu przestałam się wyrywać.
- Nie będę sam. W środku jest ktoś, kto mi w tym pomoże – zmarszczyłam brwi, nie mogąc przypomnieć sobie, kto jeszcze został w domu Nicka i był skłonny do tego, żeby ryzykować w naszym imieniu. Luke widząc to, wytłumaczył – To Rachel pojechała dzisiaj w wyścigu moim samochodem, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Jeżeli ją poproszę, pomoże nam też z wydostaniem stamtąd twojej siostry. Jest po naszej stronie i zadba o to, żeby Blake była bezpieczna, dopóki jej nie przejmiemy.
Coraz bardziej przekonywałam się do pomysłu Luke'a, a jednocześnie ciężko było mi znieść każdą sekundę, którą Blake musiała spędzić w tamtym miejscu. Chciałam już mieć ją przy sobie, ale może faktycznie rozsądniej będzie, jeżeli posłucham chłopaka i pozwolę mu rozegrać to w jego sposób?
- Jesteś tego pewien? - poddałam się, starając się odsunąć w bok, żeby nie tkwić w tym niekomfortowym uścisku. Wciąż byłam zła i roztrzęsiona. - Ja nie boję się zginąć, bo to moja siostra… ale czy chcesz narażać siebie? Zaryzykujesz własne bezpieczeństwo, żeby jej pomóc?
- Już ci obiecałem, że zrobię to dla ciebie – przysunął mnie do siebie z powrotem, ignorując moje próby unikania jego dotyku. - Jesteś ważniejsza niż wszystko inne, Heather.
Odwróciłam głowę w bok, onieśmielona bliskością chłopaka. Cała sytuacja szła złym torem i nie wiedziałam, jak temu zapobiec. Powinnam być teraz w innym miejscu, a zamiast tego utknęłam z Lukiem, który jak zwykle robił mi papkę z mózgu i sama nie potrafiłam wybrać właściwej drogi.
Jego palce ułożone na mojej szczęce delikatnie nakierowały moje oczy wprost na te niebieskie, należące do niego. Wyglądał jakby zmagał się z czymś trudnym, znanym tylko jemu samemu. Wiedziałam, że będzie próbował mnie uspokoić, odwrócić moje myśli od beznadziejnej pozycji, w jakiej się znaleźliśmy.
- I, wiesz, to co zrobiłem… - kontynuował, starając się nie uciec ode mnie wzrokiem. - Nie mam na myśli dnia dzisiejszego… choć to też ewidentnie spieprzyłem, wiem. Chodzi mi jednak o to, co stało się, kiedy ostatnio byliśmy razem.
- Wiem, że udawałeś sen, Luke. Nie musisz mi tego tłumaczyć – wywróciłam oczami, chcąc odejść, bo nie w głowie mi były teraz takie rozmowy. - Możemy skupić się na ratowaniu mojej siostry?
- Nie dopóki nie powiem ci tego, zanim się rozmyślę – zatrzymał mnie, nerwowo bawiąc się kolczykiem. A ja westchnęłam, pozwalając mu mówić - Wystraszyłaś mnie, okej? Nie byłem przygotowany na coś takiego i spanikowałem. Słabo radzę sobie z takimi sytuacjami, ale to nie znaczy, że nie czuje tego samego. Po prostu wypowiadanie tego na głos jest niepotrzebne i bezsensowne. Nie potrzebuję tego słyszeć, bo wiem, że mnie kochasz. Czuje to za każdym razem, gdy mnie dotykasz i widzę, jak na mnie patrzysz. Tak samo wiem, że ja… Wiem, że  ja patrzę na ciebie w ten sam sposób. I nie mogę znieść chwili bez twojej obecności. Myślałem, że to oczywiste.
Miałam problemy z wypowiedzeniem jakiegokolwiek słowa. Nie byłam w stanie się odezwać, zbita z tropu. To była rzecz, jaką chciałam usłyszeć od bardzo dawna, ale niestety to zły moment, żebym mogła się nią cieszyć. Więc, kiedy Luke nachylił się, żeby musnąć moje usta, nie zrobiłam nic.
- To wszystko, co chciałem powiedzieć – odparł, odsuwając się ode mnie, gdy nie oddałam pocałunku.
- Lepiej wrócę już do środka – poinformowałam, a on pokiwał głową w zrozumieniu. - Powinieneś znaleźć chłopaków. Musimy się zastanowić nad dobrym planem.
Odwróciłam się na pięcie, maszerując szybko do magazynu. Czułam na sobie wzrok blondyna, ale nie oglądałam się za siebie, chcąc jak najszybciej znaleźć się w środku.




 *
 um, no to ten... jak wam się podoba? zastanawiam się od dłuższego czasu czy nie przeginam z fabułą. dajcie znać.
a poza tym jak wam mija szkoła/praca/ewentualnie jeszcze wakacje? ogólnie co tam u was, słonka? ;x
do następnego, buźka!
#RiskyPlayerFF

 

5 komentarzy:

  1. Muszę powiedzieć ,że nie czytałam już dawno tak dobrego ff.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału:)

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG! To jest boskie! I nie , nie przeginasz z fabuła tak jak jest, jest dobrze :) Czekam nn :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale to jest supi ^^ Kuuucham.
    Tylko niech Heder (tak, Heder) tak mu szybko nie odpuszcza. Niech to nie będzie takie... nudne xd Niech coś się dzieje XD

    Supi rozdział ♡♡♡♥♡♥♡♥♥♡♥♡♡♥♡♥♡♥♡♥♥
    W szkole nudy... jak zwykle xdd
    A u ciebie w porządku ? :)

    OdpowiedzUsuń