środa, 2 września 2015

Rozdział czterdziesty czwarty - część pierwsza.

Heather

Zakopałam twarz w poduszkę, żeby stłumić swoje żałosne jęczenie. Użalanie się nad sobą ostatnio stało się moim pełnoetatowym zajęciem, a dziś w ogóle wzięło nade mną górę. Zarzuciłam ramiona na głowę i leżałam na brzuchu tak długo, że powoli traciłam rachubę czasu. Mogłabym tak spędzić resztę swojego życia, ale ostatnio nic nie szło po mojej myśli, więc i teraz przerwano mi podczas zachowywania się jak ostatnia sierota.
Drzwi uderzyły o ścianę, a po kilku wyraźnych krokach poczułam jak materac po mojej prawej stronie ugina się. Nie podniosłam głowy, nie chcąc zdradzać przybyszowi, że jestem przytomna. Próbowałam oddychać miarowo tak, jak robi się to podczas snu i miałam nadzieje, że jestem wystarczająco przekonująca.
- Długo będziesz udawać? Nie mam za dużo czasu, Davis – usłyszałam najmniej lubiany przeze mnie głos i aż spięłam się na samą myśl, jak blisko ciało Clifforda znajdowało się obok mojego. Obrzydliwe uczucie, jeżeli spytacie.
Trwałam w bezruchu, choć wydawało mi się że z takiej odległości Michael jest w stanie poczuć jak nagle zesztywniałam. Nie mogłam nic na to poradzić, to naturalna reakcja na jego nieprzyjemną obecność. Zastanawiałam się czego mógł ode mnie chcieć, ale nie zamierzałam pytać, skoro udawałam głęboki sen.
- Okej, dziś mam dobry dzień, więc poczekam aż ci się znudzi – powiedział od niechcenia i wyobraziłam sobie jak wzrusza na to ramionami. - Co mi tam.
Postanowiłam ciągnąć dalej tą grę, bo ostatnim czego dzisiaj potrzebowałam było towarzystwo Clifforda. Najwyraźniej nudził się, skoro Blake nie odzywała się do niego z mojego powodu i może właśnie dlatego tu przyszedł – żeby się za to na mnie odegrać.
Za plecami usłyszałam chrzęst odpalanej zapalniczki, a po krótkim czasie do moich nozdrzy dotarł znajomy zapach tytoniu. Miałam ochotę nawrzeszczeć na chłopaka za palenie w pokoju, do tego jeszcze na łóżku, w którym śpię. O ile sama byłam palaczem, tak gdy nie miałam w ręku fajki, przeszkadzała papierosowa woń. Mimo to próba prowokacji ze strony Mike'a i tym razem poszła na marne, bo wciąż nie drgnęłam nawet o milimetr, cały czas pilnując aby oddychać równo.
- Ashton dzwonił – przemówił ponownie, sprawiając że na chwilę zapomniałam do czego służą płuca. - Calum rozmawiał z nim jakieś pięć minut. Podobno wszystko z nim w porządku, ale nie powiedział gdzie jest ani dokąd jedzie.
Na wspomnienie o Ashtonie zapiekły mnie oczy i pewnie zaczęłabym szaleńczo mrugać, gdyby nie moje zamknięte powieki oraz twarz przyciśnięta do poduszki. Nie miałam pewności czy jestem gotowa na tą rozmowę, skoro minął zaledwie dzień od pogrzebu i mojej kłótni z przyjacielem lub byłym przyjacielem. Nie mogłam na sto procent stwierdzić czy dalej zasługuję na to, żeby tak go nazywać.
- Mówił, że da znać gdyby coś było nie tak – kontynuował chłopak i byłam mu za to wdzięczna, bo chciałam wiedzieć jak najwięcej.
Odwróciłam głowę w kierunku, w którym wygodnie oparty o wezgłowie łóżka siedział Clifford, czekając aż jeszcze coś doda, ale nie odezwał się więcej. Skrzyżował wyprostowane nogi w kostkach, a ręce swobodnie ułożył na brzuchu. W jednej z nich, między palcami trzymał skręconego papierosa, palącego się samoistnie. Teraz wiedziałam na sto procent, że zapalił go tylko, żeby mnie wkurzyć. Czerwonowłosy musiał przez ten cały czas na mnie patrzeć, bo po spojrzeniu na niego od razu spotkałam utkwione w mojej twarzy zielone oczy. Uśmiechnął się zwycięsko i dopiero wtedy zrozumiałam, że wystarczyło zejście na temat Irwina, żebym poddała się bardzo szybko.
- Dalej nie rozumiem dlaczego to zrobił – wyznałam słabo, czując się podle na samą myśl o tym, co stało się kilkanaście godzin temu. - Nie powinien był odchodzić i zostawiać nas… was wszystkich. Jesteście przyjaciółmi, jedną paczką i to ja zawiniłam, więc…
- Pierdolenie – przerwał, machając lekceważąco ręką, a ja udałam że wierzę w jego obojętność i pozwoliłam mu mówić dalej. - Ashton to duży chłopiec i sam za siebie decyduje, więc przestań się nad sobą użalać, Davis. Robienie z siebie sieroty już dawno wyszło z mody.
Zmrużyłam groźnie powieki, mierząc wzrokiem jego sylwetkę. Podniosłam się do pozycji siedzącej i skrzyżowałam nogi, przyciągając je bliżej swojego ciała. Moje spuchnięte oczy i fioletowe worki pod nimi były idealnym dowodem na to, że faktycznie użalałam się nad sobą. Kwestia kłamstwa i zaprzeczeń podlegała więc dyskwalifikacji, bo mój wygląd mówił sam za siebie.
- Co jeszcze mówił Ashton? - postanowiłam zignorować Michaela, co ostatnio robię bardzo często i ciągnęłam interesujący mnie temat.
Clifford spojrzał na mnie spod uniesionej brwi, zatrzymując wzrok na moich palcach, które nerwowo wyginałam i splatałam ze sobą na przemian. Musiał zauważyć, że jego odpowiedź ma dla mnie ogromne znaczenie. Nie wątpiłam, że domyślił się o co tak dokładnie pytam, skoro wydawało się jakbym zaraz miała wybuchnąć.
- Jeżeli pytasz o to, czy mówił o tobie… - zaczął, po czym jak na złość wetknął między wargi fajkę i zaciągnął się dymem bardzo powoli, jakby cieszył go dźwięk mojego łomoczącego serca - … to nie. Nic nie wspomniał.
Pokiwałam szybko głową, skupiając całą swoją uwagę na dłoniach. Miałam ogromną ochotę się rozkleić tak, jak to robiłam zanim przeszkodził mi niechciany gość. Przy nim jednak to było znacznie trudniejsze. W samotności mogłam płakać do woli, ale w obecności innych starałam się zachowywać choćby drobne pozory opanowania.
- Dalej jest na mnie wkurzony – stwierdziłam, wciąż unikając zielonych tęczówek.
W życiu nie spodziewałabym się, że jeden głupi błąd może spowodować takie konsekwencje. Nie brałam pod uwagę jak jedna decyzja może zniszczyć naszą relację i sprowadzić mnie na dno, zabierając całą wiarygodność.
- Dziwisz mu się? - Michael zapytał kpiąco, czemu towarzyszyło krótkie prychnięcie. - Zawiodłaś go, Davis. Gdybym był na jego miejscu pewnie…
Mike nie dokończył zdania, bo jego wzrok zatrzymał się na mojej drżącej wardze. Oczy zaszły mi łzami, więc robiłam wszystko, żeby nie mrugać i nie dać im spłynąć. Czułam, że mokre ślady na policzkach zrobiłyby ze mnie jeszcze większą przegraną. Dla samej siebie postawiłam sobie za wyzwanie nie płakanie jak dziecko przed kimś, kto dodatkowo by mnie za to wyśmiał.
- Nieważne – westchnął chłopak, podnosząc się z materaca i jednocześnie strzepując niewidzialny pyłek z materiału spodni. - Powiedział, że potrzebuje czasu dla siebie. To znaczy, że jeszcze wróci. Już wcześniej zdarzało mu się uciekać, żeby przemyśleć pewne sprawy.
Te słowa trochę mnie uspokoiły. Dalej byłam załamana na myśl o włóczącym się gdzieś samotnie chłopaku, bojąc się o to, co może mu się przydarzyć, ale znacznie mniej niż gdy zobaczyłam liścik w jego pokoju. Zaraz po powrocie do domu Nicka, udałam się na piętro szukając tymczasowego pokoju Irwina. Chciałam go przeprosić i spróbować porozmawiać z nim jeszcze raz, ale gdy otworzyłam drzwi, nie zastałam go w środku. Jedyne co po sobie zostawił to pognieciony skrawek gazety oraz krótką notkę, że musi odpocząć. Od razu zrozumiałam co to oznacza, więc długo nie schodziłam na dół, chowając się w czterech ścianach, które należały przez te kilka tygodni do Ashtona. W końcu jednak musiałam wyjść i poinformować chłopców o tym, co się stało i jaką decyzję podjął ich przyjaciel. A raczej do jakiej decyzji zmusiło go moje kłamstwo. Nigdy nie zapomnę smutku w ich oczach, bo choć silnie starali się to ukryć, ja widziałam jak mocno boli ich ta wiadomość.
- Ale nie przyszedłem tu po to, żeby rozmawiać o Ashtonie – Michael ponownie się odezwał, a ja wypuściłam głośno powietrze i rzuciłam się z powrotem na łóżko, przeczuwając co zaraz powie. - Ile zamierzasz jeszcze zwlekać z wizytą u swojego kumpla Glenna?
Zastanawiałam się dłuższą chwilę nad odpowiedzią, moje oczy utkwione w białym suficie. Nie miałam najmniejszej ochoty pojawiać się w barze i patrzeć na twarz człowieka, który zrobił tyle krzywdzących rzeczy. Krzywdzące to nawet słabe określenie biorąc pod uwagę fakt, że ja i Hood prawie zostaliśmy przejechani. Glenn nigdy nie wydawał mi się podejrzany, bo sprawiał wrażenie porządnego faceta i do tej pory nie mogłam uwierzyć w to, że to akurat on mógł stać za tym wszystkim. Chciałam wiedzieć, co takiego mu zrobiłam, że postanowił zrobić ze mnie ofiarę ale gdy tam pójdę znów będę musiała okłamać kolejną osobę, więc liczyłam na to, że problem rozwiąże się sam.
- Ja i Calum jesteśmy gotowi – dodał, urywając niezręczną ciszę między nami. - Wystarczy, że ty się zdecydujesz. - Luke'a nie ma w domu, to idealna okazja.
Tak, Luke nie miał pojęcia o  informacjach jakie wyciągnęłam od chłopaka, którego przetrzymywaliśmy w magazynie. Postanowiłam, że tak będzie lepiej odkąd nie radził sobie z własnymi emocjami, jeżeli chodzi o tą sprawę. Bezpieczniej będzie jeżeli przytrzymamy go z daleka od Glenna. Może i był zamieszany w cały ten przykry incydent z prześladowaniem, ale nie chciałam żeby i on stracił język. Prawda jest taka, że martwię się o Luke'a, a on ma i tak już wystarczająco problemów na głowie i nie chcę, żeby jeszcze dołował się moimi. Powiedziałam więc tylko Calumowi, a on przekazał to dalej i tym sposobem siedzieliśmy w tym całą trójką.
- Jesteś pewien, że to bezpieczne? Co jeżeli Glenn jest przygotowany na nasze pojawienie się? - wyraziłam swoje obawy. Palce bolały mnie od ciągłego wyginania ich, ale miałam wrażenie że to pomaga mi nie wariować podczas rozmowy.
- I co? Czeka na nas z ekipą? Za dużo filmów się naoglądałaś - zakpił Clifford, podchodząc do drzwi. Złapał za klamkę, ale zanim opuścił pokój, przystanął i ponownie odwrócił się do mnie. - Wiem, że jesteś w tym wszystkim nowa i tak dalej, ale… To nie jest dobry moment na chowanie się   przed wszystkimi. Jak długo w tym siedzę tak mogę cię zapewnić, że nigdy nie ma dobrej chwili na słabość i ryczenie w poduszkę. Chcesz przeżyć i nie oszaleć, musisz być silna. Weź się w garść, Davis, bo mamy wystarczająco dużo problemów bez twoich fochów, jasne?
Powinnam być urażona każdym wypowiedzianym przez niego słowem, ale tak właściwie nie mogłam się gniewać. Zgadzałam się w pełni z tym, co powiedział. Może wybrał mało delikatny sposób, żeby przekazać mi jak beznadziejnie się zachowuje, ale to zmusiło mnie do myślenia.
- Ok-kej – zgodziłam się, jednocześnie karcąc się w myślach za drżenie w głosie. Naprawdę próbowałam nie robić scen, ale emocje brały nade mną górę i nigdy nie byłam dobra w ich ukrywaniu. - Więc zróbmy to. Chy-chyba jestem gotowa.
Michael uśmiechnął się chytrze, jakby od początku wiedział, że tak zakończy się jego wizyta tutaj. Może nie przepadałam za nim, ale jego chamstwo zazwyczaj stawiało mnie na nogi i był dla mnie swego rodzaju przykładem. Luke wspominał mi, że prawdopodobnie właśnie Mike będzie najbardziej wściekał się na mnie za całą sprawę z Ashtonem i zapewne miał rację. Jednak Clifford mimo to potrafił odłożyć wszelkie uczucia na bok i nie traktować mnie jak największego zła, a nawet postanowił mi pomóc. Powinnam od początku podejść do tego tak jak on – z pełnym profesjonalizmem, bo w tym świecie tak to musi wyglądać.
- Chyba jesteś gotowa? - powtórzył Mike, unosząc pytająco brwi, po czym pokręcił głową odganiając swoje myśli. - Nieważne, mam lekarstwo na twoją beznadziejność, więc ogarnij się w miarę szybko. Hood i ja czekamy na dole.
- Jakie lekarstwo? - zaciekawiłam się, zmuszając jednocześnie chłopaka żeby został jeszcze chwilę w pokoju, choć był już jedną stopą na zewnątrz.
-Ygh, prawie zapomniałem jaka jesteś wkurwiająca – powiedział na odchodnym, dalej kręcąc w niedowierzaniu głową i trzasnął drzwiami.
Zaraz po zniknięciu Clifforda, podniosłam się z łóżka i pomaszerowałam do szafy z ciuchami. Skoro już potwierdziłam swoją gotowość, nie było sensu zwlekać i kazać chłopcom czekać na mnie  dłużej. Nie chciałam żeby się rozmyślili przez moje niezdecydowanie. I choć szykowałam się w pośpiechu, wciąż nie mogłam pozbyć się lęku przed tym, co może się wydarzyć.


- Muszę siku – wypaliłam, nerwowo stukając podeszwą o ziemię.
Widziałam jak siedzenie trzęsie się razem z moją nogą i Calum, z którym dzieliłam fotel pasażera, dzielnie powstrzymuje się przed zrobieniem mi jakiejś krzywdy. Zagryzłam wargę, rzucając mu przepraszające spojrzenie, na co jedynie kiwnął, dając znak, że to nic wielkiego.
- Serio, właśnie teraz musisz? - westchnął Michael, nie mogąc wyglądać na bardziej zmęczonego moim zachowaniem. Nie powiem, żebym go jakoś żałowała, bo przyjemnie patrzyło mi się na jego cierpienie.
- Tak, właśnie teraz – powiedziałam dobitnie, kładąc nacisk na każde słowo, żeby nadać im wartości. Naprawdę mi się chciało. - Zawsze muszę, jak się stresuje.
Hood zaśmiał się pod nosem, gdy bujanie moich nóg się nasiliło i skuliłam się na siedzeniu, jakby bolał mnie brzuch. Michael zaś nie odezwał się w ogóle, mając mnie serdecznie dość i widać było, że jest już na granicy wytrzymałości. Ostatecznie brunet, który znajdował się bliżej szyby, wyszedł z samochodu i przytrzymał drzwi, dzięki czemu mogłam swobodnie opuścić busa.
- Tylko załatw to szybko – rzucił Hood, na co pokiwałam głową i pobiegłam gdzieś w stronę najbliższych krzaków.
Gdyby nie to, że cała sytuacja ze mną i chłopakami, chowającymi się w ciemnym busie i czatującymi niedaleko baru, nie była wystarczająco dziwna, w życiu nie przyznałabym się tak otwarcie do mojej potrzeby. Jednak nasza relacja i tak była mocno skrzywiona, więc było mi już wszystko jedno. Towarzyszące nam okoliczności nie mogły być bardziej osobliwe i nigdy nie przypuszczałam, że właśnie z nimi wyląduje, gdy sprawy przybiorą niebezpiecznych obrotów, ale najwyraźniej życie zaskakuje.
Po tym jak załatwiłam swoje potrzeby, pobiegłam z powrotem do busa. Nie czułam się bezpiecznie w tych okolicach, a do tego odeszłam spory kawałek, żeby nikt nie mógł mnie podejrzeć. Zapukałam w małe okienko i od razu zostałam wpuszczona do środka. Tym razem to ja usiadłam na skraju fotela, tuż przy drzwiach, bo nie było sensu, żeby Calum wychodził ponownie na zewnątrz, a wystarczyło że się posunął.
- Nie wiem czy to dobry pomysł, Mike – brunet kontynuował rozmowę, której początku nie byłam świadkiem. - Może zróbmy to jakoś dyskretniej. Wjeżdżanie z buta z bronią w ręku przez frontowe drzwi to raczej mało rozsądny plan.
- Ale za to jaki efektowny – zażartował, nachylając się trochę w stronę przyjaciela z szelmowskim uśmiechem na ustach. - Nie daj się namawiać, Hood. Jak już mamy zginąć to z przytupem.
- Zginąć? - pisnęłam, zaciskając dłonie na kolanach.
Czułam jak krew odpływa mi z twarzy, zostawiając ją bladą niczym kartka papieru przez co moje podpuchnięte oczy wyglądały jeszcze gorzej. Jak zwykle w takich momentach, miałam ochotę uciec z powrotem do domu albo najlepiej znaleźć Luke'a, bo z nim nic złego mi nie groziło. Co mi w ogóle strzeliło do głowy, żeby wybierać się na taką misję akurat z tą dwójką?
- On tylko żartował, Heather – brunet próbował mnie uspokoić, więc posłałam mu wymuszony uśmiech, ale musiało to wyglądać jak grymas bólu lub coś podobnego, skoro Clifford na ten widok wybuchnął śmiechem. - Powinniśmy jednak spróbować zrobić to dyskretniej. Niech jedno z nas wejdzie głównym wejściem, a pozostała dwójka spróbuje zakraść się od tyłu.
- Tak, jestem za – wtrąciłam szybko, ucieszona że choć Calumowi zostały resztki rozsądku i nie chce rzucać się w paszczę lwa bez przygotowanego planu awaryjnego.
Może się okazać, że Glenn w ogóle się nas nie spodziewa, ale lepiej dmuchać na zimne i nie ryzykować zbyt wiele. Tym bardziej, że nikogo nie poinformowaliśmy, co planujemy na dzisiejszy wieczór, jakkolwiek by to brzmiało i w najgorszym wypadku, nikt nie będzie miał pojęcia gdzie nas szukać lub co się z nami stało. Tylko nasza trójka wiedziała, że za tym wszystkim stoi mój niedawno poznany znajomy i jeżeli cokolwiek na nas szykuje, lepiej żebyśmy nie wpadli w to wszyscy.
Michael wyrzucił ręce w powietrze w geście poddania i mruknął coś o tym, że jesteśmy nudziarzami, ale ostatecznie przystał na propozycję bruneta. Kamień spadł mi z serca, choć wciąż miałam ochotę, łagodnie mówiąc, posikać się ze strachu. Skupiłam się jednak na dokładnym rozplanowaniu w głowie wszystkich za i przeciw oraz ewentualnych planów zapasowych, na wypadek gdyby ten nie wypalił.
- Więc jak dokładnie zamierzamy to rozegrać? - zapytałam, chcąc znać jak najwięcej szczegółów. -  Który z was wejdzie przodem?
Oboje w tym samym momencie spojrzeli na mnie – Michael z rozbawieniem, Calum raczej współczująco. Zmarszczyłam brwi, nie mogąc zrozumieć ich zachowania.
- Co?
- Ja czy ty? - czerwonowłosy zwrócił się do swojego przyjaciela, na co ten machnął przyzwalająco ręką. Przyglądałam się więc Cliffordowi czekając na wyjaśnienie, którego tak właściwie nie chciałam słyszeć. - Davis, ja wiem że twoje szare komórki nie pracują tak jak u innych em… bardziej wykształconych ludzi, ale chyba nie jest tak trudno odgadnąć kto najbardziej nadaje się na ofiarę w tym towarzystwie.
- Uff, przez chwilę pomyślałam, że chcecie tam wysłać mnie – udałam przypływ ulgi, ale w środku czułam rosnące napięcie. - Ale skoro zgłaszasz się na ochotnika, Clifford, to świetnie się składa, bo ja nie mam ochoty się narażać.
Zaśmiałam się nerwowo, a wyraz współczucia na twarzy Caluma stał się znacznie wyraźniejszy. Zrozumiałam aluzję Mike'a, że to mnie zamierzali wystawić temu niebezpiecznemu typkowi jakbym była jakimś mięsem armatnim, ale nie mogłam odpuścić słownej potyczki, bo wtedy nigdy nie dałby mi spokoju.
- Awww, twoja naiwność mnie rozczula – zacmokał chłopak, pewny swojej wygranej nade mną.
- Nie pójdę tam sama – wyrzuciłam z siebie tonem małego, przerażonego dziecka. Kiedy spotkałam się z kolejną salwą śmiechu, spojrzałam błagalnie na Caluma – Nie każcie mi tam iść.
- Heather… - zaczął Calum, drapiąc się po karku. - Tak będzie najlepiej. Glenn pomyśli, że przyszłaś sama i odciągnie to jego uwagę od nas, a wtedy zdążymy trochę poszperać. Cały czas będziemy blisko, więc nic ci się nie stanie.
- Chyba, że nie zdążymy dobiec… - Michael strzelił jak zwykle dowcipnie i nic sobie nie robił z morderczego wzroku, jaki wysyłał w jego stronę Hood.
Ja w tym czasie próbowałam nie dopuścić do tego, żeby perfekcyjna tapicerka w samochodzie czerwonowłosego nie skończyła pokryta moim dzisiejszym obiadem. Naprawdę tego typu żarty nie pomagały mi się rozluźnić, ale wątpię żeby Michaelowi właśnie o to chodziło. Chciał się zwyczajnie ze mnie pośmiać i jak na razie skutecznie mu wychodziło robienie ze mnie pośmiewiska. Pewnie wyglądałam gorzej niż zbity pies z tą miną męczennika i oczami wielkości dwóch monet.
- Nie słuchaj go, to idiota – zrezygnowany głos Caluma świadczył, że ma powoli dość tego wszystkiego.
W tej właśnie sekundzie przeszło mi przez myśl, żeby zaproponować powrót do domu i zapomnieć o całej sprawie. Przecież zawsze mogłam wyprowadzić się na drugi koniec świata, zmienić nazwisko i poprawić plastycznie twarz tu i ówdzie… Wątpię żeby ktokolwiek mnie wtedy znalazł czy rozpoznał, więc ten plan był idealny, a nawet najlepszy z wszystkich dotychczasowych. Nie wypowiedziałam jednak tego na głos.
- Heather, poważnie nie masz się czego bać. Wszystko będzie pod kontrolą – zapewniał mnie brunet, ale sam nie wierzył w to co mówił. - Zresztą nie mamy innego wyjścia, więc albo wchodzisz w to wszystko albo…
Albo ucieknij do Afryki…
- Dobra – przerwałam zanim dokończył zdanie i powiedział coś niemiłego. Miałam dość na dziś rozjeżdżania mojego tyłka przez Clifforda, więc Hood nie musiał się przyłączać do kółka wzajemnego wykpiwania Heather. - Ale mam warunek. Chcę własną broń.
- Taa, a ja chcę jednorożca – prychnął Mike.
- Okej – odparł bez wahania brunet, w tym samym czasie co drugi chłopak.
Pokazałam Michaelowi język, gdy ten spoglądał z niedowierzaniem to na mnie to na swojego przyjaciela. Najwyraźniej nie mógł przyjąć do wiadomości, że z taką łatwością Hood zgodził się na moja prośbę, z czego ogólnie byłam naprawdę zadowolona. Calum nigdy mnie nie zawodzi.
- Żartujesz? Chcesz żeby nas niechcący zabiła? - oburzył się, prostując na siedzeniu. Jego wyluzowana postawa zniknęła.
- Musi się przecież jakoś bronić – Hood wzruszył ramionami, a gdy oboje z Michaelem chcieliśmy coś powiedzieć, Hood szybko dodał zmęczonym tonem – Dość. Chyba zapomnieliście, że nie jesteśmy na wycieczce. Zajmijmy się tym, po co tu przyszliśmy.
Te słowa skutecznie nas uciszyły. Mieliśmy coś ważniejszego na głowie niż ciągłe kłótnie między sobą. Brunet wręczył mi jedną z broni, które wyciągnął z ukrytego schowka gdzieś pod naszymi nogami. Obróciłam zimny przedmiot w dłoniach, oddychając wolno. To nie był pierwszy raz kiedy trzymałam broń, ale na pewno pierwszy kiedy miałam świadomość, że może nadarzyć się sytuacja, że będę musiała jej użyć. Do tej pory strzelałam do puszek lub innych przedmiotów, w zależności od tego co było pod ręką i na moje szczęście oraz dzięki kilku radom Nicholasa, miałam to opanowane. Przerażała mnie jedynie wizja strzelania do żywych istot i wątpiłam, że mogłabym wymierzyć do kogokolwiek ale fakt posiadania broni, posiadania możliwości obrony działał na mnie pokrzepiająco.
Obserwowałam jak chłopcy ukrywają broń pod ubraniami, więc zrobiłam to samo i wcisnęłam zabezpieczony pistolet z przodu, za pasek spodni. Zastanawiałam się nawet czy nie pójść w ich ślady również w przypadku naciągnięcia na głowę kaptura, ale przypomniałam sobie, że mam nie wzbudzać podejrzeń. Siedziałam więc i czekałam aż skończą swoje przygotowania.
Kiedy wszystko wydawało się być już zrobione, Clifford sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej jakieś małe zawiniątko, ściskając mocno w pięści. Nie mogłam dostrzec co to takiego było i nie przejęłam się tym bardzo, dopóki nie zobaczyłam reakcji Hooda.
- Michael… - powiedział ostrzegawczo, rzucając mi szybkie spojrzenie kątem oka, jakby chciał dać znać chłopakowi, że nie może robić tego przy mnie. Czymkolwiek to coś było.
- Wyluzuj, Cal, przyda nam się trochę szczęścia – odparł jakby nigdy nic, ani trochę nie przypominał Caluma, który był niepocieszony. - Poza tym obiecałem Davis lekarstwo na jej beznadziejność.
Brunet nie skomentował tego, ale wyraźnie nie podobał mu się obrót spraw. Ja za to przyglądałam się z zaciekawieniem poczynaniom czerwonowłosego. Mike rozwinął trzymany w lewej ręce woreczek i nachylił się nad deską rozdzielczą, wysypując na nią całą jego zawartość. Biało-żółtawy proszek rozsypał się po gładkiej powierzchni, a wtedy Calum zabrał z portfela dowód tożsamości oraz banknot, który zaczął zwijać w sztywny rulonik. Wpatrywałam się tępo jak Clifford przejmuje plastik od bruneta i dzieli sypki narkotyk na dwie równe kreski i jedną znacznie mniejszą. Do momentu aż Calum się do mnie nie odezwał, nie docierało do mnie co się dzieje.
- Chcesz zacząć? - zapytał, wystawiając w moją stronę idealnie równo zwinięty banknot.
Zamrugałam kilkakrotnie patrząc na wartościowy kawałek papieru jak na jakąś śmiercionośną broń. Otworzyłam usta, ale zaraz je zamknęłam nie mając nic konkretnego do powiedzenia. Czułam jak ulatują ze mnie wszystkie słowa. Obejrzałam się na boki, zapewne wyglądając niemal jak obłąkana, ale musiałam się upewnić czy nikt nas nie obserwuje. Miałam wrażenie, że to jakiś test któremu zostałam poddana.
- Mówisz poważnie? - odparłam w końcu, dalej nie dowierzając. - Chcesz żebym z wami wciągnęła?
Calum wzruszył ramionami, nie udzielając mi konkretnej odpowiedzi. Spojrzałam więc na Michaela, który zachęcająco pokiwał głową w stronę równych linii ułożonych równolegle obok siebie.
- To chyba nie jest bezpieczne – powiedziałam wątpliwie, krzywiąc się nieznacznie na sam widok czegoś, przez co kiedyś prawie odleciałam. - Nie powinniśmy robić tego przed pójściem do baru. Przecież to...
- Pomoże ci się rozluźnić. I dobrze robi na skupienie, więc jest jak najbardziej odpowiednie – czułam jakby Mike reklamował mi właśnie jakiś super, niezawodny produkt.
Wciąż nie byłam przekonana do tego pomysłu i z oczami przyklejonymi do żółtawego koloru przypominającego mocz, zastanawiałam się nad tym, co powinnam zrobić. Na pewno nie było to rozsądne, żeby ćpać zaraz przed wejściem do miejsca, w którym znajdował się niedoszły psychopata, łamane na były prześladowca. Gdyby stało się ze mną to, co ostatnim razem gdy brałam prawdopodobnie tylko ułatwiłabym mu sprawę z zabiciem mnie lub porwaniem… czymkolwiek co zamierzał ze mną zrobić. Nie rozumiałam też dlaczego chłopcy proponowali mi narkotyki, skoro niedawno jeszcze robili wszystko, żeby wybić mi to z głowy.
- Dlaczego mi to proponujecie? - wypowiedziałam na głos swoje myśli. - Po tym co było ostatnio, myślałam, że jesteście przeciwni…
Michael zaśmiał się krótko, a Hood zniecierpliwiony moim ociąganiem postanowił nie marnować więcej swojego czasu i wciągnął pierwszą kreskę z brzegu, pozostawiając dwie nierówne dla naszej dwójki.
- Byliśmy przeciwni, dlatego że zamieniałaś się w zwłoki, Heather – Calum zaczął szaleńczo pociągać nosem, odchylając głowę do tyłu. - Trzeba znać swój umiar i nie przesadzać, bo może zrobić się niebezpiecznie.
- Och, wow. Nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak bezpieczne ćpanie – odparłam z sarkazmem, krzyżując ręce na piersi. - Nie mogę tego zrobić, Luke by się wściekł.
To był dobry argument, ale nie dla chłopców tylko dla mnie samej. Nie mogłam poddać się temu, wiedząc jakie są konsekwencje. Było mi ciężko przez dłuższy okres poradzić sobie z uczuciem głodu, gdy wróciłam od Wayna po moim kilkudniowym odlocie.
- Taa, jasne – prychnął Clifford, zaraz po tym jak z deski zniknęła jego część. - Jestem pewien, że o ile nie będzie musiał zmuszać cię do rzygania jak ostatnio, spłynie to po nim jak po kaczce.
- Przedawkowałaś, Heather, musieliśmy zareagować w ten sposób – wtrącił brunet, jego palce energicznie uderzały o moje kolano, ale on nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Kolejny raz tego dnia zabrakło mi słów. Pogubiłam się w tym wszystkim, a dodatkowo byłam zestresowana odkąd opuściliśmy dom Nicka. Nie miałam pojęcia co mam myśleć o tej propozycji. Czułam presję pod oczekującym wzrokiem chłopców, a kolejne słowa czerwonowłosego przelały szalę niepewności.
- Towar jest nasz, więc nie będzie żadnych niespodzianek – powiedział z ledwo wyczuwalną dumą w głosie. Ich własne dragi? Za mało znam tych ludzi, to pewne. - Dawka też jest mała, więc nie pojawią się niepożądane skutki, jedynie spojrzysz na całą sytuację z lepszej perspektywy i będziesz myśleć jaśniej, zamiast się stresować na zapas. No i może choć na chwilę staniesz się mniej wkurwiająca.
Kończąc zdanie wystawił w moją stronę ten sam rulon, którego używali oboje przede mną. Spojrzałam jeszcze raz na ich twarze, stwierdzając że mówią poważnie i ich propozycja nie jest żadnym kiepskim żartem.
- Tylko jeżeli chcesz – przypomniał mi brunet. Wyglądał jakby ledwo mógł usiedzieć na miejscu i dotarło do mnie, że musimy opuścić w końcu tego busa. - Żadnej presji.
Zagryzłam wargę, wyłączając całkowicie swój umysł. Nie słuchałam zdrowego rozsądku, kiedy sięgałam po banknot, delikatnie ściskając go palcami, jakby od mocniejszego chwytu miał się rozlecieć. Jeżeli faktycznie wzięcie jednej działki miało mi pomóc w uspokojeniu się trochę, to wydawało mi się to dobrym, bo nie najlepszym wyjściem. Skoro miałam zaryzykować i sama wejść do baru, potrzebowałam czegoś na wyrównanie oddechu, racja? Przyłożyłam jeden koniec prowizorycznej rurki do miejsca gdzie rozsypany był proszek i mocno wciągnęłam powietrze, czując jak białe kryształki drażnią wnętrze mojego nosa.
Podniosłam się gwałtownie, nie mogąc powstrzymać się przed pociąganiem nosem jak szalona. Chłopcy wydawali się tym rozbawieni, ale szybko się uspokoili i w ciszy czekali aż przestanę. Oczy zaczęły mi łzawić, więc wycierałam je rękawami bluzy. Powoli czułam różnicę, ale nie potrafiłam określić na czym ona polegała. Zawsze miałam z tym problem, gdy coś brałam.
- Idziemy? - odezwałam się w końcu, kiedy nos przestał mnie drażnić.
- Jasne – zgodził się Clifford, wyjątkowo w dobrym humorze. Otworzył drzwi po swojej stronie i zeskoczył na ziemię. Następnie dodał zanim ruszył w stronę tylnej części budynku - Witaj w rodzinie, Davis.
Calum wzniósł oczy ku niebu na zachowanie swojego przyjaciela. Razem opuściliśmy busa, którego nikt nie kłopotał się żeby zamknąć na klucz, ale nie zamierzałam o to pytać. Zamiast tego słuchałam wykładu bruneta o tym, że mam się nie bać i że cały czas będą niedaleko mnie, więc gdyby coś miało się stać, zareagują od razu. Po tym poklepał mnie po plecach, trochę zbyt mocno jak na mój gust i pobiegł za Michaelem, zostawiając mnie przed wejściem.
Nie byłam tak przerażona jak wcześniej, gdy o tym myślałam, ale wciąż czułam się nieswojo na myśl że mam wejść do tego miejsca. Nie wahałam się i pozwoliłam swoim nogom prowadzić się do obskurnego wnętrza. Ignorowałam ciarki przechodzące przez moją skórę, starając się panować nad drżeniem dłoni. Odruchowo dotknęłam miejsca przy miednicy, gdzie ukryty był pistolet, którego w razie najgorszego mogłam użyć.
Korytarz, którym szłam był bardziej schizofreniczny niż zawsze i lampki przymocowane do ścian po bokach świeciły jakoś jaśniej. Zdecydowanie mój obraz był wyraźniejszy i jak na razie widziałam w tym same minusy, choć mogło się to zmienić. Odtwarzałam w głowie dwa scenariusze jakie mogą mnie spotkać po zobaczeniu Glenna, o ile wciąż tam pracował. Wydawało mi się, że albo nie będzie świadom tego, że wiem więcej niż powinnam albo nie będę miała okazji nawet spojrzeć mu w oczy, bo zabije mnie szybciej niż przekroczę próg.
Wzięłam ostatni, głęboki oddech zanim znalazłam się w samym centrum moich kłopotów. Bar jak na złość był całkowicie pusty, ale hej, ja wciąż byłam żywa, więc najgorszy scenariusz mamy za sobą. Przystanęłam rozglądając się w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku, że nie jestem sama ale odniosłam dobre pierwsze wrażenie. Nie było ani żywej duszy, łącznie z Glennem. Zdałam sobie sprawę, że stoję w bezruchu, co może wyglądać trochę dziwnie, ale nie przemyślałam dokładnie co zamierzałam zrobić zaraz po pojawieniu się tutaj. Przywołam wspomnienia moich wizyt w barze i zrobiłam to, co za każdym razem gdy odwiedzałam chłopaka, poszłam usiąść na stołku przy samym barze.
Zajęłam swoje miejsce, czekając na pojawienie się Glenna, ale nic takiego nie nastąpiło. Próbowałam zachowywać się normalnie i nie wzbudzać podejrzeń, bo możliwe że właśnie byłam obserwowana. Minęło paręnaście minut, a ja rozejrzałam się jeszcze raz, zauważając że pojawiły się jakieś dwie osoby, które swoje miejsca zajęły w kącie, daleko ode mnie. Stukałam nerwowo palcami o blat, myśląc co robią chłopcy i czy wszystko z nimi w porządku. Akurat wtedy drzwi od łazienki otworzyły się szeroko, a zza nich wyłoniła się sylwetka bruneta, na którego tak czekałam.
Zagryzłam wnętrze policzka, zmuszając umysł do wyłączenia się. Miałam nadzieję, że nie widać jak bardzo się w tym momencie pocę. Wystarczyło jedno spojrzenie jego stronę, żebym pożałowała że tutaj weszłam. Wyglądał normalnie, nic się w nim nie zmieniło, ale to mimo wszystko mnie nie uspokajało, a jedynie sprawiało, że mój lęk rósł. Cholerny Clifford, obiecał mi zupełnie coś innego.
- Heather? Co tu robisz? - zapytał, uśmiechając się lekko w moją stronę, gdy znalazł się barem - Nie wiedziałem, że dzisiaj przyjdziesz. Podać ci coś?
- Um, tak… - powiedziałam, a on obdarzył mnie rozbawionym spojrzeniem. - Wybacz. To, co zawsze.
Dokończyłam zdanie już znacznie pewniej, udając rozbawienie moim nieogarnięciem. Glenn musiał to łyknąć, bo pokiwał głową i zarzucając sobie ścierkę na ramię, zajął się nalewaniem bursztynowego napoju do kufla.
- Więc, powiesz mi co tu robisz? - ponowił swoje pytanie, nie podnosząc wzroku znad swoich rąk. - Od ostatniego spotkania minęło trochę czasu i już myślałem, że z jakiegoś powodu mnie unikasz.
Podziękowałam cicho, gdy otrzymałam swoje zamówienie i objęłam je oburącz, nie planując żeby w ogóle pić. Bałam się co może wyniknąć z połączenia alkoholu z tym, co brałam wcześniej.
- Miałam sporo rzeczy na głowie – odparłam ani trochę nie mijając się z prawdą.
Spuściłam wzrok  na piwną pianę, zastanawiając się jak długo mam tu być, zanim pojawią się chłopcy. Właściwie nawet nie wiedziałam co zamierzają zrobić. Zakraść się od tyłu i rąbnąć Glenna w łeb, żeby stracił przytomność? Czy poczekać aż wejdzie na zaplecze i tam go dopaść? Zdecydowanie powinniśmy to dopracować, zanim zgodziłam się na to wszystko.
- Rozumiem. Czyli już wszystko w porządku? - wydał się zmartwiony, a ja powstrzymałam się przed grymasem i przytaknęłam.
- Tak, w końcu mogę się wyluzować – potwierdziłam. Atmosfera między nami była niesamowicie niezręczna i nie wiedziałam jak temu zaradzić, więc wypaliłam – Właściwie to stęskniłam się za rozmawianiem z tobą.
To zabrzmiało jak potworne kłamstwo, którym zresztą było. Byłam na siebie zła, że nie potrafię lepiej udawać, nawet w takich chwilach, jak ta obecna, gdy od tego co zrobię zależy moje bezpieczeństwo. Nawet prochy Clifforda nie są w stanie zabić we mnie beznadziejności.
- Cieszę się, Heather – odpowiedział miło, wycierając dzielący nas blat. - Z początku myślałem, że jesteś tu dlatego żeby odwrócić moją uwagę od twoich kumpli przeszukujących zaplecze. Ulżyło mi więc, że po prostu brakowało ci mojego towarzystwa.
Zesztywniałam automatycznie, gdy tylko wspomniał o Michaelu i Calumie. Każda komórka mojego ciała zaczęła mnie silnie piec i nie pamiętam kiedy ostatnio tak źle się czułam. Nie wiedziałam co mam zrobić i czy nie powinnam była zwiać, póki jeszcze jest na to marna szansa. Musiałabym jednak zostawić chłopaków, a tego nie mogłam zrobić. Postanowiłam grać na zwłokę.
- Skąd wiesz? - zapytałam, odchylając się do tyłu na krześle. Im dalej od niego się znajdowałam, tym lepiej.
Glenn uniósł brwi, jakby chciał zapytać czy mam go za głupka, skoro zadaje takie pytania, ale udawałam że tego nie widzę. Cały czas trzymałam dłoń na pistolecie pod moją koszulką.
- Nie jestem idiotą, Heather – odparł, a rozbawienie go nie opuszczało, co cholernie mnie martwiło. - Od początku wiedziałem, że się zjawicie, choć szczerze mówiąc spodziewałem się tutaj Luke'a a nie tej dwójki. Co się stało z twoim chłopakiem?
- Czeka na zewnątrz, więc jeżeli spróbujesz…
- Przestań mi grozić – urwał, opierając obie dłonie na barze i przybliżając swoją twarz do mojej, przez co bicie mojego serca było słyszalne nawet po drugiej stronie miasta. Zrobiło mi się słabo. - Mam na myśli to, że nie musisz mi grozić. Jestem tym dobrym gościem, stoimy po tej samej stronie.
Prychnęłam głośno, zapominając jak niebezpieczne może być narażanie się temu człowiekowi. Jego słowa jednak były dla mnie śmieszne i nie potrafiłam się powstrzymać przed jawną kpiną.
- Mam ci w to uwierzyć? - zawiesiłam ręce pod piersią, dając mu do zrozumienia spojrzeniem, że nigdy nie uwierzę w to, co mówi. - Po tych wszystkich wiadomościach? Po tym jak praktycznie mnie zabiłeś? Żartujesz sobie ze mnie czy jak?
Nie wiem skąd wzięło się we mnie tyle odwagi, żeby mu wygarnąć. Nie miało to teraz znaczenia, słowo się już rzekło. Podniosłam się z krzesła, bo nie potrafiłam wytrzymać napięcia w mięśniach. Ponosiły mnie nerwy. Zanim jednak zrobiłam jakikolwiek krok, palce Glenna zacisnęły się na moim nadgarstku niekoniecznie boleśnie, ale na tyle pewnie, że nie ruszyłam się już więcej. Moje oczy szeroko otwarte utkwione były w jego dobrej twarzy. Nie rozumiałam jak ktoś tak podły mógł wyglądać tak niewinnie.
- To było konieczne. Musieliśmy cię trochę zastraszyć, żebyś wykonywała polecenia – przemówił ściszonym głosem, żeby pozostali ludzie w pomieszczeniu go nie usłyszeli. - Co prawda dowiedziałaś się szybciej niż to planowaliśmy i nie udało nam się dopiąć zamiarów na ostatni guzik.
- My? To znaczy kto? - zapytałam, próbując wyszarpać rękę ale na marne. Usiadłam więc z powrotem na stołku, a Glenn zwolnił uścisk. Poddałam się, bo nie było sensu siłować się z kimś większym ode mnie. - I dlaczego akurat ja? W czym niby mogłam wam pomóc?
Glenn odsunął się, pozwalając mi na swobodny oddech. Sam westchnął, jakby niekoniecznie cieszył go fakt, że musi odpowiadać na moje pytania. Poddańczo pokręcił głową, zastanawiając się nad czymś dłuższą chwilę. Ja w tym czasie przyglądałam się uważnie otoczeniu, jakby ktoś miał zaraz wyskoczyć zza rogu i zrobić mi krzywdę.
- Na pewno jesteś gotowa, żeby to usłyszeć? - odezwał się w końcu, a ja popatrzyłam na niego spod byka. Serio?
- Inaczej by mnie tu nie było.
Glenn nie musiał wiedzieć, że tak naprawdę bałam się wyjść dzisiaj z łóżka, bo nie byłam gotowa nawet spojrzeć w lustro. Za późno na to, żeby się wycofać i jedyne co mi pozostało to brnięcie w to jak najgłębiej. Byle poznać prawdę.
- Okej, więc może zacznijmy od tego – mówiąc, sięgnął do kieszeni swoich spodni, a ja poczułam ucisk w żołądku.
Miałam nadzieje, że nie dostanę kulką w łeb przez moją nieostrożność. Przyglądałam się uważnie jego ruchom do momentu aż wyciągnął z kieszeni coś połyskującego, a następnie rzucił mi to przed nos. Praktycznie zakrztusiłam się widząc złotą odznakę o charakterystycznym kształcie, którego nie da się pomylić z niczym innym.
- Jesteś gliną? - nie mogłam uwierzyć, obracając przedmiot w rękach. - Ale jak ty… Nie rozumiem… Śledziłeś mnie!
Krzyknęłam, ale szybko zostałam uciszona przez bruneta bo goście w rogu pomieszczenia zaczęli się nam dziwnie przyglądać. Kompletnie zszokowała mnie ta nowina, ale udało mi się opanować. Wciąż byłam ciekawa do takiego stopnia, że postanowiłam pozwolić mu kontynuować, mimo tego jak nieswojo się czułam wiedząc że rozmawiam z kimś ze służb.
- Wiem, to dość niekonwencjonalne – przyznał, lekko się uśmiechając za co od razu powinien dostać ode mnie w twarz. Nie widziałam w tym nic zabawnego. - Ale musieliśmy się jakoś do ciebie zbliżyć. A że jako jedyna z całej tej zgrai nie byłaś związana emocjonalnie z Nicholasem, wydawałaś się najłatwiejszym celem. Mogliśmy zmusić cię do działania przeciwko niemu.
Przetrawiłam ten napływ informacji dość szybko, a w mojej głowie pojawiały się nowe pytania, na które potrzebowałam odpowiedzi. Zapomniałam już że chłopcy byli tu w środku i prawdopodobnie przekopywali wszystkie rzeczy Glenna, dowiadując się tego samego co ja teraz.
- Więc szukacie Nicka… Dlaczego? Przecież dopiero co wyszedł z więzienia – przypomniałam sobie, nieświadomie nachylając się nad barem. - Nie powinniście skupiać się na czymś poważniejszym niż były więzień?
Brunet mruknął coś do siebie. Przypuszczałam, że walczy ze sobą i rozważa ile prawdy może mi wyznać, żeby nie wpaść w tarapaty lub nie zmarnować włożonego w śledztwo wysiłku. Już nie interesowało mnie tak bardzo, że ten człowiek mi groził. Ciekawość zaślepiła mnie całkowicie, a z wrażenia zaschło mi w gardle.
- To nie takie oczywiste, Heather – zaczął, a ja przyssałam się do słomki i powoli sączyłam piwo, przygotowując się na opowieść. - Został zwolniony warunkowo, ale podejrzewamy że dalej jest zamieszany w swoje brudne interesy. Porwał naszego hakera i widziano go parę razy w towarzystwie nieodpowiednich ludzi… razem ze swoim bratem, a twoim chłopakiem.
Zacisnęłam mocno usta w cienką linię. Na samo wspomnienie Luke'a moje zmysły poczęły działać  ze zdwojoną prędkością i czułam jak zalewa mnie na zmianę fala gorąca i zimna. Próbowałam odczytać z twarzy bruneta co to oznaczało i czy Luke był w tarapatach.
- Skąd więc pomysł, że mogłabym wam pomóc? - zapytałam drżącym z emocji głosem.
- Stąd że mam dla ciebie propozycję – powiedział zachęcającym tonem, więc pokazałam mu, żeby kontynuował. - Ty przy najbliższej nadarzającej się okazji, kiedy będziesz miała pewność, że Nicholas działa wbrew prawu, wydasz go mnie. Ja za to odwdzięczę się i zapomnę o wszystkim, co robili twoi znajomi. Przymknę oko na ich wybryki, dzięki czemu uratują swoje tyłki przed więzieniem. Nie brzmi fair?
Zakryłam dłońmi twarz, próbując skupić się na propozycji, ale moje myśli krążyły w każdą możliwą stronę i nie mogłam w pełni zastanowić się nad tą jedną rzeczą. Czy mogłam podejmować takie decyzje bez konsultacji z resztą? Wątpiłam, żeby chcieli wysłuchać bruneta, ale może gdybym  poprosiła go o trochę czasu na przemyślenie to zdążyłabym przedstawić chłopakom całą sprawę? Jednak nie chciało mi się wierzyć, że Nick mógłby być zamieszany w coś poważniejszego niż na przykład Luke czy pozostali, ale na to wskazywały słowa Glenna. Z mojej perspektywy Nicholas był czasami dziwnym, ale ogólnie w porządku człowiekiem. Spędziliśmy ze sobą trochę czasu, gdy uczył mnie kilka razy strzelać i nie wyglądał na kogoś, kto mógłby być aż tak niebezpieczny. Nie chciałam na niego donosić, ale z drugiej strony policja i tak już interesowała się całą paczką, a wydając Nicka uratowałabym chłopaków. Ostatnim na mojej liście życzeń było widzieć ich pakujących się w kłopoty.
Zazwyczaj po rozważeniu za i przeciw dochodziłam do jakichś wniosków, które nakierowywały mnie na właściwe bądź niekoniecznie dobre wyjście z sytuacji. Teraz jednak miałam pustkę w głowie i to był jeden z tych momentów, gdzie naprawdę nie byłam w stanie podjąć decyzji sama, bo była ona za trudna. Ale czy dobrym wyjściem okazałoby się powiedzenie o wszystkim reszcie? Bałam się ich reakcji. W tej chwili nie wiedziałam nic.



*
wiecie jak bardzo was kooocham, prawda? mówię poważnie jesteście moimi ulubionymi osobami pod słońcem i dziękuje za każdy komentarz pod ostatnim rozdziałem. wygrałam życie mając takich czytelników jak wy. nie mogłam być bardziej szczęśliwa czytając te wszystkie miłe słowa na mój temat (mogłam się trochę popłakać, turlać po podłodze... nieważne).
teraz pewnie będziecie krzyczeć, a nawet powinnyście, bo byłyście dla mnie takie kochane a ja jak zwykle się spóźniłam z rozdziałem (do tego jest nudny, nie ma Lucyfera, wiemwiem). miałam intensywny tydzień, to dlatego. wszystko jednak wraca do normy, ostatni dzień pracy za mną, sprawy odnośnie nauki i nowego mieszkania załatwione, więc żegnaj stresie!
#RiskyPlayerFF
a właśnie. rozdział nie jest sprawdzony. na zegarku mam 5.51 i za oknem jest już jasno, a ja wstaje za cztery godziny więc lepiej położę się spać i poprawię ewentualne błędy później. 
kocham was, buźka! ;-)

5 komentarzy:

  1. Jejku ale ty cudownie piszesz! uwielbiam twoje ff i nie mogę się doczekać nexta XD Życzę weny <3 <3 Ps. Niech ona się zgodzi! XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle genialny, kocham cię bardzo ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że dopiero teraz piszę, ale nie miałam czasu xD
    I nic mi się nie chcę.
    Wystarcz, kiedy napisze, że jesteś moim kurczaczkiem, a rozdział jest ciut nudny ? :x Kocham cie.

    OdpowiedzUsuń