wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział dwudziesty trzeci.

Dzień pierwszy.

Uchyliłam zmęczone i ciężkie powieki, by za chwilę zamknąć je z powrotem. Nie umiałam przyzwyczaić się do jasności, wpadającej przez duże okno nie osłonięte firanami. Powtórzyłam tę czynność kilka razy, zanim moje oczy zaakceptowały promienie słoneczne. Chciałam przypomnieć sobie, co robię w tym miejscu zupełnie sama. To nie był mój pokój, ani też należące do mnie łóżko, w którym ostatnimi czasy codziennie odnajdowałam ukojenie.
Poruszyłam palcami, czując pod nimi świeżość i miękkość pościeli, na której leżałam. Przekręciłam głowę na lewo, żeby móc zarejestrować otaczającą mnie przestrzeń. Pusty pokój z szarymi obdrapanymi ścianami i brudną podłogą ze śladami błota.
Jedyne co znajdowało się w tym brzydkim i smutnym pomieszczeniu było łózko i pojedyncza półka z czystymi ubraniami, przygotowanymi, jak mniemam, dla mnie.
Miałam jedną wielką pustkę w głowie i usilnie starałam się zrozumieć swoje położenie. To miejsce nie przypominało niczego, co do tej pory znałam. Miałam pewność, że jestem tu po raz pierwszy, ale nie znałam powodu mojego pobytu tutaj.
Czyj był to pokój i dlaczego się tu znalazłam? Jak długo spałam i dlaczego nie pamiętam nic z wcześniejszych wydarzeń? Co mogło mnie tu sprowadzić?
Te pytania krążyły wściekle po mojej obolałej czaszce. Czułam jak z każdą sekundą ból powraca i zaczyna wirować w żyłach, wypełniać je przenikliwym pulsowaniem.
Odetchnęłam głęboko, trzymając powietrze w płucach jak długo się da i odważyłam się w końcu podnieść.
Podciągnęłam się do góry, ale coś z powrotem szarpnęło moim ciałem, przygwożdżając mnie do łóżka. Cholera co jest?
Rozejrzałam się panicznie szukając powodu mojego unieruchomienia i od razu zobaczyłam w czym rzecz. Nie zarejestrowałam wcześniej, że oba nadgarstki krępują mi grube pasy, które zaś przypięte były po bokach łózka.
Ogarnął mnie strach, a ciało opuściły wszystkie siły. Zatopiłam się w pościeli i zamknęłam oczy. Dusiłam się. Klatka piersiowa unosiła się gwałtownie, a z ust wydobywał się urywany oddech. Przeszukiwałam zakamarki ociężałej głowy, ale wciąż nic nie rozumiałam, nie mogłam sobie przypomnieć… Jedyną rzeczą, jaką wiedziałam to to że byłam głodna.
Nie był to jednak typowy głód, odznaczający się burczeniem żołądka, chęcią pożarcia jakiegoś smakołyka. Ten głód był inny i nie miał nic wspólnego z jedzeniem. Odczuwałam pragnienie czegoś innego, bliżej nieokreślonego, czegoś czego wcześniej nie znałam. Ale teraz było mi potrzebne.
Ból w okolicach podbrzusza odwrócił moją, skupioną na zupełnie innych rzeczach uwagę, na krótką chwilę.
Uniosłam dłoń na tyle, ile pozwalały mi węzły i podwinęłam czarną, męską koszulkę. Moim oczom ukazał się skrawek skóry, który tak bardzo mnie piekł, z każdą chwilą coraz bardziej i dostrzegłam przyklejony na nim plaster.
Cokolwiek się stało, ktoś musiał opatrzyć ranę na moim brzuchu. Nie sądziłam, żebym znajdowała się w szpitalu, mimo iż wszystko na to wskazywało. Coś jednak wyraźnie tu nie pasowało. Nigdzie nie zauważyłam typowych dla szpitalnych pomieszczeń aparatur, tradycyjnego dźwięku pikania i stojących kroplówek. Poza tym w szpitalu nie przywiązaliby mnie do łóżka, racja?
Wzięłam parę głębszych wdechów, zupełnie jak chwilę temu, czując że dzięki tej czynności mogę uspokoić swoje zdezorientowane i przerażone myśli. Zacisnęłam dłonie w pięści i pociągnęłam je do piersi, próbując wyswobodzić się z krępujących pasów. Bezskutecznie.
Ani za pierwszym, ani za drugim, ani za kolejnymi pięcioma razami nic się nie stało, a moje działania zakończyły się fiaskiem. Szarpałam i rzucałam się po łóżku jak szalona. Niczym zwierze w amoku zamknięte w klatce.
Na czoło wstąpiły mi już krople potu, wszystko bolało mnie z wysiłku. Nie wiedziałam co tu robię, ale musiałam się stąd wydostać, żeby odkryć prawdę, dowiedzieć się co się stało i jak tu trafiłam. I przede wszystkim czy byłam w tym sama.
Zatrzymałam się, nasłuchując odgłosów kroków dochodzących gdzieś za drzwiami. Trwałam w bezruchu i czekałam aż ktoś pojawi się w progu. Moje serce biło w zastraszająco szybkim tempie. Bałam się oddychać, nie wiedząc, co zaraz zobaczę.
Drzwi zaskrzypiały, wpuszczając do środka osobę, której kroki usłyszałam na korytarzu. Przeszły mnie ciarki, gdy naprzeciw mnie pojawił się Wayn.
Nie pamiętałam dlaczego, ale wiedziałam, że powinnam się go bać. Mimo jego ostrożnego zachowania i delikatnego uśmiechu wymalowanego na przystojnej twarzy.
Brunet jedną ręką poprawił włosy, które opadły mu na czoło, w drugiej trzymał tacę z jedzeniem, co tylko przypominało mi o dziwnym uczuciu głodu, jakie od przebudzenia mnie nie opuszczało.
- Cześć, Heather. - przywitał się czule, podchodząc i siadając na skraju łóżka – W końcu się obudziłaś. - dodał z uśmiechem, a widząc, że nie zamierzam nic odpowiadać, postanowił kontynuować – Jak się czujesz?
Usłyszałam szczerą troskę w głosie chłopaka i trochę się uspokoiłam. W końcu zdecydowałam się przemówić.
- Dziwnie. Nic nie pamiętam, mam mętlik w głowie … - odpowiedziałam cicho, przysuwając nogi bliżej ciała. Przynajmniej one nie były związane. Oczy chłopaka zabłyszczały zwycięsko po moich słowach. - Wszystko mnie boli, ale ktoś … ktoś mnie opatrzył. Czy to byłeś ty?
Wayn pokręcił głową, stawiając tacę na ziemi i przysunął się bliżej. Jego dłoń pogładziła zwichrzone kosmyki na mojej głowie, a ja wzdrygnęłam się pod jego dotykiem.
- Przepraszam. - szepnął, widząc moją reakcję, ale nie zabrał swojej ręki. Wciąż mnie dotykał.
- Za co? - zapytałam, spuszczając wzrok na swoje stopy. Nie wiem, ale jakoś nie chciałam na niego patrzeć.
- Um, za … - zawahał się i poprawił na miejscu – To ja cię postrzeliłem.  - wydukał na jednym wdechu, a widząc moje przerażenie, szybko zaczął się tłumaczyć – Nie zrobiłem tego specjalnie. Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził. Znalazłaś się w po prostu w niewłaściwym miejscu i czasie. Wybacz mi, mała.
Pokiwałam głową w geście zrozumienia. Zaczęłam się zastanawiać jakim cudem nie pamiętam tego zdarzenia, przecież zostałam postrzelona, takich rzeczy się nie zapomina.
Przymknęłam oczy skupiając swoje myśli na ostatnich wydarzeniach. Miałam mętlik w głowie, pojedyncze wspomnienia krążyły w kółko, ale żadne z nich nie było na tyle wyraźne, żebym mogła je odczytać. To jakby ktoś przełączał kanały w telewizji tak, że nie nadążałam zarejestrować, co na nich leci. Wszystko było szare i z każdą chwilą nikło. Jedyne co było prawdziwe to moje odczucia. Względem mnie, mojego samopoczucia, tego miejsca, a przede wszystkim Wayna.
Nie do końca to rozumiałam, bo przecież był moim chłopakiem, kochałam go. Dlaczego więc wszystko we mnie aż krzyczało, że nie powinnam z nim rozmawiać.
Ostatnią rzeczą, jaką potrafiłam z nim skojarzyć był moment wyścigu. Ja, on i Price staliśmy razem, czekając na rozpoczęcie się zawodów. Gracze powoli pojawiali się na mecie. Wayn obejmował mnie, a ja byłam szczęśliwa. Jako dziewczyna niekwestionowanego mistrza Sydney nie mogłam się czuć inaczej.
Zmarszczyłam brwi przypominając sobie więcej z tego dnia. Był ten moment … jedna chwila, która wydawała mi się niesamowicie ważna. Czarna Toyota podjeżdżająca na start. Blondwłosy chłopak opuszczający wnętrze samochodu. Jego cudowny, bezczelny uśmiech.
Moje ciało ogarnęło uczucie radości i ciepła. Brzuch , oprócz pulsującego bólu, zaczął mrowić, przyjemnie łaskotać moje wnętrze.
- Heather? - Wayn przerwał moje rozmyślania, ściskając mnie za ramię – Powiedz coś, bo zaczynam się martwić.
- Przepraszam, zamyśliłam się. -  - odchrząknęłam wracając do rzeczywistości. O czym właściwie rozmawialiśmy? Ach, tak, postrzał, prośba o wybaczenie… - Już wszystko w porządku. - zapewniłam, na co odetchnął z ulgą. W przeciwieństwie do mnie, bo wcale nie miałam na myśli tego, co powiedziałam, ale czułam, że lepiej będzie, jeżeli Wayn się o tym nie dowie.
- Więc między nami ok? - zapytał z nadzieją, a ja pokiwałam głową – Świetnie. Obiecuję, że ci to wynagrodzę.  - powiedział entuzjastycznie, nachylając się nade mną i całując mnie w czoło.
Zastygłam w bezruchu, czekając aż chłopak się ode mnie odsunie. Kiedy w końcu to zrobił, postanowiłam się odezwać.
- Wayn? - zaczęłam niepewnie, a on machnął ręką, dając znak żebym kontynuowała – Może zacznij od tego? - uniosłam do góry ręce i pokręciłam nadgarstkami, skrępowanymi przez skórzane pasy.
- Jasne. Przepraszam, skarbie, wyleciało mi z głowy. - odparł, szybko zajmując się moimi nadgarstkami i odpinając zatrzaski.
- Po co w ogóle to było? - postanowiłam zaspokoić moją ciekawość, mimo tego, jak niepewnie się przy nim czułam – To całe przywiązanie do łóżka?
- Względy bezpieczeństwa. - odpowiedział bez mrugnięcia okiem, ale miałam przeczucie, że kłamie. - Miałaś drgawki przez sen, rzucałaś się po łóżku… To było konieczne.
-Ok. - odparłam krótko, potakując. Nie chciałam drążyć dalej tego tematu, bo i tak nie wierzyłam w żadne słowo.
Miałam wrażenie, ze powód dla którego zostałam obezwładniona był zupełnie inny. Lecz oczywiste, że Wayn nie przyznałby się do prawdziwego powodu… tak czułam. Rozwikłanie tego wszystkiego stanowiło nie lada problem. Bo jakie mogłoby być sensowne wytłumaczenie. Jedyne co przyszło mi do głowy to to, że bał się iż mogę uciec. No ale dlaczego miałabym uciekać od własnego chłopaka? Nieważne jak dziwnie się przy nim czułam … Może było więcej sytuacji, których nie pamiętam tak samo, jak postrzału. Musiałam wypytać bruneta o wszystkie okoliczności z przeszłości.
- Możesz wstać? - zapytał i złapał mnie za łokieć, chcąc pomóc.
- Tak. Poradzę sobie. - wyrwałam rękę z jego uścisku i zsunęłam się z łóżka.
Skrzywiłam się, kiedy ból brzucha dał o sobie znać. Położyłam dłoń w miejscu rany, ale zaraz tego pożałowałam, bo wywołało to dodatkowe pieczenie. Syknęłam, zatrzymując się w pół kroku, a Wayn natychmiast znalazł się przy mnie.
- To nie był dobry pomysł. - skomentował, prowadząc mnie z powrotem do łóżka.
Położyłam głowę na poduszce i wypuściłam głośno powietrze. Znów poczułam to ssanie w żołądku. Tą potrzebę … czegoś.
- Co się ze mną dzieje … - mruknęłam sama do siebie, szukając odpowiedzi wyjaśniającej to dziwne uczucie. Czekałam na jakieś olśnienie.
Zupełnie zapomniałam, że brunet wciąż przygląda mi się z uwagą. Przez chwilę po prostu patrzył na mnie, nerwowo tupiąc nogą. Wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał, pocierając kciukiem dolną wargę.
Nagle do pokoju weszła osoba trzecia. Był to jakiś niski chłopak, którego już kiedyś poznałam. Miał na imię Peter i parę razy pojawił się u nas w domu. To jeden z tych kumpli Wayna, z którymi nie miałam okazji dłużej porozmawiać i kojarzyłam ich tylko z widzenia.
Chłopak kompletnie mnie ignorując podszedł do bruneta, na co ten uśmiechnął się nieznacznie, jakby oczekiwał jego przybycia.
- Musisz ją przytrzymać. - poinformował, bawiąc się w ręku jakimś przedmiotem. Przeszły mnie ciarki. - Z przytomną sobie nie poradzę. Dlaczego zdjąłeś jej pasy?
- Spokojnie, Peter. Nie ma takiej potrzeby. Heather nie będzie sprawiała problemów. - odparł pewnie, następnie odwracając się w moją stronę.
- Wayn … - wyszeptałam ze strachem w oczach, kuląc się w sobie, w nadziei, że może uda mi się zniknąć. – Co się dzieje …
Wiedziałam, że dzieją się tu dziwne rzeczy. Mój chłopak się zmienił, nie był taki, jakim go zapamiętałam. Od początku czułam do niego dystans, a teraz wiedziałam, że miałam do tego powód. Co oni chcieli mi zrobić?
Po plecach spływały mi krople potu, kiedy Wayn zbliżył się i złapał mnie za ramiona.
- Skarbie, to dla twojego dobra. - zapewnił mnie pocieszającym tonem – Dzięki temu, nie będziesz odczuwała bólu, póki rana się nie zagoi. Rozumiesz?
Pokiwałam powoli głową patrząc, jak Peter szykuje dla mnie strzykawkę. Jej zawartość była jakaś inna, wypełniona białą zbitą mazią. To nie były normalne leki przeciwbólowe, jakich się spodziewałam. To były narkotyki.
Zaczęłam się trząść, a oczy rozszerzyły mi się do granic możliwości. Już teraz wiedziałam czym był głód, który odczuwałam cały dzień. Musieli szprycować mnie tym wcześniej, kiedy byłam nieprzytomna, mogłam to wywnioskować ze słów Petera. Dlatego tak bardzo tego pragnęłam, nawet teraz …
Wiedziałam, że nie mogę. To było złe, nigdy nie brałam … Mimo wielkiej chęci, żeby pozwolić im zatopić w mojej skórze smukłą igłę, zaczęłam błagać, żeby tego nie robili. Nie było ze mną aż tak źle, skoro potrafiłam odmówić. Zostało mi jeszcze trochę samokontroli i rozumu.
Wayn w końcu musiał znowu mnie obezwładnić i przycisnąć mocno do łóżka, żebym się nie wierciła. Krzyczałam na całe gardło, ale to ich nie powstrzymało. Wystarczyła sekunda, jedno ukłucie trwające nie dłużej niż mój oddech, a znów poczułam się błogo. Łzy spływały po moich policzkach, ale już zdążyłam się uspokoić, odprężyć. Wszelkie uczucia odpłynęły daleko, daleko, daleko … Zachichotałam.
Peter zniknął, znów zostaliśmy we dwójkę.
- I co, mała? Nie było aż tak źle, prawda? - odezwał się brunet, łapiąc mnie za rękę i uśmiechając się serdecznie, jakby właśnie mi pomógł przejść przez wizytę u dentysty. Coś co jest dla mnie dobre, a mimo wszystko się tego boję.
- Nieee, nie było. - odpowiedziałam sennie, próbując ścisnąć jego dłoń, ale brakowało mi siły. - Wayn?
- Tak?
- Do kogo strzelałeś? - nagle to pytanie wpadło mi do głowy i postanowiłam je zadać, zanim zamknęłabym oczy – Wtedy … no, wtedy …
- Do kogoś, kto próbował mi cię zabrać i jednocześnie skrzywdzić. - powiedział poważnie, a mimo to jego słowa mnie rozbawiły. - Ale już nie musisz się nim martwić, skarbie. Nie spuszczę cię więcej z oczu. Będziesz bezpieczna.
- Mój bohater! - pisnęłam, próbując klasnąć w dłonie, ale wycelowałam dobrze. Odwróciłam się na bok, posyłając ostatni uśmiech chłopakowi i zasnęłam.


Dzień drugi, trzeci i czwarty.

Budziłam się oblana potem, który nie był spowodowany żadnymi koszmarami sennymi. Ja nie śniłam, na pewno nie odkąd się tu znalazłam. Nie było konkretnego powodu, dla którego codziennie otwierałam oczy, czując jak wilgotne są moje ubrania. Po prostu tak było.
Wstawałam rano i czasem nawet jadłam śniadanie, brałam szybki prysznic i wracałam z powrotem do łóżka. Codziennie wpadał do mnie Wayn i spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Jeżeli nie mógł pojawić się on, przychodził ktoś inny z jego ekipy, ale nigdy nie byłam sama. Pilnowali mnie, tłumacząc, że to środki bezpieczeństwa, nie wiadomo, kiedy tamci po mnie wrócą. Nie zadawałam zbędnych pytań, nigdy. Dostawałam od nich leki przeciwbólowe i zasypiałam ponownie. Nie śniąc. I tak mijał mi każdy kolejny dzień.

Dzień piąty.

W końcu pozwolili mi wyjść z tego przygnębiającego pokoju. Zeskoczyłam z łóżka, kiedy Wayn poprosił mnie, żebym poszła za nim, na co od razu się zgodziłam. Z głośnym tupnięciem wylądowałam na ziemie i przystanęłam na chwilę, czekając aż ból da o sobie znak. W końcu wykonywanie tak gwałtownych ruchów nie było wskazane przy ranach szytych. Na szczęście nie nastąpiło nic, a mój brzuch jedynie zaburczał, przypominając mi, że od dwóch dni nie miałam nic w ustach. Kogo to jednak obchodziło.
Brunet, czekający przy drzwiach, spojrzał na mnie z pobłażaniem, kiedy wciąż stałam w miejscu, uśmiechając się jak wariatka.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał ze śmiechem.
- Wow. Te leki przeciwbólowe naprawdę mi pomagają! - odezwałam się wesoło, nie mogąc powstrzymać kącików ust przed wędrówką w górę.
Wayn pokręcił jedynie głową i kazał mi iść przodem, otwierając przede mną drzwi. Przekroczyłam próg i obejrzałam się za siebie, czekając na chłopaka, gdyż nie wiedziałam, w którą stronę mam się kierować.
- Tędy. - pokazał palcem na lewo i ruszył w tamtym kierunku, a ja poczłapałam za nim.
Panele przesuwały mi się pod nogami, kiedy stawiałam kroki przez korytarz, grzecznie podążając śladami Wayna. Skutecznie ignorował moje chichoty i piski, albo po prostu zdążył się już do tego przyzwyczaić, bo ostatnimi dniami tylko tak się zachowywałam.
Mimo wszystko czułam się z tym świetnie. Chłopcy zwiększyli mi podawaną dawkę, dzięki czemu ani nie bolała mnie już rana, ani też nie ogarniał mnie ten nostalgiczny i pełen smutku nastrój, z którym miałam do czynienia … kiedyś, tak mi się wydaje. Pogodziłam się z faktem, że nie pamiętam i nie przypomnę sobie nic, co jakiś czas temu wydawało się dla mnie ważne. Teraz to nie miało najmniejszego znaczenia.
Skoczyłam do przodu, unikając zsunięcia się razem z jedną uciekającą częścią podłogi i uderzyłam swoim ciałem o ciało Wayna.
- Ups. - mruknęłam cicho, przygryzając paznokieć. Zauważyłam, że się zatrzymał i spostrzegłam, że jesteśmy na miejscu, więc postanowiłam zapytać- To tutaj? To jest mój pokój?
- Nasz pokój, skarbie. - poprawił mnie, uchylając drzwi, a ja przekroczyłam próg, rozglądając się ciekawie.
Wnętrze nie było jakieś mega wyjątkowe, jak na mój gust. Zwykły pokój utrzymany w ciemnych kolorach, co świadczyło o tym, że mieszkał tu facet. Duże podwójne łóżko z rozwaloną pościelą i jedna większa szafa na ubrania. Poza tym wszędzie porozrzucane były jakieś papierki i części garderoby, ale nie przeszkadzało mi to. Już wcześniej bywałam w podobnym pokoju. Tam też był bałagan, a mimo wszystko, podobał mi się i kojarzył z czymś przyjemnym. Nie pytajcie mnie jednak o szczegóły, bo … Nie pamiętam.
Podbiegłam do łóżka i rzuciłam się na nie, chowając głowę w pościeli i wdychając jej zapach. Daleko było jej od świeżości, ale mężczyźni chyba tak mają, nie przejmują się takimi błahostkami jak zmienianie poszewek.
Poczułam, jak materac ugina się pod ciężarem Wayna, więc wysunęłam głowę spod kołdry, robiąc wielkie oczy. Brunet przyciągnął mnie do siebie, a ja automatycznie spięłam wszystkie mięśnie, nie czując się za dobrze. Jeszcze nie byłam na to gotowa.
Z każdym dniem moje hamulce puszczały. Każda dawka leku, pomagała mi oswoić się, a raczej nie myśleć o tym, co robię i z większością tak było. Jednak pewne uczucia, które mną władały, nie pozwalały mi poczuć się swobodnie, kiedy mój chłopak mnie dotykał.
Luke.
Zastanawiałam się dlaczego mam z tym tak wielki problem. Wiedziałam, że to denerwuje Wayna, ale nie mogłam nic na to poradzić. Starałam się, naprawdę, ale żadne myślenie, wmawianie sobie, że wymyślam i przesadzam, nie łagodziły sprawy. Moje ciało reagowało automatycznie, jakby nie takiego dotyku się spodziewając … Umysł oszukany był przez narkotyki, ale fizyczna część mnie wciąż pragnęła czegoś innego.
Luke.
Tylko czego?
- Przepraszam. - wyszeptałam, chowając twarz w dłoniach, kiedy chłopak głośno westchnął. - Nie wiem, dlaczego … Przepraszam.
Brunet puścił mnie i wstał z łóżka, kierując się do szafy, stojącej pod jednej ze ścian. Myślałam, że jest na mnie wściekły i zostawi mnie tu samą albo nawrzeszczy. On jednak otworzył garderobę, szukając czegoś w środku.
Wpatrywałam się w niego z uwagą, bojąc się odezwać, żeby nie wytrącić go z równowagi. Oddychałam płytko, czując mrowienie w opuszkach palców. Automatycznie moja dłoń powędrowała do zgięcia łokcia, gdzie widniały czerwone ślady po ukłuciach. Przejechałam palcem po powierzchni ręki, a Wayn jakby czytając w moich myślach, w końcu odwrócił się do mnie, trzymając w ręku strzykawkę.
- Może to pomoże ci trochę się rozluźnić. - powiedział z zadowoleniem, a ja ochoczo pokiwałam głową.

Dzień szósty.

Obudziłam się, czując się jak najgorszy śmieć. Miałam problemy, żeby wstać z łóżka czy w ogóle podnieść głowę. W mojej głowie widniała wielka pustka, a świat widziany oczami był szary i smutny. Nie tak jak wczoraj, kiedy ja i Wayn tak świetnie się bawiliśmy, łapiąc motyle.
Jęknęłam, kiedy w końcu ruszyłam tyłek i zwlekłam się z materaca. Musiałam się napić, w ustach miałam Saharę. Nie pamiętałam do końca co działo się wczoraj, ale problemy z pamięcią to już moja codzienność. Zaakceptowałam ją.
Zbiegłam na dół po schodach i intuicyjnie odnalazłam kuchnię. Moje oczy wyłapały szary zlew tuż pod oknem, którego kurek od razu przekręciłam. Zimna woda zaczęła wylewać się z kranu, a ja nachyliłam się, wystawiając usta na działanie zbawiennej cieczy. Nie kłopotałam się nawet, żeby znaleźć jakąś szklankę, nie miałam na to czasu.
Kiedy już ukoiłam swoje pragnienie, postanowiłam wrócić do pokoju i mimo wszystko przespać jeszcze parę godzin. Wytarłam rękawem bluzki usta, pozbywając się ostatnich oznak wilgoci z warg i ruszyłam w stronę wyjścia.
Zatrzymałam się, zanim zdążyłam opuścić pomieszczenie, bo do moich uszu dotarły czyjeś głosy. Dziś kontaktowałam na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że mam się zamknąć i spróbować podsłuchać o czym rozmawiają ludzie niedaleko mnie. Upewniłam się, że nie widać mnie za półścianką, dzielącą kuchnie oraz salon i kucnęłam, zakrywając usta. Bałam się, że nawet najmniejszy oddech mógł mnie zdradzić.
Dopiero co się obudziłam, nie zdążyłam dzisiaj nic wziąć, a mój umysł pracował na o wiele lepszych obrotach. Z jednej strony było to fajne uczucie, ale z drugiej męczył mnie ten … głód.
- Co? Znów chcesz zwiększyć jej dawkę? - zapytał pierwszy głos, którego nie potrafiłam rozszyfrować. - Wiesz, że to w końcu ją zabije. Ona i tak nic nie pamięta.
- Nie pamięta, tylko dlatego, że chodzi cały czas ućpana, odkąd się tu znalazła. - warknięcie Wayna przyprawiło mnie o dreszcze, ale wytężyłam słuch – Szprycujemy ją tym parę razy dziennie, ale ona i tak boi się do mnie zbliżyć. W końcu przypomni sobie wszystko, bo jej organizm przyzwyczai się do takich proporcji.
- Nie wiem, Wayn, to nie jest dobry pomysł. - mruknął niepewnie – Myślałem, że ci na niej zależy, w końcu po to były te wszystkie akcje…
- Bo mi zależy, Peter. - przerwał mu gwałtownie, a mi zrobiło się niedobrze. - Ale nie mogę znieść tego, że nie patrzy na mnie tak jak wcześniej. Wiem, że cały czas myśli o Luke'u, choć go nie pamięta. Widzę to w jej oczach i muszę jak najszybciej się tego pozbyć. Ona musi być moja.
- Nie przypominam sobie, przyjacielu, żebyś kiedykolwiek pytał dziewczyny o zdanie … - prychnął   ten drugi i usłyszałam, jak powoli odchodzi. - Jeżeli nie pozwala ci się do siebie zbliżać to zignoruj to i po prostu ją weź. Przecież to twoja dziewczyna.

Dzień siódmy.

Pustka. Nie pamiętam nic, co się działo.
Wiem, że ktoś grał w karty, popijając piwo. Śmialiśmy się do rozpuku.
Calum.
Ale nic więcej.


Dzień ósmy.

To był najgorszy z możliwych dni, jakie przyszło mi spędzić w tym domu. Był wieczór, a ja jak zwykle leżałam w łóżku, nie zdolna do tego, żeby się podnieść. Miałam okropny zjazd. Opuszczało mnie szczęście, jakim karmiłam się tutaj codziennie. I to na własne życzenie.
Kiedy obudziłam się rano Wayna jak zwykle nie było, co nie zdziwiło mnie w żaden sposób. Zostawił mi na stole trzy strzykawki, co znaczyło jedynie tyle, że nie będzie go dość długo i sam nie przypilnuje, żebym zażyła to wszystko. Najwyraźniej zaufał mi tak szybko, że sądził iż wezmę je sama, a nikt nie musi stać nade mną, żeby się upewnić czy na pewno je biorę. Miał rację, nie potrzebowałam specjalnego zaproszenia, żeby zaspokoić swoje potrzeby.
Zgarnęłam dwie strzykawki i poczłapałam z nimi do łazienki. Najpierw rozebrałam się do naga, a następnie stanęłam przed lustrem, obserwując dokładnie swoje naznaczone ciało. W wielu miejscach można było zobaczyć ślady po igle. Zastanawiałam się, gdzie tym razem wbić ostry przedmiot, w którą część ciała … Lustrowałam wzrokiem swoje odbicie, karmiąc chore pomysły w mojej przesiąkniętej trucizną głowie, do momentu aż nie spojrzałam na swój obojczyk.
Był siny. Nie tak, jak po uderzeniu, ale raczej jako ślad gorącego doznania. Malinka, tak to się nazywa. Przeszły mnie przyjemne dreszcze, kiedy opuszkiem przejechałam po tym miejscu.
Luke.
Przed moimi oczami stanęła znajoma i jednocześnie nieznana mi sylwetka. Wysoki chłopak, z blond włosami, zaczesanymi do góry. Uśmiechał się do mnie zadziornie, przygryzając wargę. Poczułam ciepło w okolicach podbrzusza i zapragnęłam go dotknąć. Był jednak daleko i znów, jak każde z innych wspomnień, blakł.
Zamrugałam kilka razy, kiedy uczucie szczęścia zniknęło razem z … Lukiem.
Coś we mnie drgnęło, pękło, roztrzaskało się na miliony kawałków. Nagle odnalazłam w sobie potrzebę, żeby sobie przypomnieć i coś mi mówiło, że tylko w jeden sposób mi się to uda.
Kucnęłam przed toaletą rozkręcając plastikową część przymocowaną do igły i wylałam białą, gęstą ciecz do klozetu, następnie szybko spuszczając wodę. Chwilę po tym pożałowałam, że to zrobiłam, jednak było za późno, żeby cokolwiek zrobić.
Nie było opcji, żebym poszła po więcej, bo musiałabym się wytłumaczyć przed chłopakami, co zrobiłam z tym towarem. Musiałam więc po prostu wytrzeźwieć. Wytrzymać to.



Po całym dniu przeleżanym głęboko pod kołdrą, w końcu usłyszałam otwierające się drzwi. Podejrzewałam, że to Wayn, ale nie miałam siły sprawdzić. Chciałam przekręcić się na drugi bok, ale do tego również nie starczyło mi mocy, po prostu udawałam, że śpię. Moja głowa pękała z bólu, a świat znów stał się szary, przyprawiając mnie o myśli depresyjne. To dziwne, jak wszystko się zmienia w ciągu paru chwil, jak łatwo jest zmienić punkt widzenia, postrzegania rzeczywistości. Wcześniej byłam pewna, że robię dobrze wyrzucając prochy do ubikacji, ale teraz plułam sobie w twarz. Żałowałam, że nie mogę ulżyć sobie teraz w cierpieniu i wziąć więcej magicznej posypki.
Wayn zdarł ze mnie pościel, odrzucając ją gdzieś na bok, a ja popatrzyłam na niego zdziwiona. Twarz chłopaka wyrażała determinację, złość.
- Hej … Coś się stało? - szepnęłam, choć tak naprawdę nic mnie nie obchodził. Nie miałam ochoty się nawet odzywać. Nie w tym stanie.
Brunet nie odezwał się ani słowem, przemówił do mnie czynem. Powoli wszedł na łóżko i podszedł jak najbliżej mnie. Położył ręce po obu stronach mojej głowy i zamknął nasze usta w zachłannym pocałunku. Byłam zszokowana jego zachowaniem, dlatego nie zareagowałam od razu. Pozwoliłam na to by całował mnie, nie zauważając, że ja sama nie wykazywałam się żadną inicjatywą. A może gówno go to obchodziło? Wayn szybko zdarł ze mnie bluzkę, czyli jedyną rzecz garderoby, jaką na sobie miałam i oderwał się od moich ust, patrząc na nagie ciało pod sobą.
Czułam się zażenowana i upokorzona, wystawiając się na jego widok. Jednocześnie bałam się cholernie, widząc jak złość przepełnia jego rysy.
Znów zbliżył twarz do mojej, składając pocałunki na policzkach, brodzie, następnie schodząc na szyję i coraz niżej.
Normalnie coś takiego sprawiałoby mi przyjemność, ale w tym momencie czułam jedynie obrzydzenie. Odepchnęłam go od siebie, mając nadzieje, że mnie za to nie zabije.
- Wayn, przestań. - poprosiłam, zakrywając ciało kołdrą, kiedy on stał przede mną głośno oddychając.
- Co jest z tobą kurwa nie tak?! - wykrzyczał, a w moich oczach zebrały się łzy.
Powoli do mojej głowy dostawały się urywki wspomnień związanych z jego osobą, a ciało coraz bardziej paraliżował strach. Spuściłam wzrok, żeby nie musieć na niego patrzeć i skuliłam się w miejscu, robiąc jak najbardziej niewinną minę.
- Przepraszam. - chlipnęłam przez łzy. - Przepraszam …
- Ja pierdole, dziewczyno, przestań mnie przepraszać! - jego krzyk zamienił się w zrezygnowany jęk – Mam tego kurwa dosyć. Nie potrafisz docenić tego, co dla ciebie robię, Heather … Nie pozostawiasz mi wyboru.
Chwycił mnie mocno za nadgarstek, ciągnąc do drzwi.



Dzień dziewiąty.

Już nie wiem, co było prawdą, a co nie. Moje wspomnienia blakły, żeby potem znów się pojawić, ale czy miałam w nie wierzyć? Ostatnio wydawało mi się, że widziałam skrzydlatego delfina, więc może nic, co wyszło z mojej głowy, nie było realne. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Było mi dobrze tak, jak jest teraz. Żyłam bez problemów, bez świadomości i przede wszystkim bez strachu. Przyzwyczaiłam się do otoczenia i zaakceptowałam je w pełni. Zapomniałam o przeszłości i nie próbowałam się nawet nad nią zastanawiać. Musiała być niezwykle przykra, skoro wymazałam ją z pamięci, jeszcze zanim zaczęłam ćpać. Teraz nie czułam nic.
Przesunęłam się w bok, opierając o zimną ścianę i przymknęłam powieki. Jak długo znajdowałam się w tym pomieszczeniu?
Człowiek Wayna, imieniem Travis, przyprowadził mnie tu i przykuł kajdankami do metalowych drutów w ścianie. To chyba był jakiś rodzaj kary, kto wie…
Oprócz mnie była tu jeszcze Blake, Blakey … moja siostrzyczka, nie widziałam jej tak dawno. Co ona tu robiła? Pewnie tak samo jak ja, nie miała pojęcia. Ona też dostawała codziennie zastrzyki, choć może nie w takiej ilości jak ja. Była ode mnie drobniejsza, chudsza. Taka dawka mogłaby być niebezpieczna.
Głowa opadła mi bezwładnie na lewe ramię, ale dzięki temu mogłam obserwować blondynkę, przykutą parę metrów dalej.
Leżała plecami na zimnej, betonowej powierzchni tej zatęchłej piwnicy. Patrzyła ślepo w sufit, widząc tam pewnie rzeczy, które wytwarzała jej zatruta świadomość. Przynajmniej była ubrana, w przeciwieństwie do mnie. Tak jak wyciągnięto mnie wtedy z pokoju, tak i zostawiono. Nie przejmowali się, że było mi chłodno, wręcz zamarzałam.
Blake nie odezwała się do mnie ani słowem, odkąd się tu znalazłam. Nie dziwie jej się, ja też nie chciałam z nią rozmawiać. To chyba było normalne podczas tak mocnej fazy.
Zamrugałam ostatni raz, zanim znów odpłynęłam.



Luke

Bolało mnie. Cholernie mnie bolało już od paru kurewsko długich dni, które spędziliśmy na poszukiwaniach naszych przyjaciół. Powoli dostawałem do głowy, bojąc się, że mogło im się stać coś poważnego. Obwiniałem się za swoją głupotę i pomysł z zakładaniem się z Carterem, za branie udziału w wyścigu razem z Heather.
Heather. Tylko ona wypełniała ostatnio moje myśli, kiedy usilnie walczyłem o chwilę spokoju. Nigdy mi jej nie dała. Wracała z tym swoim dziecięcym wyrazem twarzy i wielkimi oczami, tylko po to, żeby przypomnieć mi jak bardzo to wszystko zjebałem.
Nie mogłem o tym teraz myśleć. Musiałem być skupiony, gotowy do walki.
Docisnąłem pedał gazu, nie mogąc opanować emocji. Właśnie jechaliśmy z Michaelem i Ashtonem do kryjówki Wayna i miałem nadzieję, że tym razem trafimy na tą właściwą.
Od ponad tygodnia szukaliśmy miejsca pobytu jego gangu. Byliśmy pewni, że znamy jego położenie, ale okazało się że nas przechytrzył i trafiliśmy do dawno opuszczonej przez nich kryjówki. Cwany kutas, musiał często je zmieniać.
Ashton pracował dniami i nocami, żeby przez satelitę odszukać jakichkolwiek śladów, przejrzeliśmy wszystkie gazety i wypytaliśmy każdą osobę, która mogłaby wiedzieć cokolwiek. Bezskutecznie. Niewiele brakowało, a poszedł bym do Nicholasa błagając go o pomoc w poszukiwaniach lub sam wystawił się na śmierć, byleby odzyskać resztę. Każdy z nas dostawał szału, byliśmy na granicy rozsądku, a w swoich działaniach odnajdywaliśmy nutkę szaleństwa, które powoli nas ogarniało.
Była chwila, że chcieliśmy porzucić nadzieję na odnalezienie ich kryjówki. Nie znaczyło to, że zamierzaliśmy się poddać. Tego nie robiliśmy nigdy. Nie, kiedy chodziło o ukochane osoby, o naszą rodzinę. Po prostu było wiele czynników, które obniżały naszą skuteczność w działaniu i było nim brak wiary w powodzenie misji.
Do dzisiaj.
Ten dzień był szansą dla nas wszystkich. Mogliśmy w końcu udać się we właściwe miejsce i dokonać sądu. Odebrać to, co należało do nas.
Niespodziewanie pod drzwiami naszego domu pojawił się Hood. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom, ale to była prawda. Calum wyglądał gorzej niż można by przypuszczać, cały pobity, zakrwawiony, ledwo przytomny. Podejrzewaliśmy, że całą drogę przebył na kolanach, bo aż wystawały mu z nich kości. Mogły to być też jakieś tortury, ale o tym woleliśmy nie myśleć. Po wniesieniu Caluma do salonu, udało nam się wydusić z niego co tak właściwie tu robił, jak udało mu się uciec.
Wayn wysłał bruneta z wiadomością dla mnie. Kazał nie wtrącać się w jego sprawy i zmyć się jak najszybciej z Sydney. Wtedy zostawiłby mnie w spokoju i pozwolił żyć. Mnie i całej reszcie. Mieliśmy tylko zastosować się do tego jednego rozkazu. Chyba nie muszę wam mówić, jaka była nasza odpowiedź.
Gdybym go teraz zobaczył, wyśmiałbym go patrząc prosto w twarz, udowadniając, jak mało obchodzą mnie jego rozkazy, jak niewiele dla mnie znaczy. Był zwykłym robakiem i żałowałem, że wcześniej tak długo się z nim bawiłem. Myślałem, że uda mi się skrzywdzić go bardziej, jeżeli pozwolę patrzeć mu na wszystko, co działo się między mną a jego już byłą dziewczyną. Jeżeli będzie żył i obserwował każdy mój ruch, każdą wygraną.
Nie doceniłem go, nie sądziłem, że byłby zdolny do sprawienia bólu Heather. Jeżeli czuł do tej dziewczyny, choć w połowie to, co ja, nie mógłby jej tknąć. Tak myślałem do wyścigu. Pewnym było dla mnie, że cokolwiek by się nie stało, ona będzie bezpieczna, a ja jakoś wyliżę się w nagłym i niespodziewanym wypadku.
Przez moją głupotę teraz była w niebezpieczeństwie i musiała znosić tych jebanych niedorozwojów. Ale bynajmniej żyła. Na pewno żyła. Musiała żyć.
Kierowani instrukcjami Caluma, wjechaliśmy do lasu, więc wyłączyłem światła, żeby nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Nie było za wygodnie poruszać się w taki sposób, ale zdecydowanie tak było bezpieczniej. Dzięki temu, że z początku nas nie zauważą, mielibyśmy przewagę.
Zaparkowałem w pobliskich drzewach, upewniając się, że gdyby ktokolwiek wyjrzał przez okna dwupiętrowego domku lub nawet wyszedł na zewnątrz, nie zauważyłby stojącego tu samochodu.
Cała nasza trójka opuściła ciepłe wnętrze i powoli udaliśmy się w stronę oświetlonego domostwa. Wyglądał tak zwyczajnie i rodzinnie, że zwątpiłem iż to faktycznie jest ich baza.
- Co teraz? - zapytał Ashton, nerwowo ściskając broń – Nie możemy wejść frontowymi drzwiami, przecież ich może być tam pełno. Nie damy sobie rady z taką ilością ludzi.
- Taa. Chyba nie do końca przemyśleliśmy to wszystko. - mruknął Michael, ale zdawał się tym nie przejmować. - No, ale chuj. Nie wiem jak wy, ale ja tam wchodzę.
Położyłem rękę na ramieniu przyjaciela, powstrzymując go przed dalszymi krokami. Clifford w tym momencie był zdesperowany i doskonale go rozumiałem, ale nie mogliśmy położyć całej akcji i pozwolić pójść wysiłkowi na marne. Też chciałem w końcu wyciągnąć je stamtąd, ale nie pozwolę nikomu na pochopne działania. Może i wziąłem do siebie słowa Nicholasa o ty, że jesteśmy głupimi dzieciakami, bo może i miał racje. Albo po prostu w końcu zależało mi na czymś tak bardzo, że nie dałem szansy na wkradnięcie się żadnemu błędowi. Nie spieprzę tego, nie tym razem.
- Poczekaj. - szepnąłem, kiedy wściekły wzrok czerwonowłosego mnie obciął – Najpierw powinniśmy poszukać bocznego wejścia czy coś w tym stylu. Jeżeli takiego nie będzie, wepchamy się z frontu.
Chłopacy popatrzyli na mnie i pokiwali głowami, zgadzając się na mój pomysł. Powoli okrążyliśmy cały dom, poruszając się w zupełnej ciszy. Miałem wrażenie, że ktoś nas obserwuje, ale mogłem po prostu panikować i wymyślać niestworzone rzeczy. Po krótkiej rundce udało nam się znaleźć wejście do piwnicy od strony ogrodu. Mieliśmy wielkie szczęście.
- Idealnie. - mruknąłem, szarpiąc za klamki, ale drzwi nie puściły. Musiały być zamknięte od środka.
- No to ładnie, jak my to otworzymy? - zapytał Ashton – Przecież nie poprosimy, żeby nas wpuścili.
Zaraz po słowach Irwina, Michael pojawił się przy wejściu i mocnym kopniakiem wyłamał drzwi. Zrobił przy tym tyle hałasu, że z początku miałem ochotę go zabić, ale odsunąłem tą myśl, bo nie było na to czasu.
Wbiegłem do środka jako pierwszy, nawet nie czekając na resztę. Zegar tykał. W każdej chwili ktoś zaalarmowany naszym głośnym zachowaniem, mógł się tu pojawić. Nie mieliśmy czasu do stracenia.
Wyciągnąłem latarkę rozjaśniając panującą ciemność i zobaczyłem cel naszej podróży. Obie Davis.
Zawołałem chłopaków i chwilę później pojawili się przy mnie. Każdy z nas stał teraz z małą świecącą lampką w dłoni i przyglądał się dokładnie widokowi.
To, co zobaczyliśmy ścisnęło nasze serca z bólu. Obie dziewczyny wyglądały gorzej niż w najgorszych snach, jakie miewałem często, odkąd zniknęły. Widziałem jak Michael podbiega do Blake i klepie ją po policzku, próbując ocucić i zmusić do wybudzenia.
- W razie czego nas osłaniaj. - rzuciłem Ashtonowi, który tylko pokiwał głową.
Nie czekałem aż powie coś więcej, od razu ruszyłem w stronę ciała brunetki.
Nachyliłem się nad jej nagim i wychudzonym ciałem. Wiele razy w moich myślach pojawiała się bez ubrań, marzyłem o tym, żeby ją taką zobaczyć. A w tym momencie chciało mi się płakać. Zakryłem drobne ciało swoją kurtką, nie chcąc, żeby ktokolwiek więcej oglądał ją w takim stanie.
Spojrzałem na jej włosy sklejone od potu, który generalnie pokrywał każdy jej skrawek. Wyglądała przerażająco z szarą cerą i wielkimi worami pod przymrużonymi oczami. Nie spała, ale też nie była świadoma.
Zazgrzytałem mocno zębami widząc ślady ukłuć na jej bezbronnym i kruchym ciele. Przejechałem palcami, upewniając się, że to co widzę jest prawdą. W jednej sekundzie przepełniła mnie taka złość, że myślałem, iż zaraz eksploduje. Czułem gorąc pulsujący w moich żyłach, promieniujący na każdą partię ciała. Podniosłem się z miejsca i odnalazłem włącznik światła gdzieś na ścianie.
- Luke, co ty wyprawiasz …? - zapytał niepewnie Irwin, podchodząc parę kroków do mnie z wyciągniętą ręką, jakby chciał mnie zatrzymać.
- Zabije ich, kurwa, rozjebie … - syczałem przez zaciśnięte zęby, szukając wzrokiem drzwi prowadzących do środka. - Zabije, rozumiesz?! - wrzasnąłem głośno, już w ogóle nie przejmując się, że mogą nas usłyszeć.
- Luke, uspokój się. Pamiętaj po co tu przyjechaliśmy. - próbował uspokoić mnie Ashton. - Trzeba je stąd uwolnić jak najszybciej, inaczej źle się to skończy.
Odwróciłem się w jego stronę, błędnym wzrokiem przesuwając po jego twarzy. Nad jego ramieniem spostrzegłem Michaela, tulącego ciało Blake. Chłopak już poradził sobie z kajdankami i właśnie wynosił ją na zewnątrz, do samochodu.
Prychnąłem z pogardą na znak, że nic nie robię sobie ze słów Ashtona i ruszyłem do drzwi.
Chwyciłem za klamkę i niewiele brakowało, żebym ją nacisnął.
Usłyszałem krótki jęk, dziewczęce stęknięcie dochodzące zza moich pleców i wtedy musiałem się zatrzymać. Dopiero to przywróciło mi trzeźwość i skarciłem się w myślach za swoje głupie zachowanie. Uwolnienie jej było ważniejsze od jakiejś tam zemsty.
Powróciłem na poprzednie miejsce i padłem przed brunetką nią na kolana, patrząc jak się wybudza. Krwawą jatkę, odłożyłem na trochę późniejszy termin.
Jej powieki powoli uniosły się ku górze, odsłaniając przekrwione gałki. Oczy z wolna sunęły, lustrując widok przed nią. Wydawała się być zaskoczona, ale też jakby podekscytowana.
Złapałem jej twarz w obie ręce, nie mogąc powstrzymać się przed tym drobnym gestem i zacząłem uspokajająco pocierać jej zmarznięte i lekko zapadnięte policzki. Jeszcze nigdy nie miałem tak ogromnej potrzeby pocałowania jej zwykle różowych, a teraz bladych ust. Przelałbym w ten gest całą moją tęsknotę i zmartwienie. Powstrzymałem się jednak, nie chcąc narażać ją na niepotrzebny stres.
Spojrzałem gładko ponownie w jej smutne i zmęczone oczy. Tak bardzo się cieszyłem, że ją widzę.
- Czy to jest sen? - zapytała słabo, wciąż nie wierząc w to, że tu jestem.
Dziewczyna jeszcze bardziej wtuliła się w moje dłonie, szukając w nich ciepła i przymknęła z powrotem oczy. Musiała być naprawdę wykończona.
- Nie, kochanie. - zapewniłem ją, z szerokim uśmiechem na twarzy mimo tych paskudnych okoliczności – Zabieram cię do domu.

*
z dedykacją dla dziki_badyl :*
Ha! Niespodzianka! Oto po niecałych dwóch dniach pojawia się nowy rozdział. Cieszycie się?
Oto trzy powody, dla których dodaję go tak szybko:
1. Jest to rozdział 23, czyli mój największy rekord opowiadaniowy. Jeszcze z żadnym nie udało się się dojść do tak wielkiej liczby, a więc cieszmy się!
2. Mam dzisiaj urodziny, dlatego postanowiłam zrobić WAM prezent. (Ok, tak naprawdę mam nadzieję, że znów będę miała okazję poczytać wasze komentarze, bo nic nie poprawia mi tak humoru jak właśnie one.)
3. Bo jesteście najwspanialsze na świecie i was kocham. Jak czytałam komentarze to aż chciało mi się płakać. Dziękujedziękujedziękuje.

Nie przyczepiam się dzisiaj do tego jak napisałam rozdział, bo znów mnie zjecie :D
PS. Dostałam pytanie odnośnie drugiej części opowiadania i muszę przyznać, że sporo się nad tym zastanawiałam już od jakiegoś czasu. Co o tym myślicie? Dalibyście radę tyle czasu czytać RP?

Pamiętajcie o #RiskyPlayerFF

19 komentarzy:

  1. Cześć ! Znalazłam to opowiadanie niedawno, dlatego nigdy nic nie pisałam, ale muszę przyznać, że masz talent dziewczyno. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału ! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin !

    OdpowiedzUsuń
  2. Boze dziewczyno kocham cie! Dziekuje! Przy ostatnim rozdziale ryczalam z rozpaczy tu na koncowce ze szczęścia! /Anka

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do rozdziału. ...:') wzruszylam się pod koniec. Huke soo cute...Dziękuję, że zastanawiasz się nad kontynuuacja i od razu mówię że choćby to ff miało 100000000000 rozdziałów to i tak przeczytalabym z wielkim entuzjazmem każda literkę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ah i zapomniałam dodać że wspomniałam paru osobom na tt o twoim blogu ; * nie gniewasz się, nie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No co ty! Dla mnie to mega komplement! ♥♥♥

      Usuń
  5. Luke wkoncu! Znalazles ja ufff teraz tylko zaopiekuj sie ja! Ja tam bym mu jaja wyrwala za to! Kutas! Zabij go! Torturuj! NIECH CIERPI SUKINSYN!
    Wszystkiego Najj ❤❤❤ ile to juz? Kocham te ff boze rycze kocham Huke ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Luke wkoncu! Znalazles ja ufff teraz tylko zaopiekuj sie ja! Ja tam bym mu jaja wyrwala za to! Kutas! Zabij go! Torturuj! NIECH CIERPI SUKINSYN!
    Wszystkiego Najj ❤❤❤ ile to juz? Kocham te ff boze rycze kocham Huke ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  7. O matko boskie!!! Mega mega maga słodkie *.* koooocham twoje ff! Życzę weny ♡

    OdpowiedzUsuń
  8. z każdym rozdziałem nienawidzę Wayna coraz bardziej...
    boże już na samym początku jak było, że Heather czegoś potrzebuje to wiedziałam, że ją naćpali (no i jeszcze tym bardziej, że wcześniej nic nie pamiętałam) i po prostu w tym momencie: NIE, GŁUPIE CHUJE ;((((((((( *płacze*
    "Cześć, Heather. - przywitał się czule" zerzygam Ci się na twarz, Wayn, nie żartuję...
    "Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził" EHE, A KTO JĄ TRUJE NARKOTYKAMI?
    "Czarna Toyota podjeżdżająca na start. Blondwłosy chłopak opuszczający wnętrze samochodu. Jego cudowny, bezczelny uśmiech." MOJE FEELSY W TYM MOMENCIE, JEZU. nie wiem czemu, ale aaaach isudhfiuhsd <3
    nienawidzę Wayna
    nienawidzę Wayna
    nienawidzę Wayna
    "Mój bohater!" Heather pls, nie, zaraz zwymiotuję
    "Już wcześniej bywałam w podobnym pokoju. Tam też był bałagan, a mimo wszystko, podobał mi się i kojarzył z czymś przyjemnym." chlip chlip :(
    rozmowa Petera z Waynem -> przez chwilę miałam 'ej ten Peter nie jest taki zły' PO CZYM POWIEDZIAŁ TO OSTATNIE ZDANIE I O MÓJ BOŻE JAKI Z CIEBIE SKURWIEL WYPIERDALAJ I ZAMIEŃ SIĘ Z POWROTEM W SZCZURA
    fuj Wayn, fuj, odejdź
    "Chwycił mnie mocno za nadgarstek, ciągnąc do drzwi. " powiedz, że to nie to, o czym myślę...
    Blake, maj bejbi :(
    biedny Caaaaally! *szykuję broń* który to go pobił?
    awww Luke, ale Twoje odczucia do Heather się zmieniły od początku <3
    "No, ale chuj. Nie wiem jak wy, ale ja tam wchodzę." Michael bad ass bitch, kocham go
    nie wiem, czemu rozśmieszyło mnie, że Ashton "Przecież nie poprosimy, żeby nas wpuścili." na co Michael rozjebał drzwi, ta różnica między nimi XD
    "Zabije ich, kurwa, rozjebie … - syczałem przez zaciśnięte zęby, szukając wzrokiem drzwi prowadzących do środka. - Zabije, rozumiesz?!" błagam, zrób to, w pełni Cię dopinguję, tylko poczekaj na lepszy moment
    boooże taki uczuciowy, słodki Luke <3
    końcówka <333333

    ok, boję się jak to wpłynie teraz na zdrowie i psychikę Heather i Blake, że aż przez 10 dni były tym faszerowane :(

    1. łuhu, gratuluję!
    2. wszystkiego najlepszegoooooo ;*
    3. przesyłam całuski

    ps. tak, tak, tak, zdecydowanie tak

    OdpowiedzUsuń
  9. zapierdole Wayn'a przysięgam!!!!! podczas czytania tego zabiłam go chyba z milion razy tak bardzo go nienawidzę ughhh
    Heather moje baby tak bardzo chcę ją teraz przytulić że o jeżu
    ej ale ja nie mogę jakie biedactwo no:( odpierdolcie się od niej głupie chuje :( i nie faszerujcie jej tym gównem ja pierdole
    tak!!! mądra Heather, dobrze że to wylałaś!!! grzeczna dziewczynka!!!
    ok Wayn masz tak słabe sposoby na odzyskanie jej że mam ochotę odciąć ci chuja i jak nie ja to zrobi to Luke także nie musisz się martwić że cię to ominie :))))))
    ok, próbowałam wytrzymać i się nie rozpłakać ale ja cię błagam no
    "kiedy uczucie szczęścia zniknęło razem z … Lukiem. " co to ma być? czy ty chcesz mnie zabić???
    "Co jest z tobą kurwa nie tak?!" też nie wiem co jest z tobą nie tak Wayn :) serio wytłumacz mi to błagam
    o jeny Blakey :'''(((((((
    Lukey baby nie rób mi tego, nie poddawaj się, nie możesz :'''(((((
    Calum tak, wiedziałam że dasz sobie radę!!!!!!!! jesteś najlepszym bejbikiem ever wiesz???
    "No, ale chuj. Nie wiem jak wy, ale ja tam wchodzę." MICHAEL MÓJ MITRZU
    kocham cię w takich momentach niewyobrażalnie mocno
    serio Michael, w takich momentach jesteś naprawdę użyteczny, bez ciebie by pewnie nie wpadli na to żeby wywarzyć te cholerne drzwi ughhhh
    TERAZ TO JA JUŻ NAPRAWDĘ UMARŁAM O MAJ GASZZZZ
    TA KOŃCÓWKA JEST CUDOWNA
    JA CHCĘ PONIEDZIAŁEK O JAK NIEWYROBRAŻALNIE MOCNO CHCE PONIEDZIAŁEK

    btw
    STO LAT! STO LAT! NIECH ŻYJE ŻYJE NAM! STO LAT STO LAT NIECH PISZE PISZE NAM! ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
    Wszystkiego najlepszego!!!!!! Spełnienia najskrytszych marzeń!!!!!!!! Spotkania sosików!!!!!!! Luke'a za męża!!!!!!! itd!!!!!!!!!! nie wiem o czym jeszcze marzysz ale chcę żeby się spełniło ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️

    DOSTAŁAM DEDYKACJE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! SŁYSZYSZ MÓJ PŁACZ ZE SZCZĘŚCIA??????????? I TO JESZCZE TAKI WAŻNY I CUDOWNY ROZDZIAŁ OMG
    YOU MADE MY WHOLE LIFE, OK
    KOCHAM CIE JENYYYYYYYYYY
    ❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
    powinnam już skończyć, ale jeszcze.......... 2 CZĘŚĆ!!!!!!!!!!!!! TAKTAKTAKTAKTAKTAKTAKTAKTAKTAK !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cholera tak długiego komentarza to ja chyba jeszcze w życiu nie napisałam XD

      Usuń
    2. Jsbsvsuatac, a ja jaram się nim jak głupia XD Dziękuję :*♥

      Usuń
  10. O MÓJ BOŻE. *-*
    Jednak jak dla mnie za lłatwo im poszło :// Ale w sumie dobrze ^^
    Przepraszam, że dopiero teraz dodaje komentarz, ale się przyzwyczaiłam, że jest odstęp 3-4 dni. Przepraszam ! :<
    He he. Naćpana Heather XD.
    Zaraz ją tu Luke przetrzepie i będzie wszystko pamiętać xd.
    RODZAJ JEST MEEGA DŁUGI. Kocham to :3
    Nie mam o czym pisać, bo znasz moją opinię, a mi się nie chce pisać XDDD
    Wszystkiego najlepszego !! :D
    Dawaj mnie tu drugą część. Ja chcę duuuużo dzieci Luka o Heather. Niech one się wylewają oknami ! I ślub. Taki drogi. Ale to później :3
    Jak Luke i Heather będą się tyryryry to ja poproszę dedykację, bo jestem zazdrosna o tą wyżej :<<

    XDDD Szczęścia ! ;** ♡♡

    OdpowiedzUsuń
  11. Niesamowity . Przeczytałam wszystkie rozdziały za jednym razem i jestem zachwycona ;) a i wszystkiego najlepszego <3

    OdpowiedzUsuń
  12. Jak dobrze, że Luke ją odnalazł.
    Rozdział świetny.
    Gdy czytam każdy rozdział mam wrażenie jakbym czytała książkę. Masz talent do tego.
    Myślałaś o tym aby zrobić z tego książkę?
    Byłaby to świetna sprawa.
    Co do drugiej części jestem jak najbardziej za. :)

    OdpowiedzUsuń
  13. To twój blog jest dla mnie narkotykiem. Dodaj kolejny rozdział, błagam Cię. Jestem na głodzie.
    kocham Cię i twoje cudowne opowiadanie. Nie mogłam się oderwać czytając to. Proszę o więcej i błagam o 2 część

    OdpowiedzUsuń
  14. O.Mój.Boże. Cudowne *-* Czytając ten rozdział muszę przyznać, że miałam lekkie łzy w oczach pod koniec :) jejku kocham to jak piszesz, dlatego proszę proszę proszeee... o 2 część. Mam nadzieję, że rozdział pojawi się niedługo :* Życzę weny i czekam na next x @1Dkc5SOS

    OdpowiedzUsuń
  15. O jeju piękny, nienawidzę Wayna!
    Tak wspaniale piszesz 😍
    Kocham 💖

    OdpowiedzUsuń