poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział dwudziesty drugi.

Zacisnęłam powieki, kiedy usłyszałam przeraźliwy pisk opon ruszających zawodników. W jednej sekundzie siła rozpędu szarpnęła nasze ciała mocno do przodu, przez co byliśmy maksymalnie pochyleni nad maszyną, walcząc z tnącym nasze twarze wiatrem. Starałam się nie myśleć, w jakiej sytuacji obecnie się znajduję i udawać, że wcale nie biorę udziału w czymś tak niebezpiecznym. Strach narastał z każdą sekundą, a adrenalina pulsowała w moich żyłach.
Chwyciłam mocniej materiał koszulki chłopaka w obawie, że podmuch mógłby zrzucić mnie z motoru, mimo iż byłam przypięta pasem. Usłyszałam krótki śmiech Luke'a, ale nie wiedziałam co go tak bardzo rozbawiło. Może miał niezły ubaw z mojego zachowania, bo on sam wyglądał na odprężonego, ale też skupionego na drodze. Nie wydawał się ani trochę przejmować tym, że wskazówka prędkości przekraczała dwieście dwadzieścia, a wszystko dookoła zamieniło się w jedną zbitkę kolorów.
Chciałam otworzyć oczy, ale bałam się, że na widok przesuwających się z zawrotną szybkością obrazów zacznę piszczeć i zrobię z siebie kompletną idiotkę. Utrzymanie nad sobą kontroli w tym momencie, było o wiele cięższe niż w normalnych sytuacjach, kiedy z łatwością mi to wychodziło.
Robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby nie zacząć panikować, jednak ryk tłumu mi to zdecydowanie utrudniał.
Wtuliłam się mocniej w ciało blondyna, wiedząc, że tylko to może mnie w tym momencie uspokoić. Musiałam poczuć obecność drugiej osoby, żeby odnaleźć bezpieczeństwo.
Poczułam jak wchodzimy w zakręt, bo cały ciężar naszych ciał przeniósł się na lewą stronę, przez co oboje prawie dotykaliśmy ziemi. Już samo uczucie było koszmarne, ale mimo wszystko otworzyłam w końcu oczy, żeby móc zarejestrować co się dzieje wokół.
Dookoła nas znajdowali się ludzie, ciasno ustawieni jeden przy drugim. Każdy pchał się do przodu, żeby móc obejrzeć jak najwięcej, a z ich ust co chwila wylatywały dopingujące krzyki. To było całkiem zabawne. Nigdy nie pomyślałabym, że znajdę się po drugiej stronie i z widowni przejdę do centrum wydarzenia. Teraz już chyba żaden wyścig nie będzie tak przyjemny, jak do tej pory, bo wiem, jaki stres się z tym wiąże.
Odnalazłam w zasięgu wzroku linię mety i ku swojej uldze mogłam stwierdzić, że byliśmy już całkiem niedaleko. Znaczyło to, że mój koszmar za chwilę się skończy i wygramy ten cholerny wyścig.
Odważyłam się nawet spojrzeć za siebie. Niewiele czasu zajęło mi odszukanie drugiego zawodnika. W końcu był to wyścig dwuosobowy, co z pewnością będę musiała później wyjaśnić z Lukiem.
Wayn praktycznie deptał nam po piętach. Gdybym wyciągnęła za siebie rękę, mogłabym bez problemu go dotknąć, tak blisko był. W każdej chwili mógłby w nas wjechać, gdyby tylko docisnął gaz. Jednak Wayn ani razu nie wykorzystał okazji, żeby nas wyprzedzić, mimo iż Luke prowokował go do tego parę razy, wręcz dawał mu okazję.
Zbliżaliśmy się do mety w zawrotnym tempie i byłam pewna, że zaraz ją przekroczymy. Luke znacznie przyspieszył, postanawiając więcej nie bawić się z Waynem i po prostu wygrać ten wyścig.
Serce poskoczyło mi do gardła, kiedy ponownie odwróciłam się, żeby spojrzeć na naszego rywala. Na jego twarzy wykwitł zadowolony z siebie uśmiech, mimo tego że właśnie przegrywał. To było zupełnie niepodobne do tego chłopaka. W normalnej sytuacji byłby wściekły i próbował nas wyprzedzić. Zamiast tego on trzymał się kawałek za nami i w ogóle nie przejmował się tym faktem.
- Luke … - zaczęłam głośno, szarpiąc za koszulkę chłopaka i próbując zwrócić na siebie jego uwagę. Nie wiem czy też zauważył dziwne zachowanie bruneta, ale wydawał się być zbyt skupiony na drodze przed sobą. Miałam wrażenie, że muszę mu powiedzieć o swoich przypuszczeniach. Jak najszybciej, już teraz…
Blondyn spojrzał na mnie i uśmiechnął się pocieszająco, zapewne myśląc, że strach zaczął mnie przerastać. Oczywiście tak było, ale w tym momencie nie chodziło o moje lęki związane z wyścigiem, a o coś zupełnie innego. Miałam przeczucie, że coś jest nie tak. Wayn coś kombinował i byłam tego stuprocentowo pewna. Nie wiedziałam tylko jak mam wytłumaczyć blondynowi swoje przypuszczenia.
Luke mruknął do mnie coś w odpowiedzi, ale nie usłyszałam ani słowa, ponieważ w uszach huczało mi od wiatru, który skutecznie zagłuszał wszystkie inne dźwięki. Westchnęłam głośno i powtórzyłam swoją czynność jeszcze raz. W środku czułam, że nie mogę tego tak łatwo odpuścić.
Blondyn spojrzał na mnie jeszcze raz, ale tym razem to ja go zignorowałam. Zobaczyłam, jak z tłumu wychodzą nieznani mi mężczyźni. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ustawili się w równych odległościach, a każdy z nich w ręku trzymał broń. Nie minęła chwila, a wycelowali ją prosto na nas.
Oblał mnie zimny pot i mocno wbiłam paznokcie w boki chłopaka. Poczułam jak Luke się spina,a  w jego jeździe można było wyczuć wahanie. Na reszcie zauważył, o co chodziło mi od początku, jednak nie koniecznie byłam z tego zadowolona, bo zdecydowanie wolałam się mylić. Obejrzałam się dookoła, widząc tych wszystkich ludzi byłam naprawdę bliska odpłynięcia, jednak adrenalina ostatkami sił trzymała mnie przy świadomości.
Usłyszałam strzały i aż podskoczyłam w miejscu. Blondyn syknął, czując jak praktycznie zdrapuje mu skórę z boków, coraz bardziej wbijając swoje paznokcie.
Następny strzał i kolejny, aż w końcu kula drasnęła ramię Luke'a. Pisnęłam widząc, jak jego biała koszulka robi się czerwona od krwi, w miejscu w którym został postrzelony.
W tym samym momencie na linii mety pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy z jednej strony na drugą przerzucili metalowy pas z powbijanymi kolcami. Luke zareagował za późno, przez to, że wcześniej skupiał swoją uwagę na mnie, zamiast na drodze. Mimo że próbował wyhamować, to i tak wjechał w ustawioną przy starcie kolczatkę.
Byłam kompletnie w szoku, bo wciąż nie mogłam przyjąć do wiadomości, że wpakowałam się w coś takiego. Przed oczami miałam już ciemno, a jedyne o czym myślałam to to, gdzie jest teraz moja siostra.
Nie mogłam jednak zastanawiać się nad tym dłużej, bo wystające kolce podziurawiły przednią oponę, która dodatkowo zaczepiła się o jeden z wystających bolców.
Tym sposobem ja i Luke wylecieliśmy do przodu przez kierownicę i z hukiem uderzyliśmy o asfalt. Upadek był tym bardziej bolesny, że nasze ciała przypięte były paskiem, a blondyn wylądował na mnie, przygniatając mnie plecami do ziemi. Wtedy już nie było nic. Straciłam przytomność.



Luke

Poczułem ból w okolicach krzyża i starałem się nie skrzywić, kiedy zaczął promieniować na całą długość pleców. Nie wiem jak to się stało, że mimo wszystko udało mi się utrzymać w miarę świadomość tego, co dzieje się dookoła. Głowa pękała mi od nadmiaru emocji i pewnie też ze względu na upadek, dlatego bardzo powoli rozejrzałem się w poszukiwaniu przyjaciół.
Nie znalazłem żadnego z nich, więc po prostu postanowiłem się podnieść. Dopiero kiedy poczułem ucisk na żołądku, przypomniało mi się o Heather. Sięgnąłem do sprzączki paska i odpiąłem go, uwalniając się i schodząc z dziewczyny. Bałem się, że mogłem ją przygnieść swoim ciężarem, ale nie wydawała się w ogóle kontaktować, a już na pewno nie czuła.
Podniosłem się powoli, chcąc mieć lepszy widok. Miałem nadzieję, że uda mi się odnaleźć przyjaciół. Jednak jedyne co napotkał mój wzrok, to Wayn i jego świta stojąca tuż nade mną z pistoletami w dłoniach.
Wezbrała we mnie wściekłość na samą myśl, jakiego idiotę z siebie zrobiłem. Jak mogłem nie pomyśleć wcześniej, że dla Cartera zasady fair play nie istnieją, a ten wyścig może być okazją do odegrania się na mnie? Jak do cholery mogłem tego nie przewidzieć, być tak ślepy …? Byłem tak pewny swojej osoby, że zapomniałem pilnować własnego tyłka. Od razu przesądziłem o wygranej i nie sądziłem, że może być inaczej.
Najgorsze jednak było to, że zabrałem tu ze sobą tyle ważnych dla mnie osób, przez co teraz i oni byli w tarapatach.
W tym momencie miałem gdzieś to, że celują do mnie z pistoletu i mówią rzeczy, których i tak nie mogę usłyszeć, bo od tego wszystkiego w głowie rozbrzmiewała mi głucha cisza. Widziałem jedynie poruszające się wargi moich przeciwników i całe szczęście, nie miałem możliwości dostąpić zaszczytu słuchania tego bełkotu.
Podszedłem chwiejnym krokiem do leżącej Heather, aby następnie klęknąć przy jej ciele. Przyłożyłem dwa palce do jej nadgarstka, a głowę położyłam na ledwo unoszącej się klatce piersiowej. Powoli zaczynały docierać do mnie dźwięki, a ból w ramieniu jeszcze bardziej pulsował.
Heather żyła. Odetchnąłem z ulgą. Chyba nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby cokolwiek się jej stało. Zbyt wiele znaczyła dla mnie. Była tak jak reszta, częścią mojej rodziny. Całe szczęście, na moje oko straciła jedynie przytomność, ale to nawet lepiej, bo nie będzie musiała oglądać, jak czaszka Wayna za moją sprawą rozbija się o asfalt.
Oszołomienie wypadkiem opuściło mnie i powoli wracałem do życia. Próbowałem podnieść się z powrotem z ziemi i stanąć twarzą w twarz z ludźmi, którzy śmieli tak mnie urządzić, ale upadłem na kolana, pozbawiony sił. Dopiero teraz poczułam jak płoną mi żebra. Podejrzewałem, że musiałem złamać sobie ich kilka podczas upadku. Ale bywało gorzej.
- Może ci pomóc, Hemmings? - usłyszałem za swoimi plecami głos tego dupka i śmiechy jego ludzi. Miałem ochotę go zabić. - Hej, mówię coś do ciebie. - powiedział i kopnął mnie w bok, na co skrzywiłem się, ale nie zareagowałem. Wolałem niespostrzeżenie wcisnąć dłoń do kieszeni spodni, gdzie znajdowała się moja broń. Gdybym za bardzo zaczął się rzucać, mogliby się domyślić albo zauważyć, że mam ją przy sobie.  - Jak to się stało, że największy cwaniak w Sydney dał się tak prosto zrobić w chuja? Chyba jednak czas ustąpić miejsca komuś bardziej odpowiedniemu na to stanowisko, nie sądzisz Lucas?
Zacisnąłem zęby z wściekłości, próbując choć trochę się opanować. Nie chciałem dać po sobie poznać, że cokolwiek z tego co mówi, rusza mnie w jakiś sposób. Wyprowadzenie mnie z równowagi to dla niego zwycięstwo, a ja nie dam mu wygrać… Nigdy.
 Zazwyczaj byłem najlepszy w udawaniu i maskowaniu uczuć, rzadko kto potrafił robić to tak świetnie jak ja. Jednak w tym momencie było to zdecydowanie zbyt ciężkie. Za każdym razem, kiedy próbowałem przybrać na twarz obojętność, mój wzrok padał na nieprzytomną Davis, przez co policzki znów nabierały czerwonych kolorów, a zęby zaczynały zgrzytać. Przysięgam, że go zabije…
- Możesz pocałować mnie w dupę. - syknąłem mało ambitnie, odpowiadając na jego wcześniejsze słowa.
Moje palce zacisnęły się na rękojeści małej spluwy i w końcu znalazłem siłę, żeby podnieść się na równe nogi. Stanąłem naprzeciw tego śmiecia, patrząc mu prosto w oczy z nieukrywaną pogardą. Wayn nie spodziewał się tego, że wykorzystam chwilę jego nieuwagi i wyciągnę z kieszeni pistolet, który wyceluję prosto w jego twarz. Zobaczyłem jak jego oczy rozszerzają się z zaskoczenia i postanowiłem kontynuować:
- Jeżeli pojawi się ktoś choć trochę lepszy ode mnie, mogę ci obiecać, że wtedy ustąpię. Na razie nie ma nikogo, kto dorastałby mi chociażby do pięt. - powiedziałem pewnie, już zupełnie wyprostowany. Mój wzrok przewiercał sylwetkę Cartera, która z każdą chwilą robiła się coraz bardziej spięta. Wiedziałem, jak działa na niego publiczne upokorzenie, dlatego postanowiłem to wykorzystać. - No bo sam zobacz… miałeś ogromną przewagę nade mną, Carter. Mogłeś zrobić co tylko chciałeś, bez problemu mnie wykończyć, a i tak nie wykorzystałeś tej okazji. Jak wielkim debilem trzeba być, żeby mając obok siebie ludzi, pozwolić poturbowanemu kolesiowi podnieść się z ziemi i jeszcze wycelować sobie w łeb, hm? - mruknąłem, robiąc parę kroków bliżej. Nie przejmowałam się niczym. Wiedziałem, że mając Wayna na celowniku jestem stosunkowo bezpieczny. - Skończyłeś się, Carter. Przyjmij to do wiadomości.
Uśmiechnąłem się z pogardą, nie mogąc powstrzymać się przed zaśmianiem się cicho. Wiedziałem, że jeszcze nie wygrałem. Właściwie to byłem na straconej pozycji, ale co jak co, nie mogłem dać po sobie poznać, że się boję lub nie wierzę, że wyjdę z tego cało. Potrzebowałem tylko trochę czasu, musiałem grać na zwłokę i czekać aż reszta coś wymyśli. Teraz w nich była moja nadzieja, a jeszcze ani razu żaden z nich mnie nie zawiódł. Tym razem musiało być tak samo.
- Ja się skończyłem? - prychnął, opuszczając broń i chowając ją za pasek spodni, co zupełnie zbiło mnie z tropu. Musiał być naprawdę pewny swojej pozycji, skoro nie zawahał się przed odłożeniem pistoletu. Stał teraz przede mną zupełnie bezbronny i to mnie martwiło.  - Lucas, Lucas … W każdej sekundzie możesz zginąć. Widzisz tych ludzi? - przejechał palcem po swoich towarzyszach, ustawionych dookoła nas – Czekają na jeden sygnał z mojej strony. Jedno skinienie i jesteś martwy. To ty jesteś przegrany. Zupełnie tak jak oni.
Carter kiwnął głową w miejsce za mną, z pewnym siebie wzrokiem, a ja nie mogłem opanować trzęsienia rąk. Niewiele brakowało a strzeliłbym mu prosto w czaszkę, jednak to nie był dobry pomysł, bo wtedy sam bym zginął.
Powoli odwróciłem głowę za siebie, w miejsce które wcześniej wskazał, ale wciąż trzymałem go na muszce. Wolałem nie ryzykować, że wykorzysta chwilę mojej nieuwagi. Przecież to mogła być zwykła podpucha.
Nie potrafiłem pohamować ciekawości, dlatego intensywnie wgapiałem się w obraz za moimi plecami. Z początku nie wiedziałem o co mogło mu chodzić, jednak po chwili wszystko załapałem.
Z tłumu wyszło parę chłopaków z grupy Wayna. Znałem każdego z nich. Może nie z imienia, do tego nie miałem nigdy pamięci, ale spotkałem ich parę razy na akcji i muszę powiedzieć, że nie potraktowałem ich wtedy zbyt miło.
Moje oczy otworzyły się szeroko, kiedy zobaczyłem, jak łapy tych umięśnionych idiotów krępują ruchy moich przyjaciół i do każdego z nich celują z broni. Tego było za wiele.
Nagle wszystkie głosy ucichły i jedynym dźwiękiem, jaki dało się usłyszeć, było szlochanie Blake. Dziewczyna stała ze spuszczoną głową, a jej wzrok utkwiony był w nieprzytomnej siostrze, leżącej parę kroków ode mnie. Na ten widok ścisnęło mnie w żołądku. Próbowałem złapać z nią kontakt wzrokowy i w jakiś sposób przekazać, że ma być silna i się nie załamywać, przecież wszystko skończy się dobrze… Ale dla młodej Davis nie istniało teraz nic oprócz sytuacji, w której znalazła się Heather.
Odszukałem wzrokiem resztę ekipy. Clifford spojrzał na mnie porozumiewawczo, dając znać, że w razie czego jest gotowy. Widziałem, jakie to było dla niego trudne, w końcu jego dziewczyna była w tym momencie narażona na śmiertelne niebezpieczeństwo. Na szczęście Michael był jedną z tych osób, których strach popędzał do działania. Zrobił by dla niej wszystko, dlatego wiedziałem, że mogę liczyć na jego wsparcie w walce z tymi pajacami. Skinąłem nieznacznie głową do niego, a następnie zrobiłem to samo z Calumem, który mimo swojej natury, zachowywał stoicki spokój. Chyba wcześniej mało doceniałem tego chłopaka.
Nigdzie nie mogłem znaleźć Irwina, ale akurat to cieszyło mnie bardzo. Dzięki temu mieliśmy szanse na wydostanie się z tego bajzlu. Ashton na pewno właśnie kombinował, jak wyplątać nas z tej sytuacji.
- Wypuść ich, Carter. - warknąłem wściekle, zaciskając palce na pistolecie, przez co moje postrzelone ramie zapiekło jeszcze bardziej – Oni nie mają z tym nic wspólnego. To sprawa między nami.
- Doprawdy? - uniósł wysoko brew – A czy to samo tyczyło się Georga, którego zastrzelił twój nie mający nic wspólnego z tą sprawą przyjaciel Clifford? Wtedy te zasady nie miały dla ciebie znaczenia …
Blake na te słowa rozryczała się jeszcze bardziej. Mike próbował się opanować, ale znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć iż te słowa tylko i wyłącznie go zdołowały. Mogłem się założyć, że jego dziewczyna nie zdawała sobie w ogóle sprawy z tego, jak poważnie wygląda nasza … praca.
Hood, widząc jak Blake zaczęła płakać, szarpał się jak nienormalny, próbując rozluźnić uścisk. Nie był na tyle mądry, żeby wiedzieć, kiedy się opanować, dlatego chyba muszę odwołać moje wcześniejsze pochwały co do jego osoby. Ostatecznie brunet jęknął cicho, kiedy został uderzony w potylice i padł na kolana, próbując złapać oddech.
Cała trójka była już wystarczająco poturbowana, co mogło znaczyć tyle, że wcześniej próbowali uciekać przed tymi ludźmi. Nawet blondynka miała sine ślady na twarzy, co w ogóle mnie nie zdziwiło. Takie śmiecie nie miały szacunku do niczego, nawet do kobiety.
- Wypuść ich do kurwy! - krzyknąłem, próbując zbliżyć się do niego, ale drogę zagrodziły mi jego psy.
Przełknąłem głośno ślinę. Jeszcze nigdy tak wiele broni nie było wycelowanych we mnie. Nawet w przeszłości nie zdarzyło mi się wpaść w takie kłopoty, nie w sposób jak teraz, czyli zupełnie sam, z przyjaciółmi na granicy śmierci.
Splunąłem w twarz typkowi, który stał najbliżej mnie. Gardziłem nimi jak nigdy. W sumie nie miałem nic do stracenia i tak byliśmy przegrani. W jednej sekundzie rzuciłem się na grupę wytrącając im bronie z rąk. 
Usłyszałem oznaki walki za plecami i wiedziałem, że Clifford i Hood robią to samo, co ja w tym momencie. Byli gotowi od samego początku, czekali tylko na sygnał, który właśnie im dałem.
Pociągnąłem za spust, a broń wystrzeliła prosto w stopę jednego z gości, którzy próbowali mnie obezwładnić. Nie zawahałem się, żeby zrobić to po raz kolejny i jeszcze raz. Także paru z nich padło na ziemię, wijąc się z bólu. Mieli szczęście, że byłem na tyle litościwy i nie dostali prosto w serce. Może i powinienem to zrobić, ale unikałem zabijania, jak tylko mogłem.
Mimo mojego wysiłku i tak nie miałem szans przeciw tak licznej grupie. Co prawda było nas wielu, bo nie licząc Hooda, Clifforda i mnie, więcej naszych ludzi włączyło się do akcji. To nie zmieniało jednak faktu, że ludzi Wayna było dwa razy więcej.
- Luke! - usłyszałem pisk i odwróciłem się, żeby zobaczyć skąd dochodzi.
Miałem nadzieję, że się przesłyszałem i wcale nie była to Heather. Zacząłem biec w jej stronę, widząc, że podnoszą ją z ziemi i szarpią jak jakąś lalką. Wycelowałem prosto w głowę jednego z tych typków i pociągnąłem za spust. Kolejny pisk Heather. Krew trysnęła z czaszki mężczyzny prosto na twarz brunetki. Następnie wielkie cielsko poleciało z hukiem na ziemię, przez co miała okazję się wyswobodzić. Szybko wykorzystała moment i po chwili już do mnie biegła.
Nie byliśmy wcale tak daleko od siebie, jednak czas dłużył mi się niemiłosiernie. Miałem wrażenie,  że minęła wieczność, zanim poczułem ją w swoich ramionach.
- Będzie dobrze. Wyjdziemy z tego. - szepnąłem cicho, gładząc płaczącą dziewczynę po włosach – Wyjdziemy …
Heather pokiwała szybko głową, dając znak, że wierzy w moje słowa. Po jej oczach widziałem jednak, że jest odwrotnie. I ona i jej siostra, nawet Calum i Michael … wszyscy byli przerażeni, bo nikt z nas nie przygotował się na taką ewentualność. Teraz moje serce pękało, bo wiedziałem, że nie dam rady jej obronić, ani ulżyć, uspokoić ... Bo jak mogłem ją przekonać do czegoś w co sam powątpiewałem? Bała się jak jeszcze nigdy. Miałem jednak nadzieję, że nawet jeśli dzisiaj zginę, ona przeżyje, bo przecież Wayn wciąż coś do niej czuje … Tak mi się przynajmniej wydawało.
Stanąłem tyłem do brunetki, zasłaniając ją swoim ciałem i spojrzałem na Cartera. Na jego twarzy pojawił się ten obłąkany wyraz. Czoło zaszkliło się od kropli potu, a źrenice rozszerzyły się do granic możliwości. Teraz nie byłem jedyną osobą w tym gronie, której z wściekłości trzęsły się ręce. Widok mnie i Heather razem musiał go naprawdę wkurwić.
Wayn podniósł trzęsącą się dłoń, a ja nie zdążyłem zarejestrować, co próbuje zrobić. Teraz wiem, że nie panował nad sobą i sam do końca nie wiedział, że wściekłość, jest w stenie doprowadzić go do takiego czynu. Dopiero kiedy poczułem palący ból w okolicach brzucha, zorientowałem się, że przeszła mnie kula. Skóra w dolnej części pleców pękła mi uwalniając pocisk. Nie sądziłem, że mógłby posunąć się tak daleko, w końcu byłem przy Heather, a przecież nie mógł zaryzykować zrobieniem jej krzywdy… Nie wiedziałem jak bardzo się mylę, dopóki nie usłyszałem łopotu padającego ciała na ziemię.
Kula, która przeszła mnie na wylot, zatrzymała się w ciele brunetki, pozbawiając ją sił. Widziałem jak jej koszulka nasiąka świeżą krwią, a ja nie mogłem jej w niczym pomóc. Padłem na ziemię tuż obok niej i sięgnąłem dłonią, próbując zatamować krwawienie, ale nie pomogło to w niczym.
- Luke… - szepnęła, mrugając kilkakrotnie, jakby nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. A może nie kontaktowała za dobrze. Następnie zamknęła oczy i nie powiedziała nic więcej.
Sparaliżował mnie strach i bezsilność. To nie mogła być prawda, to się nie działo …
- Heather, nie odpływaj. Słyszysz?! - zacząłem szarpać za ubrania, próbując zmusić ją do otworzenie oczu. Nie mogła teraz zasnąć. Wiadomo jak to by się dla niej skończyło. - Słyszysz mnie? Nie odpływaj, błagam…
Do moich oczu napłynęły łzy. Oparłem swoje czoło o jej własne i prosiłem cicho, żeby się obudziła.
- Och, jakie to wzruszające. - usłyszałem smutny głos Cartera, ale nawet nie miałem zamiaru się odwracać. - Chyba się zaraz popłaczę… - dodał udając, że pociąga nosem, a później odwrócił się do chłopaków, stojących po jego bokach. - Zabierzcie ją.
- Nie waż się jej tknąć. - podniosłem się na chwiejnych nogach, ale nie wyglądałem zbyt przekonująco. Jedną dłoń przycisnąłem do rany, a drugą zaciskałem kurczowo na pistolecie. - Zostaw…
Próbowałem wycelować w niego bronią, ale szybko wytrącona mi ją z rąk. Zamachnąłem się, próbując zadać cios, jeden raz, drugi… Bezskutecznie. Poczułem pięść odbijającą się od mojej szczęki z taką siłą, że aż odrzuciło mnie do tyłu. Padłem na kolana i zacząłem pluć krwią. Nie byłem zdolny do tego, żeby się podnieść.
- Myślałeś, że jesteś sprytny? - Wayn kucnął przy mnie i szarpnął za włosy podnosząc tak, żeby nasze twarze były zwrócone do siebie. - Teraz na własnej skórze przekonasz się, jak to jest ją stracić. - uśmiechnął się obleśnie, a w jego oczach zobaczyłem chorą satysfakcję.
Nie odpowiedziałem nic więcej, moje usta wciąż wypełniała czerwona ciecz. Próbowałem się podnieść, ale ktoś położył buta na moich plecach, przyciskając do podłoża. Nie mogłem się ruszyć, więc po prostu obserwowałem, jak jakiś typek podnosi Heather i kieruje się z nią do samochodu. Za nim już kolejny ciągnął jej siostrę i praktycznie nieprzytomnego Caluma. Cała trójkę zapakowali do auta, kiedy ja i Michael mimo starań nie mogliśmy nawet kiwnąć palcem.
Nie widziałem w tym wszystkim sensu. Dlaczego ich zabierali? To wszystko się ie kleiło. Po cholerę był im Hood, skoro dostali tego, czego pragnęli od początku – Heather.
Jedno było pewne – ja i Michael mieliśmy osobne przedstawienie do odegrania. Sami zaczęliśmy ten teatrzyk, zabijając kogo popadnie, a teraz mieliśmy za to oberwać. Dlatego zostaliśmy na miejscach.
Samochód ruszył z piskiem opon, zostawiając nas daleko w tyle. Kątem oka widziałem, jak Clifford mimo wszystko próbował walczyć, ale znów oberwał. Ja już się nawet nie starałem. Straciłem wystarczająco dużo krwi, żeby nie móc nawet podnieść ręki. Wszystko zaszło mi mgłą. Ostatnie co usłyszałem to słowa Wayna:
- Ani ty, ani żaden z twoich ludzi nie przeżyje dzisiejszego dnia.


Ktoś szarpnął mną mocno tak, że tyłem głowy uderzyłem o asfalt. Uchyliłem oczy i rozejrzałem się dookoła, próbując ogarnąć co się dzieje. Obraz powoli mi się wyostrzał, ale byłem pewien, że śnię. Jakby przez mgłę słyszałem śmiechy świty Cartera i masę pomysłów na to, co zrobią mi i Cliffordowi, kiedy w końcu zawiozą nas do 'bazy'.
Dwóch chłopaków prowadziło mnie niezbyt delikatnie przez parking obok fabryki. Znaczyło to tyle, że nie odpłynąłem na długo, skoro nie zdążyli przenieść mnie w inne miejsce. Pozwoliłem im myśleć, że jestem nieprzytomny i starałem się ułożyć w głowie jakiś sensowny plan. Nic jednak nie przychodziło mi na myśl. Co mogłem zrobić sam przeciw całej grupie? Do tego nigdzie nie widziałem swojego czerwonowłosego przyjaciela. Bałem się, że mogli mu coś zrobić.
- Obudził się. - odezwał się krępy brunet po mojej lewej z wielką ekscytacją spoglądając na mnie. - Hej, Hemmings, jak się czujesz w ostatnich chwilach twojego życia?
- A ty? - zapytałem, na co dostałem w twarz. Zaśmiałem się sam do siebie, co było kompletnie nie na miejscu w tej sytuacji. Sam nie rozumiałem, co mnie tak rozśmieszyło - to, że zaraz umrę czy to, że zebrałem w pysk.
- Nie byłbym taki cwany na twoim miejscu, bo… - zaczął ten drugi, ale szybko zamilkł, widząc, że naprzeciw nas stoi dość spora grupa ludzi.
Podniosłem głowę i … to kurwa musiał być sen, bo nie jestem w stanie sobie tego racjonalnie wytłumaczyć.
Zobaczyłem przed sobą blondwłosego chłopaka z szerokim uśmiechem na twarzy bardzo podobnej do mojej. Jego dłonie spoczywały w obu kieszeniach, ukazując luzacką postawę. Po swojej prawej i lewej stronie miał kilka osób i każda z nich w ręku trzymała co najmniej jeden pistolet.
- Jak ty kurwa … - powiedziałem, ale za chwilę syknąłem głośno łapiąc się za głowę, która niesamowicie pulsowała mi bólem – To nie …
Skierowałem swój wzrok nad ramię stojącego przede mną Nicholasa, a za jego plecami spostrzegłem Ashtona. Chłopak wyglądał na zmartwionego i mało zadowolonego z pozycji, w której się znaleźliśmy.
To Irwin musiał sprowadzić tutaj Nicka, nie było innego wytłumaczenia, ale jakim cudem to zrobił? Przecież siedział za kratkami, nie powinno go tutaj być. A na pewno nie przez następne piętnaście lat.
Nicholas skinął głową i jak na komendę ciemnoskóra dziewczyna stojąca najbliżej niego, strzeliła do chłopaków, którzy mnie trzymali. Runąłem na ziemię, tracąc jakiekolwiek oparcie, blondyn podszedł do mnie i kucnął spoglądając litościwie.
- Powiesz mi co tu robisz? - zapytałem, nie patrząc na niego.
Swój wzrok skupiłem na Ashtonie, który właśnie z resztą ekipy szedł po Clifforda.
- Jak to co, Lukey? - uśmiechnął się z pobłażaniem, jakbym pytał o najbardziej oczywistą na świecie rzecz – Jak zwykle ratuję ci dupę. Nigdy nie potrafiłeś zrobić niczego dobrze.
Gdyby nie fakt, że czułem się beznadziejnie wyczerpany, to pewnie przejąłbym się tym, co do mnie mówi. Wiedziałem, że odkąd się pojawił będę miał niezłe kłopoty, bo nie wykończyłem za niego Wayna, ale teraz nie był moment, żeby nad tym myśleć.
Pociągnąłem skrawek bluzki w dół, odklejając ją od zakrwawionego brzucha, a wtedy podbiegła do mnie jakaś dziewczyna, tłumacząc, że zajmie się moja raną. Próbowałem ją od siebie odepchnąć, ale ostatecznie widząc karcący wzrok Nicka, pozwoliłem jej na to.
W międzyczasie zacząłem szukać wzrokiem reszty. Ciało piekło mnie niemiłosiernie, ale starałem się nie zwracać na to uwagi. Musiałem zająć się ważniejszymi rzeczami.
Już nie było tu tylu ludzi, co zanim odpłynąłem. Gdzieniegdzie leżało parę osób i nie musiałem zastanawiać się, dlaczego żadne z nich się nie rusza. Przybyło kilku nowych mężczyzn, którzy właśnie 'sprzątali' cały bałagan i pozbywali się po kolei ludzi Cartera. Momentalnie zrobiło mi się niedobrze, nie mogłem uwierzyć, że to się właśnie dzieje.
- Gdzie jest reszta naszych ludzi? - zapytałem, krzywiąc się, kiedy niska rudowłosa dziewczyna, zaszywała mi ranę. Musiałem jej przyznać, że potrafi pracować w ciężkich warunkach. - Co zrobiliście z Waynem?
- Wayn musiał zwinąć się wcześniej, bo teraz nigdzie go nie ma. - odpowiedziała na moje pytanie czarnoskóra, stając przy Nicholasie i ładując magazynek, a następnie zwróciła się do niego. - Teren jest czysty.
- Świetnie. Mamy świadków? - zapytał, na co skinęła głową. - Zabierzcie ich na przesłuchanie i wyciągnijcie z nich, gdzie mają kryjówkę. Musimy dopaść tego tchórzliwego skurwiela.
- Oni mają naszych ludzi. - wtrąciłem, a wzrok tej dwójki padł na mnie – Musimy załatwić to szybko, zanim cokolwiek mogłoby się im stać.
Dziewczyna prychnęła pogardliwie i pozostawiła nas samych. Nie wiedziałem, co mogło ją tak rozśmieszyć. Przecież mówiliśmy o poważnych sprawach. Miałem już o to zapytać, ale do rozmowy wtrącił się Michael, który wraz z Ashtonem pojawili się znikąd.
- Kurwa długo wam jeszcze zajmie to bezczynne stanie? - wrzasnął i zaczął machać rękami, mimo iż w jedną z nich był postrzelony – Chyba zapomniałeś, że porwali naszych … - zwrócił się tym razem do mnie.
Clifford cały aż kipiał ze złości, a jego wzrok wwiercony był w Nicholasa. Ashton zaś był jego totalnym przeciwieństwem, bo spoglądał na mnie przepraszającym wzrokiem.
Nicholas westchnął głośno i pokręcił głową, jakby naprawdę miał dosyć naszego zachowania.
- I tak nie możemy nic zrobić. - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Nie znamy miejsca, w które ich zabrali.
Rzuciłem ostrzegawcze spojrzenie w stronę przyjaciela, a ten zawahał się chwilę, zanim wypowiedział kolejne zdanie.
- I nie poznamy, jeżeli zaraz się nie ruszymy. - warknął czerwonowłosy.
Blondyn westchnął głośno po raz kolejny i potarł skronie w geście irytacji. Chwilę zwlekał zanim postanowił odpowiedzieć.
- Powiedz mi, Michael, po co ten pośpiech? - zapytał nic nierozumiejącym tonem – To tylko dwie małolaty, na które szkoda naszego czasu i ludzi, których i tak zostało niewiele. A Hood … Hood od zawsze był idiotą, jego strata nie wpłynie w żaden sposób na naszą skuteczność.
Clifford zacisnął szczękę i popatrzył na mnie porozumiewawczo. Oboje wiedzieliśmy, co w tym momencie trzeba było zrobić. Skoro prawdopodobnie Ashton zdążył opowiedzieć mu, co tu się wydarzyło, musimy zachować w sekrecie całą resztę, bo Nick nie był skory do pomocy. Jak zawsze z resztą.
- Calum to rodzina. - syknąłem przez zaciśnięte zęby. Nie było mowy o tym, żeby zostawić ich w rękach ludzi Wayna.
Irwin zgromił mnie wzrokiem. Nie wolno było sprzeciwiać się Nicholasowi, nawet mi.
- Ja też jestem twoją rodziną, Luke. - przypomniał mi chłopak, śmiejąc się lekko – I jakoś nie pamiętam, żebyś o mnie troszczył się tak bardzo jak o niego. - udał smutnego i zrobił kilka kroków do przodu, zmniejszając między nami odległość – Mnie potrafiłeś wpakować do więzienia, a Hooda próbujesz odbić z rąk ludzi, którzy jednym ruchem mogą cię zabić? Nie zapominaj, że wkraczasz na ich teren, jesteś tam bezsilny.
- Nie obchodzi mnie to.
- Ha. Teraz już widzę, dlaczego nie potrafiłeś wykonać tak prostego zdania, jakim było zabicie Cartera. Ty i cała twoja ekipa jesteście po prostu głupi. Zwykłe dzieciaki, które znalazły się tam, gdzie nie powinny…
- Nicholas, wszystko jeszcze można … - zaczął Irwin, próbując mnie obronić.
- Zamknij się. - uciął krótko. - Nie pozwoliłem ci mówić, Ashton.
Chłopak zacisnął usta w cienką linię i na całe szczęście zamilkł. Nie chciałem, żeby miał kłopoty. Nie w momencie, kiedy miałem już plan, jak obejść zasady Nicholasa i móc zadziałać za jego plecami. Wiedziałem, że Clifford się na to pisze, a tyle mi wystarczy.
- Tak więc wybijcie sobie z głowy, żeby działać na własną rękę. - ostrzegł, patrząc prosto w moje oczy – Każdy taki wyskok będzie surowo karany. Dla waszych przyjaciół i tak już jest za późno.
Patrzyłem na niego wściekle, próbując przypomnieć sobie, jakim cudem jesteśmy spokrewnieni, będąc tak odmiennymi osobami. Dobrze postąpiłem nie wspominając mu, że dokładnie znamy położenie kryjówki Wayna i ani ja, ani Michael nie zawahamy się tam wyruszyć jeszcze dziś.
- Świetnie. - warknął Clifford i odszedł, a za nim poczłapał Irwin, posyłając mi ostatnie przepraszające spojrzenie.
Miałem nadzieję, że byliśmy wystarczająco przekonujący i blondyn to łyknął. Będzie nam zdecydowanie łatwiej uratować resztę, jeżeli Nick nie spróbuje się w to wmieszać. On działał tylko, jeżeli coś przynosiło mu korzyść, w innych wypadkach był równie obojętny co teraz. Nawet najbliżsi nie mieli dla niego znaczenia. Ale to dłuższa historia ...
Nicholas uśmiechnął się po raz setny w ciągu tak krótkiej chwili i objął mnie ramieniem.
- Braciszku, obiecuje ci, że zaprowadzę porządek w Sydney. - powiedział dumnie, prowadząc mnie do jednego z podstawionych przez nich samochodów. - A z ciebie zrobię prawdziwego gracza. - pokiwałem tylko głową, udając że zgadzam się z jego słowami – Ach, jak dobrze jest być z powrotem.
Następnie puścił mnie i ruszył szybkim krokiem do czarnego Range Rovera.


______________________________________________________________
Nie podoba mi się ten rozdział strasznie. Mało Huke, wiem ... Ale jest dość sporo akcji, więc mam nadzieję, że tym wam to wynagrodziłam. Przez te święta nie miałam nawet czasu, żeby usiąść i sprawdzić błędy, więc z góry przepraszam.
Jak zwykle dajcie znać, co myślicie w komentarzu. Buziaki! :*
#RiskyPlayerFF

10 komentarzy:

  1. KURWA MAAAAAĆ
    CO TO MA BYĆ???????
    TO NIE TAK MIAŁO BYĆ EJ NOOOO
    JA PIERDOLE CO TU SIĘ STAŁO
    RYCZĘ I NIE MOGĘ SIĘ OPANOWAĆ
    LUKE BABY WIEM ŻE CIE BOLI ALE KURWA MAĆ RUSZ DUPĘ I ZAPIERDALAJ URATOWAĆ HEATHER - SWOJE BIG LOVE EW
    I WEŹ ZE SOBĄ TEŻ MICHAEL'A ŻEBY ON URATOWAŁ SWOJĄ BLEJKI - CZYLI JEGO BIG LOVE NO I NIE ZAPOMNIJCIE CALUMIE TYM BEJBIKU - CZYLI MOIM BIG LOVE HEHE
    A TAK SERIO TO WARIUJĘ PRZEZ TEN ROZDZIAŁ
    JAKIM CUDEM NICHOLAS JEST NA WOLNOŚCI????
    I WGL TYLE SIĘ DZIAŁO ŻE O JEŻU NIE WIERZĘ
    DOBRA TO JA LEPIEJ KOŃCZA BO NIE WIEM CO PISZE, NARKA
    ps. ty też jesteś moją big love ❤❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. O MÓJ BOŻE
    TEN ROZDZIAŁ JEST TAK GENIALNY ŻE BRAK MI SŁÓW
    Nie lubię Nicka, boję się o Blake, Heather i Caluma jeju, mam nadzieję że ten idiota Wayn umrze szybko
    Kocham i życzę weny ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. kurwa brzuch mnie zaczął boleć jak to czytałam i myślałam, że się porzygam (z nerwów)
    czytając perspektywę Heather, gdy najpierw nie spodziewam się niczego złego, a tu nagle jeb bum rozpierdol, zaczęłam się prawie rzucać po łóżko i robić "ŁOTA FAK ŁOTA FAK"
    Wayn Ty bitchacho...
    "Na razie nie ma nikogo, kto dorastałby mi chociażby do pięt" (i cała ta reszta którą powiedział w tym momencie) SLAY LUKE SLAY
    łapy precz od moich ziomków, skurwiele...
    o oł Blake sie dowiedziała, że Michael kogoś zabił #ups #sorrynotsorry
    "Hood, widząc jak Blake zaczęła płakać, szarpał się jak nienormalny" O M G
    "Nawet blondynka miała sine ślady na twarzy" wkurwiłam się w chuj, tylko nie moje ukochane bejbi, kogo mam zajebać...
    odczuwałam dziwną satysfakcję, że Wayna wkurwił widok Luke'a i Heather razem. take that bitch :)
    WAYN TY KURWO, co on odpierdala, myślałam, że nic by jej nie zrobił? czy nie mówiłaś mi tak? :(
    "Nie waż się jej tknąć. [...] Zostaw…" nie wiem, czemu ale ten moment dohfudygfusdfgiu fml
    DLACZEGO WZIĘLI CALUMA, bardzo mnie to interesuje (mój tok rozumowania: ok, więc wzięli dziewczyna Michaela, "dziewczynę" Luke'a i... dziewczynę Ashtona? XDD)
    "Ani ty, ani żaden z twoich ludzi nie przeżyje dzisiejszego dnia." włącz lokalizację w telefonie, chcę tylko z Tobą pogadać w cztery oczy...
    Ashy na ratunek
    a miałam spytać te kilka rozdziałów wcześniej, czy Nick jest kogoś z nich rodziną...
    "To tylko dwie małolaty, na które szkoda naszego czasu" BITCH
    "Hood od zawsze był idiotą, jego strata nie wpłynie w żaden sposób na naszą skuteczność" BITCH [2]
    Nick chce dostać wpierdol
    "Calum to rodzina" idufhsidofsodgioigifh <3
    hehe Nick pierdol się, może i jesteś jego rodziną, ale jesteś bitch, więc...
    "Zamknij się. Nie pozwoliłem ci mówić, Ashton" ;////////////////////////////////
    WYPIERDALAJ NICK, JUŻ MAM CIĘ DOSYĆ
    dzięki, że ich teraz uratowałeś, ale już możesz się zbierać jak najdalej stąd, ok? ok.

    a teraz niech Luke i Michael lecą uratować swoje laski i Caluma i wszystko będzie super. chyba oszaleję, czekając tydzień na kolejny ;x

    czego dowiedziałam się z tego rozdziału: Wayn i Nick to najgorsze bitches i najlepiej niech się zapierdolą nawzajem.

    (ok, muszę jeszcze napisać, że jednocześnie wyobrażam sobie Nicka jako w chuj seksownego kolesia... ach)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oooo kurwa. O luju. JA PIERDOLE ! CO TO MA BYĆ ? CO TO ZA PIERDOLNIK ?! (Nie banuj mnie za przekleństwa :c) Normalnie takie emocje że wiję się po łóżku jak jakaś kanadyjska dżdżownica :3
    Ten cały Nick to brat Luka ? Nie pamiętam go i nie ogarniam xd
    Ale będzie drama potem :< Czekam na wyznania Luka do Heather. Ma być z przytupem !
    JAK JESZCZE RAZ MI NAPISZESZ, ŻE ROZDZIAŁ JEST ZŁY I Z BŁĘDAMI, OBETNĘ CI COŚ :< Nie żartuje. MASZ ZAKAZ WYSŁAWIANIA SIĘ NA TEMAT ROZDZIAŁU. XD Jest idealnie i perfekcyjne !! Tak jak zawsze. Nic się nie zmieniło :)) Naprawdę masz talent ! Masz w siebie wierzyć o być pewną siebie kobietą ! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. O MATKO! Te wybuchy, te postrzały, ta krew! Teraz jeszcze trudniej będzie czekać na poniedziałek!! :(( Czaaaad

    OdpowiedzUsuń
  6. Odwołując się do mojego pierwszego komentarza, , genialne ".
    1.JESTES GENIALNA
    2.PISZESZ GENIALNIE.
    3.TEN BLOG, TO FF JEST GENIALNE 4.GENIALNI SĄ BOHATERZY TEGO OPOWIADANIA.
    5. GENIALNY POMYSŁ NA BLOGA.






    Genialna Kobieto! Dzięki tobie dziś wypłakałam wiecej łez ( zarówno ze smutku jak I radości ) niż w całym swoim dotychczasowym życiu. Pochłonęłam to ff w jeden dzień I uważam że to na pewno nie był czas zmarnowany. Tak wciągnela mnie historia Heather ze nawet nie zatrzymywałam się by skomentować rozdziały. APELUJE DO WSZYSTKICH ŻE TO JEST NAJLEPSZE FF JAKIE DOTYCHCZAS CZYTAŁAM ( a było ich wiele ) .





    W SZCZEGÓLNOŚCI DO AUTORKI : Jeszcze nigdy nie pozostawiłam po sobie komentarza, , genialne ". Zwykle było to zdawkowe, , nieźle " lub, , fajne ", ale nigdy nie ,,genialne "... zapamiętaj to I przestań dodawać notki pod rozdziałami typu :, , ten rozdział mi się nie podoba. Za mało Huke'a. " bo cię udusze. I PROSZE PRZEDŁUŻ TO FF TAK DO MIN. 100 ROZDZIAŁÓW LUB NIECH BĘDZIE 2 CZEŚĆ, KONTYNUUACJA BO JA NIE WYTRZYMAM BEZ TEGO FF! ! ! ! ! ! ! ! ! Polecilam juz to ff swojej przyjaciółce i Ona również je pokochała. Teraz leżę pod kołdrą i jak idiotka napastuje cie meega długimi kom. WYBACZ; *
    Gdybyś mogła to informuj mnie : @oddanazaynowi. ŻYCZĘ WENY , LICZĘ ZE SZYBKO DODASZ NASTĘPNY I PAMIĘTAJ O MOJEJ PROSBIE O KONTYNUUACJA.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję. Dziękuję że zdecydowalas się pisać to ff . Jesteś bardzo utalentowana ,a czytanie tego opowiadania to czysta przyjemność.

    OdpowiedzUsuń