poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rozdział dwudziesty czwarty.

Luke
Objąłem ramionami drobne ciało brunetki i podniosłem z betonowej posadzki, mocno przyciskając do torsu. Jej głowa opadła bezwiednie, a ja poczułem jakbym trzymał na rękach lalkę, zupełnie niezdolną do jakichkolwiek ruchów. Zaraz po moich ostatnich słowach, Heather z powrotem odpłynęła z wycieńczenia.
Ruszyłem w stronę wyjścia, nie mogąc wyzbyć się przeczucia, że coś w tym wszystkim nie grało. Poszło nam zdecydowanie za łatwo, żebym mógł spokojnie cieszyć się tym, że i ona i Blake są już z nami. Nie zastanawiałem się jednak nad tym długo, bo wciąż tkwiliśmy w miejscu, które należało do wroga i moim priorytetem było wydostanie się stąd jak najszybciej. Wątpliwości odstawiłem na bok, obiecując sobie, że przeanalizuję tą sprawę zaraz po powrocie do domu. Najważniejsze, żeby moi przyjaciele znaleźli się w bezpiecznym miejscu, gdzie już nic nie mogło im zagrażać.
Michael i Blake pewnie już czekali w samochodzie, niecierpliwiąc się naszym ociąganiem, dlatego kiwnąłem do Ashtona, nakazując mu przyspieszyć kroku. Chłopak bez mrugnięcia okiem, wykonał moją prośbę i odszedł od drzwi, prowadzących do wnętrza domu (których strzegł przed nieproszonym wejściem do środka), żeby dołączyć do mnie. Postawiłem stopy na schodach, prowadzących na zewnątrz i poczułem chłód powietrza na twarzy, czując jak blisko wolności wszyscy jesteśmy, przerwał mi głośny trzask.
Zamarłem. Krople potu pojawiły się na moim czole, gdy wolno odwracałem się za siebie. Zmierzyłem wzrokiem przyjaciela, który właśnie stał ze skrzywioną miną obok krzesła, które przewrócił. W ciemności nie zauważył drewnianego przedmiotu i biegnąc w moją stronę, trącił swoim go swoim ciałem. Dźwięk upadającego krzesła odbił się od ścian tego praktycznie pustego pomieszczenia. Mieliśmy przejebane.
Jeżeli wcześniej jakimś cudem nikt ze świty Wayna nie zauważył naszego pojawienia się tutaj, to teraz mogłem mieć pewność, że to się zmieni. Nie da się nie wzbudzić podejrzeń, robiąc tyle hałasu.
Krew odpłynęła z mojej twarzy i wyglądałem teraz pewnie jak kartka białego papieru. Naszą przewagą było to, że mimo iż nie byliśmy w licznej grupie, mogliśmy pozostać w ukryciu i sprytnie wyprowadzić stąd dziewczyny bez niczyjej wiedzy.
- Kurwa mać, Ashton … - szepnąłem wściekle, na co on tylko mocniej się skrzywił.
Nie mogłem powstrzymać się przed komentarzem, choć wiedziałem, że to mogło przytrafić się każdemu. Tak naprawdę wcale go nie obwiniałem, po prostu byłem zły, że do tego momentu szło nam tak dobrze … aż za dobrze.
Oboje zastygliśmy w bezruchu, nasłuchując jakichkolwiek oznak, że zostaliśmy nakryci i banda osiłków właśnie zmierza do piwnicy, żeby sprawdzić co się stało. Irwin przełknął głośno ślinę, a mi wróciła ochota, żeby mu przywalić. Jednak bardziej skupiłem się na ciszy, która nas otaczała. Sekundy mijały i nic nie wskazywało na to, że ktoś mógł się zbliżać. To było wręcz niemożliwe, bo nawet Wayn nie jest na tyle głupi, żeby zlekceważyć takie znaki. Więc co do cholery było grane? Tępo wpatrywaliśmy się w drzwi po przeciwległej stronie, czekając aż się otworzą i ujrzymy w nich wroga. Nic.
Powoli cofałem się w górę schodów, a Ashton podążał moimi śladami.
- Cholera, co jest? - Ashton wypowiedział słowa, które mi samemu cisnęły się na język.
Pokiwałem jedynie głową, dając znać, że sam nie mam pojęcia o co chodzi, ale wątpię, żeby zauważył ten gest, biorąc po uwagę jak ciemno było w piwnicy. To nie było normalne, że po tym, jak chłopak przewrócił krzesło, nikt nie pokwapił się, żeby zejść na dół i sprawdzić, co było powodem tego hałasu. Przecież trzymali tu zakładniczki. Dlaczego nikt się tym kurwa nie przejął? Od początku coś mi tu nie grało, a teraz już byłem zupełnie pewny swoich przypuszczeń.
Zatrzymałem się gwałtownie, czując jak zaczyna brakować mi powietrza w płucach. Czułem się jak zwierze w klatce, które nie wie, z której strony nadciągnie atak. Mocniej przycisnąłem nieprzytomną Heather do siebie i zacząłem gorączkowo myśleć. W głowie pojawiło mi się milion wizji i scenariuszy, planów ucieczki, które właśnie rozważałem. Strach od zawsze był dla mnie najlepszą motywacją.
- Luke? - usłyszałem przyjaciela i dopiero teraz zorientowałem się, że coś do mnie mówił – Musimy stąd spierdalać. Już. - położył nacisk na ostatnie słowo, a jego oczy rozszerzyły się.
- Czekaj. - uspokoiłem go, wciąż próbując wymyślić najlepszy sposób odwrotu.
Przypomniałem sobie wcześniejsze słowa mojego brata, że podczas akcji, żaden z nas nie używa głowy i działa pod wpływem emocji, co zwykle jest dla nas zgubne. Teraz musiałem rozegrać to inaczej. Zbyt wiele mogłem stracić.
- Za łatwo nam poszło, Ash. To może być pułapka. - mruknąłem, wolno schodząc w dół, aż nie znalazłem się przy stojącym parę stopni niżej chłopaku.
- Więc co? Mamy tu kurwa czekać aż w końcu nas złapią? - powiedział nieco zbyt głośno. Jego mięśnia twarzy były napięte ze stresu. - Nie zamierzam się tak łatwo poddać. Ich jest o wiele więcej niż przypuszczamy, więc jeżeli nas dorwą, to już po nas.
- Masz rację. - kiwnąłem gwałtownie głową, przytomniejąc.
Każe wyjście z tej sytuacji było chujowe, a już na pewno niesamowicie niebezpieczne, dlatego warto było wybrać najmniejsze zło. Tą opcję, która da nam możliwość ucieczki z tego miejsca. Nie mogłem mieć pewności, że ktoś nie czeka na nas na dworze, ale też nie wiedziałem czy w końcu któryś nie pojawi się w drzwiach prowadzących do domu.
- Weź ją. Ja pójdę pierwszy, sprawdzę czy droga jest wolna. Nie możemy ryzykować, że oboje dostaniemy kulkę w łeb.
- Ok. Jasne. - zgodził się.
Ostrożnie przekazałem Heather w jego ręce, martwiąc się, że dziewczyna w dalszym ciągu jest nieprzytomna. Następnie zza paska wyciągnąłem pistolet i z cichym kliknięciem odblokowałem go, szykując się na najgorsze. Może przesadzaliśmy i niepotrzebnie się tym wszystkim nakręcaliśmy, ale to nie powinno tak wyglądać. Oczywiście, że wygodnie by było, gdyby udało nam się wejść, zabrać dziewczyny i w spokoju wrócić do domu, ale nie pierwszy raz uczestniczyłem w takiej akcji i jeszcze żadna nie poszła tak, jakbyśmy tego chcieli. Dlatego właśnie spodziewałem się komitetu powitalnego, jak nie w środku, to na zewnątrz.
Chwilę później wspinałem się z powrotem po schodach, a Ashton trzymał się tuż za mną. Ściskałem nerwowo cyngiel pistoletu gotowy, aby w każdym momencie go użyć. Powoli i z wielką ostrożnością, wychyliłem głowę zza kawałków drewna, które przed spotkaniem z butem Michaela, nazywały się drzwiami. Pierwsze parę metrów mogliśmy spokojnie przejść, bo mój wzrok nie wyłapał nic podejrzanego. Wstrzymałem się mimo wszystko i wysunąłem jeszcze bardziej, próbując sięgnąć spojrzeniem trochę dalej.
Kucnąłem szybko, próbując z powrotem ukryć się na schodach, ale szczerze wątpiłem, że zostałem niezauważony. Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie zobaczyłem. Po tym dniu, spodziewałem się naprawdę wszystkiego, ale nie tego … To musiał być sen, a raczej senny koszmar.
- Stój. Nie wychodź stąd. - poleciłem Ashtonowi, na co przeraził się jeszcze bardziej.
Chłopak posłał mi nic nierozumiejące spojrzenie, żądając wyjaśnień, dlaczego kazałem mu się zatrzymać. Nie wiedziałem, co mogłem mu odpowiedzieć. To nie chciało mi przejść przez gardło. Nie wierzyłem, że to prawda.
Irwin niecierpliwił się, tupiąc nogą i wlepiając we mnie swoje zagubione oczy. Nie mogłem dłużej trzymać go w niepewności, przecież to i tak niczego by nie zmieniło. Ostatecznie zdecydowałem się na jedno, krótkie słowo.
- Nicholas.
Zrozumiał od razu i nie ruszył się nawet na centymetr, widząc w tym jakąś szansę na pozostanie poza zasięgiem mojego brata. Nawet nie wiedział, co dokładnie się dzieje, ale wspomnienie Nicholasa, było wystarczającym powodem, żeby mnie posłuchać.
Wziąłem kilka głębszych wdechów, próbując uspokoić swoje nerwy i przygotować się na to, co mnie czeka. Musiałem stawić mu czoła, bo gdzieś tam byli nasi przyjaciele. Michael sam nie poradziłby sobie z tak liczną grupą, już nie mówiąc o jego dziewczynie. Nie miałem wyboru.
Opuściłem piwnice i wyszedłem na zewnątrz, zostawiając Ashtona i Heather, miałem nadzieję, bezpiecznych. Kroczyłem powoli przez trawnik, czując że coraz więcej osób mi się przygląda, ale uniosłem wysoko głowę i przybrałem swój bezczelny uśmiech.
Grupa chłopaków po mojej lewej stronie właśnie pakowała niektórych kumpli Wayna do samochodów, co wyjaśniało ich brak interwencji po tym, jak Irwin wyjebał krzesło. Musieli ich unieszkodliwić, przez co żaden z nich nie pojawił się, gdy my odwalaliśmy taką fuszerkę. Kilka metrów przede mną stał sam Nicholas i kilku jego uzbrojonych ludzi, gromiących mnie wzrokiem, podczas mojego marszu. Z każdą sekundą rosło mi ciśnienie, ale nie dałem tego po sobie poznać.
Starałem nie rozglądać się na boki, udając, że nie jestem zaskoczony ich obecnością i specjalnie też mi nie przeszkadza. Luki w mojej głowie się rozjaśniały i wszelkie wcześniejsze pytania, zyskały odpowiedź. To, że wszystko poszło nam jak po maśle, było zasługą Nicka i jego grupy, którzy na ten czas, kiedy my próbowaliśmy uwolnić dziewczyny, unieszkodliwili całą zgraję tych Carterowskich popaprańców.
Stanąłem pewnie naprzeciw brata, chowając cały strach głęboko w sobie i uśmiechając się bezczelnie. Kątem oka dostrzegłem czerwony punkt i odetchnąłem z ulgą, wiedząc że to Michael. Nie odwracałem się jednak, żeby upewnić się co do moich przypuszczeń, chcąc wypaść na jak najbardziej obojętnego.
Spora odległość dzieliła mnie od Nicholasa, a mimo to mogłem poczuć napięcie między nami. Ogarniającą go wściekłość, którą tak samo jak ja, próbował ukryć pod maską obojętności.
- Nie wiedziałem, że przyłączysz się do imprezy. - powiedziałem głośno, prawie się śmiejąc.
Wyciągnąłem z kieszeni papierosa i wetknąłem go sobie między wargi. Już dawno schowałem broń, bo nic nie mogło pomóc mi w tej sytuacji. Nawet gdybym zastrzelił parę osób i tak nie udałoby mi się z wszystkimi i w końcu sam bym poległ. Mogłem liczyć jedynie na szczęście.
- Nie wysłałeś zaproszenia, Lukey. - zaśmiał się sztucznie, robiąc kilka niby nic nieznaczących kroków w moją stronę. - Sam musiałem się wprosić. - zrobił smutną minę.
- Och, przestań. Przecież zawsze lubiłeś wpieprzać się tam, gdzie cię nie potrzebowali. - rzuciłem od niechcenia, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Oczami wyobraźni widziałem teraz przerażoną minę Asha, który gdyby tu był, pewnie uderzył by mnie w bok, próbując przypomnieć z kim rozmawiam. Ja jednak znałem mojego brata na tyle dobrze, że wiedziałem iż jedyne co mogę teraz zrobić, to mu zaimponować. Może wtedy odpuści sobie wieszanie mnie za jaja z powodu naszej zdrady.
- Wiedziałeś od początku co planujemy czy może jesteś tutaj przejazdem? - zaciągnąłem się papierosem, nie spuszczając wzroku z jego zbliżającej się sylwetki.
Poczułem, jak robi mi się niedobrze. Spotkanie tutaj Nicholasa było milion razy gorsze, niż zostanie przyłapanym przez Wayna. On pewnie zastrzeliłby mnie na miejscu, nie marnując swojego cennego czasu, za to Nicholas … Nicholas lubił się karmić takimi sytuacjami, cierpieniem ludzi, torturami. Gdy tak o tym myślałem, miałem wrażenie, że gdy tylko podejdzie, zacznie się moje piekło.
- Chyba mnie nie doceniasz, Luke. - pokręcił głową z politowaniem – Naprawdę myślałeś, że uda ci się cokolwiek przede mną ukryć? - zaśmiał się z kpiną – Nie jestem tobą, braciszku. Nie jestem dzieckiem. Wszystko, co dzieje się w tym mieście, jest od teraz pod moją kontrolą, w szczególności wy.
Zacisnąłem mocno szczękę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś … niemiłego. Wściekłość we mnie narastała zupełnie jak strach, ale jeszcze udawało mi się nad tym panować.
- Dzięki za troskę, Nick. Co ja bym bez ciebie zrobił. - pokręciłem głową, udając przejętego.
Nicholas zaśmiał się pod nosem, podchodząc tak, że nasze klatki piersiowe praktycznie się ze sobą stykały. Wstrzymałem oddech i odruchowo spojrzałem na jego dłonie, ale nie miał w nich żadnej broni, niczego czym mógłby mnie teraz zaskoczyć.
- Ostrzegałem cię, Luke. - mruknął cicho, żebym tylko ja mógł to usłyszeć – Od kiedy to jesteś taki wyszczekany?
- Uczę się od najlepszych. - zasugerowałem, patrząc na niego wymownie. Cwaniacki uśmiech nie opuszczał mojej twarzy.
- To nie są żarty, Lukey. - jego głos zmienił ton i teraz wydawał się groźniejszy, bardziej zdeterminowany, zły. - Miałeś siedzieć na dupie, aż nie każę ci się ruszyć. Powiedziałem, że masz zapomnieć o tych ludziach i zostawić Wayna mi. Nic z tych rzeczy nie dotarło do twojej małej, ograniczonej głowy? - zapytał wściekle.
Jego dłoń powędrowała za plecy, żeby po chwili mógł przyłożyć broń do mojego podbródka, unosząc go i zmuszając mnie do spojrzenia w jego oczy.
- Miałem pozwolić im tutaj umrzeć? - mój głosy był chłodny, bez emocji.
- Tak. Jeżeli tak kazałem ci postąpić. - syknął, mocniej przyciskając spluwę do mojej szczęki.
Czułem na sobie wzrok każdej osoby, jaka była w pobliżu, dlatego z całych sił starałem się zachować zimną krew. Na pewno zżerała ich ciekawość odnośnie tego, o czym rozmawialiśmy. Nicholas jednak postarał się, żeby nikt nas nie słyszał, ściszając swój głos za każdym razem, kiedy mówił.
Nie wiedziałem, co mógłbym mu jeszcze powiedzieć, bo nie byłem przygotowany na taki obrót sprawy. Wcześniej nie pomyślałem, że Nick mógłby dowiedzieć się o naszych planach. Przynajmniej nie tak szybko… Chciałem sprawę załatwić po cichu, ale jak widać mi się nie powiodło. Później na pewno wymyśliłbym jakąś bardziej konkretną wymówkę, jak dziewczyny znalazły się z powrotem w naszym domu, ale najpierw chciałem je po prostu stąd wyciągnąć. Co prawda mi się udało, ale kosztem czego?
- I co? - odezwałem się po dłuższej chwili milczenia – Zabijesz mnie, bo nie posłuchałem jednego głupiego polecenia? Nie bądź śmieszny.
Głos miałem przepełniony kpiną i totalnym brakiem szacunku, ale gówno mnie to obchodziło. Jeżeli miał ze mną teraz skończyć, to musiałem zachować twarz. Nie pozwolę, aby myśleli, że mięknę. Włożyłem ręce głęboko do kieszeni i czekałem na to, co miało nastąpić.
- Proszę bardzo. Strzelaj. - powiedziałem z obojętnością, choć w środku wszystko we mnie aż krzyczało.
Nicholas przez chwilę przypatrywał mi się z uwagą. Jego oczy skanowały dokładnie każdy zakamarek mojej twarzy, szukając jakichkolwiek oznak strachu. Na próżno.
- Nie, to by było dla ciebie zbyt proste. - uśmiechnął się chytrze, przez co mnie zemdliło. Następnie dodał ciszej. - Nie posłuchaliście mnie, ani ty, ani twoje małpki. Ukryliście przede mną miejsce pobytu Cartera, myśląc, że się o tym nie dowiem. Teraz jeszcze masz czelność zachowywać się jak naburmuszony gnojek? Aż się prosisz o kulkę w łeb. - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, a następnie wziął kilka głębszych, żeby uspokoić złość. - Ale ja nie jestem taki.
Pokręcił głową, odsuwając się w końcu ode mnie. Wciąż czułem się dosyć niekomfortowo (w końcu dookoła stało pełno uzbrojonych ludzi, z czego większość patrzyła właśnie na mnie), ale zdecydowanie było mi lepiej z dala od Nicka. Nie odzywałem się, czekając aż będzie kontynuował.
- Zrobimy inaczej, Luke. Od początku miałem wobec ciebie większe plany, dlatego nie mogę cię zabić. - odetchnąłem z ulgą w duchu, kiedy to powiedział – Jesteś też moim bratem. - oznajmił, jakby faktycznie miało to dla niego jakieś znaczenie – Dlatego pozwolę żyć tobie i całej twojej wesołej gromadce.
- Yhym. - mruknąłem z niedowierzaniem – Gdzie haczyk?
- Nie ma żadnego. - zapewnił, choć oboje wiedzieliśmy, że to nie jest prawda. - Po prostu od tej pory pracujecie dla mnie, wykonujecie moje polecenia, robicie interesy z moimi ludźmi. Bez słowa sprzeciwu. Proste? -  zapytał, a ja przytaknąłem. - Świetnie.
To nie wydawało mi się wcale takie straszne, bo przecież generalnie robilibyśmy to samo, co każdego dnia, tyle że już nie na własną rękę. Mielibyśmy dodatkową obstawę, na co akurat Nick mógł sobie pozwolić, mając tylu ludzi przy sobie. Prowadzilibyśmy interesy z znaczącymi Graczami, to byłoby inne życie. Prawdziwa kasa.
Dlatego właśnie nie chciałem w tym uczestniczyć. To wyglądało pięknie, ale w rzeczywistości nie mogło takie być. Nie odezwałem się ani słowem, myśląc nad tym, co mi zaproponował. Nicholasa to chyba denerwowało, nigdy nie był cierpliwy.
- Ashton, możesz już wyjść! - krzyknął, wprawiając mnie w stan osłupienia. Miałem głupią nadzieję, że może zapomni o Ashtonie i o tym, że była tu jeszcze Heather.
Irwin wychylił się zza drzwi, a ja modliłem się, żeby zostawił dziewczynę na schodach i nie przyprowadzał jej do tego towarzystwa. Chłopak powoli podszedł do nas, trzymając wciąż(!) nieprzytomną Heather na rękach. Starał się wyglądać pewnie, ale znałem go na tyle dobrze, żeby widzieć jego stres. Chyba nie było osoby, która nie bałaby się Nicholasa. A już na pewno ci, którzy go znali, wiedzieli jak nieobliczalny potrafi być i tylko głupca nie przerażałaby jego osoba.
-  Słuchaj. Ty i Michael spakujecie te śpiące królewny do samochodu i grzecznie pojedziecie z moimi ludźmi do waszego domu. Tam się spotkamy. - poinformował tonem nieznoszącym sprzeciwu. Ash skinął głową i ruszył w bok, do Clifforda.
Skrzywiłem się na samą myśl, że moi przyjaciele są zabierani ode mnie i nie będę mógł kontrolować czy coś złego im zagraża. Nie podobało mi się to, ale musiałem zaakceptować postanowienie Nicholasa, chcąc jakoś wybrnąć z tej chujowej sytuacji. Ostatni raz spojrzałem na przyjaciela i wtórnie skupiłem się na bracie.
Darował mi życie, to prawda. Jednak nie zmieniało to faktu, że miałem wielką ochotę mu przyjebać.
- Jeśli coś im się stanie… - zacząłem, zapominając o moim opanowaniu. Nie mogłem ufać bratu na słowo.
- Uważaj, bo się przestraszę. - zakpił, śmiejąc się lekko – Gdybym chciał, już dawno byliby martwi.
- Więc co zamierzasz z nimi zrobić? - zapytałem. Oboje wiedzieliśmy, że nie pytałem w tym momencie o chłopaków, bo o nich nie musiałem się martwić. Byli mu potrzebni.
- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. - zapewnił spokojnym tonem – Teraz musimy zająć się czymś innym. Nie mogę puścić płazem twojej zdrady. Takich jak ty trzeba karać. - powiedział a mi ponownie zachciało się rzygać – Wiesz, nie chcę stracić reputacji… Już i tak darowałem ci życie, choć nie powinienem. Dlatego…
Nie dokończył. Jego kolejny ruch był dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Chłopak zamachnął się i z całej siły rąbnął mnie pistoletem w głowę, przez co aż zachwiałem się na nogach. Potem zrobił to kolejny raz i następny. W głowie zaczęło mi huczeć, przez co ciężko było zebrać myśli. Wykonywał cios za ciosem, a ja nie opierałem się w żaden sposób, bo tak było lepiej. Musiałem przyjąć karę, bo inaczej mogłoby się to skończyć o wiele gorzej niż teraz.
Ostatnie co pamiętam to jak upadam na ziemię, a mój brzuch rozrywa ból od kopniaków Nicholasa.

Heather
Obudziłam się jakieś pół godziny temu w nie swoim pokoju (brzmi znajomo?) praktycznie naga. Jedyne co miałam na sobie to męska, skórzana kurtka, zapięta pod samą szyję. Parę minut trzęsłam się ze strachu, a moje ciało bolało na samą myśl, że mój ratunek mógł być tylko marą. Rozejrzałam się jednak dokładniej i przypomniałam sobie pokój, który należał do Luke'a. Ogarnęła mnie ulga, bo wiedziałam, że mój koszmar dobiegł końca.
Za oknem było ciemno, więc nie miałam pojęcia ile czasu zajął mi sen. Zsunęłam się z łóżka, kierując się do łazienki, w celu otrzeźwienia umysłu, rozbudzenia się.
Jak przez mgłę pamiętałam wydarzenia poprzednich dni i byłam wdzięczna sobie, że nie zaczęłam panikować, będąc tu zupełnie sama. Ktoś zostawił dla mnie czyste ubrania, więc kiedy wzięłam prysznic i wciągnęłam na siebie dres, od razu zbiegłam na dół.
Zastałam swoją siostrę siedzącą na kanapie i na jej widok serce uwięzło mi w gardle. Była tak potwornie chuda i blada. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam nikogo w takim stanie (no, do momentu aż później nie popatrzyłam w lustro). Jej oczy zapuchnięte były od płaczu, a głośny szloch tłumiło ramię Caluma, w którego właśnie się wtulała. On sam też nie wyglądał najlepiej. Chyba najtrafniej opisując chłopaka, musiałoby się użyć określenia „napadnięty przez stado psów”. Jego ciemna karnacja teraz miała filetowe prześwity, a wargi bardziej uwydatniły się pod wpływem opuchlizny. Na fotelu obok siedział Michael, który jako jedyny z tej trójki wyglądał na nienaruszonego. W sensie fizycznym, bo sądząc po jego minie nie czuł się zbyt dobrze. Jego zbolały wyraz twarzy co rusz zakrywała szklanka wypełniona whiskey. Panowała względna cisza.
Podeszłam na palcach do kanapy i usiadłam obok Blake, kładąc rękę na jej ramieniu. Dziewczyna wyswobodziła się z objęć bruneta, tylko po to by zaraz ukryć twarz w moich włosach i zapłakać jeszcze głośniej. Nie pytałam o nic, po prostu gładziłam ją uspokajająco po głowie, pozwalając wypłakać wszystkie smutki.
- Jak się czujesz? - zapytał Calum, krzywiąc się, jakby nawet mówienie sprawiało mu ogromny ból.
- W porządku. - odpowiedziałam automatycznie – A jak z tobą?
- Bywało lepiej. - próbował się uśmiechnąć, ale nie specjalnie mu to wyszło – Chyba będziesz musiała dać mi kilka dni wolnych w pracy, szefie.
Zaśmiałam się cicho, słysząc że nawet w takich momentach nie opuszcza go chęć do żartów. Miałam ogromny sentyment do Caluma, po tym jak wspaniale zachował się w drodze do domu Wayna. Chłopak prawie stracił życie, próbując pobić każdego, kto chciał dotknąć lub tylko znalazł się przy mnie, bądź mojej siostrze. Zachowywał się naprawdę bohatersko i gdyby później nas nie rozdzielili, pewnie nic złego nie przytrafiłoby się nam przy jego boku. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Nie pamiętam, co działo się od momentu pierwszego dnia, kiedy zabrali od nas chłopaka, aż do chwili teraz. Miałam co prawda jakieś przebłyski, które pozwalały mi mniej więcej zorientować się w sytuacji. Moja pamięć nie wróciła jeszcze do normy i dalej w pewnych momentach brakowało mi kawałków sytuacji, w jakich byłam czy rozmów, jakie prowadziłam. Postanowiłam uzbroić się jednak w cierpliwość i poczekać, aż wszystko samo do mnie przyjdzie. Nic innego nie mogłam zrobić.
Oderwałam się od moich myśli, bo do pokoju weszła pozostała dwójka chłopaków. Ashton przekroczył próg jako pierwszy i też jako pierwszy do mnie podszedł, chwytając w objęcia. Jego ramiona mocno przycisnęły mnie do zbudowanego torsu z taką siłą, że prawie się dusiłam. Zaskoczona jego nagłym wybuchem czułości, zesztywniałam, zupełnie tego nie kontrolując. Chłopak od razu mnie puścił, przeczuwając, że taki akt nie był dobrym pomysłem.
- Przepraszam. - mruknął cicho, odsuwając się ode mnie – Dobrze się czujesz? Jesteś głodna, Heather? Czy wy w ogóle daliście jej coś do picia?
Ostatnie pytanie skierował do reszty siedzącej w salonie, a raczej Michaela, bo na nim skupiał swój wzrok. O dziwo Clifford podniósł się z miejsca i ruszył do kuchni po coś do pica dla mnie. Tego bym się po nim nie spodziewała, biorąc pod uwagę jaki czasami potrafił dla mnie być.
Patrzyłam z radością na Ashtona, który niepotrzebnie tak bardzo się o mnie martwił. Czułam się dobrze, bo w końcu byłam w swoim domu, wśród ludzi, którym ufam. Może i nie wszystkie wspomnienia były jasne, jak mówiłam wcześniej, ale to co czułam, kiedy na nich patrzyłam, było dla mnie wystarczającym dowodem na moją miłość do nich.
- Wszystko jest ok, Ash. - zapewniłam go, łapiąc za dłoń i mocno ściskając, a widząc jego niepewną minę, dodałam – Naprawdę.
W tym momencie z powrotem pojawił się Michael i wręczył mi kubek z wodą, jak mniemam nalaną prosto z kranu. Dopiero teraz poczułam jaką mam suchość w gardle, dlatego łapczywie zaczęłam pić i pochłonęłam całą zawartość kubka.
- Dzięki. - zwróciłam się do czerwonowłosego, a on tylko pokiwał głową, siadając z powrotem na swoje miejsce.
Jego wzrok utkwiony był w mojej siostrze i normalnie zaczęłabym się pewnie wkurzać, że tak na nią patrzy, ale tym razem nie byłam w stanie. Raz – nie miałam na to siły, a dwa – oczy chłopaka były przepełnione takim smutkiem, że mimo moich odczuć względem niego, przepełnił mnie żal. Musiałam porozmawiać z siostrą, co takiego wydarzyło się między nimi, że teraz nie potrafiła na niego spojrzeć i w tych ciężkich chwilach szukała oparcia w Calumie, zamiast w swoim chłopaku.
- Jak długo spałam? - zapytałam, patrząc wciąż na Michaela.
- Um, nie pamiętasz? - zaczął, a ja pokręciłam przecząco głową, nagle spoglądając nad jego ramię – Trzy dni. Budziłaś się parę razy, rozmawialiśmy, a później znowu zasypiałaś…
Zmarszczyłam brwi, próbując sobie to przypomnieć, jednak nic z tego. Myślałam, że już nie będzie mi się to zdarzać, ale najwyraźniej organizm nie doszedł jeszcze do siebie. Bałam się, co będzie, jeżeli wróci do mnie wszystko, co działo się przez te ostatnie parę dni. Już wystarczająco źle się czułam, nie znając szczegółów, dlatego chyba wolę nigdy nie poznać prawdy.
Zorientowałam się, że już dłuższy czas stoję i nic nie mówię, dlatego postanowiłam w końcu się odezwać. Podniosłam głowę i spotkałam się ze zmartwionym spojrzeniem Luke'a.
- Chyba urwał mi się film. - wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem w odpowiedzi na pytanie Ashtona. Chciałam rozluźnić trochę atmosferę, co mi się udało.
Po chwili Blake trochę się uspokoiła i przestała płakać. Calum mówił, że to nie potrwa długo i za minutę znów zaleje się łzami, jak to robi od paru dni bez ustanku, ale chyba nie miał racji. Dziewczyna, zmęczona emocjami zasnęła brunetowi w ramionach, a ten zaoferował się, że zaniesie ją do pokoju i sam pójdzie się w końcu trochę przespać. Kiedy tylko opuścili pokój odezwał się Ashton.
- Między wami ok? - popatrzył na przyjaciela w czerwonych włosach z nieukrywanym zmartwieniem. - Michael, może poproś Caluma, żeby pogadał z Blake. Wszystko da się wyjaśnić.
Nie miałam pojęcia o czym mówią i co takiego mógł zrobić bądź nie zrobić Clifford, żeby wprowadzić moją siostrę w taki stan, ale zdecydowanie mi się to nie podobało. Michael spojrzał wściekle na Asha i gdyby mógł, zabiłby go wzrokiem.
- Chuj ci do tego, Irwin.
Chłopak warknął tak głośno, że aż wzdrygnęłam się ze strachu, nie spodziewając się takiego wybuchu z jego strony. Nagle poczułam ciepło na dłoni i palce splatające się z moimi własnymi. Popatrzyłam przez ramię, a widząc Luke'a uśmiechnęłam się nieznacznie w jego stronę. Ten gest uspokoił mnie trochę, dlatego nie puściłam jego ręki, powracając wzrokiem do chłopaków.
- Próbuje cię wesprzeć, debilu. - wkurzył się tym razem Ashton, co po raz kolejny okazało się niespodzianką. Irwin nigdy nie wybuchał, przynajmniej ja tego nie widziałam. Musiał być zmęczony, jak my wszyscy.
- Może kurwa trochę milej?
- Dobra, zamknijcie się. - westchnął blondyn obok mnie, wyraźnie zirytowany głupim zachowaniem reszty.
- Masz racje. - zaczął Michael podnosząc się z fotela – I tak nie mam nic do powiedzenia, prawda Luke? Sam podejmujesz decyzje w tym domu.
- Michael … - głos Luke stał się spięty.
Czerwonowłosy ruszył do wyjścia i jedynie mijając nas, zatrzymał się na chwilę przy mnie.
- Lepiej zacznij się pakować, Heather. - rzucił z jadem – Nie zostało ci tu dużo czasu.
Po tych słowach wspiął się na górę, czemu towarzyszyło głośne, wręcz wściekłe tupanie po schodach, a następnie trzask drzwi.
Popatrzyłam na chłopaków, szukając w wyrazach ich twarzy wytłumaczenia na to dziwne zachowanie. Nie zrozumiałam ani słowa z tej bezsensownej kłótni, dlatego spojrzałam pytająco najpierw na jednego, a później na drugiego. Oboje jednak unikali mojego wzroku, co tylko upewniło mnie, że coś jest na rzeczy.
- Jakie decyzje? - zapytałam, ale odpowiedziała mi głucha cisza.
Zaczynałam stresować się z każdą chwilą coraz bardziej. Myślałam, że mam już za sobą najgorsze momenty, ale chyba nie było to do końca prawdą. Czy oni już mnie tutaj nie chcieli? Dlatego miałam się pakować? Nie przychodziło mi do głowy żadne inne wytłumaczenie na słowa Michaela. Nic z tego nie rozumiałam. Przecież tyle narażali, żeby mnie uratować, a teraz po prostu każą mi się wynosić? Może zrobiłam coś o czym za cholerę nie pamiętam?
Pytania zalewały moją obolałą głowę, przez co żałowałam, że nie jestem teraz pod wpływem, bo wtedy na pewno bym się tak nie przejmowała. Puściłam dłoń Luke'a, dzięki czemu w końcu na mnie spojrzał.
- Chcecie wyrzucić mnie z domu? - zapytałam łamiącym się głosem.

*

Uff, już myślałam, że nie zdążę!
Dziękuje za wszystkie wasze komentarze <3 piszczałam ze szczęścia jak dziecko, nawet się nie spodziewałam, że mogę jarać się czymś tak bardzo!

Zakładka Informowani - zostawiajcie swoje tt, jeżeli mam wam pisać o nowych rozdziałach :)
#RiskyPlayerFF

5 komentarzy:

  1. "Michael i Blake pewnie już czekali w samochodzie" miałam łzy w oczach, bo wiedziałam, że pewnie nie czekają w aucie i coś jest nie tak
    Ashy omg XDDD wyjebał krzesło, jezu on to <3
    (nie mogę się skupić na komentarzu, bo śmieję się z tego, co napisała mi moja siostra)
    (ok wracamy)
    witaj Nicholas (ps. ciekawostka właśnie sobie uświadomiłam, że Klaus z pamiętników wampirów ma tak na imię, więc to kolejny seksi "złoczyńca" o tym imieniu, nie wiem czemu to właśnie napisałam...)
    "Kątem oka dostrzegłem czerwony punkt i odetchnąłem z ulgą, wiedząc że to Michael." A CO JEŚLI TO BYŁA KREW, LUKE
    "Przecież zawsze lubiłeś wpieprzać się tam, gdzie cię nie potrzebowali" dlaczego tak bardzo zaczęłam się śmiać, slay Luke slay
    Nick bitchacho, przestań mówić, nikt Cię nie lubi, Luke slay-queen
    "śpiące królewny" nie wiem, dlaczego mnie to ucieszyło...
    biiiiiiiitch, może i jesteś seksi, ale przejebałeś sobie teraz biciem Luke'a
    NIEEE, BLAKE :( moje bejbi, boli mnie serce...
    Calum też biedny, ale... Blake, słonko :(
    moje shipperskie make'owe serce teraz rozrywa się na pół
    ach, Cally, zawsze poprawiasz wszystkim humory i cieszę się, że nawet teraz potrafisz żartować <3
    CAL BOHATER, YES
    "Zaskoczona jego nagłym wybuchem czułości, zesztywniałam, zupełnie tego nie kontrolując" chlip chlip...
    "Czy wy w ogóle daliście jej coś do picia?" NIE WIEM CZEMU, ALE UWIELBIAM TO. takie Ashton wie, że oni to sieroty w takich sprawach i to on musi zadbać o takie rzeczy, no a Heather jest jego przyjaciółką, więc się o nią martwi <3
    Mikey, brawo, jestem dumna, poszedłeś jej po wodę
    "ale to co czułam, kiedy na nich patrzyłam, było dla mnie wystarczającym dowodem na moją miłość do nich" djiudhfijfdopa fml
    Blake wybacz Michaelowi plisss :(
    a jeśli nie, to ja jestem wolna *wink wink*
    owww, Michael on chciał Ci pomóc, ale rozumiem drażliwy temat, musisz odpowiedzieć chamsko, zamiast pokazać, że cierpisz
    awww Huke trzymające się za ręce, cutieeees
    ok, jestem całkiem pewna, że Luke chce "wyjebać" stamtąd Heather (i Blake? w sumie sposób w jaki Michael to powiedział, by na to wskazywał), bo nie chce, żeby miała cokolwiek wspólnego z Nicholasem i ogl robi to dla jej dobra.
    ew. Nicholas chce zająć jej pokój XDD
    nie płacz Heather, bejbi, zawsze ja mogę Cię przygarnąć

    dalej płaczę z powodu Make, jak mogłaś mi to zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  2. Omg! Pewnie to przez Nicka dziewczyny maja sie wyprowadziac! Boszz szkoda mi Luke'a tak bardzo! Kocham ❤ pisz dalej czekam /Anka

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie lubię tego Nicholasa.
    Dziwny jest.
    Szkoda mi Heather.
    I też ciekawi mnie o co chodzi z tymi słowami Michaela o pakowaniu się.
    Tyle pytań. A na odpowiedzi trzeba troche poczekać.
    Rozdział świetny.
    Życzę weny. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. W-O-W ... byłam wrecz pewna że Heather nic nie będzie pamiętać (w tym Luke'a ) ale na szczęście (uff.....) pamięta, przynajmniej informacje sprzed wyścigu i porwania... Huke....dajcie mi więcej Huke'a! I nie wiem o co chodzi z tym ostatnim zdaniem mike'a no ale....NA LITOŚĆ BOSKĄ !!! NIE WAŻCIE SIĘ NAWET WYRZUCAĆ HEATHER I BLAKE Z DOMU!!!!!! No chyba że. .. nicholas zarządził ze luke ma się pozbyć Heather z domu bo inaczej on ją zabije????..
    BŁAGAM SZYBKO ROZWIEJ WAŻCIE WATPLIWOSCI I DAWAJ NEXTA; *

    OdpowiedzUsuń
  5. OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO BOŻE.! HOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHOHO *-* EMOCJE. O W DUPE :") Masz błąd ! "Na pewno" oddzielnie :D EJ. Na bank jej nie wywalą. Pewnie ją sprzedali czy coś xdd

    OdpowiedzUsuń