niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział trzynasty.

Luke
Choćbym nie wiem ile razy powtarzał, Calum nigdy nie zrozumie, że ma nie bawić się w rozbrajanie magazynków, bo nie potrafi lub zwyczajnie nie chce mu się ich złożyć z powrotem. Jak zwykle, podniecał się, kiedy zobaczył nową broń i nie mógł trzymać łap przy sobie. Następnie zostawił cały burdel na stole i się zwinął.
To przez niego siedziałem teraz w salonie i próbowałem zrobić z tym porządek. Nie było to ciężkie zadanie i generalnie nawet mi pasowało, bo przynajmniej miałem czym zająć ręce.
Od tygodni włóczyłem się po domu bez konkretnego celu i tylko szukałem dodatkowych zajęć, żeby przestać się tak potwornie nudzić. Tym sposobem w końcu naprawiłem cieknący kran w kuchni, uzupełniłem zapasy w lodówce i chyba pierwszy raz w życiu posprzątałem pokój. Kompletnie mi odwalało, kiedy chłopaków nie było w pobliżu.
Michael w zaskakująco szybkim tempie doszedł do siebie i po obrażeniach, jakie odniósł podczas tego uroczego wieczoru u Wayna, nie było śladu. Wciąż jednak zamykał się w pokoju na całe dnie i nikt nie wiedział, co tak naprawdę się tam dzieje. Rzadko zdarzało się, że ruszył dupę dalej niż sięgają granice jego graciarni po coś więcej niż tylko kolejną porcję frytek z kuchni. Nie chciał rozmawiać z nikim i znów wracał do pokoju. Hood stwierdził, że pewnie walił sobie konia przy zdjęciach Blake, ale żaden z nas nie chciał tego sprawdzać.
Ashton stał się typowym widmo – jak już się pojawiał, to zaraz znikał. Mówił, że ma inne sprawy na głowie i potrzebuje trochę swobody, żeby to wszystko poukładać. Wszyscy i tak wiedzieliśmy, co tak bardzo zajmuje Ashtona i czym jest ta 'sprawa', a raczej kim. Kilka razy ja i Calum, natknęliśmy się na niego, kiedy akurat kierował się do warsztatu Heather. Kretyn.
Nie pamiętam właściwie czemu tak bardzo mnie to wkurzyło, ale nie podobało mi się, że spotyka się z nią za moimi plecami … za naszymi plecami. Nawet specjalnie nie wypierał się, kiedy postanowiłem to z nim skonfrontować. Wybuchła niezła wojna i nawet Michael, który przez większość dni oprócz puszczania głośnych bąków, nie wydawał żadnych innych dźwięków, przyłączył się do kłótni. Od tego czasu Ash w ogóle przestał przychodzić, tłumacząc się, że matka potrzebuje jego pomocy.
A Calum … Calum wkurzał mnie za bardzo, żebym mógł spędzać z nim czas sam na sam i nawet, gdyby nie był zajęty szukaniem pracy, nie wybrałbym jego towarzystwa do umilenia sobie dnia. Razem załatwialiśmy interesy na mieście parę razy w tygodniu i na tym kończyła się nasza wspólna koegzystencja. Mimo iż razem mieszkaliśmy, to starałem się ograniczać kontakt do minimum. Odkąd stracił pracę i siedział na dupie, był nie do zniesienia.
Przejechałem dłonią przez włosy i rozparłem się wygodniej na kanapie. Skończyłem składać broń, więc znów nie zostało mi nic do roboty.
Już dawno nie było w Sydney tak spokojnie odkąd się wprowadziliśmy. Miałem nadzieję, ze po tym, jak nasza czwórka zjawiła się w domu Wayna, zabawa się rozkręci, ale nie działo się kompletnie nic. Minął jakiś miesiąc od tamtego zdarzenia, a ja wciąż czekałem na jakąś interwencje z ich strony. Może to była cisza przed burzą i cały gang zbiera siły, żeby się na nas jakoś odegrać. Nie miałem pojęcia. Czekanie działało mi na nerwy. Choć z natury byłem cierpliwy, jeżeli mi na czymś zależało, to ta niepewność i oczekiwanie na niewiadome były dla mnie koszmarem.
Myślałem, że zabierając stamtąd Heather, dałem Waynowi wystarczająco do zrozumienia, że nie widzieliśmy się po raz pierwszy i coś musiało nas łączyć. Przecież nie poszłaby ze mną, gdybym był zwykłym nieznajomym, racja? Może Wayn jest głupszy niż sądziłem. Szczerze mówiąc, to mam nadzieje, że nie i że przejął się tym wszystkim bardziej, niż to pokazywał. Bo co to by była za przyjemność? Nie po to wymyśliliśmy ten cały plan, jak sprowadzić go na dno. Obiecałem sobie, że zabiorę mu wszystko, na czym mu zależy i tak też zrobiłem. Chciałem, żeby go zabolało, a Heather tylko mi w tym pomogła, idąc za mną, kiedy ją zawołałem. To był najlepszy scenariusz, jaki mogłem sobie wyobrazić. Nieświadomie sama pchała się w sidła.
Podniosłem się z kanapy, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi i w progu zobaczyłem Ashtona. Wyglądał jakby gdzieś się spieszył. Miał pogniecioną koszulkę, włosy w totalnym nieładzie i zaczerwienione policzki.
- Wpadłem po swoje rzeczy, powoli kończą mi się czyste koszulki. - powiedział, nawet na mnie nie patrząc.
Wyminął mnie w progu, trącając ramieniem, gdyż był zbyt zajęty wgapianiem się w ekran telefonu, żeby zwracać uwagę na cokolwiek. Ashton podszedł do torby leżącej pod oknem i zawiesił ją sobie na ramieniu. Tak dużo czasu spędzał u nas, że któregoś dnia postanowił przynieść ciuchy na zmianę, żeby nie musieć co rano biec z powrotem do domu, żeby się przebrać.
- To na razie - rzucił, łapiąc za klamkę.
- Czekaj. - zatrzymałem go i oparłem się bokiem o ścianę - Nie chcesz zostać na piwo? Albo nie wiem, powłóczyć się po mieście?
Spytałem z nadzieją w głosie. Miałem już dość siedzenia w domu, a Ashton mógł mnie od tego uratować.
- Nie mogę, Luke, muszę coś zrobić. - odparł i obdarzył mnie przepraszającym wzrokiem – Naprawdę, spieszy mi się.
Przez chwile gapiłem się w czubki swoich butów, rozważając czy odezwać się ponownie. Bałem się podnieść głowę, żeby nie zobaczył jak wytrącił mnie z równowagi. Byłem zły, bo wiedziałem co ma na myśli, mówiąc 'coś'. Szedł do Heather, byłem tego więcej niż pewny. W końcu na niego popatrzyłem. Próbowałem zachować najbardziej neutralny wyraz twarzy, na jaki było mnie stać, choć nie wiem czy mi to wyszło.
- Znów do niej idziesz? - zapytałem chłodno. Ja sam mogłem wyczuć nutkę złości w moim głosie, więc nie wątpiłem, że Ashtonowi również to nie umknęło.
- Tak. Idę sprawdzić czy wszystko w porządku. - odparł jakby nigdy nic – Muszę podrzucić jej kolację. - uniósł do góry przezroczystą reklamówkę z jedzeniem na wynos, której wcześniej nie zauważyłem.
- Odjebało ci? - mój głos był mniej, choć wciąż spokojny. Oparłem się nonszalancko o framugę drzwi i wgapiałem w chłopaka, jak w ostatniego idiotę. – Teraz się kumplujecie?
- Na to wygląda.
- Nie możesz. - syknąłem.
- Bo co? Jesteś zazdrosny? - uniósł wysoko brew i uśmiechnął się bezczelnie. - Możesz dołączyć do naszego wesołego kółka przyjaźni. Nie mam nic przeciwko.
- Nie jestem zazdrosny. - rzuciłem ostro, ignorując chamskie słowa przyjaciela – Tylko nie podoba mi się, że zadajesz się z wrogiem.
- Ona nie jest naszym wrogiem. Nigdy nim nie była. - powiedział, krzyżując ręce na piersi, po czym westchnął zrezygnowany – Jest tylko i wyłącznie niewinnym pionkiem w twojej głupiej gierce, Luke.
- Więc teraz to moja gierka? - warknąłem i zamknąłem dłonie w pięści. Miałem wielką ochotę w coś uderzyć. - Szkoda tylko, że wcześniej z chęcią brałeś w niej udział.
- Wiem, to był błąd. Ale ona nie jest niczemu winna, nie powinniśmy niszczyć jej życia.
- A co z Waynem? - uniosłem brew. Nie mogłem uwierzyć, w to co mówi.
- Wayn dostał za swoje. - odpowiedział - Jeżeli chcesz, dalej się w to baw, Luke. Ale postaraj się, żeby tym razem ucierpiał tylko Wayn, bo Heather, jej siostra i Michael w cale na to nie zasłużyli.
- To, co stało się Michaelowi, nie było moją winą - przypomniałem mu.
- Więc twoim zdaniem wszystko w porządku?
Ok, zaraz mu przywalę. Ashton od zawsze był najporządniejszy z nas wszystkich, w końcu był najstarszy, ale jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby próbował mnie umoralniać. Nie muszę mówić, że mi się to nie podobało. Zwłaszcza, że podświadomie czułem, że ma racje.
Teoretycznie nie miałem nic do Heather. Tak mi się przynajmniej wydawało. Była całkiem ładna i mega seksowna, bez nadmiernego świecenia cyckami, jak większość lasek i pewnie gdyby nie to, że to dziewczyna tego pajaca, to chętnie spędziłbym z nią noc lub nawet dwie, w porywach do trzech.
Z drugiej strony, choć była bardzo pomocna, jeżeli chodziło o wkurzanie Wayna, to miałem wrażenie, że Ash się nie mylił i wcale nie powinienem tak bardzo ją w to mieszać. Nigdy nie byłem dżentelmenem i specjalnie nie troszczyłem się o żadną z byłych dziewczyn (o ile laski, z którymi sypiałem, można nazwać swoimi dziewczynami), ale też nigdy nie byłem palantem do takiego stopnia jak w przypadku Heather.
- Daj mi to. - podszedłem na tyle blisko Ashtona, żeby udało mi się wyrwać mu reklamówkę. - Nie możesz się tam co chwilę kręcić. Ja jej to zaniosę. - powiedziałem od niechcenia - A ty odwiedź mamę i pozdrów ją ode mnie.
- Jasne, dzięki. - mruknął – Tylko bądź grzeczny, Luke.
Zignorowałem wesoły wzrok chłopaka i poczekałem aż się ulotni i sam zacząłem zbierać się do wyjścia.


Heather
Opuściłam w pośpiechu szpital i wychodząc przez obrotowe drzwi, naciągnęłam rękawy bordowego swetra zasłaniając dłonie. Przyjemny materiał koił moją skórę. Nie było zimno. Mimo iż zegarek wskazywał parę minut po dziewiętnastej, pogoda była przyjemna, powietrze było ciepłe i wilgotne. Takie, jakie lubiłam najbardziej do spacerowania. Dreszcze jakie przechodziły moje ciało były spowodowane zupełnie czymś innym niż warunki atmosferyczne. Szpital – średnich rozmiarów budynek, znajdujący się tuż za centrum w Sydney, mieszczący w sobie ogromną ilość ludzkiego cierpienia, nieuleczalnych chorób i łez bliskich, oczekujących na wyniki badań.
Na samą myśl zrobiło mi się niedobrze.
Nigdy nie lubiłam tego miejsca. Już za dziecka spędzałam tu zbyt wiele czasu, codziennie odwiedzając tatę. Nic dziwnego, że źle mi się kojarzy. Przywraca wspomnienia, które już kiedyś wystarczająco mnie zniszczyły i których szczerze mówiąc wolałabym nie pamiętać.
Czasami jednak zdarzają się w życiu takie momenty, które zmuszają nas do działania wbrew wszelkim postanowieniom i obietnicom, jakie sobie złożyliśmy. Jak to mówią są rzeczy ważne i ważniejsze, trzeba je tylko odpowiednio podzielić. Tak było w tym przypadku.
Musiałam się tutaj zjawić, żeby odwiedzić Grace – mamę Ashtona. Ostatnimi czasy ja i Ash bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Wszystko zaczęło się od sytuacji sprzed miesiąca; tej, w której pobili Michaela i przez którą Blake nie odzywa się do mnie. Ashton był naprawdę opiekuńczy, ciągle powtarzając, że jest mi winien przysługę, bo ja pozbierałam go wtedy w nocy spod klubu i zadbałam, żeby bezpiecznie wrócił do domu. Nie uważałam, żeby musiał mi się aż tak odpłacać, ale przynajmniej miałam blisko kogoś, komu wydawałoby się, że mogłabym zaufać.
Myślę, że chłopak po prostu potrzebował osoby, która przeszła już przez koszmar, jaki rozgrywa się w jego życiu obecnie. Dlatego przychodził do mnie często, tłumacząc się, że sprawdza czy nikt mnie nie nęka po tym jak ich czwórka znalazła się w moim … teraz już Wayna domu. W momencie, w którym jego mama uskarżała się na okropne bóle, pierwszym co zrobił, to zadzwonił do mnie i to ja zawiozłam ją do szpitala. Od tego momentu nasze stosunki naprawdę się polepszyły, a ja żeby mu pomóc (i też trochę z nudów oraz braku towarzystwa) zaczęłam przesiadywać z Grace, za każdym razem kiedy jej syn nie mógł jej odwiedzić.
Nie wiem dlaczego, ale czułam się w pewnym sensie odpowiedzialna za to wszystko. Scenariusz był zaskakująco podobny do tego z paru lat wcześniej, kiedy to mój ojciec przechodził to samo. Przewlekłe i nawracające bóle w podbrzuszu kończące się wymiotami, w których najczęstszym składnikiem była krew z żołądka; brak apatytu i spowodowana tym bardzo szybka utrata wagi. W końcu odwiedziny u lekarza pierwszego kontaktu, skierowanie na gastroskopie i wyniki. Nowotwór żołądka.
Pokręciłam głową, bo do oczu zaczęły cisnąć mi się łzy. Żeby przestać myśleć o tym tak intensywnie, zaczęłam odliczać stawiane kroki. Wtedy przypomniałam sobie, że miałam jeszcze raz zadzwonić do Cory. Może tym razem odbierze. Wsadziłam dłoń do kieszeni spodni i już po chwili przyciskałam telefon do ucha. Parę sygnałów i ten sam, co zawsze głos.
- Po sygnale nagraj wiadomość. - odezwał się automat, a ja westchnęłam głośno.
- Hej, to znowu ja. - zaczęłam trochę niepewnie, ale po chwili zebrałam się w sobie i zmusiłam głos do zwykłego brzmienia – Pewnie masz już dość moich wiadomości, bo ostatnio zasypuje cię nimi non stop. – zaśmiałam się nerwowo – Ale chcę powiedzieć, że … że w razie gdybyś jakimś cudem niechcący usunęła wszystkie poprzednie połączenia lub nie zauważyła, że się do ciebie dobijam … emm, właściwie już sama nie wiem, co mam na myśli. Po prostu zadzwoń do mnie, jak to odsłuchasz, ok? Kocham cię, pa. - zakończyłam.
Skręciłam w alejkę, w której znajdowała się mała kawiarnia i tak jak za każdym razem, kiedy tędy przechodziłam, zatrzymałam się po zwykłą, czarną kawę bez mleka. Coś co sprawi, że całą noc będę trzymać się na nogach.
Odkąd zostałam sama, sypiam naprawdę rzadko. Nie dlatego, że nie mogę, bo gdyby nie to, ile kawy w siebie wlewam, spokojnie mogłabym zasnąć. Bałam się jednak zmrużyć oczy choć na chwilę. Chodziłam jak na szpilkach i nawet własny cień przerażał mnie okropnie.
Pociągnęłam ciepły napój z papierowego kubeczka i od razu tego pożałowałam czując palący ból na wargach. Skierowałam się okrężną drogą do domu. Wolałam zrobić parę kilometrów więcej, ale przynajmniej iść oświetlonymi alejkami. Zamieniłam się w ostatniego tchórza, ale miałam ku temu powody.
Zacznijmy od tego, iż wiele się ostatnio wydarzyło i szczerze mówiąc trochę namieszałam wokół siebie, więc spodziewałam się wielkich problemów. Czekałam aż Wayn odwdzięczy się za ośmieszenie mnie przed kumplami; za to, że poszłam za Lukiem. A tymczasem miałam spokój. To znaczy, względny spokój, bo mimo iż nie działo się nic i nawet się na to nie zapowiadało, to w środku dusiłam się ze stresu, a strach paraliżował moje ciało za każdym razem kiedy opuszczałam zakład.
Co prawda któregoś razu wracając z miasta przegapiłam moment, w którym ktoś (zapewne jakiś kumpel Wayna) wymalował mi całą przednią ścianę warsztatu, niecenzuralnymi słowami, ale to nie miało dla mnie większego znaczenia, spodziewałam się gorszych rzeczy. Minęło kilka dni, a ja nie pamiętałabym o tym, gdybym codziennie nie musiała na to patrzeć.
Zapisałam sobie w myślach, że będę musiała zająć się tym w najbliższym czasie. Nie chciałam odstraszać klientów.
Poza tym i tak miałam mnóstwo czasu, dzięki mojemu trybowi wampira.
Nie mogłam spać, nie mogłam jeść, nie mogłam normalnie funkcjonować. Byłam sama jak palec w czterech zimnych ścianach, bez rzeczy (zostały u Wayna), bez ciepłej wody i nawet bez łóżka, które musiałam zastąpić paroma kocami i śpiworem. Blake nie odbierała ode mnie telefonów, bo była na mnie zła. Do tego Cora zapadła się pod ziemię i nie byłam pewna co się z nią właściwie dzieje. Brakowało mi teraz towarzystwa, bliskości i poczucia bezpieczeństwa. Dlatego też tak często przebywałam z Grace. To dziwne. Bardzo. Ale samotność to coś czego boje się nawet bardziej od śmierci. Od zawsze tak było i nie jestem w stanie z tym walczyć.
Kiedyś był Wayn, teraz nie mam nikogo.
Pokonałam ostatnią prostą i już mogłam dostrzec znany mi budynek. Dotarłam całkiem szybko, jak na moje standardy. Ucieszona, że mogłam schować się w bezpiecznym miejscu, wbiegłam na podjazd warsztatu.
Musiałam zamrugać kilka razy, kiedy zobaczyłam Luke'a siedzącego pod zadaszeniem przy bocznym wejściu, żeby upewnić się czy dobrze widzę.
Siedział na niskich schodkach prowadzących do drzwi, którymi zazwyczaj wchodziłam. Nie zauważył mnie, bo stałam trochę dalej od niego, co dało mi możliwość przyjrzenia się mu dokładniej.
Standardowe czarne rurki z dziurami na kolanach i conversy tego samego koloru zdecydowanie optycznie wydłużały mu nogi. Zazdrościłam mu tego, że były tak chude i długie do nieba, kiedy moje pasowały raczej do dziecięcej rozmiarówki, niż do standardów europejskich. Pieprzone geny.
Oprócz tego zarzucił granatową koszulkę i jeansową kurtkę z kapturem, który naciągnął na fullcap, zasłaniający jego blond włosy. Pomiędzy stopami Luke'a leżała reklamówka, która tak zajęła jego uwagę, że mogłabym gapić się tak naprawdę długo, a on wciąż by o tym nie wiedział.
Zwalczyłam w sobie chęć ucieczki i zrobiłam parę kroków do przodu,a wtedy chłopak podniósł głowę i skierował swój wzrok na mnie.
Jego twarz była napięta ze złości, a w niebieskich tęczówkach krył się gniew. Zaczęłam się zastanawiać, czy w ciągu tej krótkiej chwili mogłam zrobić coś, co wytrąciło go z równowagi na tyle, że teraz mógłby być na mnie zły. Nic jednak nie przyszło mi do głowy.
Skutecznie go unikałam ostatnimi czasy, starałam się nawet o nim nie myśleć, wiec nie wiem o co mogło mu chodzić.
Pokonałam odległość między nami i wyminęłam go podchodząc do drzwi. Nie zdążyłam włożyć klucza w zamek, a on nie ruszając się z miejsca, odezwał się cicho.
- Kto to zrobił?
Popatrzyłam na niego pytającym wzrokiem, co było bezsensownym posunięciem, gdyż siedział do mnie tyłem. Chwile kalkulowałam w głowie o co mógł pytać i kiedy otwierałam już usta, chcąc wytłumaczyć, ze nie wiem o co mu chodzi, olśniło mnie.
Pewnie chodziło mu o zdemolowaną przednią ścianę.
- Nie mam pojęcia. - powiedziałam szczerze, wzruszając ramionami.
Stało się to parę dni temu, więc zdążyłam trochę ochłonąć.
Popchnęłam drzwi, wślizgując się do środka i mając nadzieje, że Luke sobie odpuści, zatrzasnęłam je za sobą.
Nie byłam już z Waynem i nie miałam wobec niego żadnych zobowiązań, ale to nie zmieniało faktu, że chciałam trzymać się jak najdalej od Luke'a. Głupim posunięciem było pozwolenie mu na wkroczenie do mojego życia i teraz bardzo tego żałowałam. Po tym, co zrobili Blake, bałam się, że i mnie spotka podobny los. W przeciwieństwie do niej, nie miałam swojego Michaela, który mógłby stanąć w mojej obronie. Musiałam sama zacząć myśleć racjonalnie.
Pod naporem na klamkę, drzwi ponownie ustąpiły. No tak, jak mogłam przypuszczać, że tak łatwo da mi spokój?
Spojrzałam w stronę drzwi, gdzie stał Luke i zrobiło mi się głupio, kiedy zdałam sobie sprawę z tego jak wyglądam. Miałam na sobie rozciągnięty sweter, który na mnie wisiał, przez co z daleka wątpię żeby ktoś był w stanie rozpoznać moją płeć; do tego czarne wytarte rurki, które były chyba starsze ode mnie i trampki. On za to wyglądał nieprzyzwoicie seksownie i to było naprawdę niezręczne.
- Nie powinieneś tu przychodzić. - odparłam, a w moim głosie rozbrzmiał stres - Będę miała przez ciebie kłopoty. Nie chce kłopotów, Luke. Musisz stąd wyjść. - potok słów wylał się z moich ust i nawet nie wiem kiedy zaczęłam machać nerwowo rękoma.
- Ciii, kochanie, bo się zapowietrzysz. - odparł rozbawiony, podchodząc bliżej.
Automatycznie zaczęłam się wycofywać aż trafiłam na metalowy stół przy ścianie. Przełknęłam głośno ślinę, wprawiając chłopaka w jeszcze większe rozbawienie. Mi niestety wcale nie było do śmiechu. Miałam wrażenie, że jestem obserwowana w każdej chwili i nie chciałam, żeby ktoś zobaczył mnie z Lukiem. Wiedziałam, że to mnie by się za to oberwało. Wystarczy, że Ashton się tu kręci aż nazbyt często, choć on nie jest tak znienawidzony przez Wayna jak blondyn.
- Czego chcesz? - zapytałam ledwo łapiąc oddech, bo chłopak znalazł się zdecydowanie za blisko.
- To dla ciebie.
Położył reklamówkę na stole tuż obok mojej dłoni i zajął miejsce z drugiej strony, wskakując na blat. Przez chwilę wgapiałam się w nią głupio, po czym sięgnęłam niepewnie dłonią, odsłaniając kawałki folii, jakby spodziewając się w środku tykającej bomby, która za moim dotykiem mogłaby wybuchnąć. Poczułam zapach przypraw.
- Kupiłeś mi… kebaba? - zaśmiałam się. Naprawdę, rozbawiła mnie ta sytuacja.
- Nie ja, tylko Ashton. - powiedział - Martwił się, że umierasz z głodu.
- To miłe, ale nie jem mięsa. - schowałam zawiniętą bułkę z powrotem do reklamówki - Jestem wegetarianką.
Luke popatrzył na mnie w taki sposób, jakbym właśnie powiedziała mu, że tak właściwie to nie urodziłam się w Sydney tylko na marsie, a moimi rodzicami są zielone stworki mieszkające w kosmosie.
- Jesteś dziwna.
Pokręciłam głową i zmieniłam pozycje. Stanęłam przed nim z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
- To wszystko? - zapytałam ignorując jego wcześniejsze słowa - Bo jeśli tak, to możesz już ...
Nie dane mi było dokończyć zdania, bo Luke zeskoczył ze stołu, praktycznie na mnie wchodząc. Próbowałam się odsunąć, ale straciłam równowagę i kiedy myślałam, że zaraz obije sobie tyłek, poczułam jego rękę oplatającą mnie w pasie. Zrobiłam się czerwona na twarzy i spuściłam wzrok na jego granatową koszulkę. Chyba zaraz zemdleje.
- Nie przejmuj się, nie pierwszy raz dziewczynie miękną kolana na mój widok. - uśmiechnął się zawadiacko, po czym złapał w palce kosmyk włosów, który opadł mi na twarz i założył go za ucho.
- Przestań, to nie jest zabawne. - powiedziałam cicho, szybko wyswobadzając się z jego uścisku. Przybrałam najgroźniejszą minę, na jaką było mnie stać.
- Ok, wybacz, królewno. - podniósł ręce do góry w geście obronnym – Już nie będę. Właściwie to chciałem pogadać.
Tym razem zadbałam o to, żeby odległość między mną a Lukiem była wystarczająco duża. Wolałam mieć czas na reakcje, gdyby znów zachciało mu się mnie zaskoczyć. Nie wyglądał na zadowolonego z mojego posunięcia, ale co mnie to obchodziło.
- Zamieniam się w słuch. - odparłam.
Luke ponownie zajął miejsce na blacie i oparł się wygodnie o ścianę z zamyśloną miną. Czułam, ze to co zaraz usłyszeć nie będzie niczym przyjemnym. No, ale biorąc pod uwagę, że od Luke'a nie mogłam usłyszeć niczego dobrego, nie było to zaskoczeniem.
- Za miesiąc ma odbyć się wyścig motorowy z balastem, pewnie słyszałaś. - zaczął powoli, a jego niebieskie tęczówki uważnie mi się przyglądały.
- Tak, obiło mi się o uszy. - wtrąciłam - Co w związku z tym?
- To w związku z tym, że żeby w nim uczestniczyć, potrzebuje kogoś, kto ze mną pojedzie.
- Co? - wydałam z siebie głośny okrzyk i szybko zakryłam usta dłonią - Chyba nie mówisz mi, że chcesz mnie zabrać...
- Owszem, właśnie to mówię. - powiedział spokojnie, wzruszając przy tym ramionami.
Dość długo stałam w bezruchu, bo jedyne co potrafiłam w tym momencie zrobić to wgapiać się w niego z szeroko otwartą buzią. To było kompletne wariactwo. Wayn by mnie zabił, bez dwóch zdań. Cholera, połowa miasta chciałaby mnie powiesić za wystąpienie w duecie z Hemmingsem.
Luke przez cały czas bawił się swoim kolczykiem w wardze, uważnie mi się przyglądając.
- Wiesz … - spojrzał na moje szeroko otwarte usta, a następnie wskazał je skinieniem głowy - … żeby to miało sens, chyba będziesz musiała klęknąć.
Fala gorąca, rozgrzewająca moje policzki przywróciła mi trzeźwe myślenie. Popatrzyłam na Luke'a pełnym niedowierzania wzrokiem.
- Pieprzony palant! - warknęłam – Nie ma mowy, że gdziekolwiek z tobą pojadę. Możesz zapomnieć!
Te momenty, w których ja krzyczałam z wściekłości, a on zwyczajnie miał z tego ubaw, to chyba najgorsze chwile w moim życiu. A już na pewno najbardziej wkurzające.
- Nie przyjmuję odmowy. - odpowiedział krótko. - Pojedziesz ze mną.
Widząc, że nie zamierzam się do niego odezwać, postanowił zmienić taktykę. Podszedł do mnie bliżej, ale od razu zaczęłam się odsuwać, więc stanął w miejscu i ze skruszoną miną, zaczął mówić:
- Oj, Heather. Przepraszam, za bycie dupkiem. - jego oczy rozszerzyły się. Wysunął do przodu dolną wargę i popatrzył na mnie błagalnie – To były tylko głupie żarty. Zgódź się.
- Nie, Luke. - odparłam stanowczo -- Założę się, że jest wiele chętnych dziewczyn na to miejsce, więc nie będziesz musiał długo szukać.
Zabrałam narzędzia z szafki i podeszłam do jednego z aut, znajdujących się w garażu. Miałam zamiar zabrać się za robotę, a rozmowę między mną a Lukiem uważałam za skończoną. Podniosłam więc maskę do góry, ale blondyn zatrzasnął ją z powrotem.
- Chcę zabrać ciebie.
Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Obym tylko znów nie zrobiła się czerwona, bo w tedy na pewno nie da mi spokoju.
- Zwykłe 'nie' ci nie wystarcza? Mam napisać list z odmową czy może zaśpiewać piosenkę?
Cała sytuacja zaczynała mnie irytować.
- Nie mów, że nie chciałabyś dopiec Waynowi, za to co zrobił Blake. - wiedziałam, że robił to specjalnie. Grał na moich uczuciach i chciał mnie podburzyć, ale nie dam się tak łatwo. - Wyobraź sobie jego minę, jak zobaczy cię ze mną.
- Kusząca propozycja, ale wciąż jestem na nie. - uśmiechnęłam się przepraszająco, ale nawet mnie to nie przekonało, a co dopiero jego.
- Nie pozostawiasz mi wyboru, Heather. Chciałem być romantyczny i zrobić to po dobroci - udał zasmuconego, a ja parsknęłam śmiechem - Ale muszę użyć mojej karty przetargowej.
- To znaczy? - zapytałam aż zanadto zaciekawiona.
- To znaczy, że masz u mnie dług i tylko w jeden sposób go spłacisz. - odparł spokojnie - Szykuj się więc na wyścigi.
- Ale ... to nie fair! - krzyknęłam, ale jego już nie było.
Walnęłam pięścią w blachę samochodu i od razu tego pożałowałam, bo na moich kostkach pojawiły się czerwone rany. Na szczęście auto było całe. Jeszcze tego mi brakowało, żebym miała uszkodzić klientowi jego własność i zapłacić za naprawę z własnych pieniędzy.
Potarłam dłoń, w nadziei, że dzięki temu ból zniknie i ponownie chwyciłam narzędzia.
Niech cię szlag, Hemmings.
____________________________________________
Jest 3.30, ale obiecałam sobie, że nie zasnę dopóki tego nie dodam.
Także miłego czytania i dzięki za komentarze pod ostatnim postem, jesteście kochane <3
PS. Mam shippowskie nazwy dla Heather i Luke'a (Huke) oraz dla Michaela i Blake (Make),
więc jeżeli chcecie to możecie się od tej pory nimi posługiwać. Myślę, że są całkiem w porządku :D
MÓJ DRUGI BLOG: KLIK

5 komentarzy:

  1. Ja chcę dużoooo Huke ! ♞ next świetny

    OdpowiedzUsuń
  2. Caluuuum po 1. jego bawienie się bronią XD po 2. też pomyślałam, że Michael właśnie z takiego powodu nie wychodzi z pokoju, pjona!
    Ashton dobra duszyczka <3
    fakt, że Heather ma bordowy sweter ucieszył mnie bardziej niż powinien XD ona, Michael i ja możemy sobie zrobić fotkę w naszych bordowych swetrach
    już nie wspominając o tym, że jest wegetarianką! love
    gdy Luke wkurwił się, że wymalowali jej ścianę warsztatu uasdhafuhgshg
    "Wiesz … żeby to miało sens, chyba będziesz musiała klęknąć." mój ulubiony tekst Luke'a (póki co) w całym opowiadaniu XD
    bardzo lubię tę rozmowę Huke w tym rozdziale!
    czuję, że na tym wyścigu będzie ciekaaaawie, trochę się boję, co to będzie...

    OdpowiedzUsuń
  3. MATKO BOSKA #HUKE >>>>>>>>>>>>>>
    ASH UMORALNIA LUKE'A, CALUM ROZBRAJA MAGAZYNKI, WKURZONY LUKE, LUKE DUPER, LUKE PRZEPRASZA ZA BYCIE DUPKIEM = NAJLEPSZY ROZDZIAŁ EVER
    JA CHCĘ JUŻ TEN WYŚCIG, BO TAM PEWNIE BĘDĄ SPINY Z WAYNEM I WGL!!!
    KOCHAM CIĘ!!!!! ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  4. BŁAGAM DODAJ SZYBCIEJ JAKIŚ ROZDZIAŁ, DWIE LINIJKI, LINIJKĘ,COKOLWIEK!
    BO SIE ZAPOWIETRZYLAM ZE SZCZESCIA JEZUUUU
    HUKE FOREVER ELO YOLO SWAG I WGL

    OdpowiedzUsuń
  5. Kocham to ff.
    Świietnie piszesz.
    Z niecierpliwością czekam na następny.
    :)

    OdpowiedzUsuń