Włosy upięte w wysoki kucyk skakały przy każdym kolejnym kroku, jaki
postawiłam wzdłuż jasno oświetlonego korytarzyka, utworzonego z wysokich
białych regałów. Spacerowałam między alejkami w supermarkecie,
przyglądając się kolorowym produktom na sklepowych półkach, machając
przy tym plastikowym koszykiem, na którego uchwycie zacisnęła się moja
dłoń. Miszmasz wzorów i kolorów opakowań zdecydowanie utrudniał mi
dokonanie wyboru odnośnie mojego dzisiejszego obiadu. Szczerze mówiąc,
nie mogłam w tym aspekcie zaszaleć, bo w warsztacie, gdzie obecnie
mieszkałam, cały sprzęt kuchenny ograniczał się do ledwo działającej
mikrofalówki i małego czajnika. Nie stałam za dobrze z kasą, więc
jedzenie na mieście odpada, zresztą ostatnio rzadko wychodziłam do
ludzi. Warsztat opuszczałam tylko wtedy, kiedy byłam do tego naprawdę
zmuszona. Kierowałam się więc w stronę lodówek, w których miałam zamiar
zwinąć kilka pudełek pakowanych dań na szybko. Zawsze lepsze to niż nic,
prawda? Znalazłszy się w upragnionym miejscu, przystanęłam na chwilę,
żeby dokładnie przyjrzeć się temu, co leżało na dnie chłodziarki. Zimne
powietrze otuliło moją skórę i przeszły mnie ciarki. Nie zastanawiając
się dłużej, wrzuciłam do koszyka pierwsze lepsze opakowania, jakie
wpadły mi pod rękę. I tak wszystko wyglądało równie niesmacznie, więc
nie było sensu rozmyślać nad wyborem.
Kiedy już podjęłam decyzję,
postanowiłam dłużej tu nie zabawiać i jak najszybciej wrócić do "domu".
Nic nie jest lepsze od zamknięcia się w czterech ścianach, sam na sam z
niezdrowym żarciem.
Odwróciłam się na pięcie i zrobiłam parę kroków w
stronę kas, popychając ciało do przodu. Musiałam przejść z powrotem
cały supermarket, żeby dotrzeć do wyjścia, więc przy okazji zajrzałam do
kilku kolejnych alejek, gubiąc co chwilę drogę. Nigdy nie lubiłam
dużych sklepów przez mój totalny brak orientacji w terenie. Często,
kiedy byłam mała potrafiłam bezmyślnie odłączyć się od rodziców i biegać
po sklepie bez większego celu, jak to mają w zwyczaju dzieci, później
nie mogąc znaleźć drogi. Pamiętam, że zawsze kończyło się to płaczem, bo
myślałam, że już więcej nie zobaczę mamy i taty, jednak mój rodziciel
za każdym razem przybywał na ratunek. I mimo iż cieszyłam się, że już po
wszystkim, to i tak strach przed samotnością i porzuceniem zagnieździł
się we mnie na długo. Trochę to dziecinne, ale do tej pory nie lubiłam
robić zakupów w dużych sklepach.
Na szczęście, kiedy postawiłam stopy
pod dużym szyldem z napisem 'Alkohole', dostrzegłam na końcu korytarza
mój upragniony cel. Czym prędzej udałam się przed siebie, a obraz
znudzonych kobiet obsługujących klientele stawał się coraz wyraźniejszy i
bliższy. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc że za niedługo znajdę się z
powrotem u siebie. Przy okazji kalkulowałam w głowie czy wzięłam
wszystko, co było mi potrzebne na najbliższe kilka dni.
Wtedy mój
wzrok padł na znajomą sylwetkę. Ciemne poszarpane rurki i zdecydowanie
za duży sweter, z którego ledwo wystawały blade ręce chłopaka i
charakterystyczne czerwone włosy, mogące należeć tylko i wyłącznie do
Michaela Clifforda.
Wzdrygnęłam się na samą myśl, że będę musiała
przejść obok niego. Już nie z samego faktu, że z całego serca nie
przepadałam za tym typkiem, ale dlatego, że przeze mnie został pobity w
moim byłym domu przez mojego byłego chłopaka i czułam się w jakimś
stopniu odpowiedzialna za całą tą sytuacje. Może nie był najmilszy dla
mnie, ale nie zasłużył na takie potraktowanie, zwłaszcza, że bronił
Blake.
Na myśl o siostrze poczułam, jak żołądek mi się ściska. Wciąż
nie odbierała ode mnie telefonów, nie miałam pojęcia, co się z nią
obecnie dzieje. Nigdy nie odzywałyśmy się do siebie zbyt często, bo mimo
że tęskniłyśmy za sobą, nie było do tego okazji. Każda z nas miała inne
życie i nie wszystko układało się po naszej myśli. Duży wpływ na nasze
ograniczone rozmowy miała matka, która szczerze nie znosiła faktu, że
Blake mogłaby mieć kontakt ze swoją starszą, zdemoralizowaną siostrą.
Przecież mogłam sprowadzić ją na złą drogę i z kochanego aniołka
zamieniłaby się w kolejną czarną owcę rodziny.
Teraz było inaczej,
bo wiedziałam, że Blake jest na mnie wściekła, ba, ona mnie nienawidzi,
dlatego tak trudno było mi znieść brak odzewu z jej strony.
Patrząc,
jak Michael ładuje do wózka sporą ilość alkoholu, zastanowiłam się czy
nie wykorzystać faktu, że mam okazje z nim porozmawiać. Byłam pewna, że
ma kontakt z Blake i mógłby powiedzieć mi co nieco, żebym spała
spokojnie i nie dręczyła się więcej myślami.
Przygryzłam wargę w
niezdecydowaniu i po prostu stałam jak słup soli, gapiąc się jak ręce
chłopaka z wprawą układają kolejne butelki piwa obok siebie. Chyba nie
może być aż tak źle. Przecież mnie nie spławi. A nawet jeśli, to będę
miała czyste sumienie, bo przynajmniej próbowałam.
Nie dałam sobie
czasu na rozważenie za i przeciw, bo mogłabym tak stać i myśleć, aż w
końcu on by poszedł. Wypuściłam ze świstem powietrze i stanęłam obok
metalowego wózka na kółkach, skupiając na sobie uwagę czerwonowłosego.
- Cześć. - starałam się zabrzmieć pewnie.
Michael
zmarszczył brwi na mój widok i odwrócił głowę w stronę pułki
zastanawiając się, co jeszcze wybrać. Nie odezwał się ani słowem, a jego
mina wskazywała na to, że jest co najmniej zniesmaczony moim widokiem.
Zdecydowanie nie miał ochoty na kumpelskie pogaduszki.
- Możemy porozmawiać? - zapytałam, znacznie odsuwając od niego wózek, tak żeby w końcu się zainteresował.
Mike spojrzał na mnie od niechcenia, następnie rzucając wzrokiem na koszyk trzymany przeze mnie z zakupami.
-
Chcesz mnie zapytać, jakie jeszcze tuczące gówno powinnaś wrzucić do
swojego koszyczka, kapturku? - prychnął, uśmiechając się ironicznie.
Następnie nie dając mi dojść do słowa i widząc moją uniesioną w geście
irytacji brew, dodał – Radziłbym żadne, bo będziesz miała problem ze
zmieszczeniem się w drzwiach garażowych swojego warsztatu. I tak już
ledwo się przeciskasz.
Zacisnęłam mocno szczękę i zamknęłam powieki,
żeby nie musieć patrzeć na tego idiotę. Moje dłonie uformowały się w
pięści, a paznokcie raniły ich wnętrze, boleśnie się wbijając. Co za
pieprzony palant. Przysięgam, że ledwo powstrzymywałam się przed
przywaleniem mu w tą zadowoloną buźkę. Jak ktoś z takim wyglądem mógł
komentować moją sylwetkę? Nie oszukujmy się, z całej swojej ekipy to on
był najgorzej zbudowany. W porównaniu do kumpli był mizerny i wyglądał
jakby całymi daniami siedział na kanapie przed konsolą, jedząc czipsy.
To chyba odbierało mu prawo do naśmiewania się z wyglądu innych.
Otworzyłam
oczy, praktycznie zabijając go wzrokiem. Nie dało się jednak ukryć, że
wyprowadził mnie z równowagi. Chłopak ewidentnie rozkoszował się swoim
małym zwycięstwem, bo z ust nie schodził mu wredny uśmiech. Przez gardło
przeciskała mi się lawina obelg, jaką chciałam uraczyć chłopaka, ale
przełknęłam dumę, nie chcąc marnować swojej szansy na rozmowę o Blake.
Wyprostowałam się znacznie i ignorując jego jakże błyskotliwy komentarz, odezwałam się ponownie.
-
Posłuchaj, Clifford. - zaczęłam twardo – Nie lubię cię, ty nie lubisz
mnie, co do tego nie ma wątpliwości. Mam jednak problem, bo Blake
ignoruje moje telefony i nie mam zielonego pojęcia co się z nią dzieje.
-
Nie dziwie jej się - przerwał mi, zbijając mnie z tropu i niszcząc całą
przemowę, jaką ułożyłam sobie w głowie – Rozmawiamy od niecałych dwóch
minut, a ja już mam ochotę puścić pawia. Na miejscu Blake też nie
odbierałbym od ciebie telefonów.
Mówiąc to wyminął mnie i włożył
ostatnie butelki procentowych napojów do swojej bogatej kolekcji.
Następnie zacisnął dłonie na plastikowej rączce i popchał do przodu
wózek z zakupami. Gdybym była w nastroju, pewnie śmiałabym się teraz z
tego, jak wielki trud sprawia mu prowadzenie tak obładowanego wózka.
Potwierdziły się moje wcześniejsze rozmyślania na temat kondycji
Michaela, kiedy jego twarz zrobiła się czerwona.
- Może ci w tym
pomóc? - nie mogłam powstrzymać się od zgryźliwego komentarza, a chłopak
machnął na mnie ręką, jakby odganiał niewidzialną muchę.
Postanowiłam,
że nie dam mu tak łatwo za wygraną i szybko go dogoniłam, stając tuż
przed nim. Michael chyba na początku chciał mnie rozjechać, bo nie
wyglądał jakby miał się zatrzymać, ale położyłam dłonie na metalowej
kratce z przodu i z całych sił zaparłam się nogami, co zdecydowanie
utrudniło mu poruszanie się.
Przez chwile jeszcze pchał przed siebie
wprawiając w ruch i wózek i mnie, ślizgającą się po błyszczącej
podłodze supermarketu, nie przejmując się tym, że kilku klientów
przyglądało nam się z niesmakiem. W końcu westchnął głośno i ku mojej
uldze, zatrzymał się.
- Davis … - zaczął, a ja nastawiłam uszu w oczekiwaniu na dalszą część zdania – Jesteś niesamowicie wkurwiająca.
- I vice versa. - mruknęłam tak, żeby mnie usłyszał.
Puściłam
zimny metal i przybrałam neutralną postawę, próbując nie zwracać na
siebie więcej uwagi przechodzących koło nas ludzi. Włożyłam ręce w
kieszeń i skierowałam wzrok na zirytowanego Mike'a, który przejechał
dłonią po włosach, a następnie podparł się o biodra, czekając aż coś
powiem.
- Wiem, że masz kontakt z Blake. Nie uwierzę, że nie. -
uzupełniłam szybko, następnie dodając łagodniej – Martwię się o nią,
zrozum. Jest dla mnie wszystkim i czuje się naprawdę chujowo przez to,
co się stało. Dlatego proszę cię, powiedz mi czy jest z nią w porządku.
Mina
chłopaka zdecydowanie uległa zmianie. Grymas życiowego bólu i
nieopisanego cierpienia spowodowanego moją obecnością zniknął z jego
twarzy. Zamiast tego jego wzrok stał się bardziej ustępliwy i
wyrozumiały, choć postawa chłopaka wciąż wykazywała dużą powściągliwość.
I tak sądziłam, że mam go w kieszeni. Wiedziałam, że miał słabość do
Blake i widać to było gołym okiem, przez co moje słowa wywołały na nim
wrażenie.
Michael westchnął zrezygnowany i uniósł ręce w geście poddania.
-Dobra,
niech ci będzie. - odezwał się, krzywiąc kiedy na moją twarz wstąpił
szeroki uśmiech – Ale najpierw stąd wyjdźmy. Nie chce, żeby ludzie
widzieli mnie w twoim towarzystwie.
Ruszył do kas, a ja tym razem go
nie powstrzymałam, wiedząc, że wygrałam tą bitwę. Z uśmiechem na twarzy
poszłam za nim, zachowując bezpieczna odległość. Miał racje, lepiej
udawać że się nie znamy.
Jechaliśmy pustą drogą prowadzącą do
jakiegoś miejsca na obrzeżach Sydney. Pierwszy raz miałam okazję
podróżować tą trasą. Krajobraz dookoła był mi kompletnie nieznany,
dlatego Michael musiał co chwila instruować mnie gdzie skręcić, żeby
dotrzeć na miejsce. Przez opuszczone szyby mogłam dostrzec jedynie pola
ogrodzone wysokimi drzewami. Wyglądało na to, że mało osób wybiera ten
szlak na przejażdżki, bo mimo że nie było wcale tak późno, nie
trafiliśmy na żadną żywą duszę w przeciągu dwudziestu minut.
Sama
nigdy nie zdecydowałabym się wybrać tą trasą, ale Michael postawił jasne
ultimatum. Odpowie na wszystkie moje pytania, o ile dowiozę go na
spotkanie z resztą chłopaków, bo nie widziało mu się łapać taryfy. Nie
miałam więc innego wyboru, jak zgodzić się na propozycję
czerwonowłosego. Zależało mi na każdej informacji związanej z moją
siostrą i wierzyłam, że ją dostanę.
Mike nie zawiódł mnie i pokrótce
opowiedział wszystko, co działo się po wyjeździe Blake. Wróciła do
szkoły, gdzie jak zwykle radzi sobie świetnie. Podobno udało jej się
wywalczyć stypendium z czego matka i jej facet byli niezmiernie
zadowoleni. Oczywiście bali się, że namieszałam jej w głowie, dlatego te
dobre nowiny trochę ich uspokoiły. Ja sama byłam z niej dumna. Miała
przed sobą dobrze sytuującą się przyszłość. Studia, dobra praca,
normalne życie. Naprawdę się z tego cieszyłam.
- Czy ... - zawahałam
się na chwilę, nie będąc pewna czy chce zadać to pytanie, a przede
wszystkim czy chcę znać na nie odpowiedź - Czy Blake mówiła coś o mnie?
- moje policzki spłonęły rumieńcem. Żenował mnie fakt, że prowadzę taką
rozmowę z Cliffordem. - Mam na myśli ... Jak bardzo nienawidzi mnie w
skali od jeden do dziesięciu?
Próbowałam nie wydać się zdesperowana i
obrócić wszystko w żart, ale skończyło się na tym, że zacisnęłam
mocniej palce na kierownicy i uśmiechnęłam się słabo.
Michael
spojrzał na mnie zza butelki piwa, którą popijał całą drogę. Właściwie
to była już jego trzecia, ale to chyba mało ważne.
- Myślę, że sześć. - odparł zwyczajnie.
- Sześć? - powtórzyłam - To chyba nie tak źle.
- Biorąc pod uwagę, jak beznadziejna potrafisz być, to całkiem dobry wynik.
Mimo iż jego komentarz miał na celu mnie obrazić, wcale nie poczułam się urażona.
- Myślę, że powoli dociera do niej, że wybuch tego pajaca nie był twoją winą. - dodał po chwili.
- Uważasz, że to nie była moja wina? - zapytałam z nadzieją, wcale nie kontrolując brzmienia mojego głosu.
Mike
wzruszył ramionami, najwyraźniej nie chcąc odpowiadać na moje pytanie i
wrócił do opróżniania zawartości blado brązowej butelki. Skupiłam swój
wzrok na drodze przede mną, wyszukując jakichkolwiek oznak życia lub
chociażby budynków, wskazujących na to, że nasza trasa dobiega końca i
reszta ekipy gdzieś się tu znajduje. Przy okazji myślałam o wszystkim,
co powiedział mi dzisiaj Michael. Mogłam odetchnąć z ulgą. Nie
spodziewałam się, ze Blake może być w jakimś niebezpieczeństwie. Wayn na
pewno nie tracił by na to czasu. Ale niewiedza i brak kontaktu z
siostrą sprawiały, że zaczęłam wysnuwać dziwne teorię i lepiej dla mnie,
że żadna z nich się nie sprawdziła, a z Blake jest w porządku.
Miałam
ochotę śmiać się w głos, kiedy uświadomiłam sobie jak komiczna jest
sytuacja, w której obecnie się znajduje. Kto by pomyślał, że wieści,
które przyniosły mi spokój, uzyskam od nikogo innego jak Michaela
Wrednego Dupka Clifforda. Ostatni czas wniósł do mojego życia tyle
zmian, że szczerze mówiąc jeszcze to do mnie nie docierało. Gdyby
miesiąc temu ktoś powiedział mi, że mój chłopak, jedna z ważniejszych
osób w moim życiu, będzie próbowała skrzywdzić Blake, nie uwierzyłabym.
Nie uwierzyłabym też w to, że Luke i jego ekipa wtargną wtedy, żeby nam
pomóc; że okażą się bohaterami w moich oczach. To było takie popaprane.
Moje życie jest popaprane.
Z dziewczyny najbardziej wpływowego
człowieka w mieście stałam się wrogiem publicznym numer dwa. Tak, dwa.
Stałam na piedestale tuż obok ulubieńca (wyczuj ironię) wszystkich -
Hemmingsa i reszty jego bandy.
Jak bardzo miałam w tym momencie
przerąbane? Nie miałam pojęcia. Pewnym było, że Wayn nie odpuści sobie
tak łatwo. W końcu można powiedzieć, że doprawiłam mu rogi, przynajmniej
w ich mniemaniu, bo tak to wyglądało. Na oczach wszystkich jego
znajomych odwróciłam się do niego plecami i wyszłam z chłopakiem, który
nie dość, że odkąd zjawił się w Sydney, wygrywał każdy wyścig, ale
jeszcze wiele osób z gangu przeszło na jego stronę. Takich rzeczy się
nie wybacza. Nie w świecie, gdzie liczy się uznanie i szacunek innych;
gdzie trzeba wykazać się siła i twardą ręką. Wayn musi coś szykować. To
jak ludzie kreują w swoich głowach obraz na jego temat, było i jest dla
niego rzeczą priorytetową. Wystarczyło tylko czekać w napięciu na
jakikolwiek znak. Wiem, że taki nadejdzie.
- To tutaj. - głos mojego pasażera wyrwał mnie z zamyśleń.
Wjechaliśmy
w ślepy zaułek. Droga już jakiś czas temu z asfaltowej zmieniła się w
usypaną żwirem, jednak pola i drzewa dookoła pozostały niezmienne. No,
oprócz jednego małego szczegółu. W oddali widać było zarys starej
fabryki. Budynek wyglądał na opuszczony, o czym świadczyły żółte taśmy
rozwieszone na metalowym płocie. Gdybym kiedyś mijała to miejsce,
zapewne nie zwróciłabym nawet uwagi, że coś tu stoi. Fabryka nie rzucała
się w oczy.
Zatrzymałam się natychmiast, nie chcąc wjeżdżać dalej, gdyż sam widok tego miejsca powodował ciarki na moim ciele.
- Zaczekaj tu. - rzucił Michael, wysiadając z samochodu - Powinienem wrócić za niecałe pół godziny.
Mówiąc
to opuścił wnętrze samochodu, głośno trzaskając drzwiami. Otworzyłam
szeroko oczy z przerażenia na myśl, że mam zostać sama w tym miejscu.
Chłopak ruszył w stronę oddalonego o kilkanaście metrów budynku i nawet
się nie odwrócił. Uchyliłam drzwi od strony kierowcy i wysunęłam głowę.
Miałam go tylko i wyłącznie odwieść, nie było mowy o żadnym czekaniu ani
wspólnym powrocie.
- Nie będę tu na ciebie czekać! - krzyknęłam z całych sił, mając nadzieję, ze mnie usłyszy.
- Więc jedź, o ile będziesz w stanie trafić z powrotem i nie zgubić się po drodze! - wydarł się.
Szedł
teraz tyłem i oglądał moją reakcję z zadowoleniem wypisanym na twarzy.
Racja, nie pomyślałam wcześniej o tym, że nie znam drogi powrotnej, a w
aucie nie mam GPS'a.
- Niech by to szlag. - warknęłam, opierając się o bok samochodu.
Wyciągnęłam
z kieszeni paczkę Malboro i zgarnęłam w palce jedna fajkę, następnie ją
odpalając. Nie spuszczałam wzroku z idącego Michaela dopóki jego
sylwetka całkowicie nie zniknęła za ogrodzeniem. Zaczęłam rozglądać się
dookoła. Było pusto, ani żywej duszy, więc dlaczego się bałam? Moje
ciało przechodziły dreszcze, które nie spowodowało zimno, ale strach
przed spędzeniem tu samotnie następnych trzydziestu minut.
Zaciągnęłam
się mocno dymem papierosowym, żeby uspokoić nerwy. Mój dzień miał
wyglądać zupełnie inaczej. Szybkie zakupy, powrót do domu i zatracenie
się w pracy do samego wieczora. Czy nigdy nic nie może iść po mojej
myśli? Ygh, sama się w to wpakowałaś, idiotko ...
Mijał czas a
Michael jak zniknął, tak też nie wracał. Już miałam wsiąść do auta i
odjechać, kiedy telefon w kieszeni zawibrował, dając znać o nadchodzącym
połączeniu.
Wyrzuciłam papierosa na ziemię, tuż obok reszty
niedopałków, które zdążyłam wypalić w oczekiwaniu na powrót
czerwonowłosego. Moja dłoń powędrowała do kieszeni i sprawnie wysunęła z
niej komórkę.
Myślałam, że zemdleje, kiedy przysunęłam telefon do
twarzy, przyglądając się wyświetlaczowi. Spodziewałam się wszystkiego,
ale nie tego, że zobaczę na nim to imię.
Wayn.
Przełknęłam głośno
ślinę i rozejrzałam się dookoła, jakby sprawdzając czy nikt nie czyha na
mnie za rogiem. Drżącymi dłońmi przeciągnęłam czerwoną słuchawkę,
odrzucając połączenie. Co jak co, ale rozmowa z Waynem była złym
pomysłem. Nie mogłam wierzyć, że dzwonił w dobrych intencjach. Przecież
po tym wszystkim, jedyne czego chciał to zemsty. Jeżeli wiec dzwonił to w
innym celu jak wyciągnięcie ręki na zgodę.
Schowałam komórkę z powrotem do kieszeni i przekręciłam kluczyk w drzwiach, zamykając auto. Nie czekałam dłużej, nie mogłam.
Pobiegłam
w stronę, w którą wcześniej udał się Michael. Niewiele myślałam w tym
momencie, chciałam jedynie pośpieszyć chłopaka i przypomnieć mu, że nie
jestem jego szoferem, więc nie będę czekać cholera wie ile.
Kierowana
impulsem szybko dotarłam do metalowej siatki i przecisnęłam się,
wchodząc na teren budynku. Chwilę później odnalazłam wejście z wielkim,
zielonym napisem EXIT.
Wolno zamknęłam za sobą ciężkie drzwi.
Miałam przeczucie, że powinnam zachowywać się naprawdę cicho, gdyż nie
wiadomo na co mogłam się natknąć wchodząc do tego miejsca. Lepiej dla
mnie, jeżeli na początku pozostanę niezauważona.
Przemierzyłam wąski i
ciemny korytarz, kierując się w stronę uchylonych drzwi, które
wpuszczały nieco światła. Już po paru krokach mogłam usłyszeć
podniesione głosy i dźwięk tłuczonego szkła. Żołądek podskoczył mi do
gardła, miałam ochotę zawrócić, ale nogi wciąż pchały się do przodu.
Wychyliłam
głowę zza framugi, wciąż uważając na to, żeby pozostać w ukryciu. Moim
oczom ukazał się ogromny magazyn, kiedyś służący zapewne do produkcji
przetworów rzeźniczych, bo z sufitu złowrogo zwisały metalowe haki,
wciąż brudne od krwi.
Zachciało mi się wymiotować, ale zdusiłam w sobie to uczucie. Nie mogłam stracić panowania nad sobą.
Po
środku brudnej i zakurzonej podłogi stał stół, o który ze skrzyżowanymi
nogami opierał się nie kto inny jak Luke. Dłoń zaciskał na stłuczonej
butelce, której ostre rogi dokładnie lustrował wzrokiem. Zapewne dźwięk
pękającego szkła, jaki słyszałam przed chwilą to właśnie ta butelka.
Nieco
dalej mogłam dostrzec Caluma i Michaela. Brunet siedział okrakiem na
krześle, którego oparcie odwrócił do przodu, tak żeby swobodnie zawiesić
na nim zmęczone ręce. Z zaciekawieniem i nutką zazdrości obserwował
jak stojący obok Mike ładuje trzymaną przez siebie broń. Oboje
uśmiechali się nieznacznie, jakby zaraz miało wydarzyć się coś na co
długo czekali.
Po drugiej stronie zobaczyłam Ashtona. Jego widok mnie
zaskoczył. Z tego co wcześniej mi mówił, miał cały dzień spędzić w
szpitalu ze swoją matką, a tymczasem chodził w tą i z powrotem z
telefonem przyciśniętym do ucha. Jego ruchy i słowa artykułowane z
przejęciem, wskazywały na to, że był czymś wzburzony, wręcz wściekły.
Mózg
wysyłał mi ostrzegawcze sygnały, cała w środku buzowałam. Nie powinno
mnie tu być, to wszystko wygląda zbyt podejrzanie. W powietrzu czuć było
napięcie, coś złowrogiego miało się zaraz wydarzyć. Czułam to całym
ciałem.
Kiedy miałam się już wycofać, rozległ się głos Luke'a, co
spowodowało, że zesztywniałam i nie mogłam się ruszyć. Bałam się, że
zostałam zauważona.
- Więc zacznijmy od początku, George.
Blondyn
odepchnął się od stołu i odszedł trochę na bok. Dopiero teraz
zauważyłam, że oprócz tej czwórki w pomieszczeniu znajduje się ktoś
jeszcze. Wcześniej ciało Luke'a w pełni zasłaniało sylwetkę piątej
osoby.
Nie zastanawiałam się długo nad tym, kim jest ten człowiek.
Doskonale znałam jego obraz. George, rudowłosy chłopak, który wraz ze
mną i z Rayanem pojechał odebrać Wayna z posterunku policji. Ten sam
George, który kilka godzin później uczestniczył w znęcaniu się nad moją
siostrą. To on trzymał mnie w uścisku, kiedy Wayn czepił się Blake i to
jego wtedy znokautowałam.
Skłamałabym, gdyby widok, który rozgrywał
się przede mną nie sprawiał mi choć odrobiny przyjemności. Rude włosy
miał w totalnym nieładzie, spadały mu na posiniaczoną twarz. Z wargi
sączyła się krew, a usta wykrzywione były w grymasie. Klęczał na zimnej
podłodze z rękoma schowanymi za plecami, co mogło wskazywać na to, że
ktoś związał mu nadgarstki.
Nieświadomie wychyliłam się jeszcze
bardziej, chcąc dokładniej przyjrzeć się sytuacji. Mimo wszystko
przechodziły mnie dreszcze, kiedy patrzyłam na wymęczonego chłopaka. Co
prawda należało mu się parę dobrych kopniaków za bycie bezdusznym
kretynem, ale na tym powinno się skończyć.
- Dlaczego ty i twoje kundle śledziliście nas dzisiaj?
Moje
oczy powędrowały za głosem Luke'a. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na
trzymanym przez siebie szklanym przedmiocie. Chłopak zrobił parę kroków w
stronę, jak mniemam, porwanego.
- Jesteś mało inteligentny, Luke,
skoro sam jeszcze tego nie rozpracowałeś. - zaśmiał się złowrogo, a krew
wydostała się z jego ust. - Jeżeli myślisz, że ci cokolwiek powiem,
jesteś w błędzie.
- Myślę, psie, że nie będziesz miał innego wyboru,
jak grzecznie wyśpiewać mi, co wiesz. - syknął zdenerwowany blondyn, po
czym spokojniej dodał - Mam dzisiaj dobry humor, więc pozwolę ci
spróbować jeszcze raz. Dlaczego nas śledziliście?
Na pytanie
odpowiedział mu głośny śmiech George'a. Najwyraźniej słowa Luke'a nie
robiły na nim wrażenia, bądź był dobrym aktorem i to ukrywał.
Blondyn
zacisnął szczękę i przyłożył zaostrzoną końcówkę butelki do policzka
klęczącego chłopaka, po czym bez wahania, przeciął mu skórę. George
syknął z bólu. Kątem oka zobaczyłam jak Calum praktycznie podskoczył w
miejscu z podekscytowania. Co za dzieciak.
Następnie dłonie Luke'a
pokierowały prowizoryczną broń na drżącą szyję rudowłosego. Wtedy przez
moment, mogłam dostrzec w jego oczach strach. Kiedy Luke przycisnął
mocniej szkło do jego skóry, twarz chłopaka zrobiła się blada, a usta
wygięły się w grymasie. Po jego szyi powoli spływała czerwona ciecz.
Zasłoniłam
usta dłonią, żeby stłumić pisk. Wiedziałam co zaraz nastąpi. Nie
chciałam na to patrzeć. Mój oddech przyspieszył i kiedy chciałam się
cofnąć, upadłam na ziemię za mną, robiąc hałas. To sprawiło, że cała
piątka, odwróciła się do tyłu, łapiąc mnie wzrokiem.
Po mojej głowie
krążyły myśli o szybkiej ucieczce, ale wiedziałam, że było już za późno.
Lepiej niech rozprawią się ze mną od razu.
- Cześć, aniołku. -
odezwał się George - Widzę, że nie tylko dla Wayna byłaś taka
nieposłuszna. Z Luke'a też potrafisz zrobić idiotę, chapeau bas!
Spojrzałam
przepraszającym wzrokiem na wściekłego blondyna, ale byłam pewna, że w
tej sytuacji nic mi już nie pomoże. Jego ciało napięło się do granic
możliwości, a wzrok zabiłby, gdyby tylko mógł.
- Co do kurwy ona tu robi? - warknął w stronę Michaela - Nie mów mi, że ...
Pokręcił
głową, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. Wziął kilka głębokich
wdechów, żeby uspokoić nerwy i popatrzył znacząco na Caluma. Ten jak na
komendę podniósł się z miejsca i ruszył w moją stronę.
Wtedy
przypomniałam sobie, jak działają moje nogi i szybko zebrałam się z
ziemi. Biegłam wycofując się do wyjścia, jednak Calum był szybszy.
Chwycił mnie za ramiona i zaciągnął z powrotem w miejsce, z którego
próbowałam uciec.
- To było bardzo niemądre z twojej strony. - mruknął, kiedy prowadził mnie na miejsce obok Michaela.
Czułam
jak wzrok wszystkich skupiony jest na mojej osobie, dlatego starałam
się nie patrzeć na żadnego z nich. Byłam wściekła na siebie, że
odważyłam się tu wejść. Mogłam grzecznie czekać na zewnątrz i oszczędzić
sobie oglądania, jak katują Georga. I dla mnie i dla nich skończyłoby
się to lepiej. Dlaczego zawszę muszę pakować się w kłopoty?
Calum
rzucił mnie na krzesło, które wcześniej zajmował i stanął tuż za mną.
Jego ręka spoczywała na moim ramieniu, a sam uważnie mi się przyglądał,
czekając na jakikolwiek ruch, sugerujący ucieczkę.
Zdecydowanie
wolałam tego nie robić i nie wkurzać ich jeszcze bardziej. Z resztą nie
miałabym szans na wyswobodzenie się Calumowi i szybkie dobiegnięcie do
auta. Oni mieli broń. Jeden ruch, a byłabym martwa.
- Och, biedactwo,
jesteś taki nieporadny ... - zaśmiał się George, patrząc na wciąż
wkurzonego do granic możliwości Luke'a - Jak chcesz przejąć władzę w
Sydney, skoro nie potrafisz przypilnować tej suki?
- Ty pieprzony ... - zerwałam się z krzesła, ale brunet za mną szybko mnie złapał - Nie masz prawa tak o mnie mówić!
- Zamknij się! - głos blondyna przywołał mnie do porządku.
Zrobiło
mi się potwornie głupio, a za razem przykro.Skuliłam się w sobie, kiedy
usłyszałam jego ostry jak brzytwa głos. Luke podszedł do mnie paroma
krokami i kucnął, sprawiając, że nasze twarze znalazły się naprawdę
blisko. Jego palce chwyciły moją brodę i nakierowały tak, żebym
spojrzała mu prosto w oczy. Zwykle wesołe tęczówki, teraz jakby
pociemniały i wgapiały się we mnie z nienawiścią. Typowy dla niego
bezczelny uśmiech zniknął, zastąpiony nerwowym zagryzaniem zębów.
- Postąpiłaś bardzo głupio, zjawiając się tutaj. - szepnął, tak żebym tylko ja mogła go usłyszeć - Zdajesz sobie z tego sprawę?
Pokiwałam głową bez słowa. Do moich oczu cisnęły się łzy, więc przymknęłam powieki.
-
Posłuchaj mnie uważnie. - kontynuował spokojnym głosem, zbyt spokojnym -
Wyjdziesz teraz stąd z Calumem i jak na grzeczną dziewczynkę przystało,
poczekasz na zewnątrz aż się pojawię.
- Luke, przepraszam, ja nie ... - wymamrotałam, zalewając się łzami.
- Ciii - uspokoił mnie, ścierając kciukiem kilka łez spływających po policzku - Wrócimy do tego później. Teraz wyjdź.
Blondyn
podniósł się i odwrócił do cieszącego się jak dziecko George'a.
Chłopakowi podobało się, że wtargnęłam tu nie zwracając na siebie
niczyjej uwagi, co tylko postawiło w złym świetle całą ekipę. Jego
uśmiech nie trwał jednak długo, bo u boku Luke'a pojawił się Michael.
Obaj chłopcy wyciągnęli broń.
- Wyprowadź ją. - rzucił krótko blondyn.
Calum
jęknął przeciągle i z wielkim żalem, niezadowolony, że opuści choć
jedną chwilę rozgrywającego się teatrzyku. Jednak bez mrugnięcia okiem,
szarpnął mnie do drzwi. Wychodząc ostatnie co wyłapałam to smutne
spojrzenie Ashtona.
Cholera, co teraz ze mną będzie ...
Czas
leciał okropnie wolno, kiedy razem z Calumem czekaliśmy na przybycie
reszty. Było ciemno, zimno i okropnie burczało mi w brzuchu. Od
śniadania nie zdążyłam zjeść niczego konkretnego, bo dałam się namówić
Michaelowi na tą głupią wycieczkę, kompletnie zapominając o obiedzie.
Potarłam o siebie dłonie, zastanawiając się jakim cudem Calum
wytrzymuje, będąc tylko i wyłącznie w cienkiej koszulce bez rękawów.
Nawet się nie zatrząsł. Już nie wiedziałam czy naprawdę wieczór jest tak
chłodny czy po prostu trzęsę się ze strachu. Stawiałam raczej na tą
drugą opcję. Czekanie tylko pogarszało sytuację.
Wyciągnęłam z paczki ostatniego już papierosa, wcześniej wypaliłam chyba z dziesięć.
- Próbujesz umrzeć na raka, zanim dotrze tu Luke? - zapytał brunet, śmiejąc się cicho.
- Zabawne. - rzuciłam zgryźliwie.
- Więcej luzu, Heather. Przecież tylko żartowałem.
-
Nie przypominam sobie, żebyś powiedział coś śmiesznego. - warknęłam -
Chyba mam prawo na ostatniego papierosa zanim umrę... - mruknęłam do
siebie cicho, jednak on mnie usłyszał i skwitował moje słowa śmiechem.
- Jesteś głupia. - powiedział, a ja uniosłam wysoko brwi - Myślisz, że on cię zabije?
- A widziałeś jak na mnie patrzył? - zapytałam, jakby był największym idiotą pod słońcem.
- On tak patrzy na wszystkich. To jego sposób wyrażania miłości.
- Pewnie dlatego ma tak mało przyjaciół ... - rzuciłam, a Calum po raz kolejny dzisiaj się zaśmiał.
- To tylko taka popisówa przed Georgem. Wątpię, żeby Luke'a obeszło to jakoś bardzo, on nie chowa długo urazy.
Już
miałam się odezwać, kiedy wzrok Caluma wylądował na wejściu do fabryki.
Spojrzałam w to samo miejsce i zobaczyłam jak Michael opuszcza budynek.
Za nim wyszedł Luke i na końcu Ash, zamykając wejście na klucz.
Cała
trójka kroczyła w naszą stronę, a ja znów zaczęłam panikować. Wszystko
działo się w zwolnionym tempie, a tak bardzo chciałam mieć to już za
sobą. Cokolwiek zamierzają mi zrobić, cokolwiek Luke zamierza ... niech
zrobi to szybko i najlepiej bezboleśnie.
Chłopcy stanęli naprzeciw
nas. Ashton podszedł bliżej i ścisnął mnie pocieszająco w ramię,
następnie minął i ruszył w stronę lasu, gdzie jak mniemam był ukryty ich
samochód.
Cal i Mike zrobili to samo co ich kumpel, zostawiając mnie sam na sam z Lukiem.
Tylko nie to.
-
Kluczyki. - odezwał się, wyrywając mnie z marazmu. Po czym widząc, że
nie bardzo wiem, o co mu chodzi, dodał - Daj mi kluczyki od swojego
samochodu, Heather.
Szybko zaczęłam przeszukiwać torebkę, widząc jak
Luke jest zirytowany moim ociąganiem. Jak to bywa z damskimi torebkami,
zajęło mi to dłuższą chwilę. Kiedy jednak chwyciłam brzęczący pęk, od
razu wręczyłam go chłopakowi. Oboje ruszyliśmy w stronę mojego samochodu
w ciszy. Czułam mrowienie w palcach, a włosy na szyi stawały mi dęba.
Zastanawiałam się co on do cholery wyprawia. Chce mnie wywieźć gdzieś
daleko i zabić? Czy może pojedziemy do warsztatu i tam mnie załatwi
pozorując wypadek?
Ta cisza doprowadzała mnie do szału, więc nie wiele myśląc, wypuściłam słowa z ust.
- Gdzie jest George? - zapytałam niepewnie.
-
Nie bądź głupia. - pokręcił głową, otwierając drzwi i wchodząc do
wnętrza samochodu, nie kłopocząc się, żeby zachować się jak dżentelmen i
najpierw wpuścić mnie. Okrążyłam pojazd i zajęłam miejsce pasażera. W
środku było gorąco i duszno od napięcia. Już wolałabym wracać z
Michaelem.
Luke odpalił silnik i wyjechał na drogę. W oddali
widzieliśmy samochód chłopaków. Podążaliśmy więc ich szlakiem, nie
doganiając ich, a zachowując znaczną odległość. Miałam nadzieję, że nie
było w tym żadnego ukrytego celu. To było dość dziwne, że nie próbował
się z nimi zrównać.
Monotonny obraz za oknem przewijał się przed
naszymi oczami. Pozwoliłam sobie odwrócić się na siedzeniu, tak żeby móc
doskonale widzieć chłopaka. Nie podobało mi się to milczenie i miałam
zamiar je zakończyć.
- Zabijesz mnie? - wypaliłam dopiero po chwili słysząc jak idiotycznie to zabrzmiało.
Byłam pewna, ze Wayn na jego miejscu dałaby mi nieźle popalić, dlatego zdziwiła mnie reakcja blondyna.
- Żartujesz sobie? - zaśmiał się w głos - Dlaczego miałbym to robić?
Jego wzrok padł na mnie i straciłam całą odwagę, jaką jeszcze przed chwila miałam.
-
Może dlatego, że byłam świadkiem jak porwaliście i katowaliście
niewinną osobę? - zaczęłam. Ok byłabym marnym adwokatem, bo sama kopałam
pod sobą dół, jednak ciekawiło mnie, dlaczego jeszcze nic nie zrobił -
Nie tak postępują gangi? No wiesz, sprzątają niepotrzebnych świadków?
- Daj spokój. Nie zamierzam ci nic zrobić.
Może Calum miał racje co do Luke'a i to wszystko, cała ta akcja była tylko po to, żeby George pomyślał, że faktycznie oberwie mi się za to nieproszone wtargnięcie. To byłoby dość logiczne. W końcu tak samo jak Waynowi musi mu zależeć na dobrej opinii, prawda?
- Dlaczego? - dopytywałam.
- Może dlatego, że mam słabość do niegrzecznych dziewczynek. - na jego twarz wstąpił łobuzerski uśmiech, a ja prychnęłam głośno.
Nie do wiary. Po prostu nie do wiary ...
_________________________________________
Ok, sama nie wiem co myśleć o tym rozdziale, bo na początku
miał wyglądać zupełnie inaczej. Opinie zostawiam wam.
Miłego czytania.
ok, ten rozdział był super! najpierw śmiałam się z Michaela (slay, Michael, slay) (wybacz Heather, wiesz, że Cię kocham) i jego tekstów albo tego jak popychał wózek razem z Heather, później z Caluma, także sama już nie wiem kto był śmieszniejszy w tym rozdziale (może jednak Calum... zaszalał z tymi tekstami). w sumie jeszcze Heather była zabawna. podsumowując: śmiałam się co chwilę.
OdpowiedzUsuńa Luke to po prostu... hiudhfidsgji. moment jak otarł jej łzy z policzka to życie i to jak do niej mówił tam przy Georgu, tak łagodnie, ale z autorytetem, no i jeszcze na samym końcu, DOBRZE ŻE HEATHER TEŻ MA SŁABOŚĆ DO NIEGRZECZNYCH CHŁOPCÓW.
Ten rozdział jest świetny ! :*
OdpowiedzUsuńPiszesz tak wspaniale, że nie pozostaje mi nic innego żeby błagać Cię żebyś następny rozdział dodała chodź odrobinę szybciej bo zameczysz mnie tym czekaniem!, i podejrzewam ,że nie tylko mnie, więc nie przynudzan i życzę dalej takiej wspaniałej weny ♡♡♡
OdpowiedzUsuńŚwietny, cudowny, Jeżu !! NORMALNIE PISZ CZĘŚCIEJ. JA CHCĘ JUTRO NOWY RODZIAŁ :}
OdpowiedzUsuńCuuuudowny!!! Kocham tego ff i kocham twój sposób pisania <333
OdpowiedzUsuńCudny :)
OdpowiedzUsuńOpublikujesz dziś nowy? :)
OdpowiedzUsuńTak, będzie późnym wieczorem, bo wcześniej się nie wyrobię ;)
UsuńJEJKU DZIĘKUJĘ
UsuńKOCHAM CIĘ *----*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń