niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział czternasty.

Włosy upięte w wysoki kucyk skakały przy każdym kolejnym kroku, jaki postawiłam wzdłuż jasno oświetlonego korytarzyka, utworzonego z wysokich białych regałów. Spacerowałam między alejkami w supermarkecie, przyglądając się kolorowym produktom na sklepowych półkach, machając przy tym  plastikowym koszykiem, na którego uchwycie zacisnęła się moja dłoń. Miszmasz wzorów i kolorów opakowań zdecydowanie utrudniał mi dokonanie wyboru odnośnie mojego dzisiejszego obiadu. Szczerze mówiąc, nie mogłam w tym aspekcie zaszaleć, bo w warsztacie, gdzie obecnie mieszkałam, cały sprzęt kuchenny ograniczał się do ledwo działającej mikrofalówki i małego czajnika. Nie stałam za dobrze z kasą, więc jedzenie na mieście odpada, zresztą ostatnio rzadko wychodziłam do ludzi. Warsztat opuszczałam tylko wtedy, kiedy byłam do tego naprawdę zmuszona. Kierowałam się więc w stronę lodówek, w których miałam zamiar zwinąć kilka pudełek pakowanych dań na szybko. Zawsze lepsze to niż nic, prawda? Znalazłszy się w upragnionym miejscu, przystanęłam na chwilę, żeby dokładnie przyjrzeć się temu, co leżało na dnie chłodziarki. Zimne powietrze otuliło moją skórę i przeszły mnie ciarki. Nie zastanawiając się dłużej, wrzuciłam do koszyka pierwsze lepsze opakowania, jakie wpadły mi pod rękę. I tak wszystko wyglądało równie niesmacznie, więc nie było sensu rozmyślać nad wyborem.
Kiedy już podjęłam decyzję, postanowiłam dłużej tu nie zabawiać i jak najszybciej wrócić do "domu". Nic nie jest lepsze od zamknięcia się w czterech ścianach, sam na sam z niezdrowym żarciem.
Odwróciłam się na pięcie i zrobiłam parę kroków w stronę kas, popychając ciało do przodu. Musiałam przejść z powrotem cały supermarket, żeby dotrzeć do wyjścia, więc przy okazji zajrzałam do kilku kolejnych alejek, gubiąc co chwilę drogę. Nigdy nie lubiłam dużych sklepów przez mój totalny brak orientacji w terenie. Często, kiedy byłam mała potrafiłam bezmyślnie odłączyć się od rodziców i biegać po sklepie bez większego celu, jak to mają w zwyczaju dzieci, później nie mogąc znaleźć drogi. Pamiętam, że zawsze kończyło się to płaczem, bo myślałam, że już więcej nie zobaczę mamy i taty, jednak mój rodziciel za każdym razem przybywał na ratunek. I mimo iż cieszyłam się, że już po wszystkim, to i tak strach przed samotnością i porzuceniem zagnieździł się we mnie na długo. Trochę to dziecinne, ale do tej pory nie lubiłam robić zakupów w dużych sklepach.
Na szczęście, kiedy postawiłam stopy pod dużym szyldem z napisem 'Alkohole', dostrzegłam na końcu korytarza mój upragniony cel. Czym prędzej udałam się przed siebie, a obraz znudzonych kobiet obsługujących klientele stawał się coraz wyraźniejszy i bliższy. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc że za niedługo znajdę się z powrotem u siebie. Przy okazji kalkulowałam w głowie czy wzięłam wszystko, co było mi potrzebne na najbliższe kilka dni.
Wtedy mój wzrok padł na znajomą sylwetkę. Ciemne poszarpane rurki i zdecydowanie za duży sweter, z którego ledwo wystawały blade ręce chłopaka i charakterystyczne czerwone włosy, mogące należeć tylko i wyłącznie do Michaela Clifforda.
Wzdrygnęłam się na samą myśl, że będę musiała przejść obok niego. Już nie z samego faktu, że z całego serca nie przepadałam za tym typkiem, ale dlatego, że przeze mnie został pobity w moim byłym domu przez mojego byłego chłopaka i czułam się w jakimś stopniu odpowiedzialna za całą tą sytuacje. Może nie był najmilszy dla mnie, ale nie zasłużył na takie potraktowanie, zwłaszcza, że bronił Blake.
Na myśl o siostrze poczułam, jak żołądek mi się ściska. Wciąż nie odbierała ode mnie telefonów, nie miałam pojęcia, co się z nią obecnie dzieje. Nigdy nie odzywałyśmy się do siebie zbyt często, bo mimo że tęskniłyśmy za sobą, nie było do tego okazji. Każda z nas miała inne życie i nie wszystko układało się po naszej myśli. Duży wpływ na nasze ograniczone rozmowy miała matka, która szczerze nie znosiła faktu, że Blake mogłaby mieć kontakt ze swoją starszą, zdemoralizowaną siostrą. Przecież mogłam sprowadzić ją na złą drogę i z kochanego aniołka zamieniłaby się w kolejną czarną owcę rodziny.
Teraz było inaczej, bo wiedziałam, że Blake jest na mnie wściekła, ba, ona mnie nienawidzi, dlatego tak trudno było mi znieść brak odzewu z jej strony.
Patrząc, jak Michael ładuje do wózka sporą ilość alkoholu, zastanowiłam się czy nie wykorzystać faktu, że mam okazje z nim porozmawiać. Byłam pewna, że ma kontakt z Blake i mógłby powiedzieć mi co nieco, żebym spała spokojnie i nie dręczyła się więcej myślami.
Przygryzłam wargę w niezdecydowaniu i po prostu stałam jak słup soli, gapiąc się jak ręce chłopaka z wprawą układają kolejne butelki piwa obok siebie. Chyba nie może być aż tak źle. Przecież mnie nie spławi. A nawet jeśli, to będę miała czyste sumienie, bo przynajmniej próbowałam.
Nie dałam sobie czasu na rozważenie za i przeciw, bo mogłabym tak stać i myśleć, aż w końcu on by poszedł. Wypuściłam ze świstem powietrze i stanęłam obok metalowego wózka na kółkach, skupiając na sobie uwagę czerwonowłosego.
- Cześć.  - starałam się zabrzmieć pewnie.
Michael zmarszczył brwi na mój widok i odwrócił głowę w stronę pułki zastanawiając się, co jeszcze wybrać. Nie odezwał się ani słowem, a jego mina wskazywała na to, że jest co najmniej zniesmaczony moim widokiem. Zdecydowanie nie miał ochoty na kumpelskie pogaduszki.
- Możemy porozmawiać? - zapytałam, znacznie odsuwając od niego wózek, tak żeby w końcu się zainteresował.
Mike spojrzał na mnie od niechcenia, następnie rzucając wzrokiem na koszyk trzymany przeze mnie z zakupami.
- Chcesz mnie zapytać, jakie jeszcze tuczące gówno powinnaś wrzucić do swojego koszyczka, kapturku? - prychnął, uśmiechając się ironicznie. Następnie nie dając mi dojść do słowa i widząc moją uniesioną w geście irytacji brew, dodał – Radziłbym żadne, bo będziesz miała problem ze zmieszczeniem się w drzwiach garażowych swojego warsztatu. I tak już ledwo się przeciskasz.
Zacisnęłam mocno szczękę i zamknęłam powieki, żeby nie musieć patrzeć na tego idiotę. Moje dłonie uformowały się w pięści, a paznokcie raniły ich wnętrze, boleśnie się wbijając. Co za pieprzony palant. Przysięgam, że ledwo powstrzymywałam się przed przywaleniem mu w tą zadowoloną buźkę. Jak ktoś z takim wyglądem mógł komentować moją sylwetkę? Nie oszukujmy się, z całej swojej ekipy to on był najgorzej zbudowany. W porównaniu do kumpli był mizerny i wyglądał jakby całymi daniami siedział na kanapie przed konsolą, jedząc czipsy. To chyba odbierało mu prawo do naśmiewania się z wyglądu innych.
Otworzyłam oczy, praktycznie zabijając go wzrokiem. Nie dało się jednak ukryć, że wyprowadził mnie z równowagi. Chłopak ewidentnie rozkoszował się swoim małym zwycięstwem, bo z ust nie schodził mu wredny uśmiech. Przez gardło przeciskała mi się lawina obelg, jaką chciałam uraczyć chłopaka, ale przełknęłam dumę, nie chcąc marnować swojej szansy na rozmowę o Blake.
Wyprostowałam się znacznie i ignorując jego jakże błyskotliwy komentarz, odezwałam się ponownie.
- Posłuchaj, Clifford. -  zaczęłam twardo – Nie lubię cię, ty nie lubisz mnie, co do tego nie ma wątpliwości. Mam jednak problem, bo Blake ignoruje moje telefony i nie mam zielonego pojęcia co się z nią dzieje.
- Nie dziwie jej się - przerwał mi, zbijając mnie z tropu i niszcząc całą przemowę, jaką ułożyłam sobie w głowie – Rozmawiamy od niecałych dwóch minut, a ja już mam ochotę puścić pawia. Na miejscu Blake też nie odbierałbym od ciebie telefonów.
Mówiąc to wyminął mnie i włożył ostatnie butelki procentowych napojów do swojej bogatej kolekcji. Następnie zacisnął dłonie na plastikowej rączce i popchał do przodu wózek z zakupami. Gdybym była w nastroju, pewnie śmiałabym się teraz z tego, jak wielki trud sprawia mu prowadzenie tak obładowanego wózka. Potwierdziły się moje wcześniejsze rozmyślania na temat kondycji Michaela, kiedy jego twarz zrobiła się czerwona.
- Może ci w tym pomóc? - nie mogłam powstrzymać się od zgryźliwego komentarza, a chłopak machnął na mnie ręką, jakby odganiał niewidzialną muchę.
Postanowiłam, że nie dam mu tak łatwo za wygraną i szybko go dogoniłam, stając tuż przed nim. Michael chyba na początku chciał mnie rozjechać, bo nie wyglądał jakby miał się zatrzymać, ale położyłam dłonie na metalowej kratce z przodu i z całych sił zaparłam się nogami, co zdecydowanie utrudniło mu poruszanie się.
Przez chwile jeszcze pchał przed siebie wprawiając w ruch i wózek i mnie, ślizgającą się po błyszczącej podłodze supermarketu, nie przejmując się tym, że kilku klientów przyglądało nam się z niesmakiem. W końcu westchnął głośno i ku mojej uldze, zatrzymał się.
- Davis … - zaczął, a ja nastawiłam uszu w oczekiwaniu na dalszą część zdania – Jesteś niesamowicie wkurwiająca.
- I vice versa. - mruknęłam tak, żeby mnie usłyszał.
Puściłam zimny metal i przybrałam neutralną postawę, próbując nie zwracać na siebie więcej uwagi przechodzących koło nas ludzi. Włożyłam ręce w kieszeń i skierowałam wzrok na zirytowanego Mike'a, który przejechał dłonią po włosach, a następnie podparł się o biodra, czekając aż coś powiem.
- Wiem, że masz kontakt z Blake. Nie uwierzę, że nie. - uzupełniłam szybko, następnie dodając łagodniej – Martwię się o nią, zrozum. Jest dla mnie wszystkim i czuje się naprawdę chujowo przez to, co się stało. Dlatego proszę cię, powiedz mi czy jest z nią w porządku.
Mina chłopaka zdecydowanie uległa zmianie. Grymas życiowego bólu i nieopisanego cierpienia spowodowanego moją obecnością zniknął z jego twarzy. Zamiast tego jego wzrok stał się bardziej ustępliwy i wyrozumiały, choć postawa chłopaka wciąż wykazywała dużą powściągliwość. I tak sądziłam, że mam go w kieszeni. Wiedziałam, że miał słabość do Blake i widać to było gołym okiem, przez co moje słowa wywołały na nim wrażenie.
Michael westchnął zrezygnowany i uniósł ręce w geście poddania.
-Dobra, niech ci będzie. - odezwał się, krzywiąc kiedy na moją twarz wstąpił szeroki uśmiech – Ale najpierw stąd wyjdźmy. Nie chce, żeby ludzie widzieli mnie w twoim towarzystwie.
Ruszył do kas, a ja tym razem go nie powstrzymałam, wiedząc, że wygrałam tą bitwę. Z uśmiechem na twarzy poszłam za nim, zachowując bezpieczna odległość. Miał racje, lepiej udawać że się nie znamy.


Jechaliśmy pustą drogą prowadzącą do jakiegoś miejsca na obrzeżach Sydney. Pierwszy raz miałam okazję podróżować tą trasą. Krajobraz dookoła był mi kompletnie nieznany, dlatego Michael musiał co chwila instruować mnie gdzie skręcić, żeby dotrzeć na miejsce. Przez opuszczone szyby mogłam dostrzec jedynie pola ogrodzone wysokimi drzewami. Wyglądało na to, że mało osób wybiera ten szlak na przejażdżki, bo mimo że nie było wcale tak późno, nie trafiliśmy na żadną żywą duszę w przeciągu dwudziestu minut.
Sama nigdy nie zdecydowałabym się wybrać tą trasą, ale Michael postawił jasne ultimatum. Odpowie na wszystkie moje pytania, o ile dowiozę go na spotkanie z resztą chłopaków, bo nie widziało mu się łapać taryfy. Nie miałam więc innego wyboru, jak zgodzić się na propozycję czerwonowłosego. Zależało mi na każdej informacji związanej z moją siostrą i wierzyłam, że ją dostanę.
Mike nie zawiódł mnie i pokrótce opowiedział wszystko, co działo się po wyjeździe Blake. Wróciła do szkoły, gdzie jak zwykle radzi sobie świetnie. Podobno udało jej się wywalczyć stypendium z czego matka i jej facet byli niezmiernie zadowoleni. Oczywiście bali się, że namieszałam jej w głowie, dlatego te dobre nowiny trochę ich uspokoiły. Ja sama byłam z niej dumna. Miała przed sobą dobrze sytuującą się przyszłość. Studia, dobra praca, normalne życie. Naprawdę się z tego cieszyłam.
- Czy ... - zawahałam się na chwilę, nie będąc pewna czy chce zadać to pytanie, a przede wszystkim czy chcę znać na nie odpowiedź - Czy Blake mówiła coś o mnie?  - moje policzki spłonęły rumieńcem. Żenował mnie fakt, że prowadzę taką rozmowę z Cliffordem. - Mam na myśli ... Jak bardzo nienawidzi mnie w skali od jeden do dziesięciu?
Próbowałam nie wydać się zdesperowana i obrócić wszystko w żart, ale skończyło się na tym, że zacisnęłam mocniej palce na kierownicy i uśmiechnęłam się słabo.
Michael spojrzał na mnie zza butelki piwa, którą popijał całą drogę. Właściwie to była już jego trzecia, ale to chyba mało ważne.
- Myślę, że sześć. - odparł zwyczajnie.
- Sześć? - powtórzyłam - To chyba nie tak źle.
- Biorąc pod uwagę, jak beznadziejna potrafisz być, to całkiem dobry wynik.
Mimo iż jego komentarz miał na celu mnie obrazić, wcale nie poczułam się urażona.
- Myślę, że powoli dociera do niej, że wybuch tego pajaca nie był twoją winą. - dodał po chwili.
- Uważasz, że to nie była moja wina? - zapytałam z nadzieją, wcale nie kontrolując brzmienia mojego głosu.
Mike wzruszył ramionami, najwyraźniej nie chcąc odpowiadać na moje pytanie i wrócił do opróżniania zawartości blado brązowej butelki. Skupiłam swój wzrok na drodze przede mną, wyszukując jakichkolwiek oznak życia lub chociażby budynków, wskazujących na to, że nasza trasa dobiega końca i reszta ekipy gdzieś się tu znajduje. Przy okazji myślałam o wszystkim, co powiedział mi dzisiaj Michael. Mogłam odetchnąć z ulgą. Nie spodziewałam się, ze Blake może być w jakimś niebezpieczeństwie. Wayn na pewno nie tracił by na to czasu. Ale niewiedza i brak kontaktu z siostrą sprawiały, że zaczęłam wysnuwać dziwne teorię i lepiej dla mnie, że żadna z nich się nie sprawdziła, a z Blake jest w porządku.
Miałam ochotę śmiać się w głos, kiedy uświadomiłam sobie jak komiczna jest sytuacja, w której obecnie się znajduje. Kto by pomyślał, że wieści, które przyniosły mi spokój, uzyskam od nikogo innego jak Michaela Wrednego Dupka Clifforda. Ostatni czas wniósł do mojego życia tyle zmian, że szczerze mówiąc jeszcze to do mnie nie docierało. Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mi, że mój chłopak, jedna z ważniejszych osób w moim życiu, będzie próbowała skrzywdzić Blake, nie uwierzyłabym. Nie uwierzyłabym też w to, że Luke i jego ekipa wtargną wtedy, żeby nam pomóc; że okażą się bohaterami w moich oczach. To było takie popaprane. Moje życie jest popaprane.
Z dziewczyny najbardziej wpływowego człowieka w mieście stałam się wrogiem publicznym numer dwa. Tak, dwa. Stałam na piedestale tuż obok ulubieńca (wyczuj ironię) wszystkich - Hemmingsa i reszty jego bandy.
Jak bardzo miałam w tym momencie przerąbane? Nie miałam pojęcia. Pewnym było, że Wayn nie odpuści sobie tak łatwo. W końcu można powiedzieć, że doprawiłam mu rogi, przynajmniej w ich mniemaniu, bo tak to wyglądało. Na oczach wszystkich jego znajomych odwróciłam się do niego plecami i wyszłam z chłopakiem, który nie dość, że odkąd zjawił się w Sydney, wygrywał każdy wyścig, ale jeszcze wiele osób z gangu przeszło na jego stronę. Takich rzeczy się nie wybacza. Nie w świecie, gdzie liczy się uznanie i szacunek innych; gdzie trzeba wykazać się siła i twardą ręką. Wayn musi coś szykować. To jak ludzie kreują w swoich głowach obraz na jego temat, było i jest dla niego rzeczą priorytetową. Wystarczyło tylko czekać w napięciu na jakikolwiek znak. Wiem, że taki nadejdzie.
- To tutaj. - głos mojego pasażera wyrwał mnie z zamyśleń.
Wjechaliśmy w ślepy zaułek. Droga już jakiś czas temu z asfaltowej zmieniła się w usypaną żwirem, jednak pola i drzewa dookoła pozostały niezmienne. No, oprócz jednego małego szczegółu. W oddali widać było zarys starej fabryki. Budynek wyglądał na opuszczony, o czym świadczyły żółte taśmy rozwieszone na metalowym płocie. Gdybym kiedyś mijała to miejsce, zapewne nie zwróciłabym nawet uwagi, że coś tu stoi. Fabryka nie rzucała się w oczy.
Zatrzymałam się natychmiast, nie chcąc wjeżdżać dalej, gdyż sam widok tego miejsca powodował ciarki na moim ciele.
- Zaczekaj tu. - rzucił Michael, wysiadając z samochodu - Powinienem wrócić za niecałe pół godziny.
Mówiąc to opuścił wnętrze samochodu, głośno trzaskając drzwiami. Otworzyłam szeroko oczy z przerażenia na myśl, że mam zostać sama w tym miejscu. Chłopak ruszył w stronę oddalonego o kilkanaście metrów budynku i nawet się nie odwrócił. Uchyliłam drzwi od strony kierowcy i wysunęłam głowę. Miałam go tylko i wyłącznie odwieść, nie było mowy o żadnym czekaniu ani wspólnym powrocie.
- Nie będę tu na ciebie czekać! - krzyknęłam z całych sił, mając nadzieję, ze mnie usłyszy.
- Więc jedź, o ile będziesz w stanie trafić z powrotem i nie zgubić się po drodze! - wydarł się.
Szedł teraz tyłem i oglądał moją reakcję z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Racja, nie pomyślałam wcześniej o tym, że nie znam drogi powrotnej, a w aucie nie mam GPS'a.
- Niech by to szlag. - warknęłam, opierając się o bok samochodu.
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę Malboro i zgarnęłam w palce jedna fajkę, następnie ją odpalając. Nie spuszczałam wzroku z idącego Michaela dopóki jego sylwetka całkowicie nie zniknęła za ogrodzeniem.  Zaczęłam rozglądać się dookoła. Było pusto, ani żywej duszy, więc dlaczego się bałam? Moje ciało przechodziły dreszcze, które nie spowodowało zimno, ale strach przed spędzeniem tu samotnie następnych trzydziestu minut.
Zaciągnęłam się mocno dymem papierosowym, żeby uspokoić nerwy. Mój dzień miał wyglądać zupełnie inaczej. Szybkie zakupy, powrót do domu i zatracenie się w pracy do samego wieczora. Czy nigdy nic nie może iść po mojej myśli? Ygh, sama się w to wpakowałaś, idiotko ...
Mijał czas a Michael jak zniknął, tak też nie wracał. Już miałam wsiąść do auta i odjechać, kiedy telefon w kieszeni zawibrował, dając znać o nadchodzącym połączeniu.
Wyrzuciłam papierosa na ziemię, tuż obok reszty niedopałków, które zdążyłam wypalić w oczekiwaniu na powrót czerwonowłosego. Moja dłoń powędrowała do kieszeni i sprawnie wysunęła z niej komórkę.
Myślałam, że zemdleje, kiedy przysunęłam telefon do twarzy, przyglądając się wyświetlaczowi. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego, że zobaczę na nim to imię.
Wayn.
Przełknęłam głośno ślinę i rozejrzałam się dookoła, jakby sprawdzając czy nikt nie czyha na mnie za rogiem. Drżącymi dłońmi przeciągnęłam czerwoną słuchawkę, odrzucając połączenie. Co jak co, ale rozmowa z Waynem była złym pomysłem. Nie mogłam wierzyć, że dzwonił w dobrych intencjach. Przecież po tym wszystkim, jedyne czego chciał to zemsty. Jeżeli wiec dzwonił to w innym celu jak wyciągnięcie ręki na zgodę.
Schowałam komórkę z powrotem do kieszeni i przekręciłam kluczyk w drzwiach, zamykając auto. Nie czekałam dłużej, nie mogłam.
Pobiegłam w stronę, w którą wcześniej udał się Michael. Niewiele myślałam w tym momencie, chciałam jedynie pośpieszyć chłopaka i przypomnieć mu, że nie jestem jego szoferem, więc nie będę czekać cholera wie ile.
Kierowana impulsem szybko dotarłam do metalowej siatki i przecisnęłam się, wchodząc na teren budynku. Chwilę później odnalazłam wejście z wielkim, zielonym napisem EXIT.


Wolno zamknęłam za sobą ciężkie drzwi. Miałam przeczucie, że powinnam zachowywać się naprawdę cicho, gdyż nie wiadomo na co mogłam się natknąć wchodząc do tego miejsca. Lepiej dla mnie, jeżeli na początku pozostanę niezauważona.
Przemierzyłam wąski i ciemny korytarz, kierując się w stronę uchylonych drzwi, które wpuszczały nieco światła. Już po paru krokach mogłam usłyszeć podniesione głosy i dźwięk tłuczonego szkła. Żołądek podskoczył mi do gardła, miałam ochotę zawrócić, ale nogi wciąż pchały się do przodu.
Wychyliłam głowę zza framugi, wciąż uważając na to, żeby pozostać w ukryciu. Moim oczom ukazał się ogromny magazyn, kiedyś służący zapewne do produkcji przetworów rzeźniczych, bo z sufitu złowrogo zwisały metalowe haki, wciąż brudne od krwi.
Zachciało mi się wymiotować, ale zdusiłam w sobie to uczucie. Nie mogłam stracić panowania nad sobą.
Po środku brudnej i zakurzonej podłogi stał stół, o który ze skrzyżowanymi nogami opierał się nie kto inny jak Luke. Dłoń zaciskał na stłuczonej butelce, której ostre rogi dokładnie lustrował wzrokiem. Zapewne dźwięk pękającego szkła, jaki słyszałam przed chwilą to właśnie ta butelka.
Nieco dalej mogłam dostrzec Caluma i Michaela. Brunet siedział okrakiem na krześle, którego oparcie odwrócił do przodu, tak żeby swobodnie zawiesić na nim zmęczone ręce.  Z zaciekawieniem i nutką zazdrości obserwował  jak stojący obok Mike ładuje trzymaną przez siebie broń. Oboje uśmiechali się nieznacznie, jakby zaraz miało wydarzyć się coś na co długo czekali.
Po drugiej stronie zobaczyłam Ashtona. Jego widok mnie zaskoczył. Z tego co wcześniej mi mówił, miał cały dzień spędzić w szpitalu ze swoją matką, a tymczasem chodził w tą i z powrotem z telefonem przyciśniętym do ucha. Jego ruchy i słowa artykułowane z przejęciem, wskazywały na to, że był czymś wzburzony, wręcz wściekły.
Mózg wysyłał mi ostrzegawcze sygnały, cała w środku buzowałam. Nie powinno mnie tu być, to wszystko wygląda zbyt podejrzanie. W powietrzu czuć było napięcie, coś złowrogiego miało się zaraz wydarzyć. Czułam to całym ciałem.
Kiedy miałam się już wycofać, rozległ się głos Luke'a, co spowodowało, że zesztywniałam i nie mogłam się ruszyć. Bałam się, że zostałam zauważona.
- Więc zacznijmy od początku, George.
Blondyn odepchnął się od stołu i odszedł trochę na bok. Dopiero teraz zauważyłam, że oprócz tej czwórki w pomieszczeniu znajduje się ktoś jeszcze. Wcześniej ciało Luke'a w pełni zasłaniało sylwetkę piątej osoby.
Nie zastanawiałam się długo nad tym, kim jest ten człowiek. Doskonale znałam jego obraz. George, rudowłosy chłopak, który wraz ze mną i z Rayanem pojechał odebrać Wayna z posterunku policji. Ten sam George, który kilka godzin później uczestniczył w znęcaniu się nad moją siostrą. To on trzymał mnie w uścisku, kiedy Wayn czepił się Blake i to jego wtedy znokautowałam.
Skłamałabym, gdyby widok, który rozgrywał się przede mną nie sprawiał mi choć odrobiny przyjemności. Rude włosy miał w totalnym nieładzie, spadały mu na posiniaczoną twarz. Z wargi sączyła się krew, a usta wykrzywione były w grymasie. Klęczał na zimnej podłodze z rękoma schowanymi za plecami, co mogło wskazywać na to, że ktoś związał mu nadgarstki.
Nieświadomie wychyliłam się jeszcze bardziej, chcąc dokładniej przyjrzeć się sytuacji. Mimo wszystko przechodziły mnie dreszcze, kiedy patrzyłam na wymęczonego chłopaka. Co prawda należało mu się parę dobrych kopniaków za bycie bezdusznym kretynem, ale na tym powinno się skończyć.
- Dlaczego ty i twoje kundle śledziliście nas dzisiaj?
Moje oczy powędrowały za głosem Luke'a. Jego dłoń mocniej zacisnęła się na trzymanym przez siebie szklanym przedmiocie. Chłopak zrobił parę kroków w stronę, jak mniemam, porwanego.
- Jesteś mało inteligentny, Luke, skoro sam jeszcze tego nie rozpracowałeś. - zaśmiał się złowrogo, a krew wydostała się z jego ust. - Jeżeli myślisz, że ci cokolwiek powiem, jesteś w błędzie.
- Myślę, psie, że nie będziesz miał innego wyboru, jak grzecznie wyśpiewać mi, co wiesz. - syknął zdenerwowany blondyn, po czym spokojniej dodał - Mam dzisiaj dobry humor, więc pozwolę ci spróbować jeszcze raz. Dlaczego nas śledziliście?
Na pytanie odpowiedział mu głośny śmiech George'a. Najwyraźniej słowa Luke'a nie robiły na nim wrażenia, bądź był dobrym aktorem i to ukrywał.
Blondyn zacisnął szczękę i przyłożył zaostrzoną końcówkę butelki do policzka klęczącego chłopaka, po czym bez wahania, przeciął mu skórę. George syknął z bólu. Kątem oka zobaczyłam jak Calum praktycznie podskoczył w miejscu z podekscytowania. Co za dzieciak.
Następnie dłonie Luke'a pokierowały prowizoryczną broń na drżącą szyję rudowłosego. Wtedy przez moment, mogłam dostrzec w jego oczach strach. Kiedy Luke przycisnął mocniej szkło do jego skóry, twarz chłopaka zrobiła się blada, a usta wygięły się w grymasie. Po jego szyi powoli spływała czerwona ciecz.
Zasłoniłam usta dłonią, żeby stłumić pisk. Wiedziałam co zaraz nastąpi. Nie chciałam na to patrzeć. Mój oddech przyspieszył i kiedy chciałam się cofnąć, upadłam na ziemię za mną, robiąc hałas. To sprawiło, że cała piątka, odwróciła się do tyłu, łapiąc mnie wzrokiem.
Po mojej głowie krążyły myśli o szybkiej ucieczce, ale wiedziałam, że było już za późno. Lepiej niech rozprawią się ze mną od razu.
- Cześć, aniołku. - odezwał się George - Widzę, że nie tylko dla Wayna byłaś taka nieposłuszna. Z Luke'a też potrafisz zrobić idiotę, chapeau bas!
Spojrzałam przepraszającym wzrokiem na wściekłego blondyna, ale byłam pewna, że w tej sytuacji nic mi już nie pomoże. Jego ciało napięło się do granic możliwości, a wzrok zabiłby, gdyby tylko mógł.
- Co do kurwy ona tu robi? - warknął w stronę Michaela - Nie mów mi, że ...
Pokręcił głową, nie będąc w stanie powiedzieć nic więcej. Wziął kilka głębokich wdechów, żeby uspokoić nerwy i popatrzył znacząco na Caluma. Ten jak na komendę podniósł się z miejsca i ruszył w moją stronę.
Wtedy przypomniałam sobie, jak działają moje nogi i szybko zebrałam się z ziemi. Biegłam wycofując się do wyjścia, jednak Calum był szybszy. Chwycił mnie za ramiona i zaciągnął z powrotem w miejsce, z którego próbowałam uciec.
- To było bardzo niemądre z twojej strony. - mruknął, kiedy prowadził mnie na miejsce obok Michaela.
Czułam jak wzrok wszystkich skupiony jest na mojej osobie, dlatego starałam się nie patrzeć na żadnego z nich. Byłam wściekła na siebie, że odważyłam się tu wejść. Mogłam grzecznie czekać na zewnątrz i oszczędzić sobie oglądania, jak katują Georga. I dla mnie i dla nich skończyłoby się to lepiej. Dlaczego zawszę muszę pakować się w kłopoty?
Calum rzucił mnie na krzesło, które wcześniej zajmował i stanął  tuż za mną. Jego ręka spoczywała na moim ramieniu, a sam uważnie mi się przyglądał, czekając na jakikolwiek ruch, sugerujący ucieczkę.
Zdecydowanie wolałam tego nie robić i nie wkurzać ich jeszcze bardziej. Z resztą nie miałabym szans na wyswobodzenie się Calumowi i szybkie dobiegnięcie do auta. Oni mieli broń. Jeden ruch, a byłabym martwa.
- Och, biedactwo, jesteś taki nieporadny ... - zaśmiał się George, patrząc na wciąż wkurzonego do granic możliwości Luke'a - Jak chcesz przejąć władzę w Sydney, skoro nie potrafisz przypilnować tej suki?
- Ty pieprzony ... - zerwałam się z krzesła, ale brunet za mną szybko mnie złapał - Nie masz prawa tak o mnie mówić!
- Zamknij się! - głos blondyna przywołał mnie do porządku.
Zrobiło mi się potwornie głupio, a za razem przykro.Skuliłam się w sobie, kiedy usłyszałam jego ostry jak brzytwa głos. Luke podszedł do mnie paroma krokami i kucnął, sprawiając, że nasze twarze znalazły się naprawdę blisko. Jego palce chwyciły moją brodę i nakierowały tak, żebym spojrzała mu prosto w oczy. Zwykle wesołe tęczówki, teraz jakby pociemniały i wgapiały się we mnie z nienawiścią. Typowy dla niego bezczelny uśmiech zniknął, zastąpiony nerwowym zagryzaniem zębów.
- Postąpiłaś bardzo głupio, zjawiając się tutaj. - szepnął, tak żebym tylko ja mogła go usłyszeć - Zdajesz sobie z tego sprawę?
Pokiwałam głową bez słowa. Do moich oczu cisnęły się łzy, więc przymknęłam powieki.
- Posłuchaj mnie uważnie. - kontynuował spokojnym głosem, zbyt spokojnym - Wyjdziesz teraz stąd z Calumem i jak na grzeczną dziewczynkę przystało, poczekasz na zewnątrz aż się pojawię.
- Luke, przepraszam, ja nie ... - wymamrotałam, zalewając się łzami.
- Ciii - uspokoił mnie, ścierając kciukiem kilka łez spływających po policzku - Wrócimy do tego później. Teraz wyjdź.
Blondyn podniósł się i odwrócił do cieszącego się jak dziecko George'a. Chłopakowi podobało się, że wtargnęłam tu nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, co tylko postawiło w złym świetle całą ekipę. Jego uśmiech nie trwał  jednak długo, bo u boku Luke'a pojawił się Michael. Obaj chłopcy wyciągnęli broń.
- Wyprowadź ją. - rzucił krótko blondyn.
Calum jęknął przeciągle i z wielkim żalem, niezadowolony, że opuści choć jedną chwilę rozgrywającego się teatrzyku. Jednak bez mrugnięcia okiem, szarpnął mnie do drzwi. Wychodząc ostatnie co wyłapałam to smutne spojrzenie Ashtona.
Cholera, co teraz ze mną będzie ...


Czas leciał okropnie wolno, kiedy razem z Calumem czekaliśmy na przybycie reszty. Było ciemno, zimno i okropnie burczało mi w brzuchu. Od śniadania nie zdążyłam zjeść niczego konkretnego, bo dałam się namówić Michaelowi na tą głupią wycieczkę, kompletnie zapominając o obiedzie. Potarłam o siebie dłonie, zastanawiając się jakim cudem Calum wytrzymuje, będąc tylko i wyłącznie w cienkiej koszulce bez rękawów. Nawet się nie zatrząsł. Już nie wiedziałam czy naprawdę wieczór jest tak chłodny czy po prostu trzęsę się ze strachu. Stawiałam raczej na tą drugą opcję. Czekanie tylko pogarszało sytuację.
Wyciągnęłam z paczki ostatniego już papierosa, wcześniej wypaliłam chyba z dziesięć.
- Próbujesz umrzeć na raka, zanim dotrze tu Luke? - zapytał brunet, śmiejąc się cicho.
- Zabawne. - rzuciłam zgryźliwie.
- Więcej luzu, Heather. Przecież tylko żartowałem.
- Nie przypominam sobie, żebyś powiedział coś śmiesznego. - warknęłam - Chyba mam prawo na ostatniego papierosa zanim umrę... - mruknęłam do siebie cicho, jednak on mnie usłyszał i skwitował moje słowa śmiechem.
- Jesteś głupia. - powiedział, a ja uniosłam wysoko brwi - Myślisz, że on cię zabije?
- A widziałeś jak na mnie patrzył? - zapytałam, jakby był największym idiotą pod słońcem.
- On tak patrzy na wszystkich. To jego sposób wyrażania miłości.
- Pewnie dlatego ma tak mało przyjaciół ... - rzuciłam, a Calum po raz kolejny dzisiaj się zaśmiał.
- To tylko taka popisówa przed Georgem. Wątpię, żeby Luke'a obeszło to jakoś bardzo, on nie chowa długo urazy.
Już miałam się odezwać, kiedy wzrok Caluma wylądował na wejściu do fabryki. Spojrzałam w to samo miejsce i zobaczyłam jak Michael opuszcza budynek. Za nim wyszedł Luke i na końcu Ash, zamykając wejście na klucz.
Cała trójka kroczyła w naszą stronę, a ja znów zaczęłam panikować. Wszystko działo się w zwolnionym tempie, a tak bardzo chciałam mieć to już za sobą. Cokolwiek zamierzają mi zrobić, cokolwiek Luke zamierza ... niech zrobi to szybko i najlepiej bezboleśnie.
Chłopcy stanęli naprzeciw nas. Ashton podszedł bliżej i ścisnął mnie pocieszająco w ramię, następnie minął i ruszył w stronę lasu, gdzie jak mniemam był ukryty ich samochód.
Cal i Mike zrobili to samo co ich kumpel, zostawiając mnie sam na sam z Lukiem.
Tylko nie to.
- Kluczyki. - odezwał się, wyrywając mnie z marazmu. Po czym widząc, że nie bardzo wiem, o co mu chodzi, dodał - Daj mi kluczyki od swojego samochodu, Heather.
Szybko zaczęłam przeszukiwać torebkę, widząc jak Luke jest zirytowany moim ociąganiem. Jak to bywa z damskimi torebkami, zajęło mi to dłuższą chwilę. Kiedy jednak chwyciłam brzęczący pęk, od razu wręczyłam go chłopakowi. Oboje ruszyliśmy w stronę mojego samochodu w ciszy. Czułam mrowienie w palcach, a włosy na szyi stawały mi dęba. Zastanawiałam się co on do cholery wyprawia. Chce mnie wywieźć gdzieś daleko i zabić? Czy może pojedziemy do warsztatu i tam mnie załatwi pozorując wypadek?
Ta cisza doprowadzała mnie do szału, więc nie wiele myśląc, wypuściłam słowa z ust.
- Gdzie jest George? - zapytałam niepewnie.
- Nie bądź głupia. - pokręcił głową, otwierając drzwi i wchodząc do wnętrza samochodu, nie kłopocząc się, żeby zachować się jak dżentelmen i najpierw wpuścić mnie. Okrążyłam pojazd i zajęłam miejsce pasażera. W środku było gorąco i duszno od napięcia. Już wolałabym wracać z Michaelem.
Luke odpalił silnik i wyjechał na drogę. W oddali widzieliśmy samochód chłopaków. Podążaliśmy więc ich szlakiem, nie doganiając ich, a zachowując znaczną odległość. Miałam nadzieję, że nie było w tym żadnego ukrytego celu. To było dość dziwne, że nie próbował się z nimi zrównać.
Monotonny obraz za oknem przewijał się przed naszymi oczami. Pozwoliłam sobie odwrócić się na siedzeniu, tak żeby móc doskonale widzieć chłopaka. Nie podobało mi się to milczenie i miałam zamiar je zakończyć.
- Zabijesz mnie? - wypaliłam dopiero po chwili słysząc jak idiotycznie to zabrzmiało.
Byłam pewna, ze Wayn na jego miejscu dałaby mi nieźle popalić, dlatego zdziwiła mnie reakcja blondyna.
- Żartujesz sobie? - zaśmiał się w głos - Dlaczego miałbym to robić?
Jego wzrok padł na mnie i straciłam całą odwagę, jaką jeszcze przed chwila miałam.
- Może dlatego, że byłam świadkiem jak porwaliście i katowaliście niewinną osobę? - zaczęłam. Ok byłabym marnym adwokatem, bo sama kopałam pod sobą dół, jednak ciekawiło mnie, dlaczego jeszcze nic nie zrobił - Nie tak postępują gangi? No wiesz, sprzątają niepotrzebnych świadków?
- Daj spokój. Nie zamierzam ci nic zrobić.
Może Calum miał racje co do Luke'a i to wszystko, cała ta akcja była tylko po to, żeby George pomyślał, że faktycznie oberwie mi się za to nieproszone wtargnięcie. To byłoby dość logiczne. W końcu tak samo jak Waynowi musi mu zależeć na dobrej opinii, prawda?
- Dlaczego? - dopytywałam.
- Może dlatego, że mam słabość do niegrzecznych dziewczynek. - na jego twarz wstąpił łobuzerski uśmiech, a ja prychnęłam głośno.
Nie do wiary. Po prostu nie do wiary ...
_________________________________________
Ok, sama nie wiem co myśleć o tym rozdziale, bo na początku 
miał wyglądać zupełnie inaczej. Opinie zostawiam wam. 
Miłego czytania.

10 komentarzy:

  1. ok, ten rozdział był super! najpierw śmiałam się z Michaela (slay, Michael, slay) (wybacz Heather, wiesz, że Cię kocham) i jego tekstów albo tego jak popychał wózek razem z Heather, później z Caluma, także sama już nie wiem kto był śmieszniejszy w tym rozdziale (może jednak Calum... zaszalał z tymi tekstami). w sumie jeszcze Heather była zabawna. podsumowując: śmiałam się co chwilę.
    a Luke to po prostu... hiudhfidsgji. moment jak otarł jej łzy z policzka to życie i to jak do niej mówił tam przy Georgu, tak łagodnie, ale z autorytetem, no i jeszcze na samym końcu, DOBRZE ŻE HEATHER TEŻ MA SŁABOŚĆ DO NIEGRZECZNYCH CHŁOPCÓW.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten rozdział jest świetny ! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Piszesz tak wspaniale, że nie pozostaje mi nic innego żeby błagać Cię żebyś następny rozdział dodała chodź odrobinę szybciej bo zameczysz mnie tym czekaniem!, i podejrzewam ,że nie tylko mnie, więc nie przynudzan i życzę dalej takiej wspaniałej weny ♡♡♡

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny, cudowny, Jeżu !! NORMALNIE PISZ CZĘŚCIEJ. JA CHCĘ JUTRO NOWY RODZIAŁ :}

    OdpowiedzUsuń
  5. Cuuuudowny!!! Kocham tego ff i kocham twój sposób pisania <333

    OdpowiedzUsuń
  6. Odpowiedzi
    1. Tak, będzie późnym wieczorem, bo wcześniej się nie wyrobię ;)

      Usuń
    2. JEJKU DZIĘKUJĘ
      KOCHAM CIĘ *----*

      Usuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń