niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział szesnasty.

Wcisnęłam na stopy trampki i bez wiązania wcisnęłam sznurówki do środka, nie chcąc tracić czasu na głupoty. Wciągnęłam jeszcze na siebie bluzę, zapinając ją do połowy i już byłam gotowa do wyjścia. Szybkim krokiem skierowałam się na przystanek autobusowy i na moje szczęście od razu wsiadłam do środka, zajmując swoje standardowe miejsce przy oknie. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu i dla zabicia czasu chwyciłam do ręki telefon w celu wgapiania się w jego ekran. Przeskakiwałam z aplikacji do aplikacji, nie mając nic innego do roboty. Zwykle w takich momentach pisałam esemesy do Price, ale od dawna nie miałam z nią kontaktu i nie wiedziałam co do cholery dzieje się z dziewczyną. Cora musiała bać się, że znajomość ze mną ściągnie na nią kłopoty, po tym jak mój związek z Waynem przestał istnieć. Wątpiłam, żeby zrezygnowała z naszej przyjaźni z własnej woli i to Rayan przycisnął ją do muru. Nie miałam jej tego za złe. Rozumiałam doskonale jak wielką presje wywołuje na człowieku życie w takim świecie, w otoczeniu niebezpiecznych ludzi.
Autobus zatrzymał się na moim przystanku i ostatni raz spojrzałam na ekran telefonu, gdzie wyświetlił się spis nieodebranych połączeń, które wykonałam do Price. Schowałam komórkę do torebki i wybiegłam na zewnątrz, obiecując sobie, że dam spokój i już więcej nie zadzwonię do przyjaciółki.
Ogromny czerwony krzyż nad drzwiami szpitalnymi rzucał poświatę na asfalt, którym kroczyłam. Nie spieszyłam się, bo przyjechałam zdecydowanie za szybko, więc miałam trochę czasu na spokojny spacer.
Przeszłam przez parking i wzrokiem szukałam auta Ashtona, choć wiedziałam, że dzisiaj go tu nie będzie. Mówił, że ma coś do załatwienia, dlatego nie będzie mógł odwiedzić swojej mamy. Postanowiłam więc, że to ja się przejdę i odwiedzę Grace, skoro i tak nie mam nic innego do roboty.
Minęłam wejście i od razu poczłapałam w stronę windy. W życiu nie chciałoby mi się wchodzić na siódme piętro po schodach. Co jak co, ale sportowcem to ja nie jestem, a to zdecydowanie zalicza się do sytuacji rodem z maratonu. Czy tylko ja tak uważam?
Wcisnęłam guziczek z numerkiem w środku windy i po kilku minutach znalazłam się na miejscu. Odszukałam pokój na samym końcu korytarza i bez wahania nacisnęłam klamkę. Byłam tu tak wiele razy, że nie miałam problemu z odnalezieniem sali Grace, ani też nie przejmowałam się manierami, bo skoro ja i mama Asha byłyśmy już na „Ty” to pukanie byłoby bezsensowne.
Zamknęłam za sobą drzwi i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wybrałam zły moment na wejście.
Grace siedziała na łóżku. Z jej oczu płynęły łzy i co chwila pociągała nosem. Miała nieobecny wzrok, który nie wróżył nic dobrego. W trzęsących się dłoniach trzymała wymiętoloną chusteczkę i jakby tego było mało, nerwowo skubała jej końce. Tuż przed nią stał wysoki mężczyzna w lekarskim kitlu. On również wydawał się smutny. W ręku trzymał jakieś kartki i zdjęcie rentgenowskie, które zapewne zrobiono kobiecie na badaniach. Przełknęłam głośno ślinę, bo patrząc na minę lekarza, wiedziałam, że zaraz usłyszę coś strasznego. Wyglądał jak uosobienie złych wieści.
 Poprawiłam pasek torebki i podeszłam bliżej, bo miałam wrażenie, że żadne z nich mnie nie zauważyło.
- Cześć, Grace. Wszystko w porządku? - zapytałam kobiety, a ona zaniosła się płaczem. Odwróciłam się więc do mężczyzny i zapytałam – Co się stało?
- Czy jest pani członkiem rodziny pani Irwin? - zapytał spokojnym, aczkolwiek smutnym głosem.
- Nie, ale jesteśmy ze sobą bardzo blisko. - powiedziałam.
- Przykro mi, ale nie mogę w tym przypadku udzielić żadnych informacji. - mruknął chowając papiery do białej teczki, po czym zostawił nas, wychodząc z sali.
Spojrzałam na kobietę zalewającą się łzami i miałam ochotę zrobić dokładnie to samo – popłakać się. I może do tego jeszcze uciec. Jak ognia unikałam takich sytuacji i ludzi, którzy z jakiegoś powodu cierpią. Tym bardziej, że przeczuwałam dlaczego pani Irwin jest w takim stanie właśnie teraz. Znałam to doskonale i to było do przewidzenia, że skończy się zupełnie jak u mojego ojca. 
Powoli i bez wydawania żadnych dźwięków usiadłam na krześle obok szpitalnego łóżka. Postanowiłam zaczekać aż Grace się odezwie. Nie chciałam jej popędzać, ani do niczego zmuszać. Wyciągnęłam z torby plastikowe opakowanie zupy, które kupiłam specjalnie dla niej, kiedy byłam wcześniej na mieście. Zawsze narzekała na szpitalną stołówkę, dlatego chciałam zrobić jej przyjemność i przynieść coś zjadliwego.
Położyłam pojemnik na metalowej szafce nocnej i cierpliwie czekałam na jej ruch.
- Dziękuje ci, skarbie za...  - chlipnęła przez łzy, po czym uśmiechnęła się słabo - … cokolwiek to jest.
- Rosół. - poinformowałam – To jedyna zupa jaką mieli, wiem, że wolałabyś zjeść pomidorową, ale …
- Ale chętnie zjem rosół. - przerwała mi, po czym sięgnęła po pojemnik.
Przez chwilę siłowała się z wieczkiem, próbując odkręcić je trzęsącymi się rękoma. Nie mogłam patrzeć na to, jak słaba była ta kobieta. Zwłaszcza, że niesamowicie ją polubiłam. Była wspaniałą osobą.
- Może ja spróbuje? - zaproponowałam, a pani Irwin podała mi zupę.
Po chwili udało mi się otworzyć opakowanie. Usiadłam na łóżku, żeby być bliżej kobiety, a ona pozwoliła mi się nakarmić. W ciszy spędziłyśmy następne dwadzieścia minut. Grace w tym czasie zdążyła się już odrobinę uspokoić i z jej oczu przestały płynąć łzy. Wciąż jednak wyglądała na załamaną.
- Dziękuje. - szepnęła po raz kolejny, kiedy odłożyłam puste pudełko po zupie na bok – Jesteś takim kochanym dzieckiem.
- To naprawdę nic takiego. - zaczęłam, zbierając się na odwagę, żeby wypowiedzieć kolejne słowa – Grace, powiesz mi co się stało?
- Ja … - jej głos się załamał. Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa.
- Chodzi o badania? - zapytałam niepewnie, na co ona pokiwała jedynie głową.
- Został mi co najwyżej miesiąc.
Przez moje ciało przeszły dreszcze i usilnie próbowałam się nie rozpłakać. Jednak widok załamanej Grace wcale mi tego nie ułatwiał. Po chwili po moich policzkach spłynęło kilka cichych i mało widocznych łez.
Nienawidziłam tych momentów z całego serca. To ogarniające cię uczucie bezsilności i wiedzy, że mimo iż zdajesz sobie sprawę z nadchodzącego zagrożenia, nie jesteś w stanie temu zapobiec. Nigdy nie zrozumiem dlaczego dobrze ludzie tacy jak mój ojciec czy mama Ashtona muszą przechodzić katusze i walczyć z czymś tak okropnym jak nowotwór. Grace to matka jakiej ja pragnęłam zawsze i na samą myśl, jak na to zareaguje jej syn, robiło mi się niedobrze. Przecież on tak mocno ją kochał, a teraz musi stanąć twarzą w twarz z tak ogromnym nieszczęściem. To nie do zniesienia. Coś takiego potrafi zniszczyć człowieka i doskonale o tym wiem. Przeżyłam to i wspominam każdego pieprzonego dnia. Utrata bliskiej osoby to jedna z największych i najgorszych kar, jakie mógł nam zesłać los.
- Grace, tak mi przykro … - zapłakałam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że kilka słonych kropli zamieniło się w potok. - Jeżeli jest coś co mogę dla ciebie zrobić … Po prostu powiedz …
- Jest jedna rzecz. - powiedziała niepewnie, poprawiając się na miejscu.
- Tak? - nachyliłam się w jej stronę, czekając aż wyjawi mi swoją prośbę.
- Nie możesz powiedzieć tego Ashtonowi. - jej głos nagle stał się twardy i pewny – Mój syn nie może o tym wiedzieć, Heather.
Ścisnęło mnie w żołądku i jedyne na co miałam ochotę, to puszczenie pawia. Takiej prośby się nie spodziewałam.


Wracałam pieszo, bo było już grubo po dwudziestej trzeciej, więc żadne środki transportu miejskiego już nie kursowały. Trochę nie przemyślałam mojej wycieczki, bo przecież mogłam pojechać samochodem, ale za wszelką cenę chciałam zaoszczędzić na paliwie. Skończyłam więc idąc spacerem przez ciemne ulice Sydney i rozmyślając na temat dzisiejszego dnia.
Ostatecznie przystałam na prośbę Grace i obiecałam, że nie pisnę słowa Ashtonowi. Czułam się z tym okropnie, bo nie chciałam go okłamywać, zwłaszcza, że ostatnimi czasy był dla mnie taki dobry. Właściwie był jedyną osobą, którą obecnie miałam i uważałam za przyjaciela. Cała reszta odwróciła się ode mnie i wiem, że gdyby nie on i jego towarzystwo pewnie dostałabym do głowy. Tym bardziej bolało mnie to, że musiałam ukrywać coś przed nim. Przecież jeśli wyszłoby na jaw, że wiedziałam o wszystkim od samego początku, Ashton z pewnością by mnie znienawidził i wpisał się na listę osób, które przez moją głupotę odeszły. Ale z drugiej strony nie mogłam przecież odmówić jego matce. Decyzja o tym czy ktokolwiek ma wiedzieć o jej nadchodzącej śmierci była tylko i wyłącznie jej decyzją i nie miałam prawa tego podważać. Dlaczego więc czułam się z tym tak beznadziejnie? Dlaczego czułam się winna?
Teraz jak o tym myślę to mam ochotę pobiec do Irwina i powiedzieć mu o wszystkim. Ale nie mogę. To nie moja sprawa. Muszę siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą, choćby poczucie winy zżerało mnie od środka.
Wsadziłam ręce do kieszeni bluzy i naciągnęłam na głowę kaptur, dzięki czemu czułam się bezpieczniej i przyspieszyłam kroku. Chciałam znaleźć się jak najszybciej w domu i pójść spać; przestać myśleć o problemie Grace, a teraz także i moim.
Skręciłam w uliczkę, która prowadziła bezpośrednio do warsztatu i uśmiechnęłam się na samo wspomnienie tego miejsca. Głośna muzyka odbijała się od ścian budynków rozstawionych po dwóch stronach wąskiej drogi. Kilka osób stało przed klubami, czekając na to aż w końcu ktoś wpuści ich do środka.  Przechodziłam właśnie obok pubu, pod którym spotkałam Ashtona. Wtedy właśnie po raz pierwszy rozmawiałam z nim dłużej i na samą myśl o mojej obrzyganej przez niego koszulce, zachciało mi się śmiać.
Mina zrzedła mi momentalnie, kiedy zobaczyłam, jak wcześniej wspomniany chłopak stoi kilka metrów ode mnie. Zatrzymałam się nie bardzo wiedząc co teraz zrobić. Nie chciałam, żeby mnie zauważył, co było raczej pewne, jeżeli koło niego przejdę. Nie byłam pewna czy mogłabym spojrzeć mu w oczy i skłamać na temat jego mamy, dlatego zrobiłam krok w tył, wciąż nie spuszczając go z oczu.
Ash stał z grupką nieznanych mi chłopaków i żywo gestykulował rękami. Już po tym mogłam stwierdzić, że nie był trzeźwy. Ale czy dziwiło mnie to? Ani trochę.   Jeden z gości, którzy tam stali zaśmiał się wesoło na to, co powiedział Irwin i wyciągnął z kieszeni portfel, żeby wybrać z niego banknoty. Następnie wręczył je chłopakowi, a ten w zamian dał mu do ręki jakieś małe zawiniątko. No tak, mogłam się spodziewać, że ta banda niby-gangsterów także diluje prochami.
Teraz byłam pewna swojej decyzji i naprawdę nie chciałam tamtędy przechodzić. Kolejne kilka kroków w tył i byłabym na skrzyżowaniu, jednak przyznajmy, nigdy nic nie idzie po mojej myśli. Zwłaszcza w takich sytuacjach.  Odwróciłam się na pięcie, żeby po chwili stanąć twarzą w twarz z dupkiem Cliffordem i największym idiotą pod słońcem Hoodem.
- Ja pierdole, nie wierzę. - jęknął Michael unosząc oczy wysoko ku niebu – Czy ty musisz tak za nami łazić?
- Daj spokój, Michael. - wtrącił Cal – Może po prostu lubi nasze towarzystwo. Takie fajne z nas chłopaki, że jej się nie dziwię. - wzruszył ramionami.
- Nie możesz nazywać się chłopakiem, dopóki nie wyhodujesz sobie penisa, Hood. - rzucił Michael i wyminął mnie, kierując się zapewne w stronę Ashtona.
- A ty Michael … Nie musisz być taki niemiły. - krzyknął za nim brunet.
- Wow. Pewnie poszło mu w pięty. - rzuciłam sarkastycznie, tym samym komentując wypowiedź Caluma.
Chłopak obdarzył mnie spojrzeniem z serii „Jak mogłaś powiedzieć coś takiego?” i ze skrzywioną miną wpatrywał się we mnie. Na szczęście nie odezwał się więcej. Kiedy ostatni raz go widziałam, rzucał takimi komentarzami, że lepiej dla niego, jeżeli nie będzie się do mnie odzywał.
Pokręciłam nieznacznie głową i zaczęłam iść przed siebie, nie zwracając uwagi na wołającego mnie bruneta. Skręciłam za rogiem w uliczkę, chcąc jak najprędzej uciec od jego towarzystwa i kiedy zdałam sobie sprawę, że mi się to udało, odetchnęłam z ulgą. Musiałam teraz iść okrężną drogą, ale lepsze to niż przechodzenie obok Ashtona i tej dwójki. Miałam mnóstwo spraw do przemyślenia, zanim po raz kolejny stawię czoła tym ludziom. Przede wszystkim będę musiała nauczyć się żyć z sekretem, który noszę w sobie i podszkolić moje umiejętności kłamania. Poza tym chcę dokładnie zastanowić się nad moją decyzją odnośnie nie mówienia nic Ashowi. Wciąż biłam się z myślami. Czułam, że podjęłam tą decyzję za szybko i upewnił mnie w tym widok pijanego chłopaka. Bawił się w najlepsze nawet nie zdając sobie sprawy z tego, co przeżywa jego mama. Oczywiście to nie jest wina Ashtona. Przecież on nie wie, że za miesiąc zostanie osierocony. Może tym bardziej powinnam mu o tym powiedzieć i dać mu czas na pożegnanie się z Grace? Miałam mętlik w głowie.
Odwróciłam się gwałtownie na głośny dźwięk klaksonu. Za mną jechało czarne, dosyć duże auto. Właściwie był to bus, który sunął powoli po drodze. Silnik wydawał się w ogóle nie pracować, był tak cichy. Przestraszyłam się nie na żarty, bo z początku myślałam, że to ten Range Rover, który śledził mnie i Luke'a w drodze powrotnej z opuszczonej fabryki. Kiedy jednak zobaczyłam Michaela za kierownicą pięcioosobowego busa, mój strach przerodził się w irytację. Co za banda palantów. Naprawdę nienawidzili mnie aż tak bardzo? Tak, zdecydowanie tak. Inaczej nie jechaliby za mną, żeby uprzykrzać mi życie.
Przyspieszyłam znacznie w nadziei, że może widząc moją niechęć do spotkania z nimi, odpuszczą. Na pewno nie udałoby mi się uciec, bo w końcu byłam pieszo, a oni jechali samochodem. Musiałam więc trzymać się myśli, że jeżeli ich zignoruje, pojadą dalej.
Clifford zatrąbił po raz kolejny, a Calum siedzący z boku tak się roześmiał na widok mojej skwaszonej miny, że wypluł na przednią szybę piwo, które właśnie pił. Michael zaczął się na niego wydzierać, a wtedy przez otwarte szyby usłyszałam dziewczęcy śmiech. No pięknie, impreza w samochodzie, główna atrakcja wieczoru – Heather Davis. Czułam, że chłopcy (i najwyraźniej dziewczyny również) mają zamiar pośmiać się ze mnie, bo impreza im się znudziła.
Czarny wóz zajechał mi drogę tak, że musiałam odskoczyć do tyłu, gdyż prawie przejechał mi po stopach.
- Co za palant! - krzyknęłam bardziej do siebie niż do niego.
- Ej, ej, bez takich. -  tylne drzwi samochodu rozsunęły się i zza nich wyjrzała głowa Ashtona – Nie chce tu żadnych kłótni.
 Chłopak pogroził mi palcem, prawie przy tym wypadając z samochodu, tak bardzo był pijany. Znowu. Szybka interwencja Hooda uratowała go przed utratą przednich zębów. Brunet wciągnął go z powrotem do samochodu, tak że ten upadł na siedzącego obok Luke'a. Dopiero teraz zauważyłam tam blondyna. Pewnie dlatego, że był przyssany do twarzy jakiejś dziewczyny, która siedziała najbliżej okna z drugiej strony;przez co trudno było go zauważyć. W momencie kiedy Ashton rąbnął w niego swoimi plecami, ten przestał zjadać biedną dziewczynę i podniósł na mnie zaczerwienione oczy. Ugh, kolejny pod wpływem…
- Ooooo! Księżniczkoooo … - Hemmings natychmiast się ożywił – Tęskniłem za to-obą … - czknął.
Wydawał się nie widzieć morderczego spojrzenia, jakim obdarzyła go jego towarzyszka. Chyba nie podobało jej się to, że przestał zwracać na nią uwagę.
- Podwieźć cię, Davis? - zapytał Calum, wychylając głowę przez szybę.
- Nie dzięki, dam sobie radę. - mruknęłam i obeszłam samochód dookoła.
Byłam zła i zażenowana widokiem, jaki przed chwilą było mi dane podziwiać. To, co robił Luke, było obrzydliwe i naprawdę wolałam nie oglądać tego na własne oczy. Ani żadnego z nich, bo oprócz Michaela, każdy był na ostrej fazie.
Usłyszałam, jak Michael cofa z chodnika, na którym przed chwilą prawie mnie rozjechał i znów jechali za mną.
- Heeeather nie daaj się na… na …. napastować. - krzyknął Ashton, na co prawie zakrztusiłam się własną śliną.
- Że co mam nie robić? - zapytałam, stając na chwilę i patrząc na niego z niedowierzaniem i nutką rozbawienia.
Samochód w tym samym momencie co ja zatrzymał się przy krawężniku.
- No namawiać nie daj się – wydukał z trudem.
Prychnęłam głośno, powstrzymując się przed roześmianiem się na głos. To była banda zdrowo rąbniętych kolesi, ale musiałam przyznać, że byli też całkiem zabawni. Zwłaszcza w tym momencie. Clifford pewnie przyznał by mi rację, bo sam śmiał się w najlepsze, kiedy Ashton próbował mówić. Calum w tym czasie śpiewał piosenki utworzone ze słów, które usłyszał od kumpla i popijał przy tym piwo. Na koniec został Luke, gapiący się na mnie z miną pijanego pedofila i jego laska próbująca zwrócić na siebie jego uwagę, wypinając do przodu swoje cycki. Całościowo był to naprawdę komiczny obraz.
Mimo to postanowiłam ruszyć dalej i nie pozwolić im zajmować dłużej mojego czasu. Zrobiłam ledwo parę kroków, kiedy usłyszałam huk za plecami. Starałam się zdusić w sobie ciekawość, jednak nie mogłam tego powstrzymać. Odwróciłam się z powrotem w ich stronę i zobaczyłam jak Ashton leży na chodniku, czkając co jakiś czas. Musiał wylecieć przez otwarte drzwi, bo wychylał się mocno w moją stronę, kiedy próbował mnie przywołać.
Chłopcy zwijali się ze śmiechu, a leżący blondyn mruczał coś, że zaraz się popłacze, jeśli nie przestaną. Nie zapowiadało się na to, że zamierzał podnieść się z ziemi, ale tym razem nie musiałam się nim zajmować. W końcu miał całą swoją ekipę przy sobie, niech oni się z nim męczą.
Zasłoniłam dłonią usta, tłumiąc śmiech, bo Luke i jego koleżanka wyszli na pomoc Ashowi. Czytaj: Ruda dziewczyna szarpała za rękę leżącego chłopaka, próbując ustawić go do pionu, a Luke stał z boku i bił jej brawo.
- Kurwa mać. - warknął Michael – Nie mam czasu na wasze odpierdalanie.
- Spokojnie, Mikey. Sekstelefon poczeka. - zaśmiał się Calum – Chyba nie jesteś aż tak napalony, żeby zostawić kumpla w potrzebie.
Czerwonowłosy popatrzył wściekle na bruneta i rąbnął go w tył głowy, przez co ten zaczął jęczeć, jak bardzo jest zraniony. Clifford zignorował głośne wycie Caluma i popatrzył na mnie pytającym wzrokiem.
- Davis, chcesz żeby cię powieść ,do kurwy, czy nie?
Ogarnęłam wzrokiem cały widok przed sobą i doszłam do wniosku, że musiałabym być głupia, żeby zgodzić się na tą propozycje. Raz, nie byliśmy w żadnym stopniu ze sobą blisko, teoretycznie się nienawidziliśmy. A dwa, oni byli tak narąbani, że to byłoby dla mnie samobójstwo. Więc mimo iż Hood uspokoił się już i siedział cicho, a Ashton został wpakowany do środka auta, wolałam nie korzystać z tej oferty.
- Dzięki za propozycje, ale nie skorzystam. - zadecydowałam.
Rudowłosa dziewczyna, która wraz z Lukiem wciąż stała na chodniku, wydawała się niesamowicie zadowolona z mojej odpowiedzi. Chyba naprawdę zależało jej, żeby cała uwaga skupiała się na jej osobie. Mnie osobiście to nie ruszało, dlatego postanowiłam odejść.
- Nie to nie. Pakować leniwe dupska do auta. - ryknął kierowca, zirytowany ociąganiem się całej reszty.
- Poczekaj, Michael. - usłyszałam Luke'a, ale nie wiedziałam co ma na myśli, bo miałam ich daleko za plecami.
Tym razem byłam pewna, że dadzą mi spokój, dlatego kiedy poczułam czyjeś dłonie na mojej talii, otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Byłam gotowa zaatakować mojego napastnika i jakoś się wybronić przed jego dotykiem, ale za późno zareagowałam. Luke okręcił mnie tak, że stałam teraz do niego przodem i uśmiechał się zawadiacko, zadowolony, że udało mu się mnie zaskoczyć. Po chwili podniósł mnie wysoko i przerzucił sobie przez ramię. Zagotowało się we mnie ze wściekłości. Wciąż miałam mu za złe, jak mówił o mnie tuż przed bójką z Waynem i szczerze mówiąc byłam na tyle rozczarowana i wkurzona, że nie zamierzałam mu tego wybaczyć. W końcu to pieprzony kłamca, do tego bezczelny.
- Puść mnie do cholery! - wrzasnęłam z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy i przyjdzie mi na pomoc.
- Ciiiiicho. - uciszył mnie, po czym dodał – Nie mogę cię puścić samej, księżniczko. Nie wybaczył bym sobie, gdyby coś ci się stało.
- Hemmigs, przysięgam, że cię zabije! - krzyknęłam – Puść mnie, ty szujo! Nie masz prawa mnie dotykać.
- Wszyscy wiemy, że niczego nie pragniesz tak bardzo, jak tego, żebym właśnie to robił. - powiedział pewnie i zdecydowanie zbyt trzeźwo, jak na to, co widziałam przed chwilą.
Luke zaniósł mnie w stronę samochodu i przystanął na chwilę przed wejściem.
- Kochanie, będziesz chyba musiała wrócić taksówką. - zwrócił się do rudej i już teraz byłej towarzyszki – Jak widzisz, nie mamy już więcej miejsc w samochodzie.
Blondyn zrobił smutną minę i wpakował mnie do samochodu, po czym sam zajął miejsce obok i zatrzasnął drzwi. Michael ruszył z piskiem opon, który na całe szczęście zagłuszył śmiech Caluma i moje wrzaski.
- Ty pieprzony palancie. - nie zamierzałam ustąpić – Nie możesz robić tego co ci się żywnie podoba. Zajmij się swoim życiem. Wcale nie potrzebuje szofera. Ani tym bardziej ochrony i to jeszcze od ciebie. Jesteś chyba zbyt pijany lub zbyt głupi, żeby to zrozumieć! - zakończyłam, żeby zaczerpnąć trochę powietrza. - Macie mnie natychmiast wysadzić! - krzyknęłam tym razem do czerwonowłosego za kółkiem.
- Och, zamknij się wreszcie. - burknął Clifford – Od twoich wrzasków boli mnie łeb.
- Powinnaś się cieszyć, że nie musisz zapierdalać na nogach. - skomentował Calum.
- Powinieneś się cieszyć, że jeszcze ci nie przywaliłam, Hood. - dogryzłam, wywołując kolejną salwę śmiechu. Banda idiotów.
- Heather, nie bądź zła. - zamruczał Ashton i położył głowę na moich kolanach – Nie chciałem obrzygać ci tej koszulki.
Pokręciłam głową, nie mogąc uwierzyć, że jest aż tak pijany. Choć z drugiej strony nie powinnam być zaskoczona, bo przecież siedemdziesiąt procent z Irwina, to pijany Irwin. Przynajmniej w moim odczuciu, a już na pewno w doświadczeniu. Pozwoliłam mu więc zasnąć na moich nogach, bo wiedziałam, że tak będzie dla niego najlepiej. Dla mnie zresztą też. Jeden problem z głowy. Kiedy Ashton słodko chrapał, wtulony w moje uda, postanowiłam siedzieć cicho i pozwolić zawieźć się do domu. Modliłam się tylko, żeby ta trasa minęła mi szybko. Luke cały czas próbował do mnie zagadać, bo Michael i Calum zajęli się kłótnią o to, jaką piosenkę puścić następną, dlatego nie zwracali uwagi na swojego przyjaciela, który niesamowicie się nudził.
- Powieeeeedz mmmmiiii. - marudził – No powieeeedz.
- Co mam ci powiedzieć? - nie wytrzymałam i w końcu odezwałam się do chłopaka.
- Powiedz, że tęskniłaś za mną. - mruknął, opierając czoło o moje ramię.
- Nie będę kłamać. - prychnęłam, jednocześnie spychając go z siebie – Nie widzieliśmy się tylko dziewięć dni. Poza tym, żeby za tobą tęsknić musiałabym cię lubić a tak nie jest.
- Więc tęskniłaś. - przyznał zadowolony, opierając głowę o zagłówek fotela.
- Przecież powiedziałam, że nie. Czy ty jesteś głuchy? - zapytałam głupio.
- Powiedziałaś, że nie widzieliśmy się dziewięć dni. - oznajmił.
- A co to ma do rzeczy? - popatrzyłam na niego z nieukrywanym brakiem zrozumienia.
- To, że policzyłaś. - popatrzył na mnie, a jego usta wykrzywiły się w zwycięskim uśmiechu – Policzyłaś dni od naszego ostatniego spotkania. Tęskniłaś.
- Przestań sobie wmawiać.
Odwróciłam głowę w drugą stronę, próbując ukryć rumieńce na mojej twarzy. Ok, może to było dziwne, że wiedziałam takie rzeczy, ale to niczego nie dowodziło. Nie oznaczało, że za nim tęskniłam, bo wcale tak nie było. Tym bardziej poczułam się głupio, że mógł w ogóle tak pomyśleć. Nie żywiłam do Luke'a Hemmingsa niczego poza szczerą niechęcią i to była jedna i jedyna prawda.
Poczułam, jak samochód staje i rozejrzałam się dookoła, nie wiedząc co się dzieje. Nie spodziewałam się, że dojedziemy tak szybko na miejsce, jednak przez szybę dokładnie widziałam mój ukochany warsztat. Ucieszyłam się z tego powodu, wiedząc, że moja męka dobiegła końca. Luke otworzył drzwi od swojej strony i wyszedł na zewnątrz, żebym mogła swobodnie opuścić wnętrze pojazdu. Zdjęłam z kolan głowę Ashtona i gdy wstałam położyłam ją na siedzeniu, wcześniej przeze mnie zajmowanym. Rzuciłam ciche „cześć” do chłopaków z przodu, na co Calum pomachał mi wesoło i wyskoczyłam z auta. Moje nogi stanęły pewnie na asfalcie i nie czekały ani chwili dłużej, pchając moje ciało do przodu. Nie odwróciłam się ani razu, nie chcąc dać Luke'owi satysfakcji. Poza tym chciałam się w końcu wyspać, co nie wiem czy było możliwe biorąc pod uwagę dzisiejszy dzień.
Na odchodne usłyszałam za plecami głos Luke'a, przez co momentalnie przyspieszyłam.
- Dobranoc, księżniczko!

________________________________________________________
Tak jakoś lubię ten rozdział, mimo iż daleko mu do perfekcji. 
Może to przez to, że kocham pijanego Ashtona <3
#RiskyPlayerFF

6 komentarzy:

  1. moje feelsy, boże...
    czuję, że będzie niezła drama w związku z tym, że Heather wie o mamie Ashtona i mu nie powie
    Calum próbujący dogadać Michaelowi i Heather uświadamiająca mu, że mu nie poszło... chodź Cal, baby, przytulę Cię, nie płacz
    "- Ooooo! Księżniczkoooo … - Hemmings natychmiast się ożywił – Tęskniłem za to-obą … - czknął." TUTAJ TO JA SIĘ UŚMIECHAŁAM JAK PEDOFIL DO EKRANU
    Ashton, Ty też nie daj się napastować i chodź się ze mną napić, pośmiejemy się razem
    "leżący blondyn mruczał coś, że zaraz się popłacze, jeśli nie przestaną" ASHY, JA BYM SIĘ Z CIEBIE NIE ŚMIAŁA
    tak, Calum, true *gif z calumem* sekstelefon z Blake, wiemy o co chodzi #makeforever
    mwheheh Luke kocham Cię, że "wyjebałeś" tę laskę z auta, żeby Heather mogła z Tobą pojechać
    " Powiedz, że tęskniłaś za mną." aSIDAFAOSJF LUKE STAHP
    TAK, LUKE TEŻ OD RAZU ZAUWAŻYŁAM, ŻE POLICZYŁA DNI, A JAKBY MIAŁA WYJEBANE, TO BY TEGO NIE ZROBIŁA. i podoba mi się bardzo ten fragment rozmowy
    także no, super rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc to czekam aż na związek Ashtona I Heather bo mam małą nadzieję że oni w końcu będą razem. Ale tez kocham luke i chce by byli razem. KOCHAM <3.


    ORAZ PROSZĘ O WIĘCEJ SZALEŃSTWA I NIEBEZPIECZEŃSTWA. TAK TO JEST COŚ CO KOCHAM <3.

    OdpowiedzUsuń
  3. OESUUUU <3 Uwielbiam :3 Jej tak szkoda Asha :((( ale jak jest pijany to jest przeuroczy :D Luke i jego teksty na podryw xD Bądź silna dziewczyno! Wgl Mike i Cal - śmiechłam :D Świetny rozdział, czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hahahhahahahhahahahhaa :D cały rozdział się śmiałam XD Michael i Calum ... HAHAHHAHAHAHHAHAHAHHAA SIKAM :"""""D A do tego Ashton i Luke.... HAHAHHAHAHAHHAHAHAHHAA XD

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham to, jeju.
    Nie mogę się doczekać nexta, mam nadzieję że będzie więcej momentów z Calumem haha 😃
    Ale najbardziej z Lukiem 😍
    Twoja nowa czytelniczka xx

    OdpowiedzUsuń