środa, 14 stycznia 2015

Rozdział dziesiąty.

Leżałam na łóżku wgapiona w sufit nade mną. Czułam się beznadziejnie wyczerpana, choć nie robiłam dzisiaj nic. Była szósta nad ranem, co oznaczało, że zaraz muszę iść do pracy, bo mimo skręconej kostki, postanowiłam wziąć parę dodatkowych zleceń, żeby zebrać trochę pieniędzy.
Od ostatniego wyścigu minął tydzień, a Wayn wciąż nie wrócił. Strasznie za nim tęskniłam. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że całe dnie spędzam w samotności, co teraz było nieuniknione. Blake znikała wieczorami i wracała późno nad ranem, więc większość nocy spędzałam oczekując jej powrotu. Za każdym razem, kiedy pytałam ją, gdzie idzie, zbywała mnie jakimiś głupimi wymówkami. Martwiłam się mimo tego, że zawsze wysyłała mi parę esemesów, że wszystko z nią w porządku i wróci rano. Nie byłam jej matką, dlatego też nie zamierzałam jej niczego zabraniać, ani pilnować. Wciąż jednak nie mogłam wyzbyć się tego uczucia, że powinnam bardziej o nią dbać. Przejmowałam się czy nie robi nic głupiego. Obiecałam sobie, że kiedy wróci porozmawiam z nią na temat jej częstych nocnych schadzek z cholera wie kim.
Podniosłam się w końcu do pozycji siedzącej i pozwoliłam nogom swobodnie zwisać z jednej ze stron łóżka, kilka centymetrów nad ziemią, co przypomniało mi o moim karłowatym wzroście. Opuściłam pokój z ciuchami na zmianę wetkniętymi pod pachę i skierowałam się do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, który sprawił że zaczęłam poprawnie kontaktować. Dzięki temu nie musiałam pić kawy, byłam wystarczająco rozbudzona.
Zeszłam na dół do kuchni. Wykonałam szybki telefon do mamy, że z Blake wszystko w porządku i już jutro odwiozę ją na stację, po czym zabrałam się za moje ulubione, cynamonowe płatki.
Drzwi otworzyły się, a do środka wleciało ciepłe powietrze z zewnątrz. Blond czupryna mignęła mi przed oczami, ale nie zdążam się podnieść z miejsca.
- Padam z nóg. Idę się położyć - Blake krzyknęła ze schodów.
Wyszłam na korytarz, gdzie przed chwilą jeszcze ją widziałam.
- Jak minął ci wieczór? Robiłaś coś ciekawego?
Moje pytanie odbiło się echem od ścian, a odpowiedzią na nie był dźwięk trzaskających drzwi pokoju gościnnego.
Ok, rozumiem, nie masz ochoty rozmawiać. Pogadamy kiedy indziej.
Wróciłam na swoje poprzednie miejsce i dokończyłam jedzenie.



- Nie wierzę, że to robię - Price położyła pieniądze na moich kolanach.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie znad parującego kubka herbaty, który przed chwilą mi podała. Rozejrzałam się dookoła i zrobiło mi się cieplej na sercu, kiedy mój wzrok padł na ścianę poobklejaną zdjęciami moimi i Cory. Siedziałyśmy na łóżku w jej pokoju.
Właściwie to wpadłam do Rayana, ale widząc, że Cora jest w domu, postanowiłam trochę z nią posiedzieć. Dawno nie spędziłyśmy ze sobą więcej niż piętnaście minut, więc to była dobra okazja na nadrobienie zaległości.
Ray chwilę po tym jak przyszłam, wręczył mi kopertę i wyszedł z domu, zostawiając nas same. Przez to wszystko czułam się jak żebraczka, ale nie było innego wyjścia.
- Wiesz, że oddam ci co do grosza, kiedy tylko będę mogła. - odezwałam się, kiedy zajęła miejsce obok.
Cora pokręciła głową z politowaniem, na co uniosłam do góry brew. Odkąd pojawiłam się u niej zachowywała się dziwnie. Zupełnie jakby była zła.
- Cora, wszystko w porządku? - zagadnęłam - Jeżeli to problem nie musisz mi pomagać. Zrozumiem.
Nie chciałam, żeby robiła cokolwiek wbrew sobie. Price to dobra przyjaciółka i zawsze była przy mnie kiedy tego potrzebowałam, ale od razu widać, że w tym przypadku pomaganie nie było jej na rękę. Może chciała inaczej wykorzystać te pieniądze; może ich potrzebowała, ale głupio było jej odmówić.
- Och, nie chodzi o to, Heather. - oparła głowę na moim ramieniu, siedziałyśmy bokiem do siebie - Nie potrzebuje tych pieniędzy tak bardzo jak ty.
Poprawiłam się na łóżku. Czułam, że to nie wszystko, co chce mi dzisiaj powiedzieć.
- Więc o co chodzi? - starałam się powstrzymać westchnienie irytacji - Przecież widzę, że coś jest nie tak. Po prostu mi powiedz.
- Nie podoba mi się, że jesteś w to wszystko zamieszana. Że obie jesteśmy. - powiedziała smutnym głosem - Pamiętasz jak mówiłyśmy, że się stąd wyrwiemy? Miałyśmy te plany i wiesz ... pomyślałam, że powinnyśmy to zrobić. Jak najszybciej, teraz. Ja i ty. Zanim zrobi się naprawdę kiepsko.
- Cora, ja ... - zawahałam się - Wiesz, że nie mogę.
- Bo musisz pomóc Waynowi? - w odpowiedzi kiwnęłam głową - Czy ty naprawdę tego nie widzisz?
- Niby czego? - zapytałam zdezorientowana, odkładając kubek na stolik nocny Cory.
- Tego, że ten facet stał się twoim pieprzonym obowiązkiem. Ty go już nawet nie kochasz. Robisz tylko to, co uważasz za słuszne, żeby go uszczęśliwić i nie mieć problemów.
Ok, tego się nie spodziewałam. Gdybym powiedziała, że słowa przyjaciółki nie wytrąciły mnie z równowagi, skłamałabym. Denerwowało mnie, że ludzie tak myśleli, nawet jeżeli było w tym trochę prawdy. Ale Wayn na to zasługiwał, na wszystko co dla niego robiłam. To dzięki niemu jestem tu gdzie jestem, więc nikt nie miał prawa mówić mi, że popełniam błąd, bo gdyby nie on, nawet nie chcę myśleć, co by ze mną było.
Wayn pojawił się w moim życiu zaraz po tym, jak straciłam ojca. Byłam wtedy rozbita i załamana, rzuciłam szkołę, a matka zaczęła się na mnie wyżywać, bo sama nie potrafiła poradzić sobie ze stratą męża. Przechodziłam istny horror w domu, odcięłam się od przyjaciół i popadałam z jednego nałogu w drugi. Byłam na dnie. Wtedy poznałam Wayna i to on pomógł mi pozbierać się do kupy. Zaoferował mi się w całości, a ja nie potrafiłam odmówić. Już wtedy byłam w nim zakochana po uszy. Od tej pory chronił mnie i dbał, jak nikt inny na świecie, oprócz mojego ojca. Czasem myślę, że Wayn trochę mi go przypominał, dlatego właśnie tak ciężko byłoby mi go zostawić.
Spojrzałam na Price, wcześniej biorąc parę uspokajających oddechów.
- Nie masz racji. Kocham go, a wszystko co robię, robię z miłości. - odezwałam się beznamiętnie.
Cora chyba zrozumiała, że przesadziła. Zszokowana moją reakcją, odsunęła głowę i obdarzyła mnie nic nierozumiejącym wzrokiem. Nie winiłam jej za to, nigdy nikogo nie kochała, więc nie mogła tego zrozumieć.
- A co z Lukiem?
- Co z nim? - to pytanie kompletnie zbiło mnie z tropu.
- Lecisz na niego.
- Co? Nie prawda, mylisz się. - zaprzeczyłam trochę zbyt szybko, spychając z siebie Price, na co zrobiła niezadowoloną minę.
-  Nigdy. Zawsze wybierasz tych nieodpowiednich. - mówiąc to wydawała się smutna. Naprawdę się tym przejęła - To chyba prawda, że kobiety wolą tych facetów, których muszą naprawiać, bo ci idealni są zbyt nudni.
Wzruszyłam ramionami, gdyż nie chciałam dalej ciągnąć tego tematu. Lepiej żeby fakty, którym zaprzeczyć nie potrafię, nie zostały wymówione na głos. Tak jest łatwiej i bezpieczniej.
- Może sama powinnaś zacząć chodzić na randki, hm? - próbowałam zmienić temat - Nie tylko ja byłam obserwowana na ostatnich wyścigach. Myślę, że Thomas Lee ma na ciebie oko.
- Eee, nie szukam teraz nikogo. Dobrze mi jest samej.
Zadowolona, że udało mi się zmienić temat, obserwowałam jak Cora zaczyna się ubierać. Podążyłam za nią, gdyż to chyba znaczy że mam się zbierać.
- Daj spokój, powinnaś chociaż spróbować. Może miałabyś wtedy mniej czasu na kwestionowanie moich złych wyborów. - skrzywiłam się, bo przyjaciółka sprzedała mi kuksańca w żebra.
- Wiesz co? Lepiej się zamknij. - rzuciła wrednie, choć na jej twarzy widniał cień uśmiechu.
Ubrane wychodzimy z domu Cory.



Odprowadziłam Core pod szpital, w którym obecnie dorabia, jako pomoc przy wydawaniu posiłków pacjentom. Teraz stałyśmy przed ogromnym krzyżem świecącym na czerwono przymocowanym na ścianie, tuż nad wejściem. Chyba nawet ludzie zza oceanem byli w stanie go dostrzec, jest tak wielki.
Price pożegnała się, całując mnie krótko w policzek i zniknęła za rozsuwanym wejściem do budynku, zostawiając mnie gapiącą się w jaskrawe światło neonu.
Spojrzałam na zegarek w telefonie, za piętnaście minut miałam autobus do domu, jednak wolałam się przejść na nogach. Ruszyłam więc drogą powrotną. Dochodziła dziewiętnasta, miałam godzinę zanim zrobi się ciemno. Nie chciałam szlajać się sama o tej porze w najgorszej z możliwych dzielnic, więc przyspieszyłam kroku i w krótkim, jak na mnie, czasie pokonałam połowę drogi do domu.
Ciemność dopadła mnie szybciej niż myślałam i to w najmniej oczekiwanym momencie. Właśnie przechodziłam obok ulicy, przy której znajdowały się kluby i tanie speluny. Naciągnęłam kaptur na głowę i wcisnęłam pod niego włosy, żeby wyglądać tak neutralnie jak tylko było to możliwe. Nie miałam ochoty na zaczepki.
W momencie, w którym zostało mi parę metrów do zakrętu, który pozwoliłby mi znaleźć się od tego miejsca jak najdalej, czyjeś ciało z impetem rąbnęło w beton pod moimi stopami. Musiałam się zatrzymać, żeby nie wejść na mężczyznę przede mną. Chwilę stałam i rejestrowałam co tak właściwie się stało, aż łysy ochroniarz z ramionami szerokości całej mojej sylwetki, wyłonił się zza rogu.
- Nie płacisz, nie pijesz. - krzyknął – A teraz zmywaj się stąd, śmieciu.
Równie szybko jak się pojawił, zniknął. Wtedy mój wzrok powędrował z powrotem na leżące ciało. Chłopak leżał na brzuchu z twarzą wciśniętą w ziemię, jednak poznałam go od razu. Miał tak charakterystyczne loki, że trudno było go z kimś pomylić.
Po dłuższym namyśle i walce z chęcią zostawienia go w takiej pozycji, w jakiej obecnie się znajdował, kucnęłam w bezpiecznej odległości od Ashtona.
- Ash? - odezwałam się cicho, szturchając go w ramię.
- Łapy przy sobie łysy grubasie!
Bojowy krzyk blondyna rozniósł się po alejce, zwracając uwagę paru osób stojących w kolejce do klubu. Nikt jednak nie przejął się faktem, że pijany chłopak leży na ziemi i wydziera się doniośle. No, może oprócz mnie, gdyż krzyk Ashtona wystraszył mnie na tyle, że odskoczyłam od niego jak oparzona, na końcu lądując tyłkiem na ziemi.
Ash podniósł się do pozycji siedzącej, a jego głowa opadła na brudną od wymiocin pierś. Miał zamknięte oczy, więc bałam się podejść, mógł mnie jeszcze znokautować myśląc, że jestem ochroniarzem, który go wyrzucił z baru.
- Ashton, to ja, Heather. Pamiętasz mnie? - przysunęłam się bliżej.
- Heather? - w końcu na mnie spojrzał – Heather. Cześć!
Jego entuzjazm był potężny, kiedy przywarł do mnie całym ciałem, oplatając rękoma.
-  Ugh, mam nadzieje, że są twoje, a nie jakiegoś innego pijanego typka z baru. - powiedziałam, odsuwając go od siebie i patrząc na wymiociny, które przy uścisku wytarł o moją koszulkę.
- Spokojnie, to ja się zrzygałem. - odparł zadowolony, po czym jak gdyby nigdy nic położył się z powrotem na ziemi.
Podwinęłam rękawy kurtki i zabrałam się za podnoszenie chłopaka z betonowego chodnika. Dwie dziewczyny, najwyraźniej równie wstawione, klaskały mi i dopingowały z całych sił, kiedy szarpałam Ashtona za ramię. Zdecydowanie przeceniłam swoje siły. On był dwa razy większy i trzy razy bardziej umięśniony ode mnie.
- Ashton, musisz ze mną współpracować. - wydyszałam, wciąż się nie poddając.
- Poczekaj chwil ..
Nie zdążył do kończyć, gdyż z jego ust wydobyła się kolejna salwa wymiocin. Ashton klęczał z głową w dole, wymiotując jak nienormalny, a ja złapałam się za głowę w geście bezradności. Musiałam go stąd jakoś przetransportować, tylko nie wiedziałam jak.
Wyciągnęłam z kieszeni paczkę chusteczek i podałam chłopakowi, kiedy skończył. Oczywiście, nie mogło być tak prosto, jak bym chciała. Ashton wystawił twarz do mnie i czekał, aż to ja wytrę z niego resztki dzisiejszego obiadu.
Chyba zaraz sama puszczę pawia, tego jest za wiele.
- Zapomnij, Ashton. - warknęłam chcąc wypaść groźnie – Masz się natychmiast wytrzeć i podnieść z ziemi, rozumiesz?
Blondyn pokiwał energicznie głową, wprawiając ciemnoblond loki w ruch, co w innej sytuacji na pewno wyglądałoby uroczo. Następnie biorąc sobie moje słowa do serca, zrobił po kolei wszystko, jak mu kazałam.
Teraz szliśmy obejmując się wzajemnie; a raczej ja podtrzymując go, a on na mnie wisząc. Musiałam trochę zboczyć z kursu, gdyż kierowałam się do parku, gdzie mogłam chwilę odpocząć od niesienia pijanego cielska.
Położyłam Ashtona na ławce, a sama stanęłam naprzeciw i zapaliłam papierosa.
Teraz nadszedł czas na zastanowienie się co mam z nim zrobić. Nie wiem gdzie mieszka i raczej nic z niego nie wyciągnę, skoro od dobrych dziesięciu minut zaczął bełkotać. Do siebie też go nie zabiorę, bo mogłoby to narobić mi trochę problemów, a chcę uniknąć zbędnego tłumaczenia. Jedyne co mi zostało to mieszkanie Luke'a, jednak to było zbyt daleko. W życiu nie dam rady zawlec tam Asha. Gdybym tylko miała numer ...
Wtedy wpadłam na pomysł. Wyrzuciłam niedopaloną fajkę na bok i zabrałam się za przeszukiwanie spodni blondyna. Z boku mogło to wyglądać mało korzystnie, ale nie obchodziło mnie to teraz. Musiałam się pozbyć zbędnego balastu, jakim był pijany chłopak.
Wyszukałam w telefonie numer do Luke'a i wpisałam na ekran własnej komórki. Serce zabiło mi mocniej, kiedy uświadomiłam sobie, że zaraz usłyszę jego głos i na chwile przestałam oddychać.
Jeden sygnał.Drugi sygnał.Trzeci sygnał.Czwarty sygnał.
- Halo? - usłyszałam po drugiej stronie dźwięczny głos.
- Cześć Luke. Tu Heather. Nie wiem jak to powiedzieć, ale …
- Stęskniłaś się? - przerwał mi w połowie zdania.
 Zaniemówiłam na chwilę. Otwierałam i zamykałam usta, ale nic nie mogłam z siebie wydusić. Cieszyłam się, że nie mógł zobaczyć mojej miny.
- Nie. - powiedziałam twardo – Jest ze mną Ashton i chyba ma ci coś do przekazania.
Przyłożyłam słuchawkę do twarzy chłopaka, który non stop prowadził niezrozumiałą rozmowy sam ze sobą. Pozwoliłam Luke'owi się chwilę nacieszyć tymi uroczymi dźwiękami i znów przejęłam telefon.
- Sam chyba rozumiesz.
- Zaraz tam przyjadę. - mówi krótko – Wyślij mi esemesem adres.
Sygnał się urwał. Usiadłam więc obok Ashtona, który wydawał się odzyskiwać przytomność i grzecznie czekałam na pojawienie się Luke'a.


- Posłuchaj, masz cztery osoby tak ogarnięte komunikatywnie jak ty -  odgarnął niesforne blond kosmyki zasłaniające mu twarz - Potem z czterech osób robi się dziesięć, a następnie osiemnaście. Rozumiesz?
Kiwnęłam głową na znak, że to co mówi jest dla mnie jasne. Nie wiem kiedy Ashton ogarnął się na tyle, żeby zacząć znów poprawnie artykułować wypowiedzi, ale żałowałam chwil, w których nie mówił nic. Teraz udawałam, że słucham, nie wiedząc o co do cholery może mu chodzić.
- Świetnie - blondyn klasnął w dłonie - Na tym poziomie jesteście w stanie zrobić coś naprawdę konstruktywnego. Bo spójrz na to ze strony podrzędnego przedsiębiorcy, Heather. Widzisz? Widzisz to?
Ashton podszedł, żeby położyć swoje dłonie po obu stronach mojej twarzy, po czym przycisnął je mocno do zaróżowionych policzków. Zaczęłam się śmiać z tego nagłego gestu chłopaka i wtedy usłyszeliśmy głośne chrząknięcie.
- Nie przeszkadzam wam? - Luke wyłonił się z cienia.
- Wow, Batman. - odezwał się Ashton.
Luke zignorował Ashtona i podszedł do mnie.
- Śmierdzisz. - skomentował, po czym popatrzył na przyjaciela - Ty też. Na pewno nie wejdziecie w takim stanie do samochodu. Rozbierać się.
- Chyba żartujesz. - założyłam ręce na biodra i popatrzyłam wyzywająco na blondyna. Ashton w tym czasie ściągał z siebie wszystko - Ashton, nie musisz ściągać majtek - dodałam, kiedy zauważyłam, co zamierza zrobić.
- Och, ok. - wzruszył ramionami, po czym objął je i pocierał mocno - Zimno.
- No, Heather, ruchy, bo nam kolega zamarznie. - Luke uśmiechnął się perfidnie. Mogłam zadzwonić pod numer Caluma zamiast niego, ale numer Luke'a wyświetlił się jako pierwszy w ostatnio wybieranych.
Zdjęłam kurtkę z ramion i odwróciłam się plecami do chłopaków. Chłodne powietrze drażniło moje ciało, kiedy podwijałam koszulkę do góry i wrzucałam do śmietnika obok. I tak mi się już nie przyda. Z powrotem ubrałam na siebie czarną skórę i już byłam gotowa.
Wraz z Lukiem wpakowaliśmy pijanego Asha na tylne siedzenie samochodu, a on jak za dotknięciem różdżki od razu zasnął. Zajęłam miejsce pasażera i patrzyłam jak blondyn okrąża auto, żeby po chwili znaleźć się obok. Odpalił silnik i z piskiem opon ruszyliśmy z parkingu pod parkiem. Całą drogę panowała cisza. Luke rzucał mi ukradkowe spojrzenia, ale starałam się je ignorować, co jakiś czas sprawdzając czy mam zapiętą skórę pod samą szyję. Parę razy niechcący dotknęliśmy się palcami, kiedy oboje próbowaliśmy przełączyć muzykę w odtwarzaczu, ale szybko zabierałam rękę.
Droga wyjątkowo się dłużyła, ale w końcu dotarliśmy pod dom. Luke poprosił mnie, żebym pomogła mu wnieść na górę Ashtona, gdyż chłopaków nie ma w domu, a sam nie da rady się z nim zabrać. Tak też zrobiłam. Chwyciliśmy go po obu stronach i bezpiecznie przetransportowaliśmy do salonu, gdzie Luke okrył go kocem i zgasił światło.
- Chodź - usłyszałam za plecami, a kiedy się odwróciłam widziałam jak blondyn wchodzi po schodach.
Ruszyłam za nim, choć musiałam przyznać, że robiłam to niechętnie. Miałam zamiar pomóc mu wprowadzić Ashtona do domu i zniknąć jak najszybciej, więc nie wiem co mną kierowało, kiedy szłam w górę schodów.
Poczułam mrowienie w brzuchu, kiedy znalazłam się w jego pokoju. Jak zwykle panował w nim bałagan, ale zdążyłam się do tego przyzwyczaić.
Chłopak podszedł do szafy i wyciągnął z niej koszulkę. Podziękowałam grzecznie, kiedy mi ją podał i wyszłam do łazienki się przebrać.
Wróciłam do pokoju. Blondyn stał przy oknie, odwrócony plecami, ale dało się zauważyć, że właśnie palił papierosa. Podeszłam cicho i stanęłam obok, wyciągając własną paczkę.
Znów zapadła cisza, choć nie tak napięta jak podczas jazdy samochodem z pijanym Ashtonem na tylnym siedzeniu. Ta cisza była normalna, nawet przyjemna.
- Dzięki, że się nim zajęłaś. - zaczął - Od rana próbowaliśmy go znaleźć, ale nie odbierał telefonów.
Pokiwałam głową i zaciągnęłam się po raz kolejny, siadając na parapecie.
- Wszystko z nim w porządku? - zapytałam niepewnie, choć spodziewałam się nie usłyszeć żadnej odpowiedzi.
- Ashton ma chorą mamę. Jej stan ostatnio się pogorszył, więc musiał odreagować.
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć. Zwykłe 'przykro mi' wydawało się w tej sytuacji banalne. Właściwie to w każdej się takie wydaje, bo jest używane stanowczo zbyt często i bez przekonania. Milczałam.
Chłopak wyrzucił przez okno dopaloną fajkę i odsunął się nieznacznie, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. Odwróciłam głowę, żeby ukryć zażenowanie. Miałam na sobie jego o wiele za dużą, czarną koszulkę z Nirvany i zarzuconą na to kurtkę. Musiałam wyglądać dość śmiesznie, jednak on patrzył na mnie wzrokiem, który temu przeczył. Chyba mu się podobało.
Odchrząknęłam znacząco, wybudzając go z zamyślenia, gdyż to robiło się niezręczne. Do głowy wpadła mi pewna myśl i dość intensywnie zastanawiałam się nad jej realizacją. Przypomniało mi się, jak Luke wręczył mi dwa tygodnie temu kopertę z pieniędzmi za naprawę jego auta i jak dużo za dużo się w niej znajdowało. Chyba byłam szalona, bo chciałam zapytać go o pożyczkę pieniędzy na kaucję za Wayna. Widziałam na własne oczy, że kasy mu nie brakowało, a już na pewno nie, jeżeli wygrywał wyścigi, za które dobrze płacili. Przez chwilę toczyłam wewnętrzną walkę. Mogłam stracić honor prosząc o pieniądze Luke'a lub mogłam stracić serce, męcząc się dalej bez Wayna. Byłam totalnie zdesperowana, nie mogłam dłużej znieść myśli, że mój chłopak jest tam sam, kilka dni przed świętami, więc postanowiłam zaryzykować.
- To głupie co teraz zrobię, ale ... - zaczęłam - ... potrzebuje pieniędzy.
Luke uniósł wysoko brew i zaśmiał się cicho.
- Nie płace dziewczynom za seks. - mówiąc to oparł się rękoma o parapet - Chociaż dla ciebie mógłbym zrobić wyjątek.
- Jesteś idiotą, Luke. - mruknęłam zła.
Blondyn postanowił zmniejszyć odległość między nami i jednym krokiem pokonał dzielącą nas strefę komfortu. Jego oddech znów pieścił skórę na mojej szyi, wstrzymałam oddech.
- Ile? - zapytał, zakładając mi włosy za ucho. Drżałam pod jego dotykiem, to było przyjemne, jednak szybko strąciłam jego dłoń - Z resztą, nieważne.
Luke chwycił mnie za nadgarstek i poprowadził za sobą na drugi koniec pokoju, gdzie trzymał sejf. Nie wiem czy w pomieszczeniu skoczyła temperatura czy po prostu to ja płonęłam z podniecenia i zawstydzenia za razem.
Jego smukłe palce wystukały kod z wyćwiczoną szybkością, że nawet gdybym chciała, nie wyłapałabym tych cyferek nigdy.
- Weź ile potrzebujesz.
- Nie zapytasz nawet po co mi pieniądze? - zapytałam – Dajesz mi je tak po prostu?
- Oczywiście, że nie, skarbie. - blondyn pokręcił głową - Ja też muszę za to coś dostać. Na tym polega transakcja. Więc radzę ci się dobrze zastanowić.
Przygryzłam dolną wargę i zacisnęłam dłonie w pięści. Rozważyłam wszystkie za i przeciw wchodzenia w układy z Lukiem i dalej nie wiedziałam co mam począć. Żałowałam, że nie ma ze mną Price, bo na pewno pomogłaby mi zdecydować, zawsze potrafiła myśleć logicznie.
Blondyn patrzył na mnie wyczekująco. Wydawał się być naprawdę zadowolony z przebiegu sytuacji, co nie wróżyło nic dobrego i już miałam grzecznie mu podziękować i wyjść.
Miałam mętlik w głowie i mogłabym stać tak długo, ale pomyślałam o Waynie. Wtedy od razu podjęłam decyzję. On w takiej sytuacji zrobiłby dla mnie wszytko, nieważne jakie byłyby tego konsekwencje, więc ja musiałam zrobić dla niego to samo.

6 komentarzy:

  1. Ash, awansowałeś na mojego #1 fave <3 i jest to mój ulubiony rozdział, śmiałam się jak głupia (z Ashtona)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam dzisiaj wszystkie rozdziały. Mega ciekawie się zapowiada :D Czekam na nn ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapowiada się mega ciekawie, z chęcią przeczytam nexta :) zapraszam do mnie http://dangerous-ashton-irwin.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Asha!
    A co do Heather, moim zdaniem ona jest po prostu... głupia.
    Po 1. Zdążyła się przyzwyczaić do bałaganu w pokoju Luke'a? Sory, ale była tam tylko raz.
    Po 2. Ma chłopaka, którego rzekomo kocha a mega klei się do Luke'a. Trochę przesada.
    Po 3. Pożycza kasę od wroga swojego chłopaka, żeby wyciągnąć go z więzienia, chociaż Luke powiedział, że chcę czegoś w zamian. Raczej dobrze wiemy o co chodzi, chyba, że się mylę :) Serio, ona jest po prostu głupia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawe i pomysłowe. Dobrze, że twoje opowiadanie nie jest monotonne jak niektóre. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń