środa, 24 grudnia 2014

Rozdział szósty.

Heather

Chodziłam po kuchni to w jedną, to w drugą stronę, próbując uspokoić nerwy. Przyciskałam mocno telefon do ucha, bojąc się, że przez trzęsące się dłonie, mogę go upuścić. Miałam już serdecznie dość tej rozmowy i gdyby nie to, jak bardzo zależało na tym Blake, już dawno rzuciłabym słuchawką, kończąc tą mękę.
Od dobrej godziny wisiałam na telefonie, próbując przekonać swoją rodzicielkę, że dam radę przypilnować siostry i odpowiednio się nią zajmę, podczas jej pobytu w naszym domu. Teraz żałowałam, że uległam namową blondynki, ale tak bardzo mnie prosiła, żebym pozwoliła jej zatrzymać się tutaj, choć na krótką chwilę, że aż trudno było mi odmawiać jej w nieskończoność. Nie mogłam znieść jej ciągłego jęczenia.
Ostatecznie się zgodziłam i jedyne, co musiałam zrobić, to przekonać matkę, że to wcale nie jest zły pomysł, żeby Blake spędziła trochę czasu ze mną. Chyba można się było domyślić jaka była jej pierwsza reakcja. Wściekła się na mnie za to, że o niczym nie wiedziała, mimo iż ja byłam w takiej samej sytuacji. Nie planowałam niczego, co było związane z przyjazdem Blake, ale ona i tak wiedziała najlepiej. W końcu jednak zrozumiała, że jej krzyki nic nie zmienią i po wyżyciu się na mnie, postanowiła przemyśleć sytuację jeszcze raz. Teraz słuchałam dokładnych wskazówek, nakazów i zakazów oraz instrukcji, jak mam zajmować się jej ukochaną córeczką.
Z uwagą słuchałam każdego słowa, nie chcąc, żeby znowu wybuchła. Przytakiwałam, co jakiś czas wtrącając krótkie 'masz rację' albo 'tak, zapamiętam' niczym zaprogramowana maszyna.
- Masz jej przekazać, żeby dzwoniła do mnie codziennie. - jej głos rozbrzmiał w głośniku – Chcę wiedzieć wszystko, co się u was dzieje i czy z Blakey jest w porządku.
- Dobrze, przekażę jej. - mruknęłam, przykładając dłoń do czoła. Albo mi się wydawało, albo od tego stresu dostałam gorączki.
- Pamiętaj, że jeżeli cokolwiek jej się stanie, to przysięgam, że nie puszczę ci tego płazem. - ostrzegła mnie, a jej ton przeciął powietrze jak brzytwa, mimo iż była tak daleko – Masz być rozsądna, Heather. Choć raz w swoim życiu zrób to, czego się od ciebie wymaga. - dodała, a w moich oczach pojawiły się łzy – I przede wszystkim zrób to dobrze.
- Obiecuję, że się nią zajmę. - przyrzekłam, usilnie dusząc w sobie chęć krzyku – Nie musisz się martwić, będzie w dobrych rękach.
- Nie byłabym taka pewna. - odpowiedziała z niezadowoleniem i wyobraziłam sobie, jak w tym momencie się krzywi. Ignorowałam ścisk w okolicach żołądka. - A i nie zapominaj o jej planie dnia. To, że ma ferie nie znaczy, że może odpuścić sobie naukę do egzaminów.
- Tak, wiem. Już ci mówiłam, że to załatwię. - przypomniałam jej początek naszej rozmowy.
 Na chwilę między nami zapadła cisza, której nie chciałam przerywać. Zastanawiałam się czy to dobry moment, aby się rozłączyć i mieć z głowy tą rozmowę, ale wtedy ponownie usłyszałam głos po drugiej stronie słuchawki.
- Heather, naprawdę oczekuję, że zadbasz o nią. - spoważniała, o ile było to w ogóle możliwe – Ja i John obawiamy się, że możesz mieć na nią zły wpływ. Nie chcemy, żeby skończyła w ten sam sposób. Za dobrze idzie jej w szkole, żeby to teraz zmarnować. Więc się pilnuj.
Na te słowa oczy zaczęły mnie piec tak, że musiałam je przymknąć. Przestałam maszerować po pomieszczeniu i stanęłam jak wryta. Ogarnęła mnie nagła bezsilność i takie dziwne uczucie pustki w środku, więc nie ruszyłam się z miejsca. Wiedziałam, że ta rozmowa nie zmierzała w dobrym kierunku i że matka będzie próbowała mi dopiec. Byłam na to przygotowana, ale mimo tego zabolało.
- Rozumiem. - odparłam spokojnie, choć wcale taka nie byłam. Usiadłam na ziemi, opierając się plecami o ścianę, potrzebowałam chwili stabilności. - Nie musisz się tym przejmować. Blake jest mądrą dziewczyną.
Tylko tyle zdołałam powiedzieć, bo czułam że głos mi się łamie, a nie chciałam się przy niej rozryczeć. Zacisnęłam zęby i powoli odliczałam do dziesięciu. Usłyszałam jak ton głosu rodzicielki zmienia się w ciągu jednej sekundy i następne zdanie wypowiedziała już z rozbawieniem.
- Czyli wszystko mamy uzgodnione. - odparła, po czym sama się rozłączyła bez słowa pożegnania.
Pierwszy raz od dawna rozmawiałyśmy ze sobą i było niezręcznie jak zawsze. Przełknęłam zalegającą mi w gardle gulę, czując że wszystko w środku zaczyna mnie boleć. Nie potrafiłam nawet określić co dokładnie, ale to rozrywało mi klatkę piersiową przy każdym oddechu. Wszystko, co dzisiaj usłyszałam zalewało moją głowę, powodując w niej huragan. Starałam się wyrzucić to z siebie, ale wtedy słowa wracały ze zdwojoną siłą, uderzając prosto w moje serce. Ukłucie po lewej stronie klatki piersiowej rosło, więc złapałam się za to miejsce, jakby ten ruch miał przynieść mi ulgę. Tak się nie stało.
Drżącymi dłońmi sięgnęłam po paczkę papierosów, które znajdowały się w kieszeni moich domowych dresów. Nie myślałam, co robię. Po prostu wetknęłam do ust fajkę i ją odpaliłam. Byłam cała rozdygotana, a wydawało mi się, że był to jedyny sposób na uspokojenie się. Nie chciałam dłużej rozmyślać o tym, co się stało, ale też nie wiedziałam jak zatrzymać umysł, pracujący w tej chwili na najwyższych obrotach. Pozwoliłam łzom spływać wolno po moich zaczerwienionych policzkach. Tylko na krótką chwilę.
Wtedy do kuchni wszedł Wayn i zobaczył mnie siedzącą z papierosem w ręku, zaciągającą się jego dymem głęboko do płuc. Musiał się dopiero obudzić, bo stał w samych bokserkach i brudnej koszulce, a jego włosy prezentowały totalny nieład.
- Wydaje mi się, że palenie papierosów było w tym domu zabronione. - odezwał się rozbawiony, zabierając mi fajkę i gasząc ją pod zimną wodą z kranu. - Nie ty mnie tego nauczyłaś?
Uśmiechnęłam się nieznacznie, nie mówiąc nic. Nie panowałam nad swoim głosem, pewnie przy pierwszym słowie zaczęłabym znowu płakać. Wayn z początku nie zauważył, że nie jestem w nastroju i chciałam zatrzymać taki stan rzeczy.
- Ej, skarbie. - popatrzył na mnie pytająco, kiedy dalej milczałam. - Obraziłaś się czy jak?
Brunet podszedł i kucnął naprzeciw mnie, kładąc swoje dłonie na moich kolanach, a następnie dokładnie mi się przyjrzał. Od razu wesoły uśmiech zniknął z jego ust, kiedy dostrzegł moje przekrwione od płaczu oczy i czerwony noc, którym co jakiś czas pociągałam.
- Heather, co się stało? - zapytał z przejęciem, ale odpowiedziałam mu tylko cichym jęknięciem, co zmartwiło go jeszcze bardziej. - Ktoś ci coś zrobił? Heather!
W jego głosie mogłam wyczuć obawę, a jednocześnie złość. Spuściłam głowę, nie chcąc żeby oglądał mnie w takim stanie i niepotrzebnie się przejmował. Nie lubiłam okazywać słabości, nawet przy najbliższych. Bo przecież nikogo tak naprawdę nie obchodzą twoje problemy. Lepiej wypłakać się w samotności niż zamęczać innych.
Wayn powoli tracił cierpliwość, więc chciałam zapewnić go, że nic wielkiego się nie stało, jednak wtedy wybuchnęłam głośnym płaczem. Poczułam, jak przyciąga mnie powoli do piersi i obejmuje moje plecy. Wtuliłam się w jego koszulkę, mocząc ją doszczętnie łzami.
- Powiesz mi co się stało? - zapytał spokojnie, splatając palce naszych dłoni.
Pokiwałam głową, dając znak, że to zrobię i mimo trudu, zaczęłam jąkać:
- Dzwo-o-oni-ła-am do-o ma-a-at-ki-i w …
- Okej, już rozumiem. - przerwał, gładząc mnie po włosach, po czym zapewnił – Już nic nie musisz mówić.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie, choć on nie mógł tego zobaczyć, bo miałam głowę wciśniętą w jego tors. To była prawda, że nie musiałam mówić nic więcej, bo Wayn znał moją sytuację lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Nie zadawał więc zbędnych pytań, pozwalając mi w ten sposób zapomnieć o przykrościach. Cieszyłam się, że miałam go przy sobie.
- Chcesz pójść na górę? - zapytał, a ja po raz kolejny pokiwałam głową.
Brunet wsunął jedną rękę pod moje zgięte kolana, a drugą pewnie podtrzymał plecy. Bez większego trudu uniósł moje ciało w powietrze i skierował się do góry po chodach. Jeszcze bardziej wtuliłam się w jego pierś, doszczętnie mocząc łzami okrywający go materiał. Wiedziałam, że nie będzie miał mi tego za złe. Nigdy nie miał.
Mając zajęte ręce bez problemu poradził sobie z otworzeniem drzwi. Wystarczył jeden kopniak, a one odstąpiły pozwalając wejść do wnętrza sypialni. Już chwilę później znalazł się przy naszym wspólnym łóżku i położył mnie na nim, uważając aby zrobić to jak najdelikatniej. Zupełnie jakbym miała się rozsypać przy bardziej gwałtownym ruchu.
Wayn położył się po drugiej stronie materaca, a ja uśmiechnęłam się szeroko, widząc że chce ze mną zostać te kilka chwil. Leżeliśmy długo, patrząc sobie w oczy, nie mówiąc nic, aż w końcu zapadliśmy w sen.


Siedziałam w salonie przed telewizorem, oglądając swój ulubiony odcinek Przyjaciół, w którym Joey próbował nauczyć się mówić po francusku. To było na tyle zabawne, że przez chwilę zapomniałam, że mam gorszy dzień i wyłączyłam się kompletnie, zatracając w programie. Obok mnie siedziała znudzona Blake, której takie zajęcia raczej nie pociągały i zamiast siedzieć bezczynnie w domu, wolałaby gdzieś wyjść. Nie miałam zamiaru jej na to pozwalać, bo mimo iż zapewniała mnie, jaka to ona nie jest odpowiedzialna, wiedziałam, że taki wypad nie skończyłby się dla nas dobrze. Sama też nie chciałam odwiedzać dzisiaj żadnego klubu, więc moja siostra musiała pogodzić się z wizją spędzenia nudnego wieczoru w domu.
- Strasznie mi się nudziiiii. - jęknęła, poprawiając się któryś raz na kanapie – Nie możemy porobić czegoś ciekawszego?
- Blake, przestań marudzić, już ci mówiłam, że dzisiaj spędzamy dzień w domu. - odparłam, na co ona westchnęła ze zrezygnowaniem. - Nie mam ochoty się stąd ruszać.
- Wow, okej. Niech ci będzie, nudziaro. - dogryzła, ale zignorowałam jej docinki, będąc przyzwyczajona do takiego zachowania Blake. - Może w takim razie wybierzemy jakieś ciuchy na wyścig?
- A kto powiedział, że tam pójdziesz? - zapytałam chytrze, chcąc jej dokuczyć w zapłacie za poprzednie słowa.
Blondynka zrobiła smutną minę, wywalając do przodu dolną wargę. Wyglądała komicznie, dlatego zaczęłam się śmiać.
- Co? Dlaczego? - wybuchła - Nie możesz mi tego zrobić!
- Czego nie może ci robić? - zapytał Wayn, wchodząc do pokoju i zajmując miejsce po mojej lewej stronie, tak że siedziałam teraz pomiędzy nimi.
- Heather nie chce zabrać mnie na wyścig! - poskarżyła się, krzyżując ręce na piersi.
- Jesteś strasznie podła, Heather, wiesz o tym? - zaśmiał się Wayn.
Zrobiło mi się cieplej na sercu, kiedy miałam tą dwójkę przy sobie. Do tego mimo fochów Blake wszyscy byliśmy we w miarę dobrych humorach. Cały smutek od razu wypłynął ze mnie, kiedy mogliśmy wspólnie posiedzieć.
- Przecież ja tylko żartowałam. - wytłumaczyłam się, wywracając oczami – W życiu nie udałoby mi się powstrzymać jej przed pójściem z nami na wyścig. - dodałam.
Moja siostra od razu się rozpromieniła, słysząc że nie będę robić problemów w kwestii jej wyjścia. Nim się zorientowałam, uwiesiła mi się na szyi przytulając mocno.
- Potrafisz być kochana. - cmoknęła mnie w policzek.
- Czasami. - wzruszyłam ramionami na tyle, ile pozwalał mi jej mocny uścisk.
Wtedy jak na zawołanie usłyszałam dźwięk przychodzących wiadomości. Telefon mój i Wayna zaczęły szaleńczo wibrować, oznajmiając że skrzynka odbiorcza została zaktualizowana. Cała nasza trójka doskonale wiedziała, że mógł być to tylko esemes z informacją o miejscu dzisiejszego wyścigu. Od poprzedniego minęły dopiero dwa tygodnie, dlatego wszyscy byli podekscytowani faktem, że kolejny jest tak szybko. Musiało szykować się coś naprawdę dobrego.
- Dostałaś esemesa! - zapiszczała Blake, chwytając moją komórkę ze stołu i wymachując nią przed moim nosem – Mogę zobaczyć? Mogę?
Ledwo kiwnęłam głową, a ona już odblokowała ekran telefonu i jak zaczarowana wbijała w niego wzrok. Usta blondynki poruszały się w rytmie czytanej treści, a  oczy rozszerzyły się w ekscytacji. Sama zaczęłam się stresować, widząc jej reakcję i zżerała mnie ciekawość, co mogła tam przeczytać. Wyciągnęłam szyję i spojrzałam na ekran telefonu Wayna, przejeżdżając wzrokiem po wypisanych tam literkach. Zmarszczyłam brwi, widząc szeroki uśmiech na twarzy mojego chłopaka.
- Sydney Harbour Bridge. - odezwałam się jako pierwsza, wypowiadając miejsce odbycia się wyścigu na głos.
- To będzie… wow. - wykrztusiła Blake.
Nie byłam w stanie nic więcej powiedzieć. Już sama nie potrafiłam odgadnąć czy jestem bardziej podekscytowana tą wiadomością czy raczej przerażona. Wayn i Blake wyglądali za to na bardzo zadowolonych. Brunet od zawsze lubił niebezpieczeństwo, a do poczucia odpowiedzialności było mu daleko. To samo z Blake, tyle że ona tak naprawdę nie zdawała sobie sprawy, jak niebezpieczny może być ten wyścig. Wybór miejsca był dość nietypowy. Moim zdaniem Sydney Harbour Bridge to była lekka przesada, jak na coś tak nielegalnego. To oczywiste, że zjedzie się policja i będzie zadyma… W końcu to jedno z najczęściej przejeżdżanych miejsc w Sydney.
- Czeka nas niezłe przedstawienie. - skwitował brunet z uśmiechem na ustach. Następnie klaszcząc w dłonie, podniósł się z kanapy – Lepiej zacznijcie się szykować, dziewczyny.
Blake praktycznie podskoczyła ze szczęścia, a ja na ten widok pokręciłam z politowaniem głową i wyrwałam jej komórkę z rąk. Biorąc pod uwagę jej mocny uścisk, mogłaby jeszcze połamać szybkę.
Obserwowałam, jak Wayn opuszcza pokój, żeby się przygotować do dzisiejszego, jak sam nazwał, przedstawienia i zaczęłam poważnie zastanawiać się czy to dobry pomysł, żeby się tam pojawiać. Chyba wolałam zostać w domu i nie musieć na to wszystko patrzeć. Powinnam się cieszyć i być podekscytowana jak moja siostra, co zwykle miało miejsce, ale nie mogłam przestać się martwić.
Zazwyczaj wyścig był z góry przesądzony i nie miałam powodów do obaw. Podchodziłam do tego ze świadomością, że mój chłopak znowu wygra i to z łatwością, a potem będziemy mogli świętować to całą ekipą w jakimś klubie, zalewając się do nieprzytomności. Do pojawienia się w mieście drugiej grupy z Lukiem na czele, nie było nikogo, kto mógłby zagrażać Waynowi. Wszystko było jak należy.
Obecnie nie miałam pewności, jak może zakończyć się wyścig, kiedy na starcie pojawi się tak niebezpieczny przeciwnik. Zwłaszcza, kiedy sama wykopałam dołek pod nogami bruneta, zajmując się samochodem Hemmingsa. I bez tego miał wielkie szanse na wygranie po raz kolejny. A teraz to już tylko formalność…
Pokręciłam nagle głową, a moja siostra spojrzała na mnie z wysoko uniesioną brwią.
- Coś ci dolega? - zapytała z nutką kpiny w głosie.
- Zamknij się i chodź się szykować. Nie mamy dużo czasu. - odpowiedziałam i pociągnęłam ją za rękę, zmuszając tym samym, żeby wstała.
Postanowiłam zająć czymś swoje myśli i nie zastanawiać się nad tym, co będzie później. A jeśli już, to cholera… wygramy ten wyścig. Musimy.

Nałożyłam lekki makijaż na twarz, nie mając ochoty malować się mocniej. Stojąc przed łazienkowym lustrem, przejechałam kredką po dolnej linii rzęs, po czym porządnie je wytuszowałam. Odpuściłam sobie szminkę i czarny cień do powiek, nie chciałam się specjalnie wyróżniać. Wystarczyło więc samo zakrycie niedoskonałości i podkreślenie oczu. Mogłam spokojnie udać się do garderoby i zabrać się za ubieranie. Dzisiaj postawiłam na komfort, wciągając na siebie ulubione rurki i czarną koszulkę z rękawem trzy czwarte, odsłaniającą ramiona. To był ostatnimi czasy mój ulubiony i jeden z najwygodniejszych zestawów.
Całe szykowanie się zajęło mi niecałe dziesięć minut, dlatego dość szybko znalazłam się na dole, czekając aż reszta będzie gotowa. Wciągnęłam na stopy trampki, na wypadek problemów z policją i konieczności szybkiej ucieczki. Nie było potrzeby, żeby się jakoś stroić. Zresztą przezorny – zawsze bezpieczny.
Nim się obejrzałam, w ciągu kilku sekund na schodach pojawiła się drobna blondynka. Moje brwi złączyły się nad nosem, kiedy ujrzałam, co na siebie włożyła. Nogi miała praktycznie całe odkryte, bo ciemnego koloru spódniczka, sięgała jej ledwie do połowy ud. Nie wspomnę już o tej bluzce z dość  mocno wyciętym dekoltem. Zaczęłam się zastanawiać, skąd ma takie ciuchy, skoro na co dzień biega w mundurku z logiem szkoły katolickiej.
- Zamierzasz tak wyjść? - zapytałam, mierząc ją od góry do dołu.
Blake popatrzyła na mnie z pobłażaniem, jakbym powiedziała coś naprawdę absurdalnego.
- Coś ci się nie podoba, mamo? - zakpiła, obchodząc mnie i ignorując mój natarczywy wzrok.
Blake chwyciła swoją kurtkę i skierowała się do drzwi, wychodząc na zewnątrz, gdzie czekał już na nas Wayn.
Przez chwilę stałam i zastanawiałam się czy czasem nie zmusić siostry do przebrania się, grożąc że inaczej nie pojedzie z nami na wyścig. Ostatecznie jednak odpuściłam sobie matkowanie. Nie mogłam zachowywać się jak nadgorliwa opiekunka i wszystkiego jej zabraniać. Chwyciłam więc skórę i ruszyłam w ślady Blake, żeby dołączyć do dwójki siedzącej w samochodzie.

W zabójczym tempie zbliżaliśmy się do mostu, więc cała jazda nie zajęła nam nawet połowy normalnego czasu, jaki zazwyczaj pokonywałam na własną rękę. Wayn zwolnił nogę z gazu, nie chcąc przejechać nikogo, kto kręcił się w okolicy. Już z daleka było widać, jak wiele osób przyjechało na dzisiejszy wyścig. Wszędzie roiło się od ludzi i aż trudno było przedostać się na sam początek, nawet samochodem. Dziwiłam się, że jeszcze nie było tu policji. Przecież każdy normalny zainteresowałby się takim zbiorowiskiem, zwłaszcza jeżeli o pierwszej w nocy był taki hałas. Nikt jednak nie przejmował się głośnym zachowaniem tłumu i też żaden z uczestników nie próbował być cicho.
Z trudem dojechaliśmy na linię startu, bo duża liczba przybyłych, specjalnie nam to utrudniała. Mogłam się założyć, że byli to ludzie Hemmingsa, bądź też jego kibice. Nie byliśmy przyzwyczajeni do czegoś takiego, więc jak najszybciej się dało, opuściliśmy wnętrze BMW i odszukaliśmy naszych znajomych.
Wzrokiem od razu wyłapałam sporą grupkę, bawiącą się w najlepsze i pomachałam w tamtą stronę, kiedy spostrzegła mnie Price. Wayn bez zastanowienia skierował się do nich, a ja poszłam w jego ślady, ciągnąc za sobą siostrę. Całą trójką przeciskaliśmy się przez tłum pijanych ludzi i z obrzydzeniem ocieraliśmy się o ich spocone ciała, co było nieodłączną częścią tego typu wydarzeń. Cieszyłam się, że brunet jest z nami, bo nie musiałyśmy się obawiać żadnych zaczepek.
- Cześć wszystkim. - odparłam, kiedy dotarliśmy w końcu na miejsce.
- Siema. - przywitał się ze mną Ryan Price, machając butelką z piwem. - A to kto?
- To Blake, moja siostra. - przedstawiłam ją, a ta uśmiechnęła się szeroko, zadowolona, że ktoś zwrócił na nią uwagę.
- Ładna. - wtrącił, któryś z chłopaków, a cała grupka ryknęła śmiechem.
Zignorowałam ich zachowanie i odwróciłam się do przyjaciółki, kątem oka zauważając jak Wayn łapie szklaną butelkę i upija z niej spory łyk. Skrzywiłam się mimowolnie, bo nigdy nie lubiłam, kiedy pił alkohol przed wyścigami. To zawsze zwiększone ryzyko, w końcu zaburza koncentrację, co może skończyć się wypadkiem. Oczywiście nie odezwałam się ani słowem, bo przecież nie mogłam mu niczego zabronić. Robił to, na co miał ochotę.
- Jak nastawienie? - zapytała Price, widząc moją nietęgą minę – To chyba nie jest twój dzień, co?
- Nie, wszystko jest w porządku. - odparłam, wzruszając ramionami – Po prostu nie mogę doczekać się, aż w końcu ruszą.
- Ja też. - pokiwała głową, przykładając butelkę do ust – Chcę widzieć minę tego typka, kiedy Wayn skopie mu dupę.
- Tak. - przyznałam nieco ciszej.
Wcale nie byłam pewna, czy właśnie tak to się skończy, ale nie zamierzałam się nikomu przyznawać do moich wątpliwości. Na jaką dziewczynę bym wyszła, jeżeli okazałoby się, że nie wierzę w umiejętności swojego chłopaka?
Odwróciłam się za siebie, spoglądając na resztę grupy. Wszyscy byli zajęci tematem zawodów i z przejęciem komentowali Graczy. W ich oczach widać było podekscytowanie, ale nic dziwnego. Od niepamiętnych czasów nikt nie odważył się organizować wyścigów w tym miejscu, więc adrenalina podskoczyła każdemu.
Moi znajomi wznieśli właśnie toast, a ja stwierdzając, że są zbyt zajęci i nie zwracają na mnie uwagi, postanowiłam odezwać się do Cory.
- Hemmings się już pojawił? - zapytałam niby od niechcenia, ale chyba zrobiłam to zbyt dyskretnie, co przykuło uwagę mojej przyjaciółki.
- Dlaczego szepczesz? - zdziwiła się i podejrzanie na mnie spojrzała.
- Bez powodu. - odpowiedziałam tym razem głośniej – Jakoś tak wyszło.
Rozejrzałam się dookoła, nie chcąc patrzeć na przyjaciółkę, bo czułam jak bacznie mi się przygląda. Widziałam mnóstwo swoich znajomych, wszyscy byli dobrze zalani. W sumie żadna nowość. Jedyną odmiennością tego dnia były unoszone w powietrze brystole z dziwacznymi napisami dopingujące ścigających się chłopców i wykrzykiwane w ich stronę motywujące hasła.
- Heather, słuchasz mnie? - zniecierpliwiła się Price – Mówię coś do ciebie.
- Przepraszam. Zamyśliłam się. - odparłam szczerze – Co mówiłaś?
- Pytałaś o Hemmingsa. - przypomniała mi, a ja przytaknęłam, dając znak że pamiętam – No więc właśnie na ciebie patrzy.
Przyjaciółka wskazała mi miejsce, w którym znajdował się blondyn i cała reszta jego popapranej ekipy. Faktycznie było tak, jak mówiła. Stał oparty o filar, pomiędzy swoimi koleżkami, którzy cały czas mówili coś do niego. Jednak jego oczy były skupione na mojej osobie i nie wydawał się w ogóle zainteresowany rozmową z tamtymi. Zanim włożył papierosa do ust, uśmiechnął się chytrze, widząc że też na niego patrzę.
Odwróciłam szybko wzrok, nie chcąc dawać mu satysfakcji i skupiłam się na tym, co obecnie działo się wśród reszty ludzi. W powietrzu aż czuć było podniecenie każdego z przybyłych. Między nimi krążył Carl, właściciel pobliskiego pubu. Chłopak spisywał zakłady i zbierał pieniądze. Standardowo obstawiano zwycięzców. Byłam ciekawa na kogo postawiła większość. Zaśmiałam się cicho, kiedy Carl podszedł do grupki dziewczyn w koszulkach z napisem 'Hemmo #1'. W ich przypadku nie musiałam wcale zgadywać, bo oczywiste było na kogo zagłosują. Żałosne. Przypomniało mi się jak po pierwszym zwycięstwie Wayn zdobył garstkę szalonych fanek, ślepo w niego zapatrzonych. Nienawidziły mnie, gdy zaczęłam się z nim spotykać.
Zaczęło mi się nudzić, dlatego postanowiłam ruszyć się i przejść kawałek dalej do miejsca, gdzie jakaś grupa sprzedawała napoje alkoholowe.
- Idę po piwo. - poinformowałam Price. - Chcesz?
Dziewczyna pokiwała jedynie głową, wpatrzona gdzieś w przestrzeń, więc nie mówiąc już nic ruszyłam w stronę, z której wcześniej przyjechaliśmy. Z wielkim trudem po raz kolejny przeciskałam się między ludźmi, próbując dotrzeć do celu. Nie mogłam uwierzyć, że aż tyle osób pojawiło się dzisiaj na wyścigach. Co prawda, one zawsze cieszyły się wielkim zainteresowaniem, ale tym razem ilość osób przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Istne szaleństwo. Tego jeszcze nie było.
- Cześć. Dwa piwa, proszę. - odezwałam się do niskiej dziewczyny, która stała obok małych lodówek, chłodzących butelki.
- Dla mnie to samo. - usłyszałam nad ramieniem i odwróciłam się gwałtownie, rozpoznając ten głos.
Za mną stał nie kto inny, jak oczywiście Luke Hemmings i uśmiechał się do mnie łobuzersko. Pożałowałam natychmiast, że tu przyszłam. Na sam jego widok, odechciewało mi się pić. A nie, wróć, odechciewało mi się wszystkiego.
Zignorowałam jego obecność i patrząc przed siebie, czekałam aż dziewczyna poda mi dwie butelki piwa, po które tutaj przyszłam.
- Jak się masz, księżniczko? - zwrócił się do mnie, a ja przeklęłam w myślach. Mogłam się spodziewać, że nie odpuści sobie dokuczenia mi.
- Czego chcesz? - warknęłam, zabierając piwo od dziewczyny i płacąc za nie.
- Wow, wyluzuj, Davis. - zaśmiał się i uniósł ręce w geście obronnym – Chciałem tylko być miłym, nic więcej.
- Jeżeli chcesz być miły to do mnie nie podchodź. - odparłam, obierając kierunek powrotny – Możesz być pewien, że to docenię.
- Ktoś tu nie ma dzisiaj humoru. - zacmokał, idąc za mną. Naprawdę ten chłopak zaczynał mnie porządnie wkurzać. - Co ci się stało? Boisz się, że twój ukochany nie da sobie rady?
Prychnęłam, słysząc jego słowa. Chyba nie znam nikogo, kto byłby równie zadufany w sobie, co on. Wydawało mu się, że był pępkiem świata i szkoda, że nikt nie uświadomił mu, jak bardzo się mylił.
- Nie mamy o czym rozmawiać, Hemmings. - powiedziałam spokojnie, ignorując każdą zaczepkę – Wracaj do swoich kumpli, bo jeżeli Wayn cię zobaczy, będziesz miał spore problemy.
Blondyn zaśmiał się wesoło, jakbym właśnie opowiedziała mu jakiś dobry kawał. Następnie pojawił się naprzeciw mnie i tyłem szedł przez tłum. To dziwne, jak większość osób, widząc go, ustępowała mu miejsca.
- Nie boję się go. - odpowiedział z pewnością w głosie, po czym dodał z lekkim uśmiechem – Poza tym, jesteś warta każdego ryzyka, księżniczko. - mówiąc to, nachylił się w moją stronę, aż musiałam się zatrzymać, nie chcąc być znów tak blisko jego ciała. - Mam nadzieję, że będziesz trzymać za mnie kciuki podczas wyścigu.
- Niedoczekanie. - mruknęłam, onieśmielona jego bliskością.
- Jeszcze zmienisz zdanie. - szepnął, po czym głośniej powiedział – Miłego oglądania, Davis.
Nie zdążyłam nawet wciągnąć powietrza do płuc, żeby wydrzeć się na chłopaka, a on już zniknął. Zostałam sama w tłumie i mogłam tylko przypuszczać, jak wiele osób w tym momencie przyglądało się naszej dwójce. Na szczęście Wayn był daleko i wątpię, żeby mógł zobaczyć, że rozmawiałam z jego wrogiem. Pognałam do swojej grupy, nie chcąc natknąć się na nikogo więcej.
Kiedy tam dotarłam, podałam przyjaciółce jedną z butelek, a ona podziękowała mi w zamian. Odetchnęłam z ulgą, bo nikt specjalnie nie przejął się brakiem mojej obecności przez tą krótką chwilę. Przyłożyłam więc główkę butelki do ust i zaczęłam powoli pić, rozglądając się dookoła, bo co innego pozostało mi do roboty przed rozpoczęciem wyścigów?
Nagle Cora szturchnęła mnie łokciem w bok, na co od razu posłałam jej niezadowoloną minę. Roztarłam bok i odezwałam się do przyjaciółki.
- Powaliło cię?
- Och, zamknij się i lepiej popatrz tam. - wywróciła oczami, wskazując mi skinieniem głowy, gdzie mam spojrzeć.
Posłuchałam jej i, ku mojemu niezadowoleniu, znów wskazała na chłopaków stojących kawałek od nas. Dopiero co uwolniłam się od jednego z nich, a  ona musiała mi o nich przypomnieć. Przyjrzałam się temu widokowi, bo faktycznie nie zachowywali się normalnie. Cała czwórka gapiła się na nas z nieodgadnionymi wyrazami twarzy i kiedy tylko spostrzegli, że ja i Price odwzajemniamy ich gest, wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem, a zaraz po tym, odwrócili się plecami. To było dziwne.
Zerknęłam na przyjaciółkę w poszukiwaniu jakiejkolwiek podpowiedzi odnośnie ich zachowania, ale ona pokręciła bezradnie głową, dając znać, że sama nie ma pojęcia o co chodzi. Nie miałam pojęcia czy mam brać na poważnie tą sytuację, czy to tylko kolejna głupia zaczepka. Nie potrafiłam nic wywnioskować z tej sytuacji, więc po raz pierwszy dzisiaj włączyłam się do rozmowy moich przyjaciół i starałam się nie zwracać uwagi na nic innego. Mimo to, do momentu rozpoczęcia wyścigu, czułam na sobie czyjś wzrok.

*
Przepraszam, nie sprawdzałam czy nie ma żadnych błędów, bo chciałam dodać tą notkę przed wyjściem z domu.
A teraz życzę wszystkim Wesołych Świąt i SMACZNEGO! :)

3 komentarze:

  1. Nowy rozdział to chyba najlepszy prezent na święta jaki może istnieć ❤❤❤
    Mogę się założyć, że Heather czuła wzrok Luke'a na sobie, ale trochę martwi mnie to co oni kombinują jeny nie mogę się już doczekać następego :( ❤ Poza tym porównując Wade'a do Luke'a pewnie doszła do wniosku, że Luke jest najlepszy XD
    Wesołych Świąt!!!! ❤❤❤❤❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Matka Heather od razu sobie u mnie przejebała, nie można tak mówić ;c
    O dziwo, lubię Wayna w tym rozdziale (ale tylko tym, oprócz tego dalej go nienawidzę).
    Ja jestem jedną z tych lasek z koszulką "Hemmo #1"!

    OdpowiedzUsuń
  3. Matka Heather . . . ;//
    Luke jak zwykle cudowny xx
    Lecę czytać kolejne rozdziały bo już się nie mogę doczekać co daleej ;3

    OdpowiedzUsuń