poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział siódmy.

Heather

Odgarnęłam sporą garść włosów, zawianych przez porywisty wiatr, żeby móc spojrzeć na to popaprane widowisko. Dookoła panował kompletny chaos i trudno było mi skupić się na jednej, konkretnej rzeczy. Ludzie biegali w różnych, odmiennych kierunkach, próbując opuścić most jak najszybciej. Głowa zaczęła mi pękać od wrzasków i przyspieszonego tempa wydarzeń. Nie było bezpiecznie, więc powinnam zająć się tym, co cała reszta – ucieczką. Każdy brał nogi za pas, chcąc uniknąć problemów, a ja stałam w miejscu jak wmurowana w ziemię. Nie potrafiłam racjonalnie myśleć, bo w życiu nie spodziewałabym się takiego obrotu spraw. Dalej nie wierzyłam w to, co się dzieje, choć od początku miałam złe przeczucia co do tej nocy.
Wszystko zaczęło się od dziwnego zachowania chłopaków po drugiej stronie ulicy, których wzrok przez cały czas utkwiony był we mnie. Ignorowałam to myśląc, że po prostu robią mi na złość, ale z czasem zaczęłam nabierać podejrzeń. Hood na zmianę z Hemmingsem nieustannie się we mnie wpatrywali i czułam, jakbym była przez nich pilnowana. Wyraźnie było widać, że nie chcą stracić mnie z pola widzenia, kiedy ich wzrok wędrował z miejsca na miejsce, przy każdej zmianie mojego położenia. Czy to nie brzmi nienaturalnie i przerażająco? Obaj moi teoretyczni wrogowie mnie obserwowali… Nie zaczynało się dobrze.
Kiedy nadeszła pora wyścigu i Gracze zajmowali miejsca w swoich samochodach ustawionych przy linii startu, mogłam odetchnąć z ulgą. Luke zniknął we wnętrzu swojej Toyoty i przestał wwiercać we mnie te swoje niebieskie oczy, przez co od razu poczułam się lżej.
- Powodzenia. - uśmiechnęłam się do Wayna, ściskając jego rękę.
Chłopak nawet na mnie nie spojrzał i bez słowa opuścił nasze towarzystwo. Nie byłam na niego o to zła, bo pewnie denerwował się przed wyścigiem. Był totalnie spięty, kiedy szedł w stronę miejsca, wyznaczonego przez czerwone BMW. Zaciskałam kciuki z całych sił, jakby to miało w jakiś sposób pomóc. Nie wierzyłam w przesądy, ale ten gest uspokajał mnie wewnętrznie.
Standardowo na linii mety pojawiła się ta sama blondynka, która rozpoczynała każdy wyścig. Hannah miała w ręku biało czarną flagę i uniosła ją wysoko nad głowę, przygotowując się do opuszczenia jej w dół i dania zawodnikom pola do popisu. Zaśmiałam się pod nosem, bo przy tym nieznacznym ruchu prawie wyskoczyły jej piersi, jej dekolt nie zasłaniał za wiele. Dziewczyna przeszła na sam środek startu z wysoko uniesioną flagą i odczekała chwilę, w której dało się słyszeć ryczenie silników samochodów. To tylko potęgowało napięcie.
Poczułam palce boleśnie chwytające mój nadgarstek i odwróciłam głowę, obrzucając Price nieprzyjemnym spojrzeniem. Przez moment miałam w planach na nią nawrzeszczeć, ale ostatecznie odpuściłam sobie tą przyjemność, bo i tak nie zwracała na mnie uwagi. Jej wzrok utkwiony był gdzieś daleko przed sobą, więc automatycznie powędrowałam oczami w tamtą stronę. Niestety zobaczyłam to, czego się obawiałam. Trójka chłopaków czyli Hood, Clifford i ten trzeci zamiast interesować się tym, co dzieje się między Graczami, patrzyli prosto na nas.
- Heather, możesz mi powiedzieć w co ty do cholery się wpakowałaś? - zapytała cicho, żeby nikt poza mną jej nie usłyszał. - Wszyscy się tu gapią.
- To nic takiego. - odpowiedziałam natychmiast, udając obojętną.
- Nic takiego? - powtórzyła, a ja zgromiłam ją wzrokiem, bo zrobiła to zdecydowanie za głośno. - Spójrz tylko na nich. Ewidentnie coś kombinują…
- Wydaje ci się. - ucięłam temat.
Cora więcej się nie odezwała, całe szczęście. Nie miałam ochoty się jej tłumaczyć, a już na pewno nie w tym miejscu, gdzie każdy mógł podsłuchać naszą rozmowę. Musiałam jednak przyznać, że moja przyjaciółka miała rację. Mi też się wydawało, że ich zainteresowanie mną nie jest przypadkowe. Bez powodu nie wpatrywaliby się we mnie jak w jakiś relikt muzealny. Ale nie zamierzałam przyznać tego na głos, bo zaczęłaby swoje moralizatorskie ględzenie i próbowałaby mnie przekonać, żebym komuś o tym powiedziała. Nigdy w życiu.
Tłum ryknął głośno, a ja dopiero wtedy zorientowałam się, co się dzieje. Kawałek czarno-białego materiału opadł w dół tuż przy nodze Hannah, rozpoczynając wyścig. Samochody gwałtownie ruszyły, pozostawiając po sobie jedynie masę kurzu i przeraźliwy pisk opon. Ciężko było wyłapać cokolwiek wzrokiem, bo pozycje zawodników zmieniały się naprawdę szybko. Ku mojemu zadowoleniu, czerwone auto Wayna wysunęło się na prowadzenie i za sobą nie miał nikogo, kto mógłby deptać mu po piętach. Widownia zawyła z radości, widząc niedawnego mistrza w pełni sił. Wyglądało na to, że już nikt go nie powstrzyma, gdyż z nadwyżką wyprzedził każdego. Czyżbyśmy mieli takie szczęście?
Odruchowo zaczęłam szukać na wyznaczonym torze Toyoty należącej do Hemmingsa i zauważyłam, że wcale nie stara się wygrać tego wyścigu. Zupełnie jakby w ogóle mu nie zależało. Nie obejmował jakiejś słabej pozycji, ale trzymał się zdecydowanie za daleko, jak na swoje umiejętności. W ogóle się nie trudził i nawet mając wile okazji, nie podjął próby wyprzedzenia Graczy. Może ten ostatni wyścig był po prostu wygrany fartem i Luke nie jest taki dobry, jak wydawało się wszystkim na początku. Miałam nadzieję, że moje przypuszczenia są słuszne. Tłumiłam uczucie niepewności i głos, który podpowiadał mi, że powinnam zacząć się tym raczej martwić, a nie cieszyć.
Od tego momentu wszystko działo się w cholernie zawrotnym tempie. Sytuacja rozwinęła się do takiego stopnia, że teraz nie jestem w stanie przypomnieć sobie jej szczegółów, a jedynie zarys. Znów przeczucie skierowało mój wzrok w stronę, która powinna interesować mnie najmniej, a mianowicie w stronę grupy Hemmingsa. Chciałam zobaczyć ich reakcję na to, co działo się na torze. Wcześniej zachowywali się na tyle dziwnie, że wzbudziło to moje podejrzenia i musiałam uspokoić się i zobaczyć, że nie są zadowoleni z obrotu sprawy i tego, że ich przyjaciel daje ciała. Przeklęłam pod nosem, widząc, że jest wręcz odwrotnie.
Michael i ten nieznany mi jeszcze chłopak rozluźnieni nawet nie przyglądali się poczynaniom Luke'a. W odpowiedniej sekundzie popatrzyłam na czerwonowłosego, który pokazywał w naszą stronę, a jego kumpel pokiwał głową, dając znak, że rozumie to, cokolwiek mu właśnie powiedział. Zagotowało się we mnie ze złości i strachu. Nie przypuszczałam, że mogło to znaczyć coś dobrego, dlatego zaczęłam panikować. A dodatkowo, widząc Caluma, rozmawiającego przez telefon z niebywałym przejęciem, zrobiło mi się jeszcze gorzej. Brunet nagle spojrzał prosto w moje oczy takim wzrokiem, jakby chciał przekazać mi, że mam natychmiast uciekać. Nie wiem skąd u niego takie podejście, ale głupio w nie uwierzyłam. Czułam, że szykuje się coś niedobrego.
Kolejny ryk tłumu oznajmił koniec wyścigu. Otworzyłam szeroko usta, bo nie spodziewałam się, że może się to wydarzyć tak prędko. Wayn stał na mecie, oblężony przez masę ludzi, którzy gratulowali mu wygranej. Był pierwszy, co za ulga.
Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie zauważyłam obecności Hemmingsa. Wyglądało na to, że rozpłynął się w powietrzu razem z samochodem. Postanowiłam więc cieszyć się tym, że mój chłopak pokazał na co go stać i rozniósł wszystkich jak to miał w zwyczaju. Nasze oczy spotkały się na chwilę i było pięknie. Było pięknie, dopóki na twarzy bruneta nie odbiły się czerwono-niebieskie światła, oślepiające większość zebranych. Z każdej możliwej strony podjechały radiowozy policyjne z włączonymi syrenami.
Wysoki mężczyzna w mundurze pojawił się znikąd i obezwładnił zwycięzce wyścigu, przygwożdżając do zimnej maski samochodu. Zaskoczony wzrok Wayna był wciąż utkwiony we mnie, kiedy kiwał przecząco głową na boki, zapewne odgadując moje myśli. Zabraniał mi się mieszać między niego a policję, wiedząc, że mam to w planach. Byłam gotowa pobiec w tamtą stronę, kiedy pakowali go do wnętrza radiowozu i przypinali kajdankami do siedzenia z tyłu.
Jednakże schwytanie mojego chłopaka okazało się nie być jedynym problemem w tej chwili. Los przygotował dla mnie masę niespodzianek dzisiejszego dnia. Nie spodziewałam się, że w jednej sekundzie pojawi się koło mnie nie kto inny jak Clifford. I tak samo nie przypuszczałabym, że odepchnie mnie z całych sił w bok, torując sobie drogę w stronę mojej siostry. Poczułam przeszywający ból w okolicach kostki, ale to zignorowałam, bo nie było czasu na użalanie się. Nie zdążyłam nawet pomyśleć, a co dopiero zareagować. Chłopak chwycił Blake za ramię i zaczął odciągać jak najdalej ode mnie. W ogóle nie rozumiałam tego wszystkiego. W mojej głowie panował bałagan.
- Heather! - usłyszałam jak blondynka krzyczy – Puść mnie Michael! Tam jest moja siostra!
Blake wydawała się o wiele mniej przerażona niż ja, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Zaparło mi dech w piersiach i gdyby nie adrenalina buzująca mi w żyłach, pewnie bym odpłynęła. Musiałam ratować Wayna i swoją siostrę. Nie wiedziałam w co włożyć ręce, byłam kompletnie rozdarta.
Michael w ogóle nie interesował się tym, co dzieje się dookoła, skutecznie ignorując krzyki blondynki. Był o wiele od niej większy, więc jej opór nie sprawiał mu jakiegoś istotnego kłopotu. Tak samo jak całe nasze dotychczasowe towarzystwo, które albo się zmyło w obawie przed złapaniem albo miało większe problemy niż to, że kogoś właśnie porywają.
Zamrugałam kilka razy i oprzytomniałam. Blake była teraz najważniejsza i nie mogłam pozwolić zrobić jej krzywdy. Ruszyłam więc śladami Michaela, próbując go dogonić. Zaczęłam gorączkowo szukać ich wzrokiem i biegałam jak opętana z miejsca na miejsce, zostawiając resztę naszej ekipy (która i tak miała wszystko w dupie) w tyle. Nie przestałam się miotać nawet, kiedy nieprzyjemne kłucie w kostce nie dawało mi spokoju. Przysięgam, że kiedy dorwę Clifforda, to go zabiję.
Zatrzymałam się, uświadamiając sobie, że z mojej interwencji nici. Oboje zniknęli w tłumie i nie było szans, że w tym harmidrze dam sobie radę z odnalezieniem ich. Złapałam dłońmi kolana i nachyliłam się do przodu, biorąc parę głębokich oddechów. Brakowało mi już sił, a tyle dookoła się jeszcze działo. Miałam milion myśli na sekundę, przez co nie potrafiłam zrobić nic konkretnego i zdecydować się na jakiś ruch. Trwałabym w takiej pozycji jeszcze długo, gdyby nie Hood, który mignął mi gdzieś przed oczami.
- Calum!
Wydarłam się tak głośno, że skutecznie przebiłam się przez panujące zamieszanie i chłopak natychmiast zatrzymał się, szukając wzrokiem wołającej go osoby. Kiedy już zdał sobie sprawę, że to właśnie ja go wzywałam, od razu do mnie przybiegł.
- Gdzie jest moja siostra? - warknęłam, nie dając mu nawet dojść do słowa.
- Nie teraz, Davis. - jęknął – Musimy stąd spierdalać.
- Dopóki nie dowiem się, gdzie zabraliście Blake, nigdzie się nie ruszysz, Hood. - zagroziłam, podchodząc na tyle blisko, żeby móc dostrzec poddanie w jego oczach.
- Blake jest bezpieczna. - zapewnił mnie – Zaprowadzę cię do niej, ale najpierw musimy się stąd wydostać, rozumiesz?
Pokiwałam niepewnie głową, bo nie do końca ufałam brunetowi. W jednym jednak miał racje – musieliśmy uciekać z mostu, bo inaczej będziemy mieli problemy z policją. Jeżeli chciałam pomóc w jakiś sposób siostrze, w pierwszej kolejności byłam zmuszona do zadbania o własne bezpieczeństwo.
W tej samej chwili dwóch mundurowych znalazło się niedaleko nas i przysięgam, że nie zauważyłabym ich, gdyby nie Calum.
- Biegnij! - krzyknął, a ja dopiero się obudziłam i wprawiłam nogi w ruch.
Nawet się nie obejrzałam, kiedy zasuwałam prosto przed siebie, próbując zgubić ścigających mnie mężczyzn. Nie czekałam na Hooda, bo pewnie z niejednej takiej sytuacji wyszedł cało i teraz również świetnie sobie poradzi. Musiałam zadbać o siebie, więc mimo cholernego bólu w kostce, uciekałam ile sił. Biegnąc, starałam się myśleć o tym, że jeżeli uda mi się wyjść z tego cało, szybko zobaczę swoją siostrę. Po dłuższym czasie jednak instynkt samozachowawczy wygrał z wszelkimi myślami. Moim ciałem władała porządna dawka adrenaliny, która każde wspomnienie o Blake czy Waynie wymazywała ze starannością i zastępowała ją intensywną chęcią ucieczki. Tylko o tym mogłam teraz myśleć.
Dysząc wbiegłam w jedną z wąskich uliczek, w nadziei że tam odnajdę bezpieczne miejsce, w którym mogłabym się ukryć. Słyszałam za sobą stukot butów o ziemię i moje serce zaczęło bić w tym samym, przyśpieszonym rytmie. Byłam przerażona, widząc czerwono-niebieskie światła odbijające się na ścianach budynków po dwóch stronach ulicy, którą biegłam. Zrobiło mi się gorąco na myśl, że są tuż za mną, a ja nie mam wielkich szans, żeby uciec.
Wywróciłam się, boleśnie uderzając kolanami o beton, ale szybko podniosłam się na rękach i zmusiłam się do dalszego biegu. Powoli czułam wyczerpanie i nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nie miałam pojęcia jak długo tak wytrzymam. Skręciłam po raz kolejny w … już sama nie wiedziałam gdzie. Panika we mnie była coraz silniejsza i bałam się pomyśleć do czego może mnie to zaprowadzić. Łzy same cisnęły mi się do oczu, bo… Co jeżeli mnie złapią?
Dobiegłam do końca uliczki i przystanęłam, bo natknęłam się na wysoką siatkę rozłożoną między budynkami. Zaczęłam rozważać jakie mam szanse na przedostanie się na drugą stronę, zanim dopadną mnie policjanci i szybko znalazłam odpowiedź. Żadne. Byłam w ślepym zaułku, zupełnie sama i nie miałam dokąd uciec. Już pogodziłam się z faktem, że zaraz zostanę zakuta w kajdanki i zawieziona prosto na komisariat, gdzie dołączę do swojego chłopaka. Poddałam się więc i czekałam na swój marny koniec.
Nagle poczułam rękę oplatającą mnie od tyłu i ciągnącą w swoją stronę. Chciałam pisnąć, ale druga dłoń wylądowała tuż na moich ustach, skutecznie uniemożliwiając mi wydanie jakichkolwiek dźwięków. Moją pierwszą myślą było to, że dopadł mnie jeden z policjantów, goniących mnie przed chwilą. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że byłoby to dość nietypowe zachowanie jak na mundurowego. Znajdowałam się w końcu w jakimś wgłębieniu między uliczkami, plecami mocno przyciśnięta do czyjegoś ciała. Ten ktoś skrywał się w cieniu i trzymał mnie w swoich ramionach. To nie mógł być mój wróg.
Przechyliłam głowę w bok na tyle, na ile pozwalał mi na to uścisk i popatrzyłam przez lewę ramię tuż za siebie. Było dosyć ciemno, zwłaszcza w takim miejscu, ale bez trudu rozpoznałam osobę, która właśnie uratowała mnie przed aresztem i o dziwo, odetchnęłam z ulgą na jej widok.
Mały, lekko zadarty nos był centralnym punktem w zasięgu wzroku, gdyż znajdował się tuż przy mojej twarzy, wspólnie w pakiecie z malinowymi wargami, które teraz wygięte były w nikłym uśmiechu. Czarny kolczyk, widniejący po lewej stronie ust, nadawał im mocniejszy charakter, przez co nie wydawały się aż tak idealne. Ledwo co dostrzegłam niebieskie tęczówki chłopaka przez panujący mrok, ale przeniosłam swoje spojrzenie na jego blond włosy postawione do góry. Luke Hemmings może i był największym idiotą jakiego znałam, ale uratował mnie. No i był też cholernie przystojny i temu zaprzeczyć nie mogłam. Nawet w momencie takim jak ten, myślałam o jego urodzie… To chyba wystarczający dowód na jego mylący urok.
- Będziesz cicho? - mruknął do mojego ucha, odzywając się w końcu.
Pokiwałam głową na znak zgody, co przekonało blondyna na tyle, że zdjął swoją dłoń z mojej buzi i w końcu mogłam oddychać bez problemów. Wzięłam głęboki wdech, ciesząc się świeżym powietrzem. Po chwili jednak, słysząc kroki niedaleko naszej kryjówki, znów się spięłam i ponownie zapomniałam jak poprawnie przebiega respiracja. Skuliłam się jak najbardziej się da, w nadziei, że dzięki temu jestem mniej widoczna dla szukających mnie policjantów.
- Nie denerwuj się, królewno. - szepnął, łapiąc mnie mocniej w talii i przyciągając do swojego ciała. - Ze mną jesteś bezpieczna. Wyluzuj.
Odgłos kroków stawał się głośniejszy, kiedy mundurowi zbliżali się do miejsca, w którym oboje się chowaliśmy. Ręce zaczęły mi się trząść i nie potrafiłam wziąć sobie do serca słów mojego towarzysza i nie przejmować się tym w ogóle, mimo iż naprawdę chciałam. Miałam wrażenie, jakbym czekała na jakiś wyrok, a dźwięk stąpania po ziemi to dźwięk bicia zegara, odliczającego sekundy do rozpoczęcia. Ta koszmarna wizja niestety pogłębiła mój lęk i teraz cała dygotałam.
Luke położył dłonie na moich biodrach tak delikatnie, że aż się zdziwiłam. Jego palce gładziły materiał, osłaniający moją skórę i dzięki temu, mój oddech zaczął się wyrównywać. Nie miałam pojęcia, że to zadziała na mnie w tak uspokajający sposób, ale faktycznie tak było. Czułam się o wiele bezpieczniej w objęciach chłopaka i miałam wrażenie, że trafienie na niego było ogromnym fartem. Przywarłam więc jeszcze mocniej do jego ciała, czując pod plecami ciepło jego klatki piersiowej. Dotykałam każdego skrawka wysokiego ciała, ale mało mnie to teraz obchodziło. To było lepszą opcją, niż danie się złapać mundurowym przechodzącym tuż obok nas.
Zamknięci w szczelnej pozycji, staraliśmy się oddychać jak najciszej, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Zwracając na siebie uwagę, zagwarantowalibyśmy sobie wspólną nockę w więzieniu, a tego za wszelką cenę musieliśmy uniknąć. Od tego zależało nasze życie, czy też te kilka dni, które spędzilibyśmy na komisariacie.
Pojedyncza smuga światła rozświetliła alejkę, przy której znajdowała się nasza kryjówka. Wilgotny asfalt niedaleko naszych nóg zabłyszczał, oznajmiając że ktoś się zbliża i najprawdopodobniej miał ze sobą latarkę. Wystraszyłam się, bo to oznaczało, że z łatwością może nas zauważyć, jeżeli tylko skieruje ją w stronę miejsca, w którym się ukryliśmy.
Powoli, padające na ziemię światło, stawało się bardziej intensywne, większe i z każdą sekundą lepiej słyszałam warkot silnika. Już kompletnie nie miałam pojęcia co się dzieje, ale w sumie wolałam się tego nie dowiadywać.
Blondyn za moimi plecami miał chyba podobny plan, bo kiedy spostrzegł co się dzieje, schował twarz w moich włosach, starając się stłumić oddech i udawać że w ogóle nie istnieje. Czułam ciepłe powietrze z jego ust, raz po raz uderzające w skrawek skóry na mojej szyi i aż przeszły mnie ciarki, choć nie wiedziałam czy to z przyjemności czy obrzydzenia. Modliłam się o to drugie…
Nie musiałam się nawet odwracać, bo i tak wiedziałam, że moja reakcja go ucieszyła i teraz szczerzył się głupio od ucha do ucha. Nie interesowało mnie, co mógł o mnie pomyśleć. W sumie nawet nie miałam na to żadnego wpływu, bo wciąż przechodziły mnie dreszcze i nie mogłam tego powstrzymać choćbym bardzo chciała. Jedyną opcją było nie interesować się zadowoleniem tego idioty i udawać obojętną.
Wciągnęłam nosem powietrze wymieszane z drobinkami jego perfum i zapachem ubrań. Był niesamowicie zmysłowy i pobudzający, tak jak przy naszym pierwszym spotkaniu w jego garażu. To chyba nie jest możliwe, ale ten zapach kojarzył mi się z tajemnicą i niebezpieczeństwem, ze skaczącą adrenaliną. Mogłam też zwyczajnie to wymyślać, bo w końcu w tym momencie daleko było mi do racjonalnego rozumowania.
Obce dźwięki, dochodzące z ulicy stawały się wyraźniejsze i już mogłam z łatwością odgadnąć z czym mieliśmy do czynienia. Przypominało mi to wolno jadący samochód, więc pewnie część mundurowych zbliżała się do nas nie pieszo, a pojazdem, który zdecydowanie ułatwiał pościg za potencjalnym uciekinierem. Jeżeli się nie myliłam, to mieliśmy przesrane.
Starałam się ukryć w cieniu wąskiej uliczki i przywarłam do Luke'a z całych sił, praktycznie na niego wchodząc, kiedy radiowóz był coraz bliżej. Chłopak nie wyglądał jakby miał coś przeciwko, bo sam ciaśniej oplótł swoje ręce wokół mnie. To było cholernie dziwne, co działo się teraz, ale nie miałam innego wyboru jak to zaakceptować, jeżeli nie chciałam być złapana. Przecież chroniłam siebie, a to że byłam tak blisko z wrogiem nic nie znaczyło w takim momencie.
Staliśmy w bezruchu już dość długo, czekając aż sytuacja się uspokoi i będziemy mieli pewność, że okolica jest bezpieczna. Żadne z nas nie próbowało się od siebie oderwać, bojąc się, że najmniejszy ruch może zdradzić miejsce naszego pobytu.
Policjanci byli znacznie bliżej niż chwilę temu i powinnam była zachowywać się z wyczuciem, jednak już dłużej nie mogłam wytrzymać. Czułam jak coś uwiera mnie w dolną część pleców i niewiele o tym myśląc, zaczęłam się wiercić. Próbowałam tym sposobem znaleźć jakąś wygodniejszą pozycję, ale im więcej się kręciłam, tym ucisk stawał się silniejszy.
Cała operacja zmiany mojego usytuowania była dość ryzykowna, bo w każdej sekundzie mogłam zwrócić na nas uwagę policji, która krążyła w pobliżu. Sądziłam jednak, że wszystko wyszło w miarę dyskretnie, więc zdziwiła mnie reakcja blondyna.
Oddech Luke stał się cięższy niż powinien, a on sam mocno zacisnął swoje palce na moich biodrach. Miałam wrażenie, że zaraz mi je połamie. Swoje czoło oparł o tył mojej głowy i mimo iż to mi przeszkadzało, nie powiedziałam nic.
Początkowo myślałam, że blondyn najzwyczajniej w świecie panikuje i chce mnie uspokoić, bo obawia się, że niechcący nas wydam. Sama miałam co do tego obawy, ale starałam się być ostrożna, a przede wszystkim nie przeżywałam tego tak jak on.
Prawda dotarła do mnie niewiele później, kiedy mózg, mimo krążącego w moich żyłach strachu, zaczął normalnie pracować. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i zażenowania jednocześnie. Nie wiedziałam czy mam zacząć się śmiać czy raczej płakać.
Kiedy przy kolejnych ruchach ucisk w dolnej części pleców stawał się coraz silniejszy, zrozumiałam, że reakcja Luke'a i jego nerwowe zaciskanie dłoni na moich ramionach, wiążą się z zupełnie inną kwestią i na pewno nie jest nią strach przed policją.
Ze sztywnym od szoku ciałem, odwróciłam się na pięcie i stanęłam twarzą w twarz z blondynem. Nie mogłam zmienić nawet o centymetr dystansu między nami (a raczej jego braku), bo chłopak wciąż trzymał mnie przy sobie, nie chcąc, żebym nadmiernymi ruchami zdradziła nasze położenie.
Spłonęłam rumieńcem, czując dotychczasową twardość w okolicach podbrzusza i bałam się spojrzeć w dół. Doskonale wiedziałam, co kryje się pod rozporkiem czarnych, obcisłych jeansów Luke'a, dlatego robiłam wszystko, żeby przypadkowo tam nie zerknąć.
- Hemmings, czy ty właśnie… - zaczęłam, ale nie potrafiłam nawet dokończyć tego zdania. Byłam tak zażenowana, że słowa nie mogły przejść mi przez gardło.
Nie wiem po co w ogóle się odezwałam. Chyba chciałam, żeby chłopak zaprzeczył i oboje moglibyśmy udawać, że nic takiego się nie wydarzyło, a sytuacja w jakiej się znaleźliśmy wcale go nie podnieciła… On jednak zachował się zupełnie odwrotnie i w przeciwieństwie do mnie, nie czuł żadnego zawstydzenia. Jego kolczyk znalazł się teraz między białymi zębami, kiedy przygryzł dolną wargę, patrząc na mnie z nikłym uśmiechem na twarzy.
- Uznaj to za komplement, królewno. - mruknął i mogłam przysiąc, że nawet jego oddech przesiąknięty był ekscytacją.
Spuściłam wzrok na czarną koszulkę z nadrukiem i wgapiałam się w nią, usilnie starając się uniknąć niebieskich tęczówek. W tym momencie logo jakiegoś nieznanego mi zespołu, wydawało się całkiem interesujące.
Mogłam się założyć, że moja twarz była cała czerwona ze wstydu, bo czułam jak piecze mnie skóra. Nawet wypite wcześniej piwo nie dodało mi odwagi, jakiej zdecydowanie potrzebowałam w tej chwili. Niewiele brakowało, a zaczęłabym głupio chichotać z nerwów i onieśmielenia.
Za jakie grzechy musiałam znaleźć się w takiej sytuacji z chłopakiem, którego w ogóle nie znam? Pragnęłam jak najszybciej odsunąć się od jego ciała, jednak on trzymał mnie mocno za biodra. Gdybym chciała, wyrwałabym mu się z łatwością, a następnie mogłabym zapaść się pod ziemie i nigdy stamtąd nie wyjść. Ale obecność mundurowych sprawiała, że nie było mowy o ucieczce.
Odsunęłam się więc na tyle, ile pozwalał mi jego uścisk, nie chcąc być tak blisko blondyna. Jego reakcja naprawdę mi schlebiała, bo przecież to ja doprowadziłam go do takiego stanu. Jednocześnie czułam się okropnie, bo nie powinnam znaleźć się w tym miejscu. Mam chłopaka i tylko z nim mogłam przeżywać takie chwile.
Nie orientując się co robię, pozwoliłam swoim oczom powędrować niżej i zatrzymać się na wybrzuszeniu w okolicach krocza Luke'a. Natychmiast tego pożałowałam, bo jeżeli wcześniej mogłam sobie wmawiać, że mi się wydawało, tak teraz ta szansa przeminęła z wiatrem.
Głośno przełknęłam ślinę i jeszcze bardziej odsunęłam się od Luke'a, czując miękkość w okolicach kolan. Byłam pewna, że zaraz spłonę i nie wiedziałam gdzie mam podziać swój wzrok. Niewiele myśląc, położyłam obie dłonie na twarzy i zaczęłam głęboko oddychać. Musiałam wyglądać jak pięcioletnie dziecko, ale burza uczuć nie pozwalała mi zachować się inaczej. Żałowałam, że nie mogłam po prostu zniknąć.
- Aww, wyglądasz uroczo, kiedy się tak rumienisz. - wymruczał, jednocześnie naciągając swoją koszulkę znacznie w dół. Ha, jakbym wcale nie wiedziała, co próbował zakryć…
Nie mogłam się opanować, żeby nie spojrzeć na niego z politowaniem. Jego zachowanie sprawiało, że miałam ochotę rąbnąć go prosto w tą zarozumiałą buźkę. Nie dość, że postawił mnie w niekomfortowej sytuacji, to jeszcze za wszelką cenę starał się ją pogorszyć. To on powinien palić się teraz ze wstydu, więc dlaczego to ja się przejmowałam i czułam w ten sposób?
- Jesteś chory. - skomentowałam, krzywiąc się wrednie, co tylko powiększyło uśmiech na jego twarzy. Niewiarygodne…
- Oj, daj spokój, królewno. - westchnął, podchodząc kawałek bliżej i wyciągając dłonie w moją stronę.
- Nie! - podniosłam głos i odskoczyłam w tył, kompletnie zapominając, że miałam zachować ostrożność i starać się nie wychylać. - Przestań się tak zachowywać!
- Jak? - zaśmiał się chłopak, ignorując moje polecenie i robiąc kolejne kilka kroków.
- Przestań być nachalny. - sprecyzowałam, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej i popatrzyłam wyzywająco w oczy blondyna.
- Nie mogę. - pokiwał głową na boki z poważną miną, po czym nagle przybrał ten swój kpiący uśmieszek i dodał – Jesteś zbyt gorąca, Davis.
Zachłysnęłam się powietrzem, kiedy gwałtownie zaczęłam oddychać, po tym co usłyszałam od Luke'a. Zaczęłam kaszleć jak nienormalna, przykładając zaciśniętą pięść do ust i lekko się zgięłam, bo ta pozycja wydawała mi się w tym momencie najbardziej odpowiednia i czułam, że dzięki temu szybciej się uspokoję. Wyprostowałam się dopiero, kiedy salwa szaleńczego kaszlu zupełnie mi przeszła i mogłam znów znaleźć się twarzą w twarz ze swoim dotychczasowym problemem.
Wcześniej byłam zbyt zajęta, żeby zauważyć jego nagłą zmianę pozycji, przez co osłupiałam, widząc go tuż przed sobą, w niewielkiej odległości. Zatkało mnie i nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc stałam z szeroko otwartymi ze zdziwienia ustami i z oczami wielkości monet. Chłopak napawał się moją reakcją i postanowił ją wykorzystać, żeby zbliżyć się jeszcze bardziej. Jego dłoń powędrowała do góry, aby następnie mógł przejechać palcem po moim wciąż zaróżowionym od skrępowania policzku. Drżałam, czując jak po raz drugi tej nocy jest w stosunku do mnie taki delikatny. Przypomniało mi się, jak ostatnim razem wykopał mnie ze swojego pokoju, kiedy odwiozłam jego samochód albo jak wyrzucił mnie z garażu, kiedy szukałam swojego chłopaka. Luke Hemmings był naprawdę mylącą postacią i coraz bardziej miałam wrażenie, że cierpi na dwubiegunowość.
Kolana zaczęły mi się trząść i bałam się, że zaraz upadnę, jeżeli blondyn się ode mnie nie odsunie. Dzisiaj zdecydowanie przekroczył wszelkie granice mojego komfortu i złamał je po tysiąckrotnie, pozwalając sobie na taką bliskość. Dzieliły nas milimetry, przez co ciężko było mi skupić swoje myśli i to mnie przerażało najbardziej. Reagowałam na niego tak jak nie powinnam była, ale nie mogłam temu zapobiec. Nie zmieniało to jednak faktu, że musiałam zachować zimną krew i nie dać mu powodów do uciechy. Luke jest wrogiem i nim pozostanie, nawet jeśli uratował mi dzisiaj życie.
- Możemy się już zbierać. - odparł Luke, rozglądając się na boki i patrząc gdzieś daleko za moje plecy, po czym wrócił do mnie swoim wzrokiem. - Chyba, że chcesz jeszcze trochę na mnie popatrzeć.
I wtedy zrozumiałam, że wpatruje się w niego wciąż z tą samą, zszokowaną miną, co chwilę temu i poczułam się jak największa idiotka na ziemi. Zamrugałam kilkakrotnie powiekami i natychmiast wróciłam do rzeczywistości, całkowicie przytomniejąc.
- Chyba raczej nie. - odparłam z obrzydzeniem, objeżdżając blondyna wzrokiem. - Zaprowadź mnie do mojej siostry, bo chce mieć to wszystko jak najszybciej z głowy.
- Jak sobie życzysz, królewno.
Luke teatralnie się ukłonił, uginając jedno kolano, na co jedynie przewróciłam oczami. Postanowiłam ignorować to jak mnie nazywa i jak głupio się przy mnie zachowuje z nadzieją, że dzięki temu po prostu mu się to znudzi. Musiałam więc uzbroić się w cierpliwość i udawać, że nie widzę jego natarczywego spojrzenia czy znaczących uśmieszków, którymi obdarzał mnie w drodze do samochodu.
Cały czas starałam się nie krzywić, kiedy stąpałam uszkodzoną nogą po ziemi. Niestety ból w kostce dawał o sobie znać przy każdym kroku i nie umknęło to również uwadze chłopaka.
- Chcesz żebym cię zaniósł? - zapytał irytującym głosem, nachylając się nad moim ramieniem.
- Nie. Dam sobie radę. - zaprotestowałam od razu. - Ale dzięki za troskę.
- Chyba źle mnie zrozumiałaś, Davis. - odezwał się zaczepnie, wyprzedzając mnie i specjalnie zaczął iść tyłem, żeby móc na mnie patrzeć. - Martwię się po prostu, że w takim tempie nie uda nam się dojść do domu jeszcze w tym roku.
- Haha, zabawne, Hemmings. - zakpiłam. - Możesz iść, nikt ci nie każe na mnie czekać.
- Ok. - odpowiedział krótko.
Już po chwili ruszył prosto przed siebie w swoim normalnym tempie i zaczęłam kląć pod nosem na swoją głupotę, że podsunęłam mu ten pomysł. Teraz chłopak był parę dobrych metrów przede mną, tak że ledwo co go widziałam w tej ciemności i najwyraźniej w ogóle nie przejmował się, że zostawił mnie w tyle. Mimo przeszywającego bólu starałam się go dogonić, ale średnio mi to wychodziło. Musiałam się jednak pospieszyć, żeby nie stracić go z pola widzenia, więc twardo gnałam przed siebie.
Luke nie odezwał się już więcej, ale przynajmniej trochę zwolnił i pozwolił mi się dogonić. Całą drogę szedł z rękoma w kieszeni i patrzył z zamyśloną miną gdzieś w dal, jakby w ogóle mnie przy nim nie było. Kolejny dowód na to, że ten człowiek jest bipolarny.
Starałam się dotrzymać mu tempa, ale mimo tego że szedł powolnym krokiem, nie bardzo mi to wychodziło. Wlekłam się więc za nim i krzywiłam się przy każdym kolejnym postawieniu stopy na asfalt. Przynajmniej nie widział jak bardzo się męczę, bo był odwrócony do mnie plecami.
Ucieszyłam się jak dziecko, widząc jak blondyn wyciąga z kieszeni kluczyki i naciska coś na małym pilocie. Światła samochodu rozbłysnęły, oznajmiając że drzwi zostały otwarte i dzięki temu zauważyłam czarną Toyotę skrytą między brudnymi budynkami jednej z dzielnic Sydney. W końcu ta trasa dobiegnie końca i dam swojej nodze odpocząć choć trochę.
Wsiadłam do wnętrza Toyoty, zajmując miejsce pasażera po raz pierwszy. Byłam jednocześnie podekscytowana jak i wystraszona, uświadamiając sobie, że na własnej skórze odczuję jak jeździ nowy mistrz nielegalnych wyścigów. Miałam bzika na punkcie samochodów, ale jeszcze bardziej na punkcie ludzi, którzy potrafili bezbłędnie się nimi poruszać.
Chłopak usiadł obok mnie i zanim drzwi zdążyły się za nim zamknąć, on już przekręcał klucze w stacyjce. Silnik zaczął cicho pracować i to był jedyny dźwięk towarzyszący nam całą drogę. Byłam spokojna, bo blondyn mimo tego, że jechał niesamowicie szybko, łamiąc przy tym wszystkie możliwe zasady ruchu drogowego; jechał również pewnie i nie odczuwałam żadnego lęku.
Miałam wrażenie, że ledwo wyjechaliśmy z zaułku, a już byliśmy pod domem Luke'a. Wjechaliśmy więc na podjazd przed białym, parterowym domem i zaparkowaliśmy pod garażem. Wyszłam z auta, powoli i ostrożnie stawiając kroki i ruszyłam w stronę Luke'a, który czekał na mnie z drugiej strony swojej Toyoty. Szliśmy powoli do drzwi – ja dlatego, że okropnie bolała mnie noga, a blondyn po prostu dotrzymywał mi towarzystwa – i widziałam jak denerwują go moje mozolne ruchy. Udało mi się jednak doczłapać do upragnionego miejsca i chyba wtedy oboje odetchnęliśmy z ulgą, że mamy to już za sobą.
Luke złapał za klamkę, chcąc wejść do środka, gdzie czekała na nas reszta, ale powstrzymał go mój głos.
- Luke. - zaczęłam, zanim zdążył nacisnąć klamkę i straciłabym okazję na podziękowanie mu za dzisiejszy ratunek.
- Hm? - mruknął, dając znak że mam kontynuować.
Przygryzłam wargę, nie mając pewności jak ubrać w słowa to, co zamierzałam mu przekazać. Byłam mu winna jakiekolwiek słowo wdzięczności, po tym co dla mnie zrobił. Nawet jeżeli na co dzień powinniśmy się nienawidzić i ze sobą walczyć.
Chłopak spojrzał na mnie od niechcenia, co jeszcze bardziej utrudniło mi wykonanie tego zadania. Zebrałam się jednak na odwagę i postanowiłam wyrzucić z siebie to, co siedziało w środku.
- Dziękujeżemidzisiajpomogłeś. - odparłam na jednym wydechu, czując się trochę zawstydzona.
Obawiałam się, że w odpowiedzi usłyszę śmiech lub coś podobnego i Hemmings wykorzysta to przeciw mnie, dzięki czemu będzie mógł nabijać się ze mnie do woli. On jedynie pokiwał głową na znak zgody, jakby to nie było nic ważnego.
- Serio, Luke, dziękuje. Gdyby nie ty, nie wiem co by teraz ze mną było. - dodałam już pewniej, widząc że potraktował to poważnie.
Tym razem zamiast zwykłego przytaknięcia, dostałam w zamian słodki uśmiech, który pasowałby idealnie do anioła, a nie do takiego charakteru jaki ma Luke. Wyglądał uroczo i przez chwilę zastanawiałam się, dlaczego tak właściwie miałabym go nienawidzić, ale on szybko mi o tym przypomniał otwierając swoje bezczelne usta.
- Nie ma sprawy, Davis. - wzruszył ramionami. - Znam mnóstwo sposobów, jak możesz mi się za to odwdzięczyć.




 
*
 
jeżeli chcesz poprawić mi humor zostaw komentarz albo użyj na twitterze #RiskyPlayerFF i po prostu powiedz co myślisz :) buźka!

4 komentarze:

  1. ta fotka, którą Ci wysłałam, to moja reakcja na cały rozdział. hehe Luke już ja wiem jak Ty chcesz, żeby ona Ci się odwdzięczyła ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz tylko czekać aż Heather mu się odwdzięczy XD O jeny, takie rozdziały ja czytam zawsze milion razy zanim się nimi nacieszę ❤❤❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaak ja ich kochaaam ! <3
    Awww ❤
    Lecę dalej xx

    OdpowiedzUsuń