niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział drugi.

Heather

Siedziałam na sporym, wiklinowym krześle, które podsunęłam pod okno w salonie, żeby mieć lepszy widok na ulicę rozciągającą się przed domem. Opatuliłam się szczelnie kocem, chroniąc skórę przed chłodem i przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, a brodę oparłam na kolanach. Rękami objęłam obie kończyny i tym sposobem zwinęłam się w kulkę. Dzięki tej pozycji było mi znacznie przytulniej.
Nie wiedziałam, która obecnie była godzina, ale wszystko wskazywało na wczesny poranek. Niedawno zaczęło świtać i mrok nocy ustąpił, ukazując poranną mgłę okalającą całe podwórze. Mimo gęstych jak mleko oparów, widziałam wszystko dokładnie. Tak bardzo skupiłam się na widoku przede mną, że nie umknął mi nawet ptak sfruwający z drzewa i odlatujący gdzieś w dal czy spadający na zimną, październikową ziemię liść.
Czas, jaki spędziłam na wgapianiu się w widok przede mną, jeszcze nie odebrał mi koncentracji. Byłam cholernie zmęczona, to prawda. Z każdą sekundą miałam ochotę zamknąć powieki i po prostu odpłynąć, zaznając w końcu odpoczynku. Trzymałam się jednak ostatków przytomności. Nie mogłam zasnąć całą noc i jedyne co potrafiłam robić to wgapiać się w przestrzeń, czekając na powrót Wayna. Jak widać na próżno.
Po wczorajszym wyścigu chłopak wpadł w kompletną furię, dlatego też bałam się z nim nawet rozmawiać. Drogę do domu przebyliśmy w miarę szybko jak na standardy, bo Wayn dociskał pedał gazu tak, że modliłam się żebyśmy nie zginęli w wypadku. Dla mnie jednak czas w aucie dłużył się w nieskończoność, bo mimo iż ja siedziałam zupełnie cicho, to brunet wychodził z siebie i rozładowywał emocje poprzez krzyk. Pierwszy raz widziałam chłopaka w takim stanie i naprawdę miałam nadzieję, że już więcej nie będę miała okazji.
Kiedy tylko zatrzymaliśmy się pod domem, chłopak kazał mi wysiąść. Miał tak głęboki i groźny głos, że wolałam się nie sprzeciwiać i grzecznie opuściłam wnętrze samochodu, a on po prostu odjechał bez słowa w nieznanym mi kierunku.
Nie wiedziałam do końca co mam ze sobą począć i stałam pod drzwiami wejściowymi, gapiąc się w miejsce, gdzie przed chwilą zniknęło czerwone BMW. Odetchnęłam z ulgą nie musząc dłużej znosić tej przerażającej atmosfery, ale też zaczęłam się martwić o bruneta. Mogło strzelić mu do głowy coś naprawdę głupiego, czego później by żałował, a ja obwiniałabym się, że nie próbowałam w żaden sposób temu zaradzić. Z drugiej strony patrząc, co niby miałabym zrobić? Pobiec i wytropić go po śladach kół? Absurd.
Ostatecznie wybrałam opcje wejścia do środka i zaczekania na jego powrót w ciepłym, bezpiecznym domu. Nie zrobiłabym nic, co w jakiś sposób mogłoby go powstrzymać przed nieprzemyślanymi decyzjami, więc nie było sensu uganiać się za nim i szukać igły w stogu siana.
Znałam go od trzech długich lat i wiedziałam, że wtrącanie się w całą tą sytuację nic nie zmieni, a może nawet ją pogorszy.
  Wayn był wściekły, bo przegrał swój pierwszy w życiu wyścig i musiał to odreagować. Doskonale to rozumiałam, to miało dla niego wielkie znaczenie i potrzebował chwili, żeby okiełznać emocje, uspokoić nerwy. Jednakże fakt, że nie odezwał się do mnie odkąd zostawił mnie na podjeździe, strasznie mnie martwił. Zazwyczaj kiedy znikał na całą noc z kumplami i szwendał się po barach, szukając rozrywki, dawał jakiś znak. Jeden esemes czy nawet krótki telefon, że wszystko jest w porządku i mogłam spać spokojnie.
Tym razem chyba postanowił mnie pomęczyć, bo wyjątkowo milczał. Miałam ogromną ochotę rzucić się na swój telefon, wybrać numer do chłopaka i sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Wystarczyłoby usłyszeć jego głos, nic więcej nie potrzebowałam. Mogłam bezproblemowo to zrobić, trzy sekundy i zapewne znałabym przyczynę jego zachowania, bo byłam pewna, że odebrałby ode mnie telefon.
Jednak nie sądziłam, że to byłby dobry pomysł dzwonić do Wayna, biorąc pod uwagę jego impulsywność. Tylko bardziej bym go zdenerwowała. Nie lubił być kontrolowany.
Westchnęłam głośno i naciągnęłam rękawy swojego swetra, zakrywając nim dłonie. Chyba muszę dać sobie spokój i po prostu poczekać.

Maszerowałam z jednego końca salonu na drugi, w nerwach przygryzając paznokcie u prawej dłoni. Moje kroki były krótkie i szybkie, przez co pewnie wyglądałam jakbym musiała skorzystać z toalety albo gorzej. Nie mogłam jednak się zatrzymać, bo chodzenie było swego rodzaju zajęciem, którego w tym momencie potrzebowałam. Zawsze tak robiłam, kiedy coś nie szło po mojej myśli, a ja zaczynałam się nieświadomie stresować.
W wolnej ręce trzymałam telefon, który właśnie przyciskałam do twarzy, czekając aż po drugiej stronie usłyszę głos swojej przyjaciółki. Sygnał za sygnałem sprawiał, że powoli miałam już dosyć tego dźwięku. Czy ona do cholery nigdy nie może normalnie odebrać?
Powoli zaczynałam się denerwować, bo nie zapowiadało się na to, że Price podniesie słuchawkę. Znając ją jeszcze pewnie spała, mimo iż jest godzina dwunasta w południe. W sumie dla niej to jeszcze środek nocy, na co wskazuje wyjątkowy tryb życia dziewczyny i chodzenie spać w godzinach porannych.
To było mi niesamowicie nie na rękę w dzisiejszym dniu, bo zdałam sobie sprawę, że najlepszym sposobem na przeżycie nieobecności Wayna, będzie rozmowa z moją przyjaciółką. Musiałam zająć czymś swoją obolałą od zmartwień głowę i akurat Cora wydała mi się dobrym odwracaczem uwagi. Pomyślałam, że fajnie będzie choćby posłuchać jej paplaniny na temat wszystkich najbardziej nieistotnych rzeczy na świecie i na krótką chwilę wyłączyć swój umysł.
Pokręciłam głową na boki, łapiąc się za skronie i masując je lekko opuszkami palców. Nic nie wskazywało na to, że dziś porozmawiam z kimkolwiek. Zrezygnowana rzuciłam się z powrotem na wiklinowe krzesło, chcąc powrócić do mojego wcześniejszego, bezsensownego zajęcia. Już miałam się poddać i odłożyć komórkę na bok, kiedy po drugiej stronie usłyszałam upragniony głos.
- Umm, Heather? - zapytała Price, ziewając, a ja upewniłam się co do moich przypuszczeń, że dziewczyna spała. - Czemu dzwonisz do mnie tak wcześnie? Jest jeszcze tak wcześnie… Spałam, wiesz? - bełkotała. - Jest wcześnie…
Usłyszałam dźwięk uklepywanej poduszki i mogłam jedynie przypuszczać, że dziewczyna położyła się na łóżko. Nie wydawało mi się, żeby zamierzała szczerze wysłuchać tego, co zaraz powiem, bo najwyraźniej była jeszcze jedną nogą w krainie Morfeusza. Miałam to jednak gdzieś, bo musiałam się komuś wygadać i nawet jeżeli byłabym zmuszona do rozmowy z nieprzytomną osobą, pasowało mi to.
- Taa, przepraszam, że cię obudziłam. - powiedziałam z udawaną skruchą, bo w sumie nie było mi z tego powodu przykro - Nie wiedziałam, że śpisz.
- Nie kłam. - odpowiedziała szybko – Dobrze wiesz, że ja zawsze śpię o tej porze. Mów co cię gryzie. - dokończyła, jakby czytając w moich myślach.
Poprawiłam się na miejscu, na krótki czas milknąc. Im dłużej się nad tym zastanawiałam tym mniej chciałam rozmawiać na ten temat z przyjaciółką. Teraz żałowałam, że do niej zadzwoniłam, bo musiałabym wytłumaczyć jej całą sytuację, a nie należę do osób, które lubią plotkować i opowiadać o swoim życiu, nawet najbliższym.
- W sumie nic. - odezwałam się po dłuższej chwili – Cholernie mi się nudzi, więc pomyślałam, że może pogadamy? - wytłumaczyłam, mając nadzieję, że dziewczyna mi uwierzy. Cora nie odezwała się ani słowem, więc postanowiłam zacząć jakiś temat rozmowy – Co sądzisz o wczorajszym wyścigu? Ja byłam kompletnie…
- Heather, przestań. - przerwała mi beznamiętnym głosem, po czym dodała – Naprawdę będziemy to robić?
- Robić co? - zapytałam, szczerze nie wiedząc co ma na myśli.
- Udawać, że nic się u ciebie nie dzieje i po prostu zadzwoniłaś, żeby poplotkować.
Mogłam się założyć, że Cora w tym momencie unosiła oczy ku niebu, mając dość mojego wymijania tematu. Przygryzłam wnętrze policzka i w milczeniu kalkulowałam w głowie wszystkie za i przeciw tej rozmowy. Blondynka cierpliwie czekała aż usłyszy ode mnie jakąkolwiek odpowiedź. Już przyzwyczaiła się do moich wahań, więc kilka minut w tą czy tamtą nie robiło jej takiej różnicy jak na początku naszej znajomości.
W końcu postanowiłam jej choć pokrótce opowiedzieć co się stało, bo przecież po coś ją obudziłam. Gdybym teraz się rozłączyła, pewnie przyszłaby do mnie później (zaraz po drzemce) i zabiła gołymi rękoma.
- Um, chodzi o Wayna… - zaczęłam powoli, ale przerwało mi głośne prychnięcie Price.
- Zawsze chodzi o Wayna. A już na pewno, kiedy dzwonisz do mnie z problemem. - dodała i mogłam wyczuć, że jest zdenerwowana.
- Wow. Może lepiej już więcej nic nie powiem…
Postarałam się o to, żeby moje słowa zabrzmiały dość sucho i wydaje mi się, że całkiem mi to wyszło. Starałam się ukryć nutkę żalu, która wkradała się w moje serce za każdym razem, kiedy Cora zachowywała się w ten sposób. Doskonale wiedziałam, że nie lubiła mojego chłopaka i nie raz nazwała go pozerem i cwaniakiem, który nie traktuje mnie odpowiednio. Według niej zasługiwałam na kogoś o wiele lepszego, ale szczerze mówiąc nie miała racji. Ja byłam szczęśliwa z tym, co posiadałam.
- Nie, Heather, przepraszam… - poprawiła się szybko, nie chcąc abym zakończyła połączenie – Nie powinnam tak mówić. Powiesz mi co się stało? Obiecuję, że już nic głupiego nie palnę.
Price ewidentnie się przymilała, jednak z jakiegoś powodu kupiłam jej gadkę. Chyba naprawdę musiałam z kimś pogadać, żeby nie wracać do wgapiania się w szybę.
- Nie widziałam go od wczorajszych wyścigów. - odparłam bezradnie i jeszcze bardziej wcisnęłam się w fotel, jakby to mogło zniwelować uczucie zażenowania, jakie ogarnęło mnie przy tych słowach. - Martwię się o niego, dlatego potrzebuję z kimś porozmawiać.
- Zadzwoń do niego. - odpowiedziała krótko.
- Wiesz, że nie mogę. Tylko by się niepotrzebnie zdenerwował. - powiedziałam cicho, skubiąc czubek własnych skarpetek.
Intensywnie wpatrywałam się w puchowy materiał na moich stopach, bojąc się podnieść wzrok. Czułam się jakby przyjaciółka stała naprzeciw mnie z tą swoją karcącą miną, zupełnie jakby była moją matką. Tymczasem, dzieliło nas parę ulic, byłyśmy po dwóch stronach słuchawek, lecz ja i tak potrafiłam wyczuć jej niezadowolenie.
Usłyszałam głośne westchnięcie Cory przez głośnik przy moim uchu. Już wiedziałam co sobie myśli. Bałam się, że zaraz zacznie się kolejna reprymenda o tym, że powinnam się zastanowić poważnie nad sensem tego związku. I że wszyscy na tym cierpimy, a ja już najbardziej. O tym, że bycie z Waynem mnie niszczy i wykańcza bla bla bla…
Tak naprawdę Price i wszyscy inni mało wiedzieli o naszym związku, gdyż nigdy nie obnosiliśmy się z nim za bardzo. Powszechnie wiadome było, że jesteśmy parą i się kochamy, jednak ani ja ani mój chłopak nie praktykowaliśmy przyjacielskich zwierzeń czy jakiegoś rodzaju plotkowania na temat partnera. Stąd więc ludzie oceniali tylko to, co sami widzieli.
Tak było w przypadku mojej przyjaciółki, która o Waynie słyszała tylko wtedy, kiedy nie wracał na noc do domu. Zamęczałam ją wtedy telefonami (zupełnie jak dzisiaj), bo potrzebowałam zająć czymś swoje myśli i nie przejmować się, gdzie on do cholery się znajduje.
- Cora? - odezwałam się po dłuższej chwili milczenia. Bałam się, że dziewczyna zasnęła.
- Jestem, jestem. - odparła szybko, po czym niepewnie dodała – Heather, bo umm… Wayn i jego kumple…
Wyostrzyłam słuch, mocniej przyciskając komórkę do twarzy. Bałam się, że jeżeli tego nie zrobię, może mi coś umknąć, a teraz każde, pojedyncze słowo było ważne.
Cora zamilkła, a ja podniosłam się z miejsca, nie mogąc dłużej siedzieć bezczynnie. Rozpierała mnie energia i zaczęłam się denerwować.
- Co dalej? - zapytałam spokojnie, choć głos mi drżał. Próbowałam nie krzyknąć, bo naprawdę doprowadzała mnie do szału swoją powolnością i niezdecydowaniem.
- No, oni … byli wczoraj u mnie. To znaczy u Ryana. Wpadli tylko na chwilę, mówiąc że mają do załatwienia jakąś sprawę na mieście i muszą natychmiast tam pojechać. - wytłumaczyła w końcu. Tym razem to ja zamilkłam i pierwszy raz od tygodnia szczerze słuchałam tego, co do mnie mówiła – Nic więcej nie wiem, bo brat kazał mi wyjść z pokoju. To chyba była poufna rozmowa.
Przyłożyłam dłoń do czoła, próbując skupić swoje myśli w jednym miejscu, ale one rozproszyły się jak szalone, sprawiając, że głowa mi pękała.
Nie spodziewałabym się, że Price mogłaby coś wiedzieć. Dzwoniąc do niej nie miałam nadziei na wyciągnięcie żadnych konkretnych informacji. Chciałam po prostu bezsensownie porozmawiać, ale to co powiedziała zmieniało postać rzeczy.
- Wiesz chociaż co to była za sprawa? Ryan coś ci mówił? - tym razem nie panowałam nad drżeniem w głosie.
Miałam nadzieję, że dziewczyna wyzna coś więcej. W końcu Ryan był jej bratem i to dzięki niemu poznałam mojego obecnego chłopaka. Wayn i Ray kumplowali się od dziecka i chyba nie ma rzeczy, której by o sobie nie wiedzieli.
- Ja nie w-wiem… do końca. - zająknęła się.
- Cora! - wrzasnęłam do słuchawki – Cholera, odpowiesz mi czy nie?
Drżenie mojego głosu ustało, jak za odjęciem różdżki. Fala złości, a jednocześnie obawa przed tym, co mogę usłyszeć zalała moje ciało. Czułam jak adrenalina pulsuje w moich żyłach. Miałam tylko nadzieję, że chłopcy nie wpadli znowu na jakiś genialny pomysł.
Ich przyjaźń była mocna, ale też toksyczna. Obydwoje napędzali się wzajemnie i jako najważniejsi członkowie gangu uczestniczyli we wszystkich zamieszkach na terenie miasta, a nawet poza nim. Nie wiem jak to wygląda, ani na czym to polega, bo nigdy przy tym nie byłam. Cora i ja, a także inne dziewczyny z gangu, nie mogłyśmy uczestniczyć w żadnej z akcji. Myślę jednak, że tak jest lepiej. Sam widok mojego chłopaka z bronią w ręku przyprawiał mnie o dreszcze. Nie chciałabym zobaczyć czego, przez co mogłabym zacząć bać się go na poważnie.
Tym bardziej nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć jaki był ich plan.
- Myślę … nie mam pewności, ale po tym co mówili… wydaje mi się, że pojechali do tego chłopaka, który wygrał wczoraj wyścigi. - wydukała w końcu niechętnie. - Myślę, że chcieli odegrać się za…
- Gdzie on mieszka? - przerwałam jej pytaniem.
- Heather, nawet nie myśl, żeby do niego iść...
- Gdzie? - dopytywałam twardo. Nie dam sobie wmówić, że to zły pomysł, a Price na pewno wiedziała takie rzeczy. - Wiesz wszystko, co dzieje się w tym mieście. Więc nie mów mi, że nie masz pojęcia gdzie mieszka nowy mistrz wyścigów.
- Ryan mnie zabije… - wahała się.
- Albo on albo ja.
Zapadła między nami cisza, w której blondynka rozważała słuszność mojego pomysłu. Nie chciałam jej pospieszać, bo to nic by nie dało. Czekałam więc cierpliwie, starając się uspokoić rozdygotane ręce i dać dziewczynie chwilę na poukładanie trybików w głowie. Z sekundy na sekundę robiło mi się coraz słabiej, ale Price w końcu się odezwała.
- To jest na przedmieściach w Redfern* - mruknęła, a ja już wiedziałam, gdzie mam się kierować. - Nie znam dokładnego adresu, ale…
Dziewczyna nie zdążyła dokończyć, bo już wcisnęłam czerwoną słuchawkę na ekranie telefonu i rzuciłam go w bok. Aparat upadł na kanapę, ale ja kompletnie nie przejmowałam się jego losem i zostawiłam go w tamtym miejscu, kierując się do wyjścia. Pędem ruszyłam w stronę drzwi, po drodze wciągając vansy i czarną skórę, choć nie było wcale zimno.


Opuściłam mieszkanie, nie kłopocząc się, żeby zamknąć je na klucz. To było bezmyślne z mojej strony, ale nie miałam teraz głowy do takich rzeczy. Rzuciłam się biegiem i szybko odnalazłam swój tor, a przesuwające się pod moimi stopami płytki chodnikowe odliczały odległość od miejsca, w którym chciałam się znaleźć.
Sama do końca nie wiedziałam, co w tym momencie robiłam. Biegłam ulicą prowadzącą do najgorszej dzielnicy Sydney, żeby wkroczyć na teren teoretycznie mojego wroga i … Właśnie, i co? Miałam sprawdzić czy pod domem blondyna nie leży zmasakrowane ciało mojego chłopaka? Albo może zapukać i zapytać czy czasem nie zakopali go na tyłach w ogródku? Tak, to było bardzo mądre posunięcie.
Potrząsnęłam głową, wyrzucając z siebie te głupie myśli. Naprawdę przesadzasz, Heather. Pewnie jak zwykle robiłam z igły widły, bo do tego miałam naprawdę ogromny talent. Jednak i tak dla świętego spokoju musiałam to sprawdzić i na własne oczy zobaczyć, że nie ma tam śladu po moim chłopaku. Strasznie się o niego martwiłam i świadomość, że mogłoby mu się coś stać, a ja nawet nie zareagowałam, prawdopodobnie by mnie zabiła.
Przyspieszyłam kroku i uderzyłam w ostatni zakręt, docierając na jedną z ulic Redfern. Do moich nozdrzy od razu dotarł ten chemiczny zapach, typowy dla takich okolic i zmarszczyłam nieznacznie nos. Rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu jakichkolwiek znaków, że gdzieś tu mógłby znajdować się dom nowego mistrza nielegalnych wyścigów Sydney. Nie wyłapałam nic, dlatego powolnym krokiem zmierzałam wzdłuż ulicy.
Rzadko bywałam w tej dzielnicy, dlatego zaskoczył mnie jej wygląd. Po najbardziej wytykanym przez mieszkańców miejscu spodziewałabym się naprawdę kompletnej demolki, a wcale tak nie było. Może i niebo wydawało się smutniejsze, bo przysłaniała go szara chmura dymu, pochodząca z kominów i ognisk palonych na podwórkach. Ale generalnie sam obraz Redfern bardzo mi się podobał. Było tu mnóstwo kolorowych ścian, na których wymalowane były graffiti i to jedne z tych naprawdę dobrych. Oprócz tego domy były inne, jakby bardziej oryginalne od tych, przy których mieszkam ja. U mnie każde podwórko było identyczne, wszystko wyglądało tak samo. Tutaj każda rzecz różniła się od siebie diametralnie i ta potworna różnorodność dodawała temu miejscu charakteru.
Mój oddech powoli się normował, kiedy tak przechadzałam się wzdłuż chodnika, obserwując okolicę. Prawie już zapomniałam o wcześniejszym szaleńczym biegu, kiedy przytłoczyło mnie środowisko, w jakim się znalazłam i kompletnie wymazało z pamięci pośpiech.
Tym bardziej nie spodziewałam się trafić do miejsca, w którego poszukiwaniu tu przyszłam. Więc kiedy wyłapałam wzrokiem czarny, błyszczący lakier, który ostatnio widziałam na wyścigu, na chwilę otworzyłam usta ze zdziwienia. Nie wierzę, że tak szybko mi się to udało.
Nie do końca byłam przekonana czy aby na pewno chcę tam iść, ale ostatecznie zmusiłam swoje nogi do przejścia na drugą stronę jezdni. W międzyczasie dokładnie przyglądałam się smukłemu, piętrowemu domowi, obitego białymi panelami, które z biegiem czasu uległy zniszczeniu i nie prezentowały się najlepiej. Nawet drzwi wejściowe nie zachęcały swoim wyglądem przez obdrapaną farbę i zepsutą kołatkę. Jednak czego spodziewać się po zwykłym Graczu, którego pasją są samochody, a nie dekorowanie wnętrz.
Zaraz po prawej stronie budynku stał zbudowany z blaszanych płyt prowizoryczny garaż, który jako jedyna rzecz w okolicy wyglądał na całkiem nowy. Skoro blondyn z przyjaciółmi wprowadził się tu niedawno, pewnie musiał postawić go sam, na co wskazywała by rozkopana ziemia dookoła. W końcu gdzieś musiał trzymać swoją maszynę.
Niewiele myśląc wbiegłam na podwórko czyjegoś domu, olewając wszelkie zasady dobrego wychowania i stanęłam naprzeciw blaszanego pomieszczenia. Panowała totalna cisza i pustka, przez co zaczęłam się zastanawiać czy faktycznie ktoś tu mieszka. Wydawałoby się, jakby dom był opuszczony, jednak zaprzeczała temu wysoko podniesiona brama garażowa i samotna, zwisająca z sufitu żarówka, rzucająca poświatę na samochód należący do chłopaka.
Na sam widok Toyoty, która ostatnim razem zrobiła na mnie ogromne wrażenie, przeszły mnie ciarki. Naprawdę, nigdy nie miałam do czynienia z tak drogim samochodem i do tego był to typowy model przeznaczony do szybkiej jazdy. To jak marzenie posiadać takie cudo.
Zrobiłam kilka kroków w przód, podchodząc bliżej do auta. Zżerała mnie zazdrość na sam widok. Przyjrzałam się dokładnie jego wnętrzu, co umożliwiała wysoko podniesiona do góry maska. Było na co patrzeć, a już na pewno w co włożyć ręce. Gdybym mogła zabrać coś takiego do mojego warsztatu, chyba rozpłynęłabym się ze szczęścia.
Nachyliłam się, zaglądając jeszcze głębiej, chłonęłam wzrokiem każdą część mocno rozbudowanego silnika. Wszędzie rozsmarowany był olej, więc ktoś musiał przed chwilą tutaj być i możliwe, że naprawiał samochód. Ktoś, czyli ten niebieskooki chłopak.
Przejechałam oczami po zawartości maski po raz ostatni i już chciałam odejść, ale przyuważyłam zepsutą część. Kolejny raz mogłabym zadać sobie pytanie co kierowało mną w tym momencie, bo nachyliłam się w stronę wnętrza i oparłam brzuchem o przód samochodu, żeby dosięgnąć dłonią przepalonego bezpiecznika. Wcześniej udało mi się jeszcze podnieść z ziemi śrubokręt, który leżał tuż przy moich stopach i już byłam gotowa do działania. Powoli odkręciłam bezużyteczną już część i wyjęłam ją, wzdychając z niezadowoleniem. Nigdy nie lubiłam wyrzucać części i na sam myśl że tak istotna rzecz jak bezpiecznik musi iść teraz do kosza, miałam ochotę wygłosić wykład na temat szanowania samochodów. Ta część to cholernie drogi wydatek i współczuje każdemu, kto musi martwić się jego kosztem.
Odłożyłam bezpiecznik na bok, a po chwili uświadomiłam sobie co zrobiłam. Dopiero teraz dotarło do mnie, że nieproszona wpakowałam się do czyjejś własności i jeszcze przy niej majstrowałam. Ale to auto jest takie cudowne, że nie mogłam się powstrzymać, naprawdę…
Mimo wszystko, celebrując moją głupotę, walnęłam się z otwartej dłoni w czoło. Obsmarowałam się przy tym doszczętnie tłustym i brudnym olejem, ale nie myślałam o tym za wiele. Byłam przyzwyczajona do takich sytuacji mając swój własny zakład mechaniczny. Z resztą teraz było ważne, żeby się stąd ulotnić, zanim ktoś odkryje, że tutaj byłam. Mogłam spokojnie obserwować dom z bezpiecznej odległości, choć i tak nie wydawało mi się, żeby Wayn tutaj był. A jeżeli się mylę i odwiedził to miejsce, to na pewno już stąd odjechał.
Odwróciłam się więc na pięcie i skierowałam się w stronę, z której tu przyszłam, jednak zatrzymał mnie męski, głęboki głos.
- Często przychodzisz do obcych ludzi, żeby pogrzebać im przy samochodach?
Na ten sarkastyczny komentarz podskoczyłam w miejscu, nie spodziewając się, że faktycznie ktoś mógłby mnie przyłapać. Niestety nie udało mi się zniknąć z pola widzenia, a na dodatek przestraszona obecnością blondyna, zaplątałam się we własne nogi, kiedy próbowałam odwrócić się  w miejsce, skąd pochodził głos.
- Auuu. - jęknęłam, kiedy mój tyłek siarczyście spotkał się z betonowym podjazdem. - Cholera.
Chłopak zaśmiał się w głos, widząc jak niezdarnie próbuję się podnieść z ziemi, masując obolałe od uderzenia miejsce. Czułam jak moje policzki obejmuje nagłe uczucie gorąca. Skóra piekła mnie ze wstydu, zresztą cała się paliłam z zażenowania tą głupią sytuacją. Musiałam wyglądać jak dorodny pomidor.
 Patrzyłam jak blondyn stał bezczelnie z rękoma złożonymi w kieszeni czarnych, obcisłych spodni i łobuzersko się uśmiechał. Nie ruszył się nawet o centymetr, żeby pomóc mi wstać. Co za dżentelmen.
Podniosłam się w końcu z brudnej ziemi i mogłam przypuszczać jak okropnie musiałam wyglądać w tym momencie. Byłam cała wysmarowana olejem, czerwona na twarzy i jeszcze ledwo co stałam, bo wszystko mnie bolało. Nie dziwiłam się chłopakowi, że nie mógł powstrzymać rozbawienia.
- Więc? - zaczął pytającym tonem.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się o co mógł pytać. Przez to wszystko zapomniałam, co działo się przed upadkiem i co wtedy do mnie powiedział. Po chwili jednak przypomniałam sobie jego wcześniejsze słowa i już wiedziałam do czego nawiązywał. Zagryzłam wargę, obawiając się drżenia w głosie, naprawdę byłam zawstydzona.
- Um, to takie zboczenie zawodowe. - bąknęłam w końcu cicho, przeskakując z jednej nogi na drugą i spuszczając wzrok.
Mogłam się założyć, że po raz kolejny oblałam się rumieńcem, czując jak blondyn wwierca we mnie swój wzrok. Odwróciłam szybko głowę, nie chcąc żeby był tego świadkiem.
- Zboczenie zawodowe? - zapytał, unosząc brew.
Podniosłam w końcu głowę i spojrzałam na chłopaka. Musiałam przyznać, że wyglądał pociągająco w białej koszulce z mocno wyciętymi rękawami, które ukazywały jego dobrze zbudowany tułów. Ramiona miał brudne od kurzu i smaru silnikowego, zapewne dlatego że zajmował się wcześniej naprawą auta. Do tego włosy w kompletnym nieładzie, jakby właśnie dopiero podniósł się z łózka, dodawały mu tego chłopięcego uroku.
Zamilkłam, widząc jak blondyn robi parę kroków w moją stronę, zmniejszając odległość między nami. Stałam w szoku, nie wiedząc czego oczekiwać, ale szybko się uspokoiłam. Obserwowałam z zadowoleniem, jak chwyta za zwisającą mu z tylnej kieszeni lekko przykurzoną szmatę i podsuwa mi ją pod nos.
- Pracuje w warsztacie samochodowym. - odpowiedziałam na zadane mi pytanie i złapałam kawałek materiału, następnie wycierając nim twarz.
Chłopak pokiwał głową, dając mi znak, że rozumie moje słowa, po czym wyminął mnie i podszedł do swojej Toyoty. Wywróciłam oczami, widząc jak dokładnie sprawdza czy czasem nic mu nie uszkodziłam, ale najwyraźniej nic nie znalazł, bo z zadowoleniem wypisanym na twarzy odwrócił się do mnie i oparł o samochód.
- Podoba ci się. - skomentował, nawiązując do mojej słabości względem samochodów, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nawet bardzo. - powiedziałam pewniej. - Dlatego nie mogłam zignorować przepalonego bezpiecznika, który mógł nieźle uszkodzić to auto.
Czułam się już o wiele mniej zawstydzona widząc, że wcale nie jest na mnie zły za wpychanie rąk tam, gdzie nie trzeba. Do tego cały czas się uśmiechał w moją stronę, jakby wręcz podobał mu się ten fakt. To było trochę dziwne, ale też pokrzepiające.
- Tak, masz zupełną rację. - zgodził się, jednak czułam, że się ze mnie naśmiewa – Dzięki za pomoc, królewno.
Blondyn odbił się od samochodu i zatrzasnął jego maskę, żeby następnie wejść do garażu i zniknąć mi z oczu. Dopiero wtedy oprzytomniałam. Znów nazwał mnie królewną, co kompletnie mnie zatkało, ale też zdenerwowało. Czułam się upokorzona tym zwrotem i kiedy już byłam gotowa, ruszyłam za chłopakiem, przypominając sobie przy okazji po co tak naprawdę tu przyszłam.
- Jak mnie nazwałeś? - zapytałam wkurzona, krzyżując ręce na piersi i stając tak, żeby nie mógł przejść.
- Nazwałem cię królewną. - odpowiedział zwyczajnie, nachylając się w moją stronę. - Jesteś tak uparta i zawzięta, że nie mogłem chyba znaleźć lepszego określenia.
- Jesteś skończonym palantem. - syknęłam prosto w jego twarz, która znajdowała się naprawdę blisko.
- Wiem, ale wolę jak nazywają mnie po imieniu. - odparł ani trochę nie przejmując się tym, że go obraziłam – Więc mów mi po prostu Luke.
Uniosłam wysoko brew, zastanawiając się czy w ogóle jest sens kontynuować dalej tą rozmowę, która nie prowadziła donikąd. Odsunęłam się na bezpieczną odległość od blondyna i postanowiłam zmienić temat i w końcu zająć się tym, po co zjawiłam się w tym miejscu.
- Nieważne. - machnęłam ręką, a to rozbawiło chłopaka jeszcze bardziej. Ok, chyba naprawdę zachowywałam się jak rozwydrzona królewna. - Przyszłam tu z innego powodu niż towarzyska pogawędka.
Ton mojego głosu zabrzmiał o wiele poważniej niż do tej pory podczas naszej wymiany zdań. Chłopak też to wyczuł, dlatego jego twarz również uległa zmianie i mimo iż dalej cieszył się bezsensownie, to jego uśmiech trochę zmalał.
- Przyszłaś pogratulować mi tak epickiej wygranej? - przypomniał mi wyścig, na co strasznie się rozzłościłam. To było wszystko jego winą. - Kręcą cię zwycięzcy, skarbie?
- Zamknij się. - syknęłam. Ten chłopak nie miał granic i chyba specjalnie próbował mnie podburzyć. - Przyszłam, bo wiem, że był tutaj Wayn.
- Nie wiem o czym mówisz.
Ton jego głosu i mimika twarzy nie wyrażała kompletnie nic, był równie emocjonalny co betonowa ściana za jego plecami. Miałam jednak pewność, że mój chłopak tutaj był i Luke musiał coś o tym wiedzieć. Możliwe też, że miał coś wspólnego z jego zniknięciem, dlatego nie chciałam dać za wygraną.
- Gdzie on jest? - zapytałam, zaciskając palce w pięści i uniosłam odważnie brodę, stojąc znów zbyt blisko blondyna.
Czułam bijące od niego ciepło i moje ciało przeszły przyjemne dreszcze. Na szczęście udało mi się to opanować i nie pokazałam po sobie, jak działa na mnie jego obecność. Byłam jednocześnie zadowolona i wściekła, bo nie powinnam tak reagować. Odruchem jaki powinien towarzyszyć mi w obecności Luke'a powinien być odruch wymiotny. Nie rozpraszaj się, Heather – powiedziałam sobie w myślach. Następnie z powrotem wbiłam wzrok w niebieskie tęczówki i z całych sił starałam się w nich nie utopić.
- Nie wiem o czym mówisz. - powtórzył wolno.
- Musisz zgrywać takiego idiotę? - wypowiedziałam te słowa z jadem. Wyżywałam się na chłopaku za moje własne brudne myśli, ale to nie miało znaczenia. On był moim wrogiem i jakiekolwiek przyjemności nie są tu na miejscu. - To, że wygrałeś jeden wyścig nie czyni cię nikim wielkim, wiesz? Wciąż jesteś zwykłym robakiem, więc przestań zachowywać się jak ktoś, kto ma coś ważnego do powiedzenia.
Niebieskie tęczówki,w  które patrzyłam z taką zawziętością, nagle pociemniały. Twarz chłopaka napięła się ze złości i wydawało mi się, że słyszę jak zgrzyta zębami ze złości. Od razu pożałowałam swoich słów. Właściwie to nie wiem skąd wzięło się we mnie tyle odwagi, żeby wypowiedzieć te słowa. Zwłaszcza przed dwa razy większym ode mnie facetem, któremu wystarczy naprawdę jeden ruch, aby mnie obezwładnić. Szkoda tylko, że pomyślałam o tym dopiero w momencie, kiedy on już zabijał mnie wzrokiem.
- To znaczy… - zaczęłam, ale zatrzymałam się nie widząc co mogłabym powiedzieć.
Nagle poczułam potrzebę wytłumaczenia się blondynowi, a nawet chciałam go przeprosić. Tak bardzo wystraszyła mnie jego nieugięta postawa. Możliwe, że wcale nie było tutaj Wayna i zrobiłam z siebie kompletną kretynkę, najeżdżając na chłopaka. Co zresztą tak czy siak okazało się beznadziejnym pomysłem.
Szybko jednak te myśli wypłynęły z mojej głowy, kiedy w jednej sekundzie poczułam zaciskające się na moich nadgarstkach męskie dłonie. Przeraziłam się nie na żarty, kiedy z całych sił pociągnął mnie w swoją stronę, przez co zamknęłam mocno oczy. Nie mogłam powstrzymać piśnięcia, które samoistnie wydostało się  spomiędzy moich warg, bo uderzyłam plecami o coś twardego. Chłopak przygwoździł mnie do ściany, trzymając moje dłonie po obu stronach głowy i wpatrywał się wściekle, napierając całym ciałem na moje.
Nie mogłam zareagować inaczej, jak tylko odwrócić głowę. Bałam się spojrzeć mu w oczy, bo cały aż kipiał ze złości. Poczułam totalną bezsilność i wystraszona, że nie zdołam się wydostać z tej sytuacji, zaczęłam rozważać opcję wydarcia się na cały głos i wołania o pomoc.
- To, że jesteś dziewczyną Cartera… - zaczął nawiązując do moich wcześniejszych słów, a ja zadrżałam – … nie zapewnia ci bezpieczeństwa, skarbie. Więc uważaj do kogo się zwracasz, bo możesz przekroczyć granicę i później tego żałować.
Zamknięta w szczelnym uścisku Luke'a, bałam się w ogóle odezwać. Wbiłam wzrok w zwisający z jego szyi kawałek metalu, od którego odbijało się światło rzucane przez żarówkę.  Przez chwilę wgapiałam się w łańcuszek z grawerowanym imieniem chłopaka na małej blaszce, bo nie chciałam podnosić głowy i spojrzeć mu w oczy. To był dla mnie najgorszy scenariusz, ale z drugiej strony nie mogłam dać się zastraszyć i pozwolić, żeby pomyślał iż jestem słaba.
Postanowiłam więc zmusić się do konfrontacji z blondynem i z mocno zadarłam głowę. Rzuciłam mu dodatkowo zacięte spojrzenie, którego nie odpuszczałam, nawet gdy on mocno zacisnął szczękę, uwydatniając swoje rysy twarzy, przez co wyglądał jeszcze groźniej.
Mój oddech gwałtownie przyspieszył, gdy poczułam zapach jego perfum. Tak, zdecydowanie przekroczył moją strefę komfortu. Musiałam coś z tym zrobić i przerwałam panującą między nami ciszę, nie czekając aż on zrobi to pierwszy.
- Możesz mnie już puścić. - odezwałam się mało pewnie, dlatego odchrząknęłam pozbywając się drżenia głosu – Puść mnie, słyszysz? Mam już dosyć tej rozmowy.
Oczy Luke'a rozszerzyły się nieznacznie, ale wystarczająco bym mogła to zauważyć. Następnie poczułam jak zwalnia uścisk na moich nadgarstkach i powoli opuszcza na ziemię. Odetchnęłam z ulgą, kiedy poczułam grunt pod nogami i roztarłam obolałe miejsca na rękach.
Chłopak cały czas obserwował mnie uważnie i strasznie mnie to wkurzało, ale postanowiłam to zignorować. Ruszyłam w stronę wyjścia z garażu, marząc o tym, żeby znaleźć się już w domu i zapomnieć o całym dniu. Miałam wrażenie, że czuje na sobie wzrok blondyna. Potwierdziło się to w momencie, w którym ponownie się odezwał.
- Hej, królewno. - krzyknął, a ja zatrzymałam się i czekałam aż zacznie kontynuować. Nie wiem po co to robiłam, mogłam po prostu stamtąd wyjść. - Możesz przekazać ode mnie swojemu chłopakowi i całej jego ekipie, że się ich nie boję. - mruknął i znów znalazł się blisko mnie tak, że następne słowa wyszeptał w zagłębienie mojej szyi. - Następnym razem niech ma odwagę stanąć ze mną twarzą w twarz, zamiast pod moją nieobecność demolować mi chatę.
Odwróciłam się, nie starając się nawet ukryć szoku wymalowanego na mojej twarzy. Najwyraźniej Luke'owi się to spodobało, bo uśmiechnął się zwycięsko, jakby zapominając o tym, że przed chwilą prawdopodobnie chciał mnie zabić.
- Cooo? - wypaliłam, zanim zdążyłam w odpowiedniej porze ugryźć się w język. - Nie wierzę ci. Wayn nie zachowałby się w taki sposób. - dodałam, choć nie byłam tego taka pewna.
- Niestety, ale prawda jest taka, że twój facet to zwykły tchórz.
Uśmiech nie schodził blondynowi z twarzy i przysięgam, że miałam ochotę rąbnąć go w tą przystojną buźkę. Nawet te urocze dołeczki, które pojawiły się w jego policzkach, nie potrafiły zmienić mojego zdania na temat tego gbura. Nienawidziłam go w tym momencie bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo Luke położył mi rękę na plecach i z całej siły wypchnął do przodu.  Sam został w środku i po tym, jak mnie wyrzucił na zewnątrz, spuścił bramę garażową. Mam nadzieję, że ten palant chociaż usłyszał moje pełne dezaprobaty prychnięcie, zanim ruszyłam drogą powrotną do domu.

*
* Redfern – ponoć najgorsza dzielnica Sydney
#RiskyPlayerFF

3 komentarze:

  1. Heather, muszę przekazać Ci pewną ważną wiadomość:
    Luke > Wayn
    ok, to na tyle.

    Baaaaardzo nie lubię już Wayna (mimo, że jest seksi)

    OdpowiedzUsuń
  2. Omomom.. Nie Lubie Wayna! ;__;
    Czekam na nn i zapraszam do sb. ;3
    terriblefanfic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Lukee oczywiście <3
    Zachowanie Wayn'a ;//
    Świetny rozdział :) xx

    OdpowiedzUsuń