niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział czwarty.

Heather

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam zaraz po przebudzeniu, to zwleczenie ciała z łóżka z zamiarem wzięcia orzeźwiającego prysznica. Tym razem samotnie. Chwyciłam więc pierwsze lepsze ciuchy na zmianę, po czym wolno poszłam do łazienki.
Po korytarzu roznosił się przyjemny, słodki zapach smażonych naleśników. Uśmiechnęłam się, przecierając zaspane oczy. Wayn musiał przygotowywać nam śniadanie. Nie było to żadnym zaskoczeniem, bo robił to za każdym razem, kiedy znikał na noc. Czuł się winny za to, że po raz kolejny martwiłam się jego nieobecnością i chciał mnie udobruchać. Próbował mnie w ten sposób przeprosić za ostatnie wydarzenia, o których zdążyłam już zapomnieć. Nie brałam tego do siebie, bo byłam przyzwyczajona do takiego zachowania chłopaka i pogodziłam się z jego trudną naturą. Oczywiście nie zamierzałam go uświadamiać i tracić możliwości jedzenia pysznych posiłków, przygotowywanych przez niego z poczucia odpowiedzialności za swoje przewinienia.
Jak najszybciej się dało, namydliłam dokładnie ciało, a następnie spłukałam je wodą. Od razu moje zmysły zaczęły pracować na najwyższych obrotach. Ślinka ciekła mi na samą myśl o jedzeniu, tak okropnie byłam głodna. Wczoraj z tego wszystkiego zapomniałam, żeby włożyć do ust coś pożywnego, dlatego teraz mój żołądek wywracał fikołki.
Zbiegłam na dół, czysta i odświeżona, zastając tam Wayna. Chłopak stał nad patelnią z uwagą przyglądając się temu, co tworzył. Dopiero kiedy zbliżyłam się na tyle, żeby mógł mnie dostrzec, podniósł głowę i uśmiechnął się na przywitanie.
- Dzień dobry, skarbie. - mruknął, odwracając smażony placek i na chwilę odchodząc od kuchenki.
Obserwowałam jak staje naprzeciw, rozwierając szeroko swoje ramiona i czekając aż w nie wpadnę. Niedoczekanie. Zamiast pójść prosto do niego, wyminęłam chłopaka i rzuciłam się na talerz z przygotowanymi już naleśnikami. Nie kwapiłam się smarowaniem ich dżemem. Wcisnęłam suchego placka do buzi z takim pośpiechem, jakby zaraz miał zniknąć. Naprawdę byłam głodna.
- Powinienem się przyzwyczaić, że zawszę będę na drugim miejscu, hm? - odezwał się, z rozbawieniem obserwując jak pochłaniam zawartość talerza nawet na niego nie patrząc.
- Przepraszam, jestem cholernie głodna. - przełknęłam głośno, łapiąc kolejny placek w rękę i mruknęłam – Są pyszne.
- Dla ciebie każde jedzenie jest pyszne. - skomentował, podchodząc bliżej i łapiąc mnie w talii.
Jego dłonie powędrowały do moich bioder i delikatnie masowały to miejsce. Usta bruneta składały pocałunki na skórze mojej szyi, zostawiając po sobie to przyjemne uczucie gorąca.
- Hej! - krzyknęłam, odpychając go lekko i śmiejąc się nieznacznie – Jakbyś nie zauważył, właśnie pochwaliłam twoje umiejętności kulinarne. Powinieneś to docenić!
Na te słowa skrzyżowałam ręce na piersi, udając wielkie oburzenie i patrząc spod byka na chłopaka. Niekoniecznie mi to wychodziło, bo nie mogłam powstrzymać się od nikłego uśmiechu, co on od razu zauważył. Nie jadłam już naleśników, mimo iż wciąż miałam na nie wielką ochotę. Chciałam dobrze odegrać rolę obrażonej, a to zdecydowanie by mi w tym przeszkodziło.
- Oczywiście, że to doceniam, kochanie. - powiedział i znów przyciągnął mnie do siebie – Nic nie sprawia mi takiej przyjemności, jak twój uśmiech.
Jego usta dotknęły czubka mojego nosa. Objęłam go rękami, nie przejmując się, że od jedzenia mam tłuste palce. Waynowi też to specjalnie nie przeszkadzało, bo zamruczał z zadowoleniem, kiedy poczuł na sobie moje ciało.
- Przestań się podlizywać, ok? - wystawiłam język, na co on tylko się zaśmiał i pocałował mnie w usta.
- Jak się spało? - zapytał, kiedy wypuścił mnie z objęć i podszedł do kuchenki, szykując się do zrobienia kolejnej porcji.
- Dobrze. - powiedziałam, siadając przy stole i obserwując jego ruchy – Tym razem miałam cię przy sobie, więc chyba lepiej być nie mogło.
Chłopak odwrócił się i oparł o blat, kiedy usłyszał moje ostatnie słowa. Na jego twarzy widziałam malujące się poczucie winy i od razu skarciłam się w myślach, że wypomniałam mu tą sytuację. Mogłam siedzieć cicho i nie wprawiać go w zły humor. Przecież nic takiego się nie stało…
- Przepraszam. - mruknął, kończąc gotowanie.
Wayn podszedł z pełnym talerzem naleśników do stołu i podsunął mi parująca porcję pod sam nos.
Sam usiadł obok i przyglądał mi się z zaciekawieniem, kiedy nawet jej nie ruszyłam. Czułam się źle, bo on czuł się w ten sposób. Nie powinnam zaczynać tematu, ale nie potrafiłam ugryźć się w język.
- Już zapomniałam. - odpowiedziałam po chwili, zmuszając się do uśmiechu.
Może i wcale tak nie było, ale on nie musiał o tym wiedzieć. Znałam jego charakter od samego początku i wiążąc się z chłopakiem wiedziałam na co się piszę. Tym bardziej nie na miejscu było moje czepianie się.
- Powinniśmy porobić dziś coś ciekawego. - zmieniłam temat, chcąc odciągnąć jego myśli na jakiś przyjemniejszy tor – Co powiesz na pijacką randkę? Możemy kupić wino i obejrzeć jakiś film.
Byłam podekscytowana myślą spędzenia w ten sposób dnia, bo już dawno nie mieliśmy dla siebie więcej niż kilka krótkich godzin. Mogłam nawet odpuścić sobie pracę, bo nie zależało mi na niej w takim stopniu jak na własnym chłopaku i świadomości bycia razem. Mój uśmiech szybko zniknął, kiedy Wayn podniósł na mnie swój przepraszający wzrok. Już wiedziałam, co ma zamiar powiedzieć.
- Skarbie… - zaczął i złapał mnie za rękę.
- Ok, nie ma sprawy. - przerwałam mu zanim dokończył. Mogłam się spodziewać, że właśnie tak będzie. Niepotrzebnie pytałam. - Nic się nie stało, innym razem.
Próbowałam uśmiechnąć się i udawać, że wcale nie przeszkadza mi fakt spędzenia kolejnego dnia samotnie, ale ciężko było mi to zrobić. Myślę, że Wayn również to zauważył, bo nie zrezygnował z tłumaczeń.
- Mamy z chłopakami coś ważnego do załatwienia poza miastem. - odezwał się, mimo iż na niego nie patrzyłam – To naprawdę nie może poczekać. Heather, nie złość się.
- Nie złoszczę…
Nie dokończyłam, bo chłopak wciągnął mnie na swoje kolana i mocno objął w talii.
- Obiecuje, że ci to wynagrodzę. - zapewnił, pocierając mój policzek kciukiem – Poproszę Petera, żeby od razu po pracy zabrał cię do Cory. Nie chcę, żebyś siedziała sama.
- Nie potrzebuję szofera, Wayn. - burknęłam.
Na samą myśl, że znów ktoś ma mnie niańczyć jak dziecko, robiło mi się niedobrze. Mój chłopak miał bzika na punkcie kontroli i to czasem aż za bardzo. Robił to dlatego, że martwił się o moje bezpieczeństwo i nie chciał, żeby stała mi się krzywda, ale naprawdę momentami miałam dość.
- Heather, nie możesz sama włóczyć się po mieście, zwłaszcza teraz. - odezwał się groźnie, mając na myśli Luke'a i całą resztę jego ekipy – To nie jest bezpieczne.
- Oni nic mi nie zrobią. Przestań wyolbrzymiać sytuację. - wypaliłam, zanim zdążyłam się opamiętać.
Wayn zacisnął mocno dłonie na mojej talii, aż syknęłam czując pieczenie na skórze. Gwałtownie zsunął mnie ze swoich kolan i stanął niebezpiecznie wyprostowany, wściekle zaciskając szczękę.
- Bronisz ich? - syknął, a jego oczy pociemniały.
- C-co…? - zająknęłam się w obawie, że mógł źle mnie zrozumieć – Nie o to chodziło, ja … Po prostu nie musisz mnie tak pilnować.
Dokończyłam i spuściłam wzrok na swoje stopy, bojąc się utrzymywać z nim kontakt. Skąd w ogóle wpadł mu do głowy tak głupi pomysł, że mogłabym ich bronić? Doskonale zdawałam sobie sprawę, że są naszymi wrogami i nigdy nie zmienię co do tego zdania. Luke był zwykłym pozerem, nie interesował mnie w żaden sposób i tym bardziej się go nie bałam. Ok, może trochę miałam cykora przez tą sytuację w jego garażu, ale Wayn nie musi o tym wiedzieć. Wtedy zabiłby mnie za pojawianie się na terenie wroga i, co gorsza, rozmawianie z nim. Już nie mówiąc o obstawie, jaka chodziłaby za mną krok w krok, gdyby tylko prawda wyszła na jaw.
- Jak chcesz. - mruknął i skierował się w stronę wyjścia.
Otworzyłam usta, a następnie je zamknęłam, nie wiedząc co powiedzieć. Patrzyłam, jak chłopak wychodzi z domu, trzaskając drzwiami. Świetnie, Heather, znowu to spieprzyłaś.

Wayn zabrał samochód i pojechał załatwiać te swoje ważne sprawy poza miastem, musiałam więc dzisiaj wybrać się autobusem do pracy. Ogarnęłam się w parę minut i opuściłam mieszkanie, udając się na przystanek, gdzie właśnie czekałam na przyjazd taryfy. Nie spieszyłam się specjalnie, bo i tak byłam spóźniona dobre czterdzieści minut. Bez różnicy było więc czy spóźnię się kolejne dwadzieścia.
Siedziałam na plastikowej ławeczce pod przezroczystym daszkiem i machałam nogami to w przód to w tył. Cały czas myślałam o wybuchu Wayna i zaczynałam zastanawiać się czy tą noc też spędzę samotnie, wgapiając się w okno. To było bardzo prawdopodobne. Postanowiłam jednak nie myśleć o tym więcej i nie psuć sobie humoru.
Strasznie dłużyło mi się to czekanie, więc sięgnęłam do tylnej kieszeni spodni i wyciągnęłam z niej komórkę. Odblokowałam ją jednym przyciskiem i wystukałam wiadomość na dotykowej klawiaturze, walcząc z jaskrawym światłem telefonu. Następnie wybrałam odpowiedni numer i wysłałam esemesa.

Do: Price.
Wpadniesz dzisiaj?

Nie chciałam być znów sama i było mi potrzebne towarzystwo. Jakiekolwiek. Miałam nadzieję, że Cora nudzi się dzisiaj równie mocno jak ja i zechce się ze mną spotkać. Zresztą, często odwiedzała mnie w warsztacie, jak nie miała nic lepszego do roboty. Oby dzisiaj było tak samo.
Schowałam komórkę z powrotem do kieszeni, wiedząc że szybko nie doczekam się od niej odpowiedzi. Dziewczyna pewnie jeszcze spała. Poza tym skontaktowanie się z nią od zawsze graniczyło z cudem. Nigdy nie nosiła przy sobie telefony i choćby się waliło i paliło, a ja wydzwaniałabym do niej godzinami i tak odpowiedziałaby po dość sporym czasie. Cała Cora.
Szczerze mówiąc nie było mi to na rękę, zwłaszcza w tym momencie, ale co więcej mogłam zrobić jak po prostu czekać na odzew?
Podniosłam się z ławki, bo właśnie przyjechał mój autobus i wpakowałam się do środka. Był okropny tłok, dlatego zdziwiło mnie, że jedno miejsce wciąż jest wolne. Nie zastanawiałam się nad tym długo i ostatecznie rzuciłam się na siedzenie, stwierdzając, że mam niezłe szczęście. Co jak co, ale stanie w autobusie w takim ścisku ponad pół godziny, nie było na moje siły. Szczególnie, jeżeli miałam skłonność do przewracania się na ludzi na każdym zakręcie w obojętnie jakim środku transportu.
Bezpiecznie już siedząc, oparłam głowę o zagłówek fotela i przymknęłam oczy. Oby ta podróż szybko dobiegła końca. Chciałam być już w warsztacie i zająć czymś swoje ręce, miałam dosyć nudy.
Chwilę trwałam w takiej pozycji i nasłuchiwałam rozmów ludzi siedzących tuż za mną. Byłam tak skupiona na tej czynności, że nie zauważyłam natarczywego wzroku chłopaka, który siedział tuż obok mnie. Dopiero w momencie, gdy w pojeździe rozbrzmiał kobiecy dźwięk informujący na jakim przystanku się znajdujemy, otworzyłam szeroko oczy i napotkałam spojrzenie chłopaka.
Wydawał mi się dość znajomy, ale nie mogłam przypomnieć sobie skąd go znam. Uśmiechnęłam się do niego nieznacznie, mając nadzieję, że nie okaże się kimś kogo powinnam kojarzyć, bo na przykład wcześniej się już spotkaliśmy.
Chłopak odwzajemnił mój uśmiech i poprawił swoje czarne włosy z blond końcówkami na grzywce. Wyglądał przy tym naprawdę uroczo.
- Straszny tłok dzisiaj. - zaczął niezręcznie.
Zaśmiałam się słysząc, jaki temat rozmowy podjął i chyba go tym zawstydziłam jeszcze bardziej, bo nieśmiało odwrócił swój wzrok w stronę szyby po jego lewej stronie.
- Tak, to prawda. - przytaknęłam, nie mogąc pozbyć się uśmiechu.
To było niegrzeczne z mojej strony, że śmiałam się z chłopaka, ale nie mogłam się powstrzymać. To było słodkie, jak bardzo zawstydzał się przy mnie, dlatego uśmiech sam cisnął mi się na usta. Korzystając z chwili, że brunet wciąż unikał mojego wzroku, postanowiłam mu się przyjrzeć dokładniej. Miał ciemną karnację i specyficzne rysy twarzy, wskazujące na to, że nie mógł być stu procentowym Australijczykiem. Jego skóra była tak gładka, że aż chciało się jej dotknąć. Wyglądał też na bardzo młodego, choć był dobrze zbudowany i przede wszystkim wysoki. Oprócz tego naprawdę wyglądał jak miły gość. Ubrany był cały na czarno, ale to mnie nie dziwiło. Sama uwielbiałam ten kolor i gdybym mogła, chodziłabym tylko w takich ciuchach.
Zmrużyłam oczy i zaczęłam intensywnie zastanawiać się, gdzie mogłam go wcześniej widzieć. Miałam wrażenie, że nie było to nasze pierwsze spotkanie, ale moja głowa nie pomagała mi odnaleźć odpowiedzi na pytanie, gdzie się poznaliśmy. Zebrałam się więc na odwagę i postanowiłam zwyczajnie zapytać, nie mogąc powstrzymać swojej ciekawskiej natury.
- Hej. - powiedziałam, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę i kiedy mi się to udało, kontynuowałam – Głupio mi o to pytać, ale czy my się znamy? Wydaje mi się, że gdzieś już cię widziałam, ale niestety nie mogę sobie przypomnieć.
Brunet spojrzał na mnie, jakby dokładnie wiedział o czym mówię i zaprzeczył ruchem głowy. Miałam szczere wątpliwości co do tego, czy faktycznie się nie znamy, ale nie zamierzałam drążyć tematu.
- W takim razie przepraszam. - odparłam nieśmiało.
- Nie ma sprawy. - zapewnił mnie, wciąż patrząc wesoło w moją stronę, po czym dodał – Nie przedstawiłem się. Jestem Calum Hood.
Bez zbędnych ceregieli chwycił mnie mocno za dłoń i nią potrząsnął. Po chwili szybko mnie puścił, widząc, że cała zesztywniałam. Patrzyłam na chłopaka szeroko otwartymi oczami, nie zdając sobie z tego sprawy. Uświadomiłam sobie nagle skąd go znałam. To ten chłopak był w towarzystwie Luke'a na wyścigach. Calum to członek jego gangu, który pojawił się tamtej nocy, kiedy Wayn poniósł tak ogromną klęskę.
Przestraszyłam się nie na żarty, bo przecież mój chłopak miał z nimi zatarg, nienawidzili się, konkurowali ze sobą… Nie mogłam znaleźć się w gorszej pozycji niż obecnie. Może była jednak jakaś szansa, że brunet wcale mnie nie kojarzył?
- Heather Davis. - odpowiedziałam krótko, zmuszona jego wyczekującym spojrzeniem.
Przeniosłam swój wzrok z chłopaka na początek autobusu w nadziei, że to uchroni mnie przed dalszą rozmową z nim. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić. Wczoraj w garażu byłam świadkiem przedstawienia i już wiedziałam na co stać ten gang. Nie chciałam powtórki z rozrywki, dlatego modliłam się, żeby więcej się do mnie nie odezwał. Niestety, chyba miał inne plany…
- Heather, miło cię poznać. - jego głos był miły. Aż dziwiłam się, że ktoś taki może należeć do grupy Luke'a. - Jesteś właścicielką zakładu samochodowego, prawda? Właśnie tam jadę, chciałem…
- Dzisiaj zamknięte. - przerwałam mu nazbyt szybko i skarciłam się w myślach. Brunet obdarował mnie zdziwionym spojrzeniem, nie do końca mi wierząc.
- Hm, okej. W takim razie wpadnę jutro. - mruknął cicho.
Uśmiechnęłam się sztucznie kiwając głową. Czułam się niekomfortowo siedząc obok chłopaka i z utęsknieniem patrzyłam na zegarek, nie mogąc doczekać się końca trasy. Z jednej strony ogarnęło mnie poczucie winy, że okłamałam Caluma, bo wydawał się w porządku i może nie miał niczego złego w zamiarach. Z drugiej zaś, coś w środku mówiło mi, że nie powinnam mu ufać, ani w żaden sposób pomagać. Był w końcu znajomym blondyna.
Spojrzałam przelotnie na bruneta, który zauważył kątem oka, że mu się przyglądał. Dlatego też nazbyt energicznie odwróciłam głowę w drugą stronę, przyłapana na gorącym uczynku. Na szczęście, Calum nie zareagował w żaden sposób na moje zachowanie, za co podziękowałam mu w myślach. I tak już byłam wystarczająco czerwona na twarzy.
W autobusie po raz kolejny rozbrzmiał kobiecy głos w głośnikach, oznajmiając że dotarliśmy na mój przystanek. Ucieszyłam się jak nigdy i szybko podniosłam z siedzenia, przerzucając torbę przez ramię. Pognałam w stronę wyjścia, nawet nie żegnając się z chłopakiem.
Postawiłam stopy na chodniku i odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że to dziwne spotkanie mam już za sobą. Odwróciłam się, chcąc sprawdzić czy autobus odjechał i napotkałam wzrokiem Hooda, który musiał wyjść zaraz za mną. Zrobiło mi się niedobrze. Co jeżeli on coś planował?
Zawiał mocny wiatr, przez co moje latające we wszystkie strony włosy, zasłaniały mi drogę. Szczelniej opatuliłam się skórzaną kurtką, mimo iż nie było zimno. Nie zwracając uwagi na bruneta za moimi plecami, ruszyłam prosto przed siebie, powtarzając sobie w kółko, że nie ma czego się bać. Przecież za mną nie pójdzie, prawda?
Starałam się pokonywać drogę w szybkim, ale też niepodejrzanym tempie. Nie zaszłam jednak daleko, bo zaledwie parę metrów w przód, drogę zagrodził mi kolejny chłopak. Nie musiałam zastanawiać się długo, żeby wiedzieć, że on też należy do tego pieprzonego gangu Hemmingsa.
Jego zresztą poznałam od razu, bo na samych wyścigach dostrzegłam, że jest dość charakterystyczną postacią. Chłopak wydawał mi się zdecydowanie bardziej upiorny niż jego czarnowłosy kolega. Może przez burzę czerwonych włosów na głowię, a może przez fakt, że ostentacyjnie zagrodził mi drogę i nie pozwolił przejść dalej.
Zacisnęłam dłonie w pięści, zbierając odwagę i ignorując moje ciało, które podpowiadało mi zawrócić i uciekać jak najdalej.
- Odsuń się, próbuje przejść. - warknęłam, w moim przekonaniu, całkiem pewnie. Niestety chłopak jedynie zaśmiał się kpiąco i nie ruszył z miejsca. Oj, chyba się nie polubimy…
- Gdzie się tak spieszysz, Davis? - wypowiedział spokojnie, nachylając się w moją stronę.
Zrobiłam krok w tył, chcąc uniknąć tak bliskiego kontaktu z czerwonowłosym, ale zaraz za mną pojawił się Calum. Czułam się jak w pułapce. Obawiałam się właśnie takiego momentu. Skoro chłopak znał moje nazwisko na pewno nie pojawił się tu przypadkiem. Tak samo jak Calum w autobusie. Teraz żałowałam, że nie posłuchałam Wayna, kiedy proponował mi obstawę.
- Nie interesuj się.
Nie zamierzałam z nimi rozmawiać, dlatego próbowałam jakoś wyminąć tego gbura, ale niestety za każdym razem skutecznie mi to uniemożliwiał. Z każdą sekundą rosła we mnie złość i nie potrafiłam się opanować. Adrenalina pulsowała mi w żyłach i gorączkowo myślałam co zrobić.
- Trochę grzeczniej. - syknął, a ja aż podskoczyłam, wystraszona jego sposobem mówienia. - Nie rozumiesz, że nigdzie się stąd nie ruszysz?
- A czy ty nie rozumiesz, że mam gdzieś co do mnie mówisz? - odpyskowałam, mierząc chłopaka wzrokiem – Powiedziałam, żebyś się odsunął!
Nie wytrzymałam napięcia i wraz z ostatnim wykrzyczanym zdaniem, z całych sił uderzyłam w jego klatkę piersiową. Moje popchnięcie nie przyniosło żadnych efektów, bo chłopak nawet nie drgnął. Dalej stał szarmancko (o ile można przypisać to określenie do takiego gbura) z rękoma wciśniętymi do kieszeni spodni i patrzył na mnie z góry lekceważąco. Próbowałam go wyminąć, ale złapał mnie za łokieć i nie pozwolił się ruszyć. Był wkurzony, bo zacisnął palce na mojej ręce tak, że aż syknęłam z bólu.
- Mike, daj jej spokój. - odezwał się Calum z nutką przerażenia w głosie.
W jednej chwili brunet pojawił się u mojego boku, a ja nie kontrolując własnej reakcji, popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem. Ten od razu złapał mnie za ramiona i odciągnął od czerwonowłosego psychopaty na bezpieczną odległość. Patrzyłam wściekle w stronę tego całego Mike'a i rozmasowywałam bolący łokieć. Miałam ochotę mu przywalić, ale biorąc pod uwagę to, że był ode mnie znacznie większy, odpuściłam sobie tą bezsensowność.
- To nie moja wina. - wytłumaczył chłopak – Ta idiotka jest strasznie wkurwiająca.
- Hej, nie pozwalaj sobie! - warknęłam, znowu niewiele myśląc.
Michael zrobił parę kroków w moją stronę i byłam pewna, że zaraz mi przyłoży, ale Hood stanął między nami, zasłaniając mnie swoim ciałem. Dopiero wtedy jego kumpel opamiętał się i zatrzymał.
- Um, Heather, posłuchaj… źle to wszystko zaczęliśmy… - brunet skierował się do mnie, na co prychnęłam głośno – Musisz mu wybaczyć. Michael jest trochę…
- Niedorozwinięty?
- Narwany. - dokończył w tym samym czasie, co ja.
- Ja pierdole, nie wytrzymam… - rzucił Mike, próbując się do mnie zbliżyć, ale odskoczyłam, a Calum ponownie zagrodził mu drogę.
- Nie obchodzi mnie to. - odezwałam się stanowczo w odpowiedzi na słowa Caluma – Macie zostawić mnie w spokoju.
Michael obrzucił mnie nienawistnym spojrzeniem, a ja nie zostałam mu dłużna. Brunet, który wciąż stał między nami, westchnął ze zrezygnowaniem. Następnie zaczął kłócić się z przyjacielem, próbując przemówić mu do rozumu i zmusić do spokojniejszego zachowania. Korzystając z okazji, że byli zbyt zajęci sobą, wyminęłam ich i pędem ruszyłam w stronę warsztatu. Już planowałam, że zamknę się w nim na cztery spusty i nie wyjdę dopóki nie będę miała pewności, że jestem bezpieczna, a ta dwójka nigdzie się nie kręci.
Nogi zaczęły mnie boleć, bo podczas ruchu byłam cała spięta, ale nie chciałam się zatrzymywać. Miałam cholerne szczęście, skoro takie rzeczy przytrafiały się właśnie mi. Nie mogłam jednak winić nikogo poza samą sobą, bo gdybym nie poszła wczoraj do garażu Luke'a, jego kumpli pewnie by tu nie było. A tak, zostałam ich kozłem ofiarnym. Może nie mieli innych zajęć oprócz wyżywania się i męczenia innych.
Jęknęłam głośno, kiedy wcześniej wspomniani dogonili mnie i zrównali ze mną krok. Miałam ich teraz po obu stronach, ale udawałam, że ich nie zauważam i dalej maszerowałam przed siebie.
- Posłuchaj, Davis. - odezwał się Hood. Michael chyba postanowił w ogóle się nie odzywać, bo szedł z odwróconą głową. Całe szczęście. - Nie chcemy robić ci żadnych problemów. Mamy jedynie do zaoferowania zwykły, biznesowy układ.
- Chyba sobie żartujesz… - nie wytrzymałam, stając nagle jak wryta i spojrzałam mu prosto w oczy. - Śledzicie mnie, próbujecie zastraszyć i oczekujecie, że zgodzę się na jakiekolwiek interesy z wami? Zapomnij! - wykrzyczałam brunetowi w twarz, nie panując nad złością. - Jesteście nienormalni. Wszyscy!
Tego było zdecydowanie za wiele. Buzowałam z wściekłości na samą myśl, że mogliby chociaż pomyśleć o wspólnym interesie czy innej współpracy. Nie musiałam nawet wiedzieć, o co dokładnie im chodziło, żeby odmówić. Byłam pewna, że zaraz ktoś wyskoczy z krzaków z kamerą na ramieniu i krzyknie 'Mamy cię!' albo po prostu obudzę się w swoim łóżku i podziękuje wszechświatowi, że to był tylko popieprzony sen.
- Potrzebujemy podrasować trochę samochód na następne wyścigi. Nic więcej. - tłumaczył Calum, mimo iż stanowczo odmówiłam im pomocy. - Potraktuj nas jak zwykłych klientów.
- Nie. - znów odmówiłam, a następnie zapytałam - Dlaczego przychodzicie z tym akurat do mnie? Nie jestem jedynym mechanikiem w Sydney.
- Ale ty jesteś najlepsza. - czerwonowłosy silił się na przyjazny ton głosu. Od razu zrobiło mi się lepiej, widząc ile trudu sprawia mu bycie miłym w stosunku do mnie. - Tak przynajmniej słyszeliśmy.
- Gdybyście jeszcze nie zauważyli, to gramy w przeciwnych drużynach. - przypomniałam, patrząc na nich jak na kompletnych idiotów.
- A jakie to ma znaczenie? - zapytał Calum, po czym powtórzył swoje wcześniejsze słowa – Potraktuj nas jak zwykłych klientów. Czy to takie trudne?
- Tak. - powiedziałam zwyczajnie, krzyżując ręce na piersi. - Skąd w ogóle pomysł, że pomogłabym wam kosztem przegranej mojego chłopaka, hm? Macie mnie za idiotkę?
-  Nie chcesz znać odpowiedzi. - odwarknął Michael, a Hood zgromił go wzrokiem – A pomysł wziął się stąd, że jeśli nie szukasz kłopotów, to zrobisz to, o co cię grzecznie prosimy.
- Bo? - droczyłam się, wciąż utrzymując zaciętą minę. Byłam pewna, że nie mają argumentów, które zmusiłyby mnie do współpracy z nimi.
- Bo inaczej twój chłopak dowie się, jak dobrze wychodzi ci okłamywanie go i potajemne spotykanie się z nami. - Mike przewiercał mnie chłodnym spojrzeniem, aż zaczęły mi drżeć kolana.
- Przecież ja się z wami nie spotykam! - krzyknęłam – To wy za mną łazicie!
Traciłam cierpliwość i wszystkie siły. Co jeżeli faktycznie odważyliby się to zrobić? Musiałabym pakować rzeczy i wyprowadzać się na drugi koniec Sydney, żeby nie pokazywać się na oczy Waynowi. Przecież on by mnie zabił.
- Doprawdy? Chcę widzieć, jak mu się z tego tłumaczysz. - zgasił mnie.
Michael przechylił głowę w bok, czekając na moją reakcję. Z twarzy nie schodził mu chytry uśmiech. Już wiedział, że wygrał. Nie miałam szans wyjść obronną ręką z tej sytuacji, dlatego westchnęłam głośno i się poddałam. Ten gburowaty koleś miał rację. Jakie miałam szanse na wytłumaczenie się przed swoim chłopakiem, kiedy dowie się, że byłam w garażu Luke'a, a później przypadkiem wpadłam na resztę gangu, wcale tego nie planując, a wręcz z całego serca nie chcąc? Żadne. Gdyby Wayn dowiedział się, że miałam z nimi jakikolwiek kontakt, najpierw rozprawił by się ze mną, a później z nimi.
- Niech będzie. - powiedziałam cicho.
- Co? Czy możesz powtórzyć? - drażnił mnie Mike.
- Pomogę wam. - powtórzyłam głośno – Tylko to ma zostać między nami.
- Masz to jak w banku. - uśmiechnął się Calum z zadowoleniem.
Zaraz po tym jak zgodziłam się na ich 'propozycję' i kazałam dostarczyć auto do warsztatu jak najszybciej, chłopcy zniknęli z zasięgu mojego wzroku. Ruszyłam w stronę warsztatu, powstrzymując się przed skoczeniem pod nadjeżdżające pojazdy.

Czarna Toyota wjechała na podjazd mojego warsztatu, gdzie stałam czekając aż chłopcy w końcu się zjawią. Musiałam odskoczyć do tyłu, żeby nie przejechali mi kołami po stopach. Głąby.
Nie minęło piętnaście minut odkąd rozstałam się z nimi, a już byli z powrotem. Musieli przeczuwać, że im ulegnę i zostawili samochód gdzieś w pobliżu, żeby szybko móc go podrzucić. Kiedy ich nie było, zdążyłam przebrać się w robocze ciuchy i naszykować stanowisko wraz ze wszystkimi narzędziami. Chciałam mieć to jak najszybciej z głowy, nawet jeżeli to znaczyło spędzenie nocy w tym miejscu. Musiałam uwinąć się z Toyotą, zanim wróci Wayn.
- Więc co dokładnie mam zrobić? - zapytałam Hooda, kiedy oboje opuścili wnętrze samochodu. Do Michaela wolałam się nie odzywać.
- Przede wszystkim pozbądź się tej rysy. - odezwał czerwonowłosy, pokazując miejsce przetarcia powstałe od bliskiego zetknięcia się z samochodem mojego chłopaka.
- Poza tym Luke kazał zostawić ci wolną rękę. - wtrącił brunet, wzruszając ramionami – W końcu znasz się na tym o wiele lepiej niż my. Masz po prostu sprawić, żeby to cudeńko wygrało najbliższy wyścig.
I bez tego wygra – pomyślałam. Takie auto nie potrzebuje żadnych poprawek, ale jeżeli tak bardzo im na tym zależało, to chętnie w nim pogrzebię. Już od jakiegoś czasu marzyłam, żeby mieć taką możliwość i gdyby nie fakt, czyj był ten samochód, mogłabym to zrobić nawet za darmo. Jeszcze nie miałam tak dobrego modelu u siebie w garażu. Dziwiło mnie tylko, że ten cały Hemmings pozwolił na to wszystko. W końcu mogłam uszkodzić mu coś, co kosztuje więcej niż moje obie nerki. Jego sprawa.
- Świetnie. - klasnęłam w dłonie, następnie otwierając maskę – A teraz wynoście się stąd. Nie chcę żeby ktokolwiek was tu zobaczył.
Chłopcy podali mi klucze i w końcu postanowili zostawić mnie w spokoju. Michael i Calum ruszyli w stronę wyjścia, a ja odprowadziłam ich wzrokiem, chcąc upewnić się, że na pewno stąd znikną. Wielka gula utknęła mi w gardle, gdy zauważyłam wypukły, odznaczający się kontur w tylnej kieszeni Caluma. Bez zastanowienia, to była broń. Miałam ochotę wyć ze szczęścia, że nie wkurzyłam ich na tyle, aby zechcieli jej użyć.
Patrzyłam jak Michael otwiera drzwi wejściowe i w tym samym momencie pojawia się w nich zszokowana Price. Prawie zakrztusiłam się powietrzem, kiedy zobaczyłam przyjaciółkę. Zupełnie zapomniałam, że ją tutaj zaprosiłam. Nawet nie spojrzałam na telefon, żeby zobaczyć czy coś odpisała, tak bardzo byłam zajęta tą aferą z samochodem.
Blondynka wyminęła chłopaków z widocznym grymasem na twarzy, ignorując Caluma, który się z nią przywitał i szybko podbiegła do mnie. Drzwi zamknęły się z trzaskiem i zostałyśmy tylko we dwie.
- Co do kurwy… Heather! - wydarła się, robiąc przerażone oczy.
- Cicho, Price. - uciszyłam przyjaciółkę, podchodząc do drzwi i przekręcając w nich zamek – Mogą cię usłyszeć. Nie wiadomo czy nie stoją pod drzwiami.
- Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi? - zapytała, a ja nagle pod jej spojrzeniem poczułam się bardzo mała.
- Tak, wszystko ci wytłumaczę. - obiecałam – Ale nie możesz nikomu o tym powiedzieć.
- Heather, cholera jasna…
- Cora! - przerwałam.
Nie dałam dokończyć przyjaciółce zdania. Wiedziałam, że gdybym pozwoliła jej mówić dalej, usłyszałabym wianuszek przekleństw połączony z reprymendą na temat mojego nieprzemyślanego zachowania. Skończyło by się na tym, że jeszcze bardziej rozbolałaby mnie głowa, a już dość miałam dramatów na dzisiaj.
Usiadłam na blaszanym blacie przymocowanym do ściany i wskazałam blondynce drewniany stołek tuż obok jej nóg.
- Usiądź. - zaproponowałam, a ona tylko pokręciła głową na znak, że nie ma na to ochoty i oczekuje jedynie wyjaśnień. - Ok, jak chcesz.
Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się jak wytłumaczyć dziewczynie całe zajście i jednocześnie przekonać ją do tego, żeby nikomu nie mówiła o moim spotkaniu z tym gangiem. Ułożyłam w głowie wydarzenia dzisiejszego dnia i moje pierwsze spotkanie z Lukiem. Postanowiłam wyśpiewać jej wszystko, na kłamstwo już za późno.
Opowiedziałam Price wszystko, co uważałam za stosowne. Ominęłam szczegół o tym, jak Luke trzymał mnie przy ścianie czy Michael, który wściekle mną szarpał. To na pewno by ją zmartwiło i może nawet zmusiło do porozmawiania z moim chłopakiem, a mi chodziło o to, żeby tego uniknąć.
- Musisz powiedzieć o tym Waynowi. - usłyszałam to, czego obawiałam się najbardziej – Oni nie mogą cię tak szantażować. Nie pozwalaj na to!
- Zwariowałaś? - jęknęłam – Wiesz co by się stało, gdyby Wayn dowiedział się, że za jego plecami spotykałam się z tymi chłopakami? On mnie zabije, Price. - opuściłam dłonie wzdłuż tułowia w geście bezradności – Myślisz, że mi ta współpraca jest na rękę?
- Nie… - mruknęła, dalej myśląc intensywnie nad wszystkim, co jej powiedziałam.
- No właśnie! - powiedziałam trochę zbyt głośno, po czym dodałam spokojniej – Naprawię im to cholerne auto i dadzą mi spokój. Nikt się o niczym nie dowie. O ile będziesz mnie kryć…
- Co? Teraz to chyba upadłaś na głowę! - krzyknęła, obrzucając mnie pełnym wyrzutu spojrzeniem. - To, że się wplątałaś w jakieś bagno, nie oznacza, że będę szła z tobą na jego dno!
Widziałam, jak bardzo była zdenerwowana. Chyba po raz pierwszy w życiu była w takim stanie. Zazwyczaj wesoła i beztroska Cora zamieniła się w kłębek nerwów, który prawdopodobnie zaraz eksploduje. Nie dziwiłam się jej. Bała się Wayna i całej reszty, jak każdy. Sprzeciwianie się tak ważnym ludziom wiązało się z wielkim ryzykiem.
Price chodziła z jednego kąta pomieszczenia w drugi i tak w kółko. W końcu jednak znów się odezwała:
- Może chociaż powiesz o tym Ryanowi. - zaproponowała, a mi na samą myśl o jej bracie serce zabiło ze zdwojonym tempie. Ze strachu oczywiście.
- Nie, Cora. Ryan też nie może niczego wiedzieć. Wygadałby.
Zeskoczyłam z blatu i podeszłam bliżej do przyjaciółki, łapiąc ją za nadgarstki. Dziewczyna w końcu się zatrzymała i zmuszona była, żeby spojrzeć mi prosto w oczy.
- To musi zostać między nami, rozumiesz?
Po moim pytaniu zaległa cisza. Powietrze było gęste od napięcia i z każdą sekundą moje zdenerwowanie rosło. Gotowałam się ze strachu. Co jeśli Cora mi nie pomoże i powie wszystko chłopakom? Wtedy jest już po mnie.
Popatrzyłam z nadzieją na jej okrągłą, piegowatą twarz i z całych sił próbowałam przekonać ją do mojego pomysłu. Potrząsnęłam lekko jej ciałem, kiedy przez dłuższą chwilę nie reagowała. Cora zamrugała parę razy i postanowiła się w końcu zdeklarować. Serce z początku zamarło mi na chwilę, kiedy widziałam, jak porusza ustami.
- Zgoda. - szepnęła ledwo słyszalnie.

*
A więc poznajcie Michaela i Caluma! Miłego czytania.
#RiskyPlayerFF

6 komentarzy:

  1. ZA TO MICHAEL I JA SIĘ ZDECYDOWANIE POLUBIMY XD

    OdpowiedzUsuń
  2. podoba mi się! Czekam na następny :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej, oficjalnie się zakochałam, a to dopiero czwarty rozdział. Bardzo podoba mi się twój styl pisania, a bohaterowie są idealni, szczególnie tutaj spodobał mi się Michael, chociaż dopiero go poznaliśmy. Z pewnością będę zaglądała częściej. ;-)

    Zapraszam też do siebie:
    http://sinister-fanfic.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Zakochałam się w tym opowiadaniu ❤ Mam nadzieję, że dodasz jeszcze rozdział przed świętami :((

    OdpowiedzUsuń
  5. niesamowity ! <3
    to ff jest genialne :)

    OdpowiedzUsuń