poniedziałek, 4 lipca 2016

Trzeci rozdział dodatkowy.

Heather
6 miesięcy później
Przymknęłam powieki, odcinając się od intensywnie jaskrawego światła żarówek, przeszkadzającego mi w zebraniu myśli. Odrzucając głowę do tyłu, uderzyłam potylicą o metalową ramę łóżka, ale zignorowałam natarczywe pulsowanie, które było niczym w porównaniu z bólem, jaki rozrywał dolne partie mojego ciała.
Zacisnęłam palce na wilgotnym prześcieradle, gdy dopadła mnie kolejna fala skurczy i aż pobielały mi knykcie od gniecenia pościeli. Czułam pod palcami szorstkość materiału, którego dotyk zatrzymywał na chwilę moje myśli, pozwalał utrzymać mnie w stanie świadomości. Nie mogłam poluźnić uścisku, odnajdując w tej czynności choć niewielką ulgę.
- Mam nadzieję, że jesteś gotowa, Heather – dotarł do mnie niski głos. - Musimy zaczynać natychmiast.
Otworzyłam szeroko oczy, uświadamiając sobie ciężar upływających sekund, które przybliżały mnie do rozpoczęcia prawdziwego cierpienia. Byłam świadoma, że nadeszła najwyższa pora stawić czoła sytuacji, ale mimo iż każda komórka mojego ciała podpowiadała mi, abym wzięła się do roboty, ja nie czułam się gotowa, aby to zrobić.
- Jesz-jeszcz-e nie – wysapałam, między głębokimi oddechami, które zmuszona byłam brać przez stały ucisk w klatce piersiowej.
Podniosłam wzrok, aby móc zerknąć na mężczyznę w zielonym fartuchu tuż przede mną. Chciałam wysłać mu błagalne spojrzenie, poprosić aby zaczekał, ale widok jego siedzącego na krześle, między moimi nogami, przyprawiał mnie o jeszcze gorsze samopoczucie.
Opuściłam głowę z powrotem na poduszki, nieudolnie próbując stłumić jęknięcie. Czułam jakby coś rozdzierało mnie od środka kawałek po kawałku. Aby nie wrzasnąć na całe gardło, zwarłam zęby tak mocno, że dziwiłam się, iż jeszcze nie zaczęły mi się kruszyć.
- Proszę, n-nie – mój głos zadrżał od zduszonego płaczu, gdy obserwowałam obecne w pomieszczeniu poruszenie.
Mimo moich słów, nic nie wskazywało na to, że będziemy czekać. Wyciągnęłam dłoń w stronę pielęgniarki, która przyniosła tacę z brzęczącymi narzędziami chirurgicznymi. Chciałam ją zatrzymać, ale nie miałam sił by utrzymać rękę w powietrzu.
- Nie mamy wyjścia – lekarz odparł poważnym tonem, a moje gardło rozerwał bolesny krzyk.
Zaraz po tym zaczął mówić coś do asystującej mu pielęgniarki, ale nie interesowały mnie ich słowa. Nie kłóciłam się więcej, nie odnajdując na to siły. Nie obchodziło mnie już w ogóle co ze mną zrobią, o ile zabiorą ode mnie ból. Chciałam przestać czuć. Narastające pulsowanie w podbrzuszu stawało się nieznośne do tego stopnia, że nie mogłam powstrzymać łez. Jęknęłam żałośnie. Ogień pod moją skórą rozprzestrzeniał się. Byłam pewna, że eksploduję.
- Heather, skup się. Współpracuj ze mną – kolejne polecenie, jakie przedarło się przez pulsowanie w mojej głowie.
- Nie dam rady – zapłakałam, czując jak obejmują mnie ramiona bezsilności.
Drętwiałam z bólu, a szczęk metalowych narzędzi potęgował każde kolejne doznanie. Próbowałam walczyć z narastającą paniką, ale im więcej myślałam, tym więcej trudu sprawiało mi łapanie powietrza. Przejechałam językiem po spierzchniętych wargach, zastanawiając się co zrobić, aby nie zacząć wyć. Wtedy moich uszu dobiegło przytłumione wołanie, jednak doskonale rozpoznałam w nim swoje imię.
- Heather? Heather! - dało się słyszeć razem z szaleńczym stukaniem trampek po gumowej podłodze w korytarzu.
Ożywiłam się momentalnie. Spod przymrużonych z braku siły powiek, obserwowałam otoczenie, czekając aż w końcu ujrzę znajomą twarz, której brakowało mi przez cały ten okropny, pełen emocji dzień.
- Heather!? - rozbrzmiało jeszcze raz, przyspieszając bicie mojego serca w nadziei i uldze. Nie będę przechodziła przez to sama.
Zaledwie sekundę później drzwi od sali otworzyły się, z hukiem trzaskając o ścianę za nimi i przez próg wbiegł Luke. Gdy tylko jego oczy padły na mnie, bez zbędnego zwlekania skierował się w stronę łóżka. Dyszał ze zmęczenia, truchtając w moim kierunku, jednocześnie ignorując pełne dezaprobaty spojrzenie kobiety w kitlu.
Starał się unikać patrzenia na wszystko oprócz mojej twarzy. Rozumiałam doskonale jak wymagające jest to doświadczenie nie tylko dla mnie, ale i dla niego. Przez moment nawet mogłam dostrzec wyraźny strach w jego oczach i to jak nerwowo gryzł wargę w miejscu tuż nad kolczykiem. Kiedy jednak znalazł się przy mnie, wyglądał na o wiele silniejszego, niż naprawdę był.
- Hej, skarbie – przywitał się, jego oddech wciąż ciężki od wysiłku. - Przepraszam, że musiałaś tyle czekać. Robiłem co mogłem, żeby być jak najszybciej.
Blondyn złapał moją dłoń, aby pocałować jej wierzch. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to, jak drży ze zdenerwowania. Mimo to wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony. Uniosłam nieznacznie kąciki ust i pokiwałam głową na boki, dając znać, że to nic wielkiego.
- W porządku – odpowiedziałam słabo, przymykając powieki, przez co łzy spłynęły po moich rozgrzanych policzkach. - Ważne, że już jesteś.
Chłopak znał mnie zbyt dobrze, aby nie wyczuć, że kłamię i że tak naprawdę byłam przerażona przez cały czas, kiedy nie było go tu ze mną. Nie miał jednak szans zareagować na to w żaden sposób, gdyż ja po raz kolejny dzisiejszego wieczora zaczęłam wrzeszczeć, gdy dopadły mnie skurcze.
Poczułam jak uścisk na mojej ręce zwalnia, więc otworzyłam oczy, które wcześniej zacisnęłam w bólu. Luke widząc, jak zapieram się nogami i podkurczam je do siebie, krzycząc i jednocześnie płacząc z bólu, nieświadomie zrobił krok w tył.
Nim się zorientowałam moja ręka wystrzeliła w jego stronę, chwytając za ramię i nie pozwalając ruszyć się choćby jedynie o kolejny centymetr. Utkwiłam w nim błagalny wzrok, pozwalając panice powrócić na krótką chwilę.
- Luke, nie – poprosiłam, wbijając mu paznokcie w biceps, ale nawet jeżeli go to zabolało, nie dał po sobie tego poznać. - Potrzebuję cię tutaj.
- Heather, musisz przeć, natychmiast – wtrącił lekarz, akurat gdy wszystko zaczęło się na dobre.
Pokiwałam głową, nabierając powietrza do płuc. Od tego momentu nie byłam w stanie przedłużać nieuniknionego i niezależnie od strachu, musiałam pozwolić się temu wydarzyć. Moje ciało płonęło, a ja z wszelkich sił, jakie mi jeszcze zostały, starałam się skupiać na słuchaniu głosu lekarza oraz jego wskazówek na temat oddychania. Pot napływał mi do oczu i mieszał się ze łzami, przesłaniając widok, następnie uciekając strużkami wzdłuż rozgrzanej skóry twarzy.
- Wszystko będzie okej – mruknął Luke, wycierając moją mokrą twarz rękawem swojej bluzy. - Jestem z tobą i nigdzie się nie wybieram.
Wydusiłam z siebie niewyraźne 'dobrze', a on odgarnął moje spocone włosy z czoła. Znów skupił całą swoją uwagę na mojej osobie i ścisnął moją dłoń mocniej, gdy zawyłam żałośnie. Byłam obolała i odrętwiała do tego stopnia, że nie wiedziałam, gdzie dokładnie kumuluje się palący ból. Robiłam szybkie i gwałtowne oddechy, tak jak polecał chirurg i zaciskałam powieki, zapierając się z całych sił, aby przyspieszyć proces.
Liczyłam w myślach ilość branych wdechów i wkładałam resztki pozostałej energii w każdy kolejny wydech. Pot wciąż zbierał się na moich czerwonych od wysiłku policzkach, a dźwięki jakie z siebie wydawałam przerażały nawet mnie samą.
- Luke, to boli – wychlipałam bezradnie, szukając w chłopaku jakiegokolwiek pocieszenia w tej beznadziejnej chwili. - Nie chcę. Nie dam rady.
Zaczęłam kręcić głową na boki jak szalona, kompletnie nie kontrolując już tego, co robię. Nie mogłam zrozumieć dlaczego muszę aż tak cierpieć. Nie chciałam przez to przechodzić. To trwało zdecydowanie zbyt długo, abym się nie załamała. Było mi gorąco do tego stopnia, że wysychał mi język i paliło gardło.
- Heather, spójrz na mnie – rozkazał, więc od razu otworzyłam oczy, kierując je na jego zmęczoną twarz. - Przestań panikować. Jestem tu z tobą.
- Luke...
- Skarbie, jesteś silna. Dobrze o tym wiesz – kontynuował, nie pozwalając mi skupić się na własnych słabościach. - Poradzimy sobie z tym, okej? Wytrzymaj jeszcze trochę.
Blondyn splótł ze sobą palce naszych dłoni, ściskając moją cholernie mocno, jakby chciał przypomnieć mi, że jest ze mną cały czas. Drugą rękę położył na mój policzek, uniemożliwiając mi odwrócenie od niego wzroku choćby na krótką sekundę. Jego usta poruszały się w rytmie wypowiadanych przez niego słów pokrzepienia.
- Patrz na mnie – powiedział, przesuwając opuszkami po mojej skórze. - To nie potrwa długo, ale musisz dać z siebie wszystko, tak?
Dudniło mi w uszach od gorąca, zagłuszając wszystkie bodźce z zewnątrz . Jedynym dźwiękiem, jaki do mnie docierał, był kojący głos Luke'a. Skupiałam się na tym, co do mnie mówił i słuchałam każdego polecenia, jakie uleciało spomiędzy jego warg. Nie pamiętam jak długo to trwało aż nadszedł upragniony koniec.
Ból, jaki do tej pory mi towarzyszył, nagle zniknął. Czułam zaledwie lekkie pulsowanie w dolnych partiach ciała, które było niczym w porównaniu z tym, co działo się jeszcze chwilę temu. Wciąż skołowana od wydarzeń, mogłam jedynie patrzeć na twarz Luke'a, teraz odwróconą od mojej.
Chłopak obrócił głowę w kierunku, z którego dochodził dziecięcy płacz. Ze swojego miejsca widziałam jedynie jego profil, ale doskonale mogłam zauważyć błyszczące, przeszklone od łez oczy. Podążyłam tym samym tropem, odszukując małą, kwilącą postać w rękach lekarza.
- To chłopiec – poinformował z szerokim uśmiechem, nachylając się do mnie, aby podać maleństwo. - Gratuluje.
- Chłopiec? - powtórzył po nim Luke, nieruchomiejąc z zaskoczenia.
Jego zaszklony wzrok doskonale odzwierciedlał emocje, których nie potrafił lub nawet nie starał się ukryć. Mogłabym w nieskończoność patrzeć na wyraz jego twarzy, pragnąc zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół jego poruszenia, ale moja uwaga została rozproszona, bo dziecięcy płacz stał się wyraźniejszy, gdy przy mim boku pojawił się chirurg.
- Czas poznać nowego członka rodziny – powiedział, pozwalając mi w końcu ujrzeć maleństwo w pełnej okazałości.
Ostrożnie przejęłam niemowlę z rąk mężczyzny, czując podążającą za moimi ruchami parę niebieskich oczu należących Luke'a. Zgarnęłam swojego syna, pierwszy raz doświadczając ledwo odczuwalnego ciężaru jego formy. Następnie przytuliłam go do piersi, nie zwracając uwagi na fakt, że był cały we krwi.
- Cii, nie płacz – szepnęłam, nie chcąc go wystraszyć i nie przestając kołysać go na boki. - Już po wszystkim.
Wciąż cała się trzęsłam, przez co miałam wrażenie, że może wyślizgnąć mi się z objęć. Uśmiechnęłam się na uczucie ciepła, jakie emanowało od drobnego ciałka i schyliłam się, aby pocałować czubek jego głowy.
Nie byłam w stanie opisać tego, jak szczęśliwa czułam się w chwili, gdy miałam go przy sobie i nagle cały ten wysiłek okazał się niczym. Dla tego momentu było warto i przeszłabym przez to kolejny raz, gdyby była taka potrzeba.
- Udało ci się, królewno – mruknął Luke, kilkakrotnie muskając ustami moje odkryte ramię. - Jestem z ciebie cholernie dumny.
Podniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć i wyszczerzyłam się radośnie, bo nie mogłam wyobrazić sobie bardziej idealnego życia niż to, które miałam i które właśnie się zaczęło.
Chłopak odwzajemnił mój gest, następnie pochylając się i łącząc nasze usta w krótkim, delikatnym pocałunku. Jego usta były niesamowicie miękkie w porównaniu do moich – wysuszonych, z obdartą skórą od wbijania w nie zębów. Wystarczyło zaledwie ich muśnięcie, abym poczuła znajomy tytoniowy smak, pomieszany z pikantną nutą gumy do żucia, który został ze mną nawet po tym, jak Luke się ode mnie odsunął.
- Zostaliśmy rodzicami, Luke – powiedziałam, gdy oboje powróciliśmy wzrokiem do teraz wyjątkowo spokojnego chłopca w moich rękach. - Możesz w to uwierzyć?
- Nie. Gdyby ktokolwiek powiedział mi jeszcze dwa lata temu, że moje życie potoczy się w takim kierunku, nie kupiłbym tego nigdy – przyznał, przesuwając dłonią po moich włosach. - Dopóki cię nie poznałem, miałem zupełnie inne plany na przyszłość.
Luke złapał między palce małą rączkę, przyglądając się chłopcu z uczuciem i przesuwając kciukiem po jego gładkiej, czerwonej skórze.
- I miałem cholerne szczęście, Davis, że mi je wszystkie spieprzyłaś.
Parsknęłam śmiechem na jego słowa, cmokając szczękę blondyna i czując pod ustami szorstkość zarostu. On uśmiechnął się, nie mówiąc niczego więcej i oparł czubek głowy o bok mojej. I choć nasza pozycja nie należała do najwygodniejszych to nie mogłam czuć się lepiej niż w tamtej chwili.

*
Godziny mijały szybko, a ja zdążyłam zapomnieć o koszmarnym bólu z początku tego wieczora, zupełnie jakby nigdy się nie wydarzył. W sali panowała cisza, całkowicie różna od moich wcześniejszych krzyków. Odpoczywałam, wygodnie oparta o miękkie poduszki, pozwalające nadwyrężonym plecom odnaleźć odrobinę ulgi. Moje włosy pachniały szamponem, a ciało opatulały czyste ciuchy, które Luke przywiózł dla mnie z domu.
Cieszyłam się spokojem, wsłuchując się w stabilny oddech mojego syna, którego trzymałam na ramionach, przytulając do piersi tak jak za pierwszym razem, gdy go zobaczyłam. Pociągnęłam za brzegi puchatego koca, owijając szczelniej drobne ciało i kołysząc ramionami na boki. Nieustannie nuciłam jedną ze spokojniejszych rockowych ballad, co niestety nie wychodziło mi tak dobrze jak Luke'owi.
Nie mogłam oderwać wzroku od drobnych rączek i małego nosa, co jakiś czas przesuwając palcem po miękkich policzkach. Starałam się to robić jak najdelikatniej, mając wrażenie że mocniejszy nacisk mógłby zrobić mu krzywdę. Wyglądał tak krucho, że wydawało mi się, że mógłby rozsypać mi się w rękach.
Przerwałam swoje nucenie, akurat kiedy Luke po krótkiej przerwie ponownie pojawił się w pokoju. Zamknął za sobą drzwi, uważając aby nie robić nadmiernego hałasu i nie obudzić dziecka, a następnie praktycznie idąc na palcach, pokonał dzielącą nas odległość.
- Głodna? - zapytał, zajmując miejsce w niskim, mało wygodnym fotelu tuż przy łóżku. - Wziąłem twoje ulubione.
Blondyn uniósł w górę rękę, pokazując mi torbę jednorazową z jedzeniem na wynos, po które wybrał się jakiś czas temu ze względu na to, że w szpitalu nie podawali wegetariańskiego jedzenia. Poczułam zapach ciepłej zupy i warzyw, a mój brzuch jakby na zawołanie się odezwał, burcząc irytująco głośno.
- Tak właśnie myślałem – powiedział, próbując ukryć uśmiech i spojrzał na moje ręce, wręcz terytorialnie owinięte wokół niemowlęcia. - Chcesz, żebym cię nakarmił?
Wywróciłam oczami, ignorując jego wysoko uniesioną brew, bo doskonale wiedziałam o czym myśli. Odkąd tylko jedna z pielęgniarek przyniosła naszego syna do sali, nie potrafiłam odkleić od niego swoich rąk. Nie chciałam wypuszczać go z objęć, dopóki nie nacieszę się nim w zupełności, nawet jeżeli to mogłoby potrwać wieczność.
- Dam sobie radę – zapewniłam, prostując plecy i z zamiarem udowodnienia, że nie popadam w matczyną obsesję, wysunęłam dziecko w stronę Luke'a. - Zajmij się nim. Możesz?
- C-co? - zapytał, zaskoczony.
Blondyn uniósł na mnie swój wzrok nieco zbyt gwałtownie, żeby mieściło się to w kanonach normalności. Jego niebieskie oczy świdrowały mnie z niepewnością, jakby zastanawiając się czy naprawdę zaproponowałam mu właśnie wzięcie na ręce własnego dziecka.
- Potrzymaj go przez chwilę, żebym mogła zjeść – powtórzyłam, udając że nie zauważam jego lęku, nawet jeżeli był tak oczywisty.
Przysunęłam się bardziej w jego stronę, praktycznie zsuwając się na skraj łóżka, aby dosięgnąć do chłopaka i móc podać mu śpiące zawiniątko. On dalej nie wydawał się przekonany całą tą sytuacją, ale kiedy sama wcisnęłam mu syna w ramiona, objął go natychmiast, podtrzymując z każdej możliwej strony.
- A co jak go upuszczę? – zaczął z przestrachem w głosie.
Luke spojrzał z wahaniem najpierw na mnie, a później na chłopca i z powrotem na mnie. Zagryzłam wargę, aby nie pokazać jak bardzo bawi mnie jego zachowanie, bo nie chciałam go onieśmielić. To było jednak cholernie ciężkie zadanie, odkąd rzadko kiedy miałam okazję oglądać go w tak nieporadnej wersji.
- Daj spokój, słońce, idzie ci świetnie – zapewniłam, bez zwlekania otwierając po kolei opakowania z ciepłym jedzeniem.
Chłopak uśmiechnął się lekko na tą pochwałę, zwalniając swój uścisk wokół dziecka na tyle, aby nie wyślizgnął mu się z rąk, ale jednocześnie przestał być kurczowym chwytem. Jedząc, obserwowałam jak jego ciało z każdą upływającą minutą powili się rozluźnia, przyzwyczaja do ciężaru maleństwa.
- Jest taki mały – szepnął po chwili Luke, przesuwając wzrokiem po sylwetce dziecka. - Aż trudno uwierzyć, że może być prawdziwy.
Moje serce biło szybko, powodując falę przyjemnego ciepła pod skórą i czułam jak policzki robią mi się czerwone od buzującej krwi. Oczy chłopaka z wyraźnym afektem podążały za każdym, nawet najdrobniejszym gestem jego potomka. Uśmiechał się do siebie, gdy nasz syn otwierał powieki, sprawiając wrażenie, jakby rozglądał się po pokoju lub gdy otwierał usta, zwiewając i potem znów zapadając w sen.
Ściskało mnie w żołądku na ten widok i nagle przestałam być głodna. Odłożyłam więc to, czego nie udało mi się zjeść, postanawiając dokończyć później. Przesunęłam się na brzeg łóżka, robiąc miejsce na materacu obok siebie, akurat gdy Luke podniósł wzrok i na mnie spojrzał. Poklepałam zachęcająco wolną przestrzeń, a on, rozumiejąc wyraźnie moje zaproszenie, podniósł się z niewygodnego fotela i razem z dzieckiem, usiadł obok.
- Tak lepiej – powiedziałam, próbując oprzeć się o jego bok, ale mi na to nie pozwolił.
- Poczekaj – zatrzymał mnie, prostując się na miejscu. - Mam coś w kieszeni. Totalnie o tym zapomniałem. Mogłabyś?
Luke wskazał wzrokiem na swoje spodnie, chcąc abym spróbowała wyciągnąć z kieszeni cokolwiek tam umieścił. Uniosłam jedną brew posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie, mówiące że jeżeli próbuje jakiegoś żartu to jest martwy, na co on jedynie wywrócił oczami na moje podejrzenia.
Wsunęłam więc palce pod materiał wystarczająco głęboko, aby wymacać mały gumowy przedmiot. Zdziwiłam się, łapiąc go mocno i wyciągając na zewnątrz, aby móc lepiej mu się przyjrzeć przy świetle zapalonej lampki.
- Co to? - zapytałam, zanim zdążyłam dobrze na niego spojrzeć.
- Na korytarzu jest automat – zaczął opowiadać, a w moich myślach od razu pojawiło się wspomnienie maszyny z czymś na rodzaj jajek niespodzianek z drobnymi zabawkami dla małych dzieci, więc pokiwałam głową. - Postanowiłem zagrać, kiedy wracałem z twoim jedzeniem i wylosowałem to.
Zacisnęłam usta w cienką linię, powracając wzrokiem do trzymanej przeze mnie rzeczy. Już na pierwszy rzut oka było jasne czym ona jest. Drobny, zielony breloczek do kluczy w kształcie prostokąta. Właściwie to bardziej przypominał pasek ze względu na to, jaki był cienki. Na samym jego środku białe literki układały się w słowo.
- Nathan – przeczytałam na głos, pozwalając im zawisnąć w powietrzu na tyle długo, abym przyzwyczaiła się do ich brzmienia. - Chcesz go tak nazwać?
Uniosłam brodę, aby nasze spojrzenia się spotkały, ale Luke nie patrzył w moją stronę. Obserwowałam więc jak niby od niechcenia wzrusza ramionami, bawiąc się małymi palcami naszego syna.
- Nie, jeśli ci się nie podoba – powiedział, wodząc wzrokiem po twarzy chłopca – ale nie wymyśliliśmy niczego innego jak do tej pory, a z tym breloczkiem, to całkiem fajna historia.
Odtwarzałam to imię w głowie przez krótki moment i musiałam przyznać, że im dłużej o tym myślałam, tym bardziej byłam do tego przekonana.
- To prawda – uśmiechnęłam się, w końcu opierając głowę o jego ramię. - Powinniśmy dać mu tak na imię. Nathan do niego pasuje.
Blondyn z subtelnym uśmiechem po raz setny tego dnia, cmoknął mnie w czoło, a ja przykryłam nasze nogi pościelą, mocniej wtulając się w jego bok. Moja ręka wciąż trzymała gumowy przedmiot, który obracałam między palcami, gdy powieki same opadały mi w dół.
Wolną dłonią złapałam zwiniętą piąstkę naszego syna, starając się jak najdłużej utrzymać otwarte powieki, aby móc na niego patrzeć. Odpływając, usłyszałam jeszcze cichy szept Luke'a, który najwyraźniej myślał, że zasnęłam, dlatego jego słowa skierowane były do chłopca w jego ramionach.
- Czy to możliwe, że jesteś zaledwie krótką chwilę, a ja już nie mogę bez ciebie żyć?
I mimo iż to wszystko wydawało się snem, wiedziałam, że słowa Luke'a były prawdziwe, a ja miałam to wielkie szczęście doświadczyć niezaprzeczalnie prawdziwej miłości, jaka narodziła się w tamtym momencie.

*
hm, od czego zacząć? mam wrażenie, że niezależnie od tego co tu napiszę i tak odbije się to echem, bo kto po takim czasie by tu jeszcze zajrzał? wiem, że wyczerpałam resztki waszej cierpliwości nie dodając niczego przez tyle czasu.
wypadałoby się pewnie wytłumaczyć, ale nie lubię się żalić, więc tego nie zrobię. powiem jedynie, że straciłam wiarę w pisanie czegokolwiek po ilości chamskich komentarzy pod rozdziałami, którymi w ostatnim czasie moja praca została zbombardowana. mam nadzieję, że zrozumiecie.
nie wiem też czy ta część mi w ogóle wyszła. nie potrafię już obiektywnie spojrzeć na to, co wychodzi spod mojej ręki. więc jeżeli nie trzyma się to składu i ogólnie jest nie do przegryzienia, wybaczcie.
z bardziej technicznych spraw - tak, teoretycznie ta część miała być ostatnią, ale czuje że wypadałoby napisać coś więcej? (mówię tu o małym Hemmingsie w późniejszym wieku, trochę więcej Huke i całej ekipy). dajcie znać co o tym myślicie i czy nie powinnam zostawić tego tak, jak jest i odpuścić sobie dalsze przeciąganie.
to chyba na tyle...
a! i no... tęskniłam za wami. buźka!
#RiskyPlayerFF


niedziela, 3 stycznia 2016

Drugi rozdział dodatkowy.

Luke

2 lata później

Kiedy w końcu mogłem wrócić do domu, niebo było praktycznie czarne, a jedynym źródłem światła były uliczne lampy, oświetlające mi drogę. Głowa pękała mi od niewyspania, więc zacisnąłem zęby, ignorując pulsowanie w skroniach i skupiając się na stawianiu równych kroków na chodniku. Szedłem ledwo przytomnie przed siebie, myśląc o tym jak niewiele trasy zostało do pokonania. Moje palce zacisnęły się na trzonie nosa, gdy poczułem rosnący ból wywołany tym bezcelowym dniem, męczącym każdą komórkę mojego ciała. Dłonie drżały mi, choć na dworze wcale nie było zimno. Wcisnąłem je więc do kieszeni eleganckich spodni. Powoli zaczynałem trzeźwieć.
Od świtu kręciłem się po mieście załatwiając wszelkie zaległe sprawy, których razem z chłopakami nie dopilnowaliśmy w tym miesiącu i cholera, chyba jeszcze nigdy tak bardzo nie tęskniłem za łóżkiem jak właśnie teraz. Przez cały czas zerkałem jedynie na zegarek, odliczając godziny do końca doby, która zdawała się trwać wieczność. Z naszej czwórki zostałem sam z tym wszystkim, gdyż jako jedyny nie miałem nic konkretnego w planach, dlatego dzisiejsza robota była istną męczarnią. Byłem wykończony do tego stopnia, że dwie szklanki whisky pod koniec pracy niespodziewanie doprowadziły mnie do stanu nietrzeźwości i musiałem wrócić do domu pieszo, przez co jedynie przedłużyłem swoje cierpienia.
Spojrzałem szybko na zegarek, zanim wszedłem na podwórko przed domem. Dochodziła druga w nocy, a mimo to byłem pewien, że Heather jeszcze nie śpi. Za każdym razem gdy wychodziłem do pracy, czekała na mnie i choć nieustannie powtarzałem jej żeby tego nie robiła, wiedziałem że nie zmruży oka dopóki nie wrócę.
Nie traciłem więcej czasu, szybko przemierzając podjazd i do drzwi dotarłem zdyszany od wysiłku. Dałem sobie kilka sekund, żeby uspokoić oddech, a następnie zacząłem przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu kluczy.
- Nie, tylko nie to – jęknąłem do siebie, nie czując żadnej wypukłości we wewnętrznej części marynarki, gdzie zawsze chowałem brzęczący plik.
Zanim zdążyłem pomyśleć, uderzyłem w złości pięścią w mahoniowe drewno, następnie opierając o nie czoło. Klucze musiały zostać w magazynie, gdzie spędziłem poranek i zwyczajnie zapomniałem zabrać ich ze sobą, zbyt zajęty innymi, o wiele ważniejszymi sprawami. Nie potrafiłem uwierzyć, że przez taką głupotę nie byłem w stanie wejść teraz do własnego domu.
Wrócenie po klucze byłoby bezsensownym pomysłem, więc postanowiłem wyciągnąć telefon i wykonać połączenie do Heather. Wiedziałem na co się narażam, ale nie pozostało mi nic innego jak poprosić ją o otworzenie mi drzwi, nawet kosztem tego, że zobaczy mnie w takim stanie, zanim chociażby uda mi się uciec szybko do łazienki i wziąć prysznic.
- Zajebiście, akurat teraz musiałeś się rozładować – mruknąłem pod nosem, gdy dostrzegłem że ekran mojej komórki jest zupełnie czarny i nie da się jej nawet włączyć.
Zamachnąłem się nogą, próbując kopnąć doniczkę i wyładować kumulującą się we mnie złość, ale nie dość że nie udało mi się w nią trafić, to jeszcze prawie wypieprzyłem się przy tym na plecy. Spojrzałem w górę na okna od naszej wspólnej sypialni, zauważając że panuje w niej zupełna ciemność. To mogło oznaczać, że Heather jednak zasnęła, dlatego nie było sensu dzwonić dzwonkiem i jej budzić, bo tego prawdopodobnie był nie przeżył.
Jęknąłem jeszcze głośniej, ubolewając nad swoim marnym losem. Padłem tyłkiem na wycieraczkę, bo utrzymanie równowagi w obecnym stanie było dla mnie zbyt wymagającym zadaniem. Przymknąłem oczy, opierając się plecami o wejście. Obracałem w dłoni swój rozładowany telefon, myśląc o tym jak bardzo przechlapane będę miał gdy brunetka wstanie rano i otworzy drzwi, zastając mnie na wycieraczce, do tego pijanego.
- Jesteś martwy, Luke – powiedziałem znów do siebie, uderzając tyłem głowy o drzwi raz, drugi, trzeci.
Alkohol dalej buzował w moich żyłach, nie pozwalając mi zastanowić się nad jakimś dobrym wyjściem z tej sytuacji i choć nie było tak źle jak zaraz po wypiciu drugiej szklanki, to wciąż miałem problem z zebraniem myśli. Nie zauważyłem nawet, że wciąż walę głową w drzwi, dopóki te nie otworzyły się gwałtownie, sprawiając że zachwiałem się, w ostatniej chwili podpierając się z tyłu rękoma i łapiąc równowagę.
Podniosłem się szybko z ziemi, zauważając drobną postać, blokującą wejście. Heather stała w progu ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, patrząc na mnie spod uniesionej brwi. Jej mina wskazywała na to, że nie jest zadowolona z tego, że mnie widzi, choć ja czułem znajome ciepło w okolicach serca, gdy tylko na nią spojrzałem.
- Skarbie, cześć– przywitałem się, uśmiechając się niewinnie, udając że nie zauważam jej zaciśniętych warg. - Nie śpisz jeszcze? Tęskniłem za tobą.
- Och, doprawdy? - udała zdziwienie, opierając prawą dłoń na biodrze. - I pewnie to z tej tęsknoty się tak upiłeś?
Podrapałem się po karku, spuszczając wzrok na swoje buty, nie mogąc znieść jej intensywnego spojrzenia. Heather czekała aż coś powiem, bo nie odezwała się więcej i czułem że mi się przygląda spod przymrożonych powiek.
Świerzbiło mnie, żeby szybko wślizgnąć się do środka i wskoczyć w końcu do łóżka, jednocześnie unikając zbędnego tłumaczenia się. Mógłbym wymyślić coś konkretnego rano, jakąś dobrą wymówkę, odkąd mój mózg nie pracował teraz poprawnie. Bałem się jednak zrobić choć jeden krok w stronę drzwi, bo nie chciałem bardziej narażać się dziewczynie. Zwłaszcza, że nie potrafiłem odczytać z jej wyrazu twarzy czy jest bardziej rozbawiona czy rozzłoszczona przeze mnie.
- Jesteś na mnie zła? - postanowiłem zapytać, robiąc wielkie oczy, a ona jedyne wyżej uniosła brew, dalej milcząc. - Mogę wejść?
Heather zagryzła wargę, próbując się nie roześmiać na moje marne podchody, ale nadal nie ustąpiła miejsca. Przenosiłem ciężar z jednej nogi na drugą, czekając cierpliwie na to aż się w końcu odezwie. Ona zamiast cokolwiek powiedzieć, odsunęła się robiąc miejsce i szerzej otwierając drzwi. Skorzystałem chętnie z zaproszenia, wchodząc do środka.
Usłyszałem trzask i dźwięk przekręcanego zamka, a zaraz po tym zostałem wyminięty przez brunetkę, która kierowała się na piętro, najprawdopodobniej do naszej sypialni. Zsunąłem w pośpiechu ze stóp buty i ruszyłem jej śladami, wspinając się po schodach z niewielkim trudem. Szedłem zaraz za nią, korzystając z zalet krótkich spodenek od piżamy, jednocześnie starając się nie potknąć na stopniach.
Nasz pokój był na końcu korytarza, ale ona zatrzymała się o wiele wcześniej niż się spodziewałem. Posłusznie zrobiłem to samo, patrząc na nią wyczekująco.
- Luke, łazienka – poleciła krótko, pokazując na wejście po mojej lewej stronie i to wystarczyło, żebym ją zrozumiał.
Pokiwałem głową, z trudem odrywając od niej wzrok. Z całych sił powstrzymywałem się przed zgarnięciem jej w ramiona, wciąż nie będąc pewnym czy taki ruch byłby dobrym pomysłem. Nie wiedziałem czy to przez alkohol czy moje rosnące z każdym dniem uwielbienie do tej dziewczyny, ale nawet z ciemnymi workami pod oczami, w pogniecionej piżamie i burzą nieułożonych włosów na głowie, sprawiała że ciężko było mi trzymać ręce przy sobie. Wyglądała jak jedna, wielka definicja chaosu, ale nieziemsko idealna.
Z ogromnym ociąganiem wszedłem do łazienki, sprawdzając przez ramię czy brunetka idzie za mną. Ku mojemu zadowoleniu położyła swoje dłonie na moich plecach prowadząc mnie przez pomieszczenie. Kierowany jej rękoma, usiadłem na pralce, a ona stanęła mi między nogami, przyglądając się mojej twarzy. Widziałem jak kącik jej ust wędruje do góry, co znaczyło że nie może być tak do końca na mnie wściekła i mój nieodparty urok osobisty ją przekonał.
- Narozrabiałeś, słonko – skomentowała, widząc moją poplamioną, przetartą w niektórych miejscach koszulę.
- Miałem ciężki dzień – odpowiedziałem, zahaczając palcem o gumkę jej spodni niby od niechcenia. Naprawdę nie mogłem wytrzymać bez jej bliskości.
Heather jedynie pokręciła głową, nie mówiąc nic więcej. Następnie zebrała włosy w koka, związując je gumką, którą zdjęła z nadgarstka, dzięki czemu nie opadały jej już na oczy. Bez większego ociągania zaczęła rozpinać guziki mojej koszuli, która w obecnym stanie nadawała się jedynie do wyrzucenia. Patrzyłem z góry na jej nieznacznie zmarszczone brwi i skupioną twarz, zupełnie jakby zajmowała się właśnie czymś istotnym. Powoli zaczęła zsuwać cienki materiał z moich ramion, palcami przejeżdżając wzdłuż świeżej rany, zdobytej dopiero dzisiaj i o której udało mi się jakimś cudem zapomnieć. Niewielkie cięcie nożem, którego dotknęła, zapiekło mnie nagle, przez co gwałtownie strzepnąłem jej ręce.
- Kurwa mać, Heather, uważaj – syknąłem zbyt ostro i wyjatkowo trzeźwo, strasząc przy tym brunetkę, która nie do końca rozumiała co się stało.
Otworzyła szeroko oczy w szoku, zabierając swoje dłonie jak najdalej ode mnie. Palce zacisnęła na materiale koszulki, robiąc krok w tył. Po wyrazie jej twarzy mogłem odczytać, że zrobiłem jej przykrość, odpychając ją w ten sposób od siebie i natychmiast pożałowałem tego czynu.
Westchnąłem przesuwając ręką przez włosy, po czym zeskoczyłem z pralki nieco niezdarnie, zmniejszając od razu odległość między nami. Mała zmarszczka pojawiła się na jej czole, świadcząca o tym, że głęboko się nad czymś zastanawia.
- Jesteś ranny – powiedziała, zauważając rozcięcie wzdłuż mojego ramienia dopiero gdy sam zrzuciłem z siebie biały materiał i znalazłem się znacznie bliżej. - Co się stało?
- Nie powinnaś się tym przejmować. To nie ma najmniejszego znaczenia – pokręciłem głową na boki, dając znak że to nie jest nic poważnego.
 Wsunąłem dłonie pod za dużą koszulkę, którą miała na sobie - jedną z tych należących kiedyś do mnie. Nie miałem jednak najmniejszego problemu, gdy ubierała je za każdym razem kiedy nie było mnie przy niej. Ścisnąłem mocno jej wąską talię w obawie, że zaraz mi ucieknie.
- Przepraszam, źle zareagowałem. Nie chciałem tak, przepraszam – poprawiłem się już spokojniejszym głosem.
- Okej, przecież to nic wielkiego – przytaknęła krótko, uśmiechając się lekko na potwierdzenie słów. - Jestem śpiąca. Możemy pójść już do łóżka?
Przyjrzałem się jej uważnie, szukając czegokolwiek, co mogłoby świadczyć o tym, że ma mi za złe mój mały wybuch, ale nie doszukałem się niczego takiego. Pokiwałem więc głową, pozwalając poprowadzić się do naszej wspólnej sypialni, zaraz po tym jak nakleiła szeroki plaster na rozcięcie, o którym pewnie zapomnę równie szybko co wcześniej.
Heather splotła nasze palce ze sobą, ciągnąc mnie do pokoju, po czym lekko pchnęła mnie na łóżko, zmuszając żebym się położył. Zostawiając mnie w samych bokserkach, pomogła mi zdjąć spodnie, które następnie pozostawiła schludnie złożone na komodzie. Jako że w pokoju panował mrok, nie musiała gasić światła i od razu wskoczyła na miejsce obok, przyciskając swoje ciało do mojego i przykrywając nas ciepłą kołdrą.
- Jeżeli nie chcesz mieć potwornego kaca na drugi dzień, radzę ci od razu zasnąć. Dobranoc – szepnęła, przytulając się mocno i kładąc policzek na moim zdrowym ramieniu.
Objąłem ją opiekuńczo, chowając twarz w zagłębieniu szyi brunetki. Jej włosy pachniały jak cynamon, co działało na mnie kojąco. Przymknąłem oczy, gdy jej delikatne palce przesunęły się wzdłuż mojego boku, przez ramiona, aby na końcu swobodnie odnaleźć swoją drogę do karku. Westchnąłem gdy zaczęły masować tamto miejsce, wywołując lawinę przyjemnych dreszczy. Robiła wszystko, żebym się odprężył i udawało jej się, bo po chwili poczułem jak moje ciało się rozluźnia.
- Przepraszam, królewno – mruknąłem, muskając smukłą szyję wargami.
Nie zamierzałem dać jej pójść spać tak szybko. Zwłaszcza nie wtedy, kiedy miałem wrażenie, że postąpiłem niewłaściwie unosząc się przez taką głupotę.
- Już to mówiłeś – zaśmiała się cicho, odgarniając mi włosy z czoła i całując to miejsce.
Uwielbiałem jej śmiech. Właściwie to uwielbiałem w niej wszystko, od czubka głowy po końce palców. Przyciągnąłem ją bliżej, ciaśniej obejmując w pasie tak, że nasze nogi były ze sobą splecione i dotykaliśmy się w każdym możliwym miejscu.
- Nie wyglądałaś na przekonaną, więc wolałem powtórzyć – powiedziałem, nie wypuszczając jej z objęć.
Heather nie przestawała przesuwać palcami przez moje włosy, sprawiając że nie miałem wcale nastroju na rozmowy, a jedynie chciałem zasnąć pod wpływem jej subtelnego dotyku, zmęczony po całym dniu poza domem. Mimo to uniosłem głowę by móc spojrzeć na jej twarz, a w tym samym czasie ona nachyliła się w moją stronę, dzięki czemu mogłem czuć jej ciepły oddech na wargach.
- Jak ci minął dzień? - zapytałem ot tak, chcąc zmusić ją do skupienia całej uwagi na mnie, gdy zobaczyłem jak jej powieki robią się ciężkie.
Przesunąłem palcami po jej odkrytym udzie, muskając parę razy jej słodkie wargi, bez których musiałem obejść się tyle boleśnie długich godzin. Uśmiechnąłem się, kiedy zadrżała pod moim dotykiem, uroczo się przy tym rumieniąc.
- Dobrze wiesz. Całe popołudnie spędziłam z dziewczynkami – ziewnęła, przytulając twarz do mojego torsu i przerzucając nogę przez mój tułów, układając się wygodniej. - Robią się coraz bardziej podobne do Clifforda. Nie dały mi żyć.
Zaśmiałem się na jej słowa, całując czubek głowy. Odechciało mi się spać, bo nie mogłem nacieszyć się jej obecnością, tak rzadko ostatnimi czasy mieliśmy okazję poleżeć razem i zwyczajnie pogadać. Spojrzałem na twarz Heather, zauważając jej zamknięte oczy i już wiedziałem, że zaraz odpłynie. Na jej ustach błąkał się uśmiech, który pojawiał się zawsze, kiedy mówiła o swoich siostrzenicach.
- Myślałem, że lubisz z nimi siedzieć – zmarszczyłem brwi, odwracając swój wzrok w stronę sufitu nad nami.
- Bo tak jest! Są urocze i takie mądre. Gdybyś słyszał jak potrafią składać już zdania, nie uwierzyłbyś – zaczęła mówić z przejęciem, a po moim ciele rozeszło się ciepło na sam dźwięk tego głosu. - Ale trójka dwuletnich dziewczynek to jednak za dużo. Nie wiem, jak Blake i Michael dają sobie z nimi radę na co dzień. Czuję, że mnie szybko by wykończyły.
- Więc powinniśmy zacząć od jednego – wypaliłem zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Tak szybko jak te słowa opuściły moje usta, zacisnąłem mocno powieki, jakby to miało uchronić mnie przed konsekwencjami wypowiedzenia ich na głos. Czułem jak ciało Heather sztywnieje tuż obok mojego, a ona sama jakby przestała oddychać.
- C-co? - zająknęła się, patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami.
Wziąłem głęboki oddech, zanim postanowiłem odwrócić się w jej stronę. Leżąc na boku, miałem lepszy widok na jej twarz i to był zły pomysł, dokąd jej wyraz był tak przerażony, że nie wiedziałem czy chcę kontynuować.
- Powiedziałem, że na początek wystarczy nam tylko jedno – wydusiłem z siebie, próbując brzmieć pewnie.
Heather przyglądała mi się dłuższy moment, jakby nie docierało do niej to, co mówię i chciała się upewnić, że na pewno dobrze słyszy. Postarałem się jednak, żeby nie zauważyła we mnie żadnego śladu zawahania, co też nie było możliwe, bo nie czułem wątpliwości w tej kwestii. Bałem się jedynie jej reakcji, bo tak naprawdę nie rozmawialiśmy nigdy o posiadaniu dzieci. Obserwując ją jednak za każdym razem, gdy bawiła się z córkami Clifforda, jak wiele radości sprawiało jej słuchanie ich wesołych pisków i usypianie do snu, miałem wrażenie że chce tego, tak samo jak ja.
- Nie mówisz serio – pokręciła głową, dalej nie wierząc. - Jesteś pijany i gadasz głupoty. Lepiej chodźmy spać.
Brunetka zamknęła oczy, próbując z powrotem schować twarz w mojej klatce piersiowej, więc złapałem ją za ramiona, odsuwając ją lekko od siebie. Jęknęła z niezadowoleniem, gdy musiała ponownie otworzyć zaspane powieki, a może dlatego że nie chciała kontynuować tej rozmowy.
- Mówię całkiem poważnie, Heather – ciągnąłem, zanim zdążyła zacząć krzyczeć na mnie za utrudnianie jej zaśnięcia. - Nie jestem aż tak nawalony, a nawet jeśli to nie ma to znaczenia, bo już wcześniej całkiem sporo o tym myślałem.
Po moich słowach nastała długa cisza, której z początku nie przerwało żadne z nas. Potrafiliśmy jedynie patrzeć na siebie, próbując odczytać cokolwiek z twarzy tego drugiego. Heather swoimi wielkimi oczami uświadomiła mi, że ten temat nie jest jej zupełnie obojętny, a ja starałem się wyglądać na stanowczego, choć czułem się jakbym miał młot zamiast serca. Bałem się, bo jeżeli usłyszałbym od niej, że założenie rodziny jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnie prawdopodobnie zawiódł bym się jak nigdy i do końca życia przeklinał za to, że przez mój nietrzeźwy stan postanowiłem w ogóle opowiedzieć o moich myślach na głos.
- Chcesz mieć dziecko? - zapytała, gdy w końcu zrozumiała, że nie żartuję na ten temat.
Zacisnęła palce na materiale pościeli, jakby sama ledwo co wytrzymywała tą napiętą atmosferę. Jej warga teraz była cała opuchnięta od nerwowego zagryzania na niej zębów. Nie wiedziałem jak mam to rozumieć.
- Tak – odpowiedziałem zwyczajnie, przez co wciągnęła gwałtownie powietrze do płuc. - A ty nie?
- Um, ja też o tym myślałam i … - zawahała się, powodując że cały się spiąłem, zapominając na krótką chwilę o oddychaniu - … nie miałabym nic przeciwko.
Wypuściłem ze świstem powietrze, gdy powoli docierał do mnie sens jej wypowiedzi. Nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu, który mimowolnie wkradł się na moje usta. Takiej odpowiedzi oczekiwałem.
- Ale to cholernie duży obowiązek, a ty tak rzadko jesteś w domu, Luke – kontynuowała, nie zauważając tego, że kompletnie ignoruje jej słowa, jedynie wpatrując się z uwielbieniem w jej osobę. - Poza tym to jak żyjemy… Nie jesteśmy odpowiednim materiałem na rodzinę. Nie wiem czy powinniśmy…
Położyłem dłonie po obu stronach jej twarzy, przyglądając się może i z kompletnie pijacką, ale jednak czułością. Kciukiem przejechałem po jej dolnej wardze, sprawiając że przestała mówić. Następnie, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy, nachyliłem się i przycisnąłem swoje wargi do jej na dłużej. Oddech Heather przyspieszył, gdy równie delikatnie oddała pocałunek, wsuwając palce w moje włosy. Wysunąłem język, kiedy nieświadomie rozchyliła dla mnie usta, całując ją tym razem o wiele zachłanniej. Złapałem za dół koszulki, unosząc ją wolnym ruchem do góry i powodując uderzenia zimna na jej rozgrzanej skórze, które otrzeźwiły jej umysł.
- Luke, ale… - zaczęła, odsuwając się ode mnie, tyle że nie pozwoliłem jej dokończyć.
- Damy sobie radę – zapewniłem, opierając swoje czoło o jej. - Oboje tego chcemy, więc nie ma możliwości, że coś pójdzie nie tak. A nawet jeśli, to zawsze możemy oddać dziecko Calumowi…
- To nie jest śmieszne, Luke! - krzyknęła oburzona, uderzając mnie piąstką w zdrowe ramię.
- Wyluzuj, żartowałem – uniosłem ręce w geście obronnym, a ona posłała mi rozdrażnione spojrzenie spod przymrużonych powiek. - Wiesz, że będę się starał. Zrobię wszystko, żeby być z tobą częściej, okej? Obiecuje, że nie będziesz musiała przechodzić przez to sama. Zajmę się tobą. Zadbam o to, żeby było ci dobrze.
- W to nie wątpię – powiedziała i uśmiechnęła się, nie wytrzymując dłużej. - Zawsze się mną zajmujesz tak, jak nikt inny nie potrafi.
Nie mogłem powstrzymać radości, widząc że powoli udaje mi się ją przekonać. Przewróciłem brunetkę na plecy, wspinając się na nią i opierając łokcie po obu stronach jej głowy, żeby móc mieć łatwy dostęp do jej całej.
- Więc zgadzasz się? - zapytałem, czekając na jasną odpowiedź, a kiedy pokiwała energicznie głową, czemu towarzyszyło głośne „tak”, nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem kolejnego pytania – W takim razie możemy zacząć starać się już teraz? Naprawdę tęskniłem cały dzień.
Heather prychnęła rozbawiona, spychając mnie z siebie, a ja jęknąłem z niezadowoleniem, przeczuwając już co zaraz usłyszę. Wydąłem wargi, chcąc wzbudzić w niej jakiekolwiek poczucie winy, ale ona zdążyła odwrócić się do mnie plecami, nawet na mnie nie patrząc.
- Zapomnij. Zarwałam pół nocy przez twój pijany tyłek, a rano pracuje – powiedziała, zanim odpłynęła kompletnie wykończona, a mi nie zostało nic innego jak objąć ją, schować twarz w jej włosach i zasnąć, usypiany ciepłem jej ciała.
I tak mamy przed sobą sporo czasu.
*
6 miesięcy później

Przewróciłem się na bok, wyciągając ręce przed siebie, próbując odszukać znajomą sylwetkę, jednak moje dłonie natrafiły jedynie na pustą przestrzeń. Z zamkniętymi oczami przesunąłem palcami po zimnej pościeli, upewniając się tylko w moich przypuszczeniach. Heather musiała wstać szybciej, pozwalając mi pospać kilka godzin dłużej.
Usiadłem na skraju materaca, drapiąc się po brodzie, którą pokrywał kilkudniowy zarost. Przyciągnąłem się, chcąc rozprostować zastałe przez sen mięśnie, zanim zsunąłem się z łóżka. Wyszedłem z pokoju, zarzucając na siebie jedynie czystą koszulkę i zbiegłem po schodach, kierując się do kuchni. Moje nozdrza od razu spotkał zapach świeżo mielonej kawy, który rozbudził mnie w jakimś stopniu, jeszcze zanim zdążyłem wypić choćby mały łyk.
Dotarłem na miejsce, na chwilę zatrzymując się w przejściu. Pozwoliłem sobie oprzeć ramię o framugę drzwi, swoim wzrokiem badając widok przede mną. Heather odwrócona do mnie tyłem, wspinała się na palce, próbując sięgnąć do najwyższej półki wiszącej na ścianie. Na jej ciele luźno wisiały jeansowe ogrodniczki, które tak lubiłem. Jej mała dłoń wystrzeliła w powietrze z zamiarem chwycenia kubka, w którym co rano piłem kawę.
Zagryzłem dolną wargę, starając się robić najmniej hałasu i nie zwrócić jej uwagi, kiedy podchodziłem ostrożnie.
- Pomóc ci? - zapytałem, muskając płatek jej ucha.
Dziewczyna podskoczyła w strachu, nie spodziewając się niczyjego towarzystwa i odruchowo łapiąc się za materiał koszulki w okolicach serca.
- Luke! Możesz nie zachodzić mnie w ten sposób? - poprosiła, wypuszczając powietrze i pozwoli się uspokajając. - Chyba że chcesz przyprawić mnie o zawał.
Przymknęła oczy, a ja sięgnąłem naczynie, które wcześniej próbowała ściągnąć z półki i wcisnąłem je w jej dłonie. Jej oddech uspokajał się, gdy odgarnąłem długie, ciemne kosmyki z ramienia, odsłaniając nagą skórę i pocałowałem zagłębienie jej szyi.
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć - skłamałem, bo w głębi duszy uważałem że to jak podskakuje za każdym razem, gdy się mnie nie spodziewa, jest nieziemsko urocze.
Heather wydała z siebie bliżej nieokreślony dźwięk świadczący o tym, że średnio mi wierzy i pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
- Nieważne – postanowiła nie ciągnąć tematu, po czym z uśmiechem pełnym przekory dodała - Pozwolisz mi nalać ci kawy czy przykleiłeś się już tak na stałe?
- Nie musiałbym się kleić - położyłem specjalny nacisk na powtórzone słowo, opierając brodę na jej ramieniu - gdybyś nie uciekła ode mnie tak wcześnie rano.
- Chyba odrobinę przesadzasz – wywróciła oczami, ale na jej ustach wciąż wykrzywione były w rozbawieniu.
Heather próbowała wyswobodzić się z mojego objęcia, więc zwolniłem je natychmiast, pozwalając jej zająć się nalewaniem gorącego napoju do kubka. Ostatnimi czasy musiałem bardzo uważać na jej stan i zdrowie, dlatego wolałem nie ryzykować próbami zatrzymania jej na siłę. Nawet jeżeli miałoby to znaczyć mocniejsze przytrzymanie jej, lepiej było dmuchać na zimne i nie narażać jej na ewentualne szkody. Mogłem niechcący szarpnąć ją albo złapać nie tak jak powinienem, nie mając złego zamiaru, a jedynie chcąc poprzekomarzać się z dziewczyną. W mojej głowie była teraz tak krucha i cenna, że musiałem obchodzić się z nią najdelikatniej jak tylko potrafiłem.
Opadłem na krzesło, łokcie opierając na jego blacie. Postanowiłem grzecznie poczekać aż dostanę parujące naczynie, przyglądając się brunetce, która teraz odmierzała łyżeczkami cukier, następnie wsypując go do kawy. Uśmiechałem się sennie na każdy jej najmniejszy ruch i zaróżowione od panującego ciepła policzki, które były tak dobrze widoczne przez związane w kitkę włosy. Wyglądała ślicznie, nawet z samego rana.  Aczkolwiek najpiękniejszą częścią jej ciała w tym momencie nie była ta urocza twarz, słodkie usta, czy małe ramiona, którymi zwykle mnie obejmowała, a lekko wystający brzuch, ukryty pod materiałem ogrodniczek. Może nie rzucał się w oczy jakoś szczególnie i ktoś mało uważny, pewnie nawet by go nie dostrzegł, ale dla mnie jego zarys był wyraźny. Wystarczyło, żebym mógł położyć na nim swoje dłonie i poczuć jego wypukłość.
- Proszę – zamrugałem kilka razy, gdy moja dziewczyna pojawiła się przede mną, kładąc na blacie kawę, którą dla mnie przygotowała.
Już miałem jej podziękować, ale zamiast tego w ostatniej chwili postanowiłem złapać ją w talii, zatrzymując w miejscu. Brunetka zrobiła zdziwioną minę, gdy po raz kolejny tego dnia zaskoczyłem ją nagłym ruchem.
- Luke, nie. Jestem za ciężka – sprzeciwiła się, przeczuwając co chcę zrobić.
Prychnąłem, rozbawiony jej bezpodstawnym stwierdzeniem, bo nie mogła ważyć wiele więcej niż normalnie w tak wczesnej fazie. A jeżeli nawet, mało obchodził mnie jej ciężar, bo zwyczajnie potrzebowałem jej obok siebie.
- Bzdura. Nie uciekaj. Posiedź ze mną chwilę – powiedziałem, uprzedzając ją o swoich zamiarach i rękoma ostrożnie poprowadziłem ją z powrotem w moje objęcia, sadzając ją na kolanach. - Chcę się wami nacieszyć, zanim znów ktoś zwali się nam na głowę.
- Um, właśnie zapomniałam cię uprzedzić, że Calum i Tracy będą za jakieś dwadzieścia minut – przygryzła wargę patrząc na mnie przepraszająco, kiedy ja westchnąłem, wznosząc oczy ku niebu. Zero spokoju i jeszcze mniej prywatności. - Przepraszam, wiem że nie lubisz jak przesiadują tu codziennie, ale chcieli pomóc w składaniu mebli do pokoju dla dziecka, a poza tym obiecali przynieść chińszczyznę, a ja jestem cholernie głodna.
- Przecież masz pełną lodówkę jedzenia, Heather – przypomniałem jej, choć wiedziałem jaką odpowiedź mogę usłyszeć od kobiety, która jest w ciąży.
- Ale nie ma w niej nic, co chciałabym zjeść – powiedziała, krzyżując ręce na piersi, a ja odłożyłem kubek z kawą, żeby móc położyć dłonie na jej talii.
- Dobra, okej – poddałem się. - Właściwie, nie przeszkadzają mi tak bardzo. Zwłaszcza, że pewnie nie oni jedni się tu pojawią. Calum przyda się, kiedy będzie trzeba pilnować trójki biegających dzieciaków.
Postanowiłem nie zrzędzić więcej, skoro tak naprawdę zdążyłem się przyzwyczaić, że w naszym domu panował istny cyrk, bo cała ekipa stwierdziła, że to idealne miejsce do wspólnego przesiadywania. I choć teoretycznie wszyscy mieliśmy własne mieszkania, ja czułem się jakby nic się nie zmieniło, bo wciąż widywałem ich twarze codziennie. Cóż, pewne rzeczy nigdy nie ulegną zmianie.
Z zamyślenia wyrwał mnie krótki pocałunek w nos, więc spojrzałem przed siebie tym razem bardziej świadomie. Heather uśmiechnęła się czule, a jej oczy błyszcząc, mówiły mi jak silne skrywają uczucia. Zaczęła bawić się moja trochę już za długą grzywką, którą od dawna chciałem ściąć, ale ona nigdy mi na to nie pozwalała. Odwróciłem ją do siebie plecami, gdy powoli zaczęło mi to przeszkadzać. Pozwoliłem jej oprzeć się wygodnie o mój tors, a sam ponownie położyłem brodę na jej ramieniu. Nasze policzki stykały się ze sobą i brunetka parę razy wzdrygnęła się, czując szorstkość mojego zarostu na swojej skórze.
- Tak bardzo nie mogę się go już doczekać – wyznałem, kładąc ręce na niewielkim brzuchu.
- To dopiero trzeci miesiąc – przypomniała mi, śmiejąc się lekko. - Musisz jeszcze trochę wytrzymać.
Jej dłonie spoczęły na moich i trwaliśmy tak w naszej ostatnio ulubionej pozycji. Wciąż nie mogłem przywyknąć do tego niesamowitego uczucia, jakim było dotykanie brzucha, w którym rosło maleństwo. To takie nierealne, że udało nam się stworzyć coś tak pięknego i cholera, nigdy nie myślałem, że będę przeżywał to w tak intensywny sposób. Świadomość, że właśnie trzymam dwie najważniejsze osoby w moim życiu, powodowała że niewyobrażalne ciepło rozchodziło się po moim ciele i nie mogłem przestać się szczerzyć.
- Dziękuję – szepnąłem, całując nieprzerwanie odsłonięte ramię Heather. Zamknąłem ją w bezpiecznym uścisku, nie przestając dziękować jakby od tego zależała moja przyszłość.
- Za co? - zdziwiła się, wyglądając jakby dopiero co wróciła myślami na ziemie.
 Muskałem ustami każdy skrawek jej ciała w moim zasięgu, a ona chichotała pod wpływem wywołanych przeze mnie dreszczy, odchylając głowę jeszcze bardziej do tyłu. Moje serce biło tak cholernie szybko, że wydawało mi się to aż niezdrowe.
- Za sprawienie, że to wszystko nabrało sensu.

 *
cześć po 37427 latach! ktoś tu jeszcze jest? mam nadzieję że tak. wybaczcie zwłokę, ale musiałam pokonać brak weny i jak się okazuje, wystarczy zabrać się do pisania referatu z historii, a mózg zaczyna pracować na najwyższych obrotach, pozwalając skończyć rozdział. 
zapraszam na nowe ff z Calumem pt. BODYGUARD, na moim profilu na wattpadzie jest już mała zapowiedź. buźka
#RiskyPlayerff